Wczoraj płynąłem z synem Odrą…

pisze Marek Włodarczak alias Tabor Regresywny

…z Portu Uraz do portu Ścinawa. Nie był to rejs dla przyjemności. Płynęliśmy w celach czysto handlowych. Rano kupiłem łódź w Urazie, a wieczorem sprzedałem ją w Ścinawie. Była wspaniała. Twarda męska wyprawa bez szukania przyjemności w jakiś bezsensownych celach wypoczynkowych.


Przepłynęliśmy z Marcinem w ciągu jednego dnia 57 kilometrów Odrą w celach czysto handlowych. Nie było zmiłuj się, ale było pięknie. Józef Conrad uważał, że jachting to przyjemności życia a żeglarstwo w celach handlowych to samo życie. Żeglowanie w celach handlowych to zupełnie inna jakość żeglowania. Karen Blixen po powrocie do Danii nigdy nie wzięła do ręki sztucera ani nie dosiadła konia. Rozumiem ją. Nie sięgała po namiastki po Pożegnaniu z Afryką. Coraz więcej pracujemy, by stać nas było na namiastki. Tych namiastek jest coraz więcej dookoła. A co z życiem?

“O mały włos nie rozjechałem łódką jednej z tych dziewczyn”, napisał autor. “Na pamiątkę zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie”

Ale zacznijmy od początku. Trzeciego dnia mojego udziału w Marszu dla Odry pojechałem do Kotowic. Odebrałem moją łódź Maleńka od gospodarzy którzy zgodzili się przechować ją przez noc i ruszyłem w kierunku Brzegu Dolnego. Po krótkim czasie dogonił mnie jakiś samochód, wyskoczył jakiś mężczyzna. Okazało się mąż liderki Marszu w tym dniu. Powiedział, że oni idą brzegiem rzeki i dał mi telefon do liderki. Ja wybieram drogi asfaltowe. Trudno ciągnąć łódź na kółkach po chaszczach. Idąc mam w zwyczaju podnosić z ziemi dwa śmieci, takie które najmocniej kłują w oczy. Jeden to była puszka po piwie, a drugi – kawałek kartonu walający się na drodze. Doszedłem do Portu Uraz i zatrzymałem się na dłuższy odpoczynek. Bosman portu widząc moje pół łodzi na kółkach, pokazał mi łódkę i powiedział, że jest do sprzedania. Miała bardzo ładne kształty, ale nie miałbym jej gdzie trzymać, podziękowałem. Zadzwoniłem do liderki Marszu i umówiliśmy się, że będę na nich czekał. Miejsce tak im się podobało, że ciężko było ruszyć dalej. Jak wstaliśmy, prawie nadepnąłem na następną puszkę po piwie. W zasadzie nie powinienem jej podnosić, ale stwierdziłem, że jest to okazja, by coś powiedzieć o zbieraniu śmieci. No to zgniotłem ją moim sposobem i zabrałem.

Autor nie skończył swoich relacji, ale wydaje mi się, że ktoś kupił jednak tę łódkę w Porcie Uraz i autor popłynął nią z synem do Ścinawy, natomiast “Maleńka”, czyli widoczne na filmie i zdjęciu pół łodzi domowej roboty, została na przechowanie w Porcie Uraz. Ale może było zupełnie inaczej. Jako córka żeglarza wiem, co to są tzw. “morskie opowieści”. Czytelnikom nie radzę brać ich zbyt dosłownie, w końcu, jak wiemy, w literaturze najważnieszy jest przekaz uniwersalny, a nie jakaś tam pedantyczna zgodność z faktami.

In Shadow of the Cross

Book Launch of Cross Purposes 

June 6, 2023, 18:00

The Center for Anthropological Research on Museums and Heritage and the Institute for European Ethnology of the Humboldt University in Berlin cordially invite you to a book launch of: Cross Purposes: Catholicism andthe Political Imagination in Poland by Magdalena Waligórska (Cambridge
University Press, 2023) to take place on June 6, at 18:00 CEST.
Please,  join us for a discussion with the author, chaired by Prof. Magdalena Buchczyk (HU Berlin), with comments by: Prof. Felix Ackermann (Fernuniversität Hagen) and Dr. Karolina Wigura (FU Berlin). The
discussion will be followed by a small reception.

The event takes place at the CARMAH Center for Anthropological Research on Museums and Heritage, Mohrenstr. 40-41, 10117 Berlin, Room 408.

Link: https://www.carmah.berlin/events/48173/

About Cross Purposes:

No other symbol is as omnipresent in Poland as the cross. This multi-layered and contradictory icon features prominently in public spaces and state institutions. It is anchored in the country’s visual history,
inspires protest culture, and dominates urban and rural landscapes. The cross recalls Poland’s historic struggles for independence and anti-Communist dissent, but it also encapsulates the country’s current
position in Europe as a self-avowed bulwark of Christianity and a champion of conservative values. It is both a national symbol – defining the boundaries of Polishness in opposition to a changing constellation of the country’s Others – and a key object of contestation in the creative arts and political culture. Despite its long history, the cross has never been systematically studied as a political symbol in its capacity to mobilize for action and solidify power structures. Cross Purposes is the first cultural history of the cross in modern Poland, deconstructing this key symbol and exploring how it has been deployed in different political battles.

-- 
PD Dr. Magdalena Waligórska

Institut für Europäische Ethnologie
Center for Anthropological Research on Museums and Heritage
Humboldt-Universität zu Berlin
Anton-Wilhelm-Amo-Str.41
10117 Berlin

NEW PUBLICATION:
Cross Purposes: Catholicism and the Political Imagination in Poland (CUP, 2023)

https://www.cambridge.org/core/books/cross-purposes/72E707A0DE6E82457D62EFE5E0D1A2B0

Cross Purposes is the first cultural history of the cross in modern Poland, deconstructing this key symbol and exploring how it has been deployed in different political battles. Historians of Eastern Europe will find in it a compelling cultural history of Poland’s major political upheavals.

Magdalena Waligórska is a cultural historian and sociologist. Her fields of interest include contemporary Polish and Belarusian history, nationalism and national symbols, Jewish heritage, Jewish/non-Jewish relations, and memory studies. She is currently leading a research group at the Department of European Ethnology of the Humboldt University in Berlin. She has published extensively on nationalism, Jewish culture, and Jewish-non-Jewish relations in journals including East European Politics and SocietiesHolocaust StudiesEast European Jewish Affairs and POLIN. Her first book, Klezmer’s Afterlife: An Ethnography of the Jewish Music Revival in Poland and Germany, was published 2013.

Pokolenie Solidarności 27

Ewa Maria Slaska

Luzer (1986)

Uwaga z roku 2021. Teraz użyłoby się słowa przegryw, ale za czasów Stefana jeszcze nie istniało. Podobnie jak wiele innych, nawet maczo. „Luzer” był spolszczeniem angielskiego terminu, podobnie jak killer czy cooler. Być może nawet należałoby napisać to słowo jeszcze w jego angielskiej wersji, czyli looser, ale od czasu dżazu, lejdis, skajlajtu, skajlajnu i menedżera mam wrażenie, że każdy wyraz angielski da się napisać po polsku, a potem stworzyć mu derywaty, tak by powstały „beściaki” i „bodziaki”, a zwłaszcza moje ulubione „kołcze”.

Uwaga z roku 2023. Podczas gdy pisałam tę powieść, obrazy Johannesa Vermeera van Delft były znane nielicznym miłośnikom, w tym wielu czytelnikom Marcela Prousta, bo jeden z głównych bohaterów powieści W poszukiwaniu straconego czasu, Charles (Karol) Swann zajmował się twórczością tego malarza, a inny jej bohater, Bergotte, którego pierwowzorem był Anatol France, opisywał jego obrazy, a umarł wpatrując się w niezwykły Widok Delft i widoczny po drugiej stronie rzeki fragment żółtej ściany. W tej powieści wciąż ktoś rozmawia o tych obrazach. Jednak na ogół mało kto wiedział coś bliższego o tym malarzu, który namalował trzydzieści kilka obrazów. Vermeer żył w latach 1632 – 1675 i wprawdzie namalował dwa płótna o tematyce historycznej i dwa krajobrazy, właśnie ów Widok Delft i Uliczkę, ale jego specjalnością były niewielkie scenki rodzajowe lub portrety samotnych kobiet. Artysta został na dwieście lat całkowicie zapomniany, ale jeszcze w drugiej połowie XX wieku jego nazwisko poza specjalistami nic nikomu nie mówiło. Gdy w roku 1977 Claude Goretta nakręcił film Koronczarka z Isabelle Huppert w roli głównej nikt nawet nie wspominał, że tytuł powieści Pascala Lainé i nakręconego wg niej filmu został zaczernięty z twórczości Vermeera. Dopiero powieść Tracy Chapman i nakręcony według niej film Dziewczyna z perłą Petera Webbera z 2003 roku z Colinem Firthem i Scarlett Johansson w rolach głównych, wyniosły Vermeera na pozycję jednego z najchętniej oglądanych malarzy. W roku 2023 Rijksmuseum w Amsterdamie zorganizowało zbiorową wystawę dzieł Vermeera i wylansowało go do roli super gwiazdy. Piszę to wszystko, żeby podkreślić, że gdy Stefan w latach 80 poszedł w Nowym Jorku do Frick Collection oglądać obraz Vermeera, nie było to wcale oczywistością i nie rozumiało się samo przez się. Zapewne było tam niewielu Polaków, mieszkających w tym czasie w Nowym Jorku. A może nawet żaden.

Continue reading “Pokolenie Solidarności 27”

Spaziergang im Stehen

Ewa Maria Slaska

Für Ela K., Kasia K. & Julita B.

Versuch nach Georges Perec


Georges Perec, einer der wichtigsten Schriftsteller der Französischer Literatur-Gruppe OuLiPo, und vielleicht auch einer der wichtigsten Schriftsteller der Weltliteratur nach dem 2. WK und Holocaust, ist vor allem für seine Sprachexperimente bekannt. Diesmal hat er aber einen Gehexperiment gewagt. Versuch, einen Platz in Paris zu erfassen, ist eine Probe, eine Antwort zu finden auf die ganz ungewöhnliche Frage:

Was passiert, wenn nichts passiert?

Continue reading “Spaziergang im Stehen”

Ostateczne rozwiązanie

Ewa Maria Slaska i Adam Slaski

Było tak.

W roku 2021 mój siostrzeniec Adam znalazł w sieci taką reklamę:

Odkurzacz bezprzewodowy Dyson V8 Absolute jest ostatecznym rozwiązaniem kwestii odkurzania. To kompaktowe urządzenie pozwoli Ci pozbyć się brudu z wszystkich rodzajów podłóg oraz tapicerek, mebli i zakamarków. Wytrzymałość, wysoka moc ssania, poręczna i lekka budowa oraz bogaty zestaw akcesoriów sprawią, że Dyson V8 stanie się Twoim ulubionym odkurzaczem.
Siła 15 cyklonów
Firma Dyson nieprzerwanie ulepsza technikę cyklonową w swoich odkurzaczach od czasu jej wynalezienia ponad 20 lat temu. 15 cyklonów systemu 2 Tier Radial ułożonych w dwóch obręczach pracuje równolegle, aby powiększyć przepływ powietrza i wychwytywać minimalny kurz. Cyklon firmy Dyson wychwytuje więcej brudu i kurzu mikroskopijnej wielkości niżeli jakikolwiek inny. Bez worków. Bez utraty siły ssania…

Continue reading “Ostateczne rozwiązanie”

Krystian

Zbigniew Milewicz

Krystian Cichowski, zdjęcie z albumu Polonia w obiektywie Stefana Dybowskiego, tom 2, 2009 – 2011.

Dwa biołe psy…

Rzadko rozmawialiśmy ze sobą po śląsku. U Krystiana w domu, podobnie jak w moim, mówiło się na co dzień czystą polszczyzną, co nie znaczy, że tej gwary nie znaliśmy. Żeby nadać czemuś specjalne znaczenie, coś szczególnie zaakcentować, sięgało się do śląskiej godki, zamiast przedpokoju był antryj, zamiast garbu pukiel, zamiast młodzieńca karlus itd, itd. Lubiliśmy też sobie po naszymu pośpiewać. Na ostatniej berlińskiej wycieczce na Ukrainę, zorganizowanej parę miesięcy przed pandemią covida, hitem w autobusie były dwa biołe psy, które śpiewali wszyscy, nie tylko hanysy. Z Krystianem Cichowskim już tego kawałka razem nie zaśpiewamy, bo niestety odszedł na zawsze.

Continue reading “Krystian”

Frauenblick auf Frauenliteratur und Frauenleben

Monika Wrzosek-Müller

Tove Ditlevsen

Drei schmale Bändchen und so viel Erfahrung, so viel Wissen über das Leben von Menschen, über sich selbst, so viel Erlebtes darin, aber vor allem so viel Sensibilität und Gefühl für Worte, Sätze, Sprache. Und ein Leben voller Brüche, Wendungen, Leid und Hoffnung. Erstaunlich, erstaunlich, dass wir/ich sie nicht schon längst entdeckt haben. „Kindheit“, „Jugend“ und „Abhängigkeit“, so die Titel der drei Bände, erschienen zuerst 1967, dazu noch der Roman „Gesichter“, 1968 auch in Kopenhagen veröffentlicht.

Autofiktionales Schreiben, oder ist das eher biografisches Schreiben? Auf jeden Fall bringt Ditlevsen Erlebtes und Erfundenes zusammen, die Fakten, auch die sehr intimen, sind mit Fantasiesträngen durchflochten. War denn ihre Kindheit in wirklich sehr ärmlichen Verhältnissen daran schuld, dass sie psychisch labil geworden war und daran zerbrach, oder war ihr dritter Ehemann der eigentlich Schuldige? Schon als kleines Mädchen lebte sie immer in ihrer eigenen Welt, stellte sich ganz viel vor, schrieb auch ganz früh Gedichte. Sie las auch viel, doch ihren Wunsch, Schriftstellerin, Dichterin zu werden, musste sie geheim halten. Sie fragte ihren Vater: “´Was bedeutet Kummer, Vater´? Ich war bei Gorki auf dieses Wort gestoßen und liebte es. Er überlegte lange, während er über seine gezwirbelten Schnurrbartenden strich. ´Das ist ein russischer Ausdruck´, antwortete er dann. ´Es bedeutet Schmerz, Elend, Trauer. Gorki war ein großer Dichter`. Ich sagte fröhlich: ´Ich möchte auch Dichter werden`! Er runzelte die Stirn und erwiderte: ´Bild dir bloß nichts ein. Ein Mädchen kann nicht Dichter werden´. Ich zog mich gekränkt und betrübt wieder in mich selbst zurück, während meine Mutter und Edvin über meinen abstrusen Einfall lachten. Ich schwor mir, nie wieder jemand anderem meine Träume zu verraten und hielt mich meine ganze Kindheit daran.“ Doch sie kämpfte ihr Leben lang dafür und bekam auch ihren Platz in der dänischen Literaturgeschichte, im Kanon der Schullektüre.

Apropos Lesekanon: Nebenbei habe ich das gut recherchierte Buch von Nicole Seifert über den unpassenden Begriff Frauenliteratur gelesen. Erstaunlich für mich, was sie über Deutschland berichtet; nur Droste-Hülshoff hat es in den Kanon der Schullektüre geschafft, es gibt keine anderen „vorzeigbaren und würdigen“ Autorinnen. Da könnte Deutschland von seinem Nachbarland Polen viel lernen; ich bin mit so vielen Schriftstellerinnen aufgewachsen, dass ich sie gar nicht aufzählen kann. Hier nur die wichtigsten: Konopnicka, Orzeszkowa, Zapolska, Łuszczewska und natürlich die Königin der Trivialliteratur Rodziewiczówna, dann Pawlikowska-Jasnorzewska, Nałkowska. Folglich ist es wenig verwunderlich, dass gerade zwei Polinnen, Szymborska und Tokarczuk, in letzter Zeit den Nobelpreis bekommen haben.

„Schreiben heißt, sich selbst auszuliefern“, sagte Ditlevsen in einem Gespräch, “sonst ist es keine Kunst. Man kann das verschleiern, aber letzten Endes schreibt man doch immer über sich selbst.“ All die kleinen aber feinen Momente aus ihrer „Seelenbibliothek“ schrieb sie irgendwann auf, zuerst in ihr Poesiealbum, später in ihr Tagebuch; da standen alle ihre Gedichte, Gedanken und Reflexionen, die sie fleißig notierte. Sie durfte nicht aufs Gymnasium, musste eine Stelle annehmen, obwohl sie sehr gerne weiter gelernt hätte. Trotz der vielen Widerstände beharrte sie darauf, ihren Weg zu gehen, zu schreiben. Darum hat sie auch ihren ersten Mann geheiratet, der zwei Jahre älter als ihre Mutter und dreißig Jahre älter als sie selbst war – um überhaupt einmal veröffentlicht zu werden und um mehr Bildung und an etwas mehr Wohlstand zu kommen. Irgendwann wollte sie auch ein Zimmer für sich allein, zum Schreiben haben; es hätte auch eine Dachkammer ohne Heizung gewesen sein können. „´Denk immer daran, dass es Schoffeur heißt´, sagt er, ´nicht Schafför, Französisch, nicht Kopenhagenerisch´. Die Bemerkung verletzt mich, und ich gerate in Wut auf meine Herkunft, meine Unwissenheit, meine Sprache, meinen völligen Mangel an Bildung und Kultur, diese Wörter, die ich kaum kenne.“

Tove Ditlevsen wurde 1917 in Kopenhagen geboren, starb 1976, erlebte schlimme Phasen der Alkohol-, und Medikamentenabhängigkeit. Sie nahm Drogen, wozu ihr dritter Mann sie verführt hatte. Er war Arzt und gab ihr Spritzen mit Pethidin, um sie an sich zu binden. Dabei war sie zu dieser Zeit eigentlich schon eine gestandene Schriftstellerin, die viel veröffentlichte und gut davon alleine hätte leben können. Doch die Wirkung der Drogen, die sie bekam, war für sie so entlastend, sie verlor sich in Träumereien, musste an nichts mehr denken, nichts mehr machen. Die Zustände nach den Drogeninjektionen versetzten sie in ein anderes Leben, sie hatte keine Schmerzen, keine Verantwortung, keine Verpflichtungen, sie beschrieb es so: „Schlapp und fern und selig sah ich zu, wie er Kaffee trank und Helle ihren Haferbrei zubereitete. Dann verabschiedete ich ihn ebenso dösig und glücklich, doch tief in meinem vernebelten Gehirn nagte eine leise Angst“. Sie wurde vollständig drogenabhängig und landete irgendwann in der Psychiatrie, im Krankenhaus. Dort eine Entwöhnungskur, die sie sehr ehrlich beschreibt. Das Buch endet positiv, sie trennt sich von dem Mann, findet einen neuen: „Ich war von meiner jahrelangen Abhängigkeit geheilt, aber noch heute erwacht die alte Sehnsucht manchmal ganz leise in mir, wenn ich mir Blut abnehmen lasse oder an der Apotheke vorbeigehe. Sie stirbt nie ganz, solange ich lebe“.

Im wirklichen Leben verlief das etwas anders, bereits neun Jahre nach Erscheinen der autobiografischen Romane starb sie an einer Überdosis an Schlaftabletten, doch schon zwei Jahre vorher hat sie einen Suizidversuch gemacht. Die Beziehung zu ihrem letzten, ihrem vierten Mann Victor Andreasen scheint die beste und glücklichste gewesen zu sein. Trotzdem war der Mangel an Geborgenheit und Sicherheit, die unendliche Einsamkeit seit der Kindheit stärker als ihr Erfolg, der Mangel führte zu Depressionen, zur Schlaflosigkeit, sie versuchte damit zu kämpfen, indem sie immer mehr Tabletten konsumierte, immer mehr Alkohol trank und letztlich Drogen nahm; geholfen hat ihr das alles nicht. In ihren Aufzeichnungen finden wir aufschlussreiche Sätze: „Mit niemanden kann man seine heimlichsten Gedanken teilen. Mit dem Wichtigsten auf der Welt ist man allein. Es ist eine ewige Bürde und eine leise Freude, dass dich niemand dort erreicht und du niemanden hereinlässt.“

Sie fand in den Kanon der Schullektüre in Dänemark, wird auch gelesen und von jungen Leuten besprochen. Inzwischen gilt sie als Wegbereiterin für viele Autorinnen und Autoren, so für Anni Ernaux, für viele englische, aber auch deutsche Schriftstellerinnen und ihr autofiktionales Schreiben. Inwieweit das Schreiben sie befreit hat, denn sie schrieb offen und direkt über ihr Leben; was die Ursache für ihren frühzeitigen Tod war, werden wir nicht erfahren.

Stan odmienny (2)


-…spooooocznij! nie chowajcie tych kart, za późno, całe hrabiostwo dwa dni ścisłego!
w tego, jak mu tam, brysia gracie, i to w czasie alarmu!!??
– tak jest obywatelu sierżancie, gramy, ale alarm odwołano, melduję posłusznie…
– jak to? odwołano!?
– był właśnie goniec z dowództwa dywizji i alarm odwołano…
– to dlaczego ja nic o tym nie wiem, ha?
– melduję posłusznie, że pan spał, a syrena zepsuta…
– trzy dni ścisłego!


… spoooocznij! a wy co, jagielski, żarty sobie z pułkownika stroicie?
– przenigdy! towarzyszu majorze…
– dwa dni paki! pierwszy za towarzysza, drugi za majora…
  i żadnych wymówek, nazwaliście pułkownika beczuszko kapralem!
– ja? kiedy?
– zaraz po porannym apelu, dokładnie (patrzy na zegarek) 
… przed dwudziestoma sześcioma minutami, są świadkowie! he?
– kapralem??? ach… nieprawda, nazwałem go ko-pro-la-lem
– znowu cyganicie, nie ma takiego słowa…
– jak matkę kocham, jest, obywatelu sierżancie, niech pan zajrzy do słownika pwn,
przysięgam!
– hm, ale jak kłamiecie, to jeszcze mnie popamiętacie!
– tak jest!

Johann

Zbigniew Milewicz

Dawniejsi absolwenci wojskowego szkolenia studentów, jako rezerwiści, zobowiązani byli od czasu do czasu do pojechania na poligon wojskowy, żeby nie zapomnieć, czego się nauczyli i, najważniejsze, by pozostać w dobrej formie na wypadek Godziny W. Podobnie, jak rezerwiści to robią dzisiaj, w związku z wojną na Ukrainie. Moim przydziałowym miejscem w latach siedemdziesiątych był P. na Dolnym Śląsku. Ciekawe miasto, w którym mieszkało więcej kobiet, niż mężczyzn, armia była więc tam potrzebna bardziej, niż gdziekolwiek indziej. Bardzo mi się tam podobał zwłaszcza pewien bar mleczny, który wieczorem przeistaczał się w lokal dancingowy z dobrze schłodzoną wódeczką i lubiącymi tańczyć paniami. Byli podobno klienci, którzy nigdy stamtąd nie wychodzili, ale nie o tym chciałem pisać.

Któregoś razu, przez źle zawiązane onuce, nabawiłem się odcisków i trzeba mi było jakoś się z tym problemem uporać, bo w piechocie zmotoryzowanej najwięcej się jednak chodzi. Wziąłem w koszarach przepustkę na miasto i w miarę szybko trafiłem do drogerii, w której pracował Johann. Chłop–szafa, z wianuszkiem siwych włosów na łysej czaszce i w ciemnych okularach. Był niewidomy. Mówił cichym, trochę sepleniącym głosem, z wyraźnym niemieckim akcentem. W tej drogerii, która przypominała mi bardziej sklep typu szmalc-mydło i powidło mrowiło się od ludzi a miejsca było mało. Po dwóch kwadransach udało mi się wreszcie podejść do lady. Poprosił mnie, żebym od razu przeszedł do rzeczy.

– A nogi każdy wieczór myje?
– Yhm – skłamałem
– Yhm każdy albo prawie każdy?
– Yhm prawie…
– No to jak będzie, że każdy, to…

Energicznie obrócił się na pięcie, podszedł do jednego z regałów, tak jak widzący i po chwili wręczył mi buteleczkę z czymś oleistym, do której przyklejony był opis użycia, wykonany ręcznie. Kosztowało mnie to równowartość dwóch paczek trochę lepszych, krajowych papierosów. Do drogerii już wchodzili następni klienci, mieściła się niedaleko miejscowego rynku, łatwo więc można było ją znaleźć, ale podobno zawsze czekało się w kolejce. Przysiadłem na wolnej ławeczce przy skwerze, żeby przestudiować ulotkę, prawie równocześnie ze starszym, eleganckim jegomościem pod muszką, który też wyszedł z drogerii.

Polowe moro zostawiłem w koszarach, ale w niedużym P. wszyscy się znali, przynajmniej z widzenia, można się więc było domyślić, że nie jestem stąd.

– Pan Magister normalnie nie widzi, ale za to jasnowidzi – zaczął.

Nie wiedziałem, co starszy pan ma na myśli, więc opowiedział mi, że drogista pochodził z P., które za niemieckich czasów nazywało się Neustadt. Ludzie tytułują go magistrem, bo pochodził ze znanej w mieście, farmaceutycznej rodziny, gdzie już dziadek miał w rynku aptekę. Kiedy ojciec poległ na froncie w I wojnie, “geszeft” przejęła mama i powiedziała Johannowi, że on kiedyś ją zastąpi. Innych dzieci nie mieli. Do samego Berlina posłała go na farmację; studiował tę dziedzinę chętnie i był jednym z najlepszych na roku, chociaż pod koniec miał już problemy z czytaniem normalnych liter. Wiedział, że grozi mu ślepota, ale był ktoś, kto dodawał mu otuchy i gotów był towarzyszyć mu w dalszym życiu. Piękna Edith – koleżanka z roku, która także pochodziła z Dolnego Śląska. Cała ta opowieść brzmiała zbyt sentymentalnie i książkowo, jak na mój gust.

– Skąd Pan to wszystko wie ?
– Wiem, że komuś młodszemu może wydać się to nudne, ale proszę jeszcze o chwilę cierpliwości.

Senior był emerytowanym nauczycielem matematyki, ale historykiem z pasji i teraz pracował nad założeniem czegoś w rodzaju prywatnej izby pamięci dla P., bo historia miasta zawsze go fascynowała. Johannowi udało się ukończyć studia na krótko przed wybuchem II wojny. Edith nie miała tego szczęścia, była Żydówką i pod koniec studiów, za niearyjskie pochodzenie, została relegowana z uczelni. Mogła wraz z rodzicami i bratem wyjechać z Niemiec za ocean, jednak została. Kochała swojego chłopaka, on ją podobno w dwójnasób, planowali ślub i tak pewnego dnia znalazła się w jego domu rodzinnym. W zamożnej willi, położonej w centrum Neustadt, w której poza Johannem, jego mamą oraz kimś ze służby nikt nie mieszkał.

Edith z mamą Johanna bardzo się polubiły. Kiedy więc zaraz po Bożym Narodzeniu w 1939 roku, spadł kolejny, nieoczekiwany cios na ten dom, w mieście zaroiło się od plotek. Nagle zmarła mama Johanna, oficjalnie na serce, ale szeptało się, że może została otruta przez przyszłą synową, bo rodzina była bogata. Sekcja zwłok nie wykryła nic podejrzanego, jednak Edith musiała pilnie opuścić Neustadt, jeżeli chciała uniknąć deportacji do KZ. Według jednych, nie zdążyła, bo gestapo było szybsze, według innych udało się jej wyjechać, ale nie wiadomo dokąd i pozostawało pytanie, czy przeżyła Holocaust. Była wreszcie trzecia, najbardziej legendarna wersja, że Johann, zdolny majsterkowicz, zrobił jej skrytkę w piwnicy willi, z której na noc przychodziła spać do domu i tak przetrwała wojnę. Johann milczy na ten temat jak zaklęty po dziś dzień, nie wiadomo więc, jak było naprawdę.

Neustadt w czasie wojny wiele mu zawdzięczało. Brakowało całej masy leków na rynku, a on kręcił jakieś substytuty, w oparciu o posiadaną wiedzę i jeszcze przedwojenne zapasy środków. Nierzadko brał na siebie obowiązki lekarza i pomagał wszystkim, nie tylko Niemcom, każdemu, kto potrzebował jego pomocy i nie pytał o honorarium. W aptece pracowała też jego ciotka, starsza siostra jego ś.p. mamy, której wszyscy się bali, bo była jędzowata.

– Dobrą parę stanowili – opowiada mój rozmówca. – On wielkie chłopisko, ale do rany przyłóż, a ona mała, chuda, ryża i zjadliwa, jak muchomor, tylko dobry charakter miała. Jak przyszli ruscy, to od razu ich pod ścianą postawili, bo dla nich wszyscy tutaj to była giermanskaja swołocz i faszysty. Na szczęście drogą jechał na rowerze milicjant, który w czasie wojny był partyzantem i w swoim czasie potrzebował pomocy Johanna, więc powstrzymał wyzwolicieli.

Podziwiałem seniora za odwagę. Jak bym był bezpieczniakiem, już bym go miał na widelcu. W latach siedemdziesiątych za takie lekcje prawdziwej historii, bywały poważne kłopoty. Jego akcent śpiewał jednak z łyczakowska, że ta jojka, mogą mu nagwizdać. Po wojnie aptekę, jak wszstko inne, upaństwowiono, willę Johann zwolnił jakiemuś partyjnemu dygnitarzowi i poszedł mieszkać do walącej się przybudówki bez okna. I tak obywatel jest ociemniały, więc nie potrzebuje światła – uzasadnił urzędnik w magistracie. Dziś Johann mieszkał już w normalnym mieszkaniu w P., ale przecież nie o tym starszy pan chciał mówić…

– O tym jego darze jasnowidzenia Pan wspominał – podsuwam.
– Ano właśnie. To mu się ujawniło chyba zaraz po wojnie, a może zawsze tak miał, tylko o tym nikomu nie mówił. Wtedy już nie prowadził swojej apteki, tylko tę drogerię ze spółdzielni. Przyszedł do niego po jakiś proszek, czy trutkę na szczury jeden chłop, nie miejscowy, tylko z pobliskiej wsi, a ten go za mankiet i szepce mu na ucho, żeby się strzegł pociągów. Chłop furą się poruszał, ale jak raz na dniach trzeba mu było dalej, do Wrocławia, w jakiejś urzędowej sprawie. Przeląkł się więc tego, co mu pan magister powiedział i załatwił sobie przejazd ciężarówką do Wrocławia. Pan dasz wiarę, że ten pociąg, którym miał jechać się wykoleił ? I zginęli ludzie.

Później przepowiadał różnym ludziom inne zdarzenia, nie zawsze tragiczne, ale i radosne, jakieś zaręczyny, śluby, potomków, awanse. Podobno większość jego klientów nie po zakupy przychodziła do drogerii, tylko, żeby im pan magister coś przepowiedział ciekawego, a on przecież tylko wobec niektórych miał te nadprzyrodzone właściwości. Czasami miały więc miejsce komiczne sytuacje, bo do lady podchodzi dajmy na to panna na wydaniu, prosi o szare mydło i zaraz pyta, czy ją tam jakiś Józek chce.

– A skąd ja to mogę wiedzieć um Gottes Willen? – odpowiadał w zadumie.

Aby panna nie odeszła rozczarowana ze sklepu, często dodawał coś gratis. Jakąś kolorową spinkę do włosów, plastikowego motyla, lustereczko, albo małe, pachnące mydełko, bo wiedział, że kawalerowie nie przepadają za zapachem szarego. Najbardziej jednak spektakularnym i najczęściej w mieście opowiadanym zdarzeniem było to, które miało miejsce pod koniec lat sześćdziesiątych. Do sklepu przyszedł coś kupić miejscowy szef służby bezpieczeństwa, podobno wyjątkowo wredna postać. Ludzie się dziwili, bo milicja miała swoje, dobrze zaopatrzone Konsumy, pewnie chciał coś wyniuchać osobiście. Był powszechnie znany w P. , więc zrobiło się cicho w sklepie.

– Jezus cie kocha – powiedział Johann
– Ty wiesz, do kogo ty mówisz ? – zaperzył się esbek.
– Jezus cię kocha – powtórzył z naciskiem.

Starszy pan powiedział mi, że od tamtego zdarzenia miejscowa esbecja jakby trochę pofolgowała w swoich śledztwach. Kiedy w 1979 roku po raz ostatni pojechałem na poligon do P., w miejscu drogerii Johanna był już sklep wędkarski. Miejscowi, których zapytałem o przyczyny tej zmiany, udzielali mi różnych odpowiedzi, większość mówiła, że stary Niemiec zmarł, inni, że wyjechał do Reichu. Wtedy Himmelsreich i Republika Federalna Niemiec były dla mnie prawie równoznaczne, dopiero jak sam wyjechałem do Reichu, to przekonałem się, że tak niebiańsko to tu ni ma.

Chris Niedenthal

Urszula Usakowska-Wolff


Reblog: Der Beruf des Fotografen ist gewissermaßen meine Mission

Die Personale „Chris Niedenthal“ im Warschauer Haus der Begegnungen mit der Geschichte zeigt 200 seiner Fotografien aus fünf Jahrzehnten.

Chris Niedenthal hat mehrere hunderttausend Fotos gemacht, doch eine seiner berühmtesten Aufnahmen „verdankt“ er dem Kriegsrecht, das am 13. Dezember 1981 in Polen verhängt wurde. Am Tag darauf fuhr der Fotoreporter mit einem Bekannten durch die fast menschenleeren und vom Militär patrouillierten Straßen Warschaus. Neben dem Kino Moskwa, auf dessen Fassade ein Banner mit der Reklame des Antikriegsfilms Apocalypse Now in der Regie von Francis Ford Coppola hing, stand ein Scott Panzer, aus dem Soldaten ausstiegen. Diese Fotografie von Niedenthal ist das wohl am meisten zitierte Bilddokument der damaligen Zeit, ihre düstere und zugleich tragikomische Metapher, über die der Autor schrieb:

„Für mich symbolisiert dieses eine Bild das ganze Kriegsrecht. Aber damals hatte ich keine Ahnung, dass ich etwas so Wichtiges mache: Eine Ikone für die Polen.“

Continue reading “Chris Niedenthal”