Pierwsza była tydzień temu i napisał ją Gałczyński. Teraz my…
czyli Bóg i Franz w limuzynie
Tekst i zdjęcia Anton Lee Slaski
spisała i opatrzyła komentarzami Ewa Maria Slaska

Bawiliśmy się na skwerku w sklep. Była to nasza ulubiona zabawa, kiedy Antoś był mały, a teraz ją sobie przypomnieliśmy.
Anton jest sprzedawcą, ja kupuję. Czasem kupuję samolot, czasem ołówki i farby, tym razem chciałam kupić białe i niebieskie filiżanki do herbaty. I spodeczki – niebieskie do białych filiżanek, białe do niebieskich. Talerzyki, dzbanek, półmisek do ciasta, miseczki do lodów. Łyżeczki i widelczyki. Okazało się jednak, że goście przyjdą też na obiad – kupiłam więc talerze głębokie i płytkie, kilka półmisków i misek, kieliszki do wina i szklanki do wody.
Okazało się, że w sklepie mają pyszne ciasto, kupiłam więc, zamiast piec. Mieli też dobre lody. Kupiłam owoce i sałatę, kotlety i kluski. Zapytałam o zupy, bo jak już to już – nic nie będę gotowała. Okazało się, że mają ogórkową i pomidorową i potrafią ją zapakować do wspólnego garnka, oddzielając jednakże od siebie obie zupy pionową przegródką.
Towarów było coraz więcej i sprzedawca zawołał Franza, żeby mi to wszystko zapakował w pudełka i obwiązał niebieskimi wstążkami. Poprosiłam, żeby doczepił do pudeł kółka i rączki, no bo jak ja się zabiorę do autobusu z taką ilością paczek. Przyjechał autobus, ale nie mogliśmy jeszcze wsiąść, bo Franz nie zdążył wszystkiego spakować.
Okazało się zresztą, że przecież muszę kupić jeszcze miski dla kota i masę smakołyków (kot jest bardzo wybredny). Biedny Franz zwijał się jak w ukropie. Przyjechał autobus, ale machnęliśmy na niego ręką. Miałam za dużo paczek. Franz poszedł po limuzynę.
Płaciłam, płaciłam i płaciłam. Ale towar był zaiste pierwszorzędny.
Gdy wsiedliśmy wreszcie do trzeciego lub czwartego z kolei żółtego autobusu, była to już fioletowa limuzyna, którą moje bambetle wypełniły niemal w całości. Siedzieliśmy z Franzem z tyłu za kierowcą.
Chyba właśnie wtedy znana nam od lat i od dawna traktowana z przymrużeniem oka zabawa zmieniła się w urządzanie świata. Demiurgiem-wykonawcą był Franz czyli mój wnuk Antoś. Okazało się, że ma firmę złożoną z fachowców, znających się na każdej pracy. Ja już nie byłam babcią – Franz naradzał się z Bogiem, jak urządzić świat, żeby był jak najlepszy. Zaczęło się od porządków w domu, do którego wieźliśmy zakupy. Firma Franza umyła podłogi, okna, ściany i dachy, wysprzątała strychy i piwnice, posadziła kwiaty na balkonach, zamiotła alejki wokół domów. Wszystko zostało odmalowane. Franz zarządził, żeby stare i zbyt brudne domy wymienić na nowe. Posprzątane zostało całe miasto, cały kraj, morze, oceany. Nareszcie nie było już plastiku. Firma Franza wymyśliła nihilator, który zamieniał śmieci w tlen, powietrze stawało się więc też coraz lepsze. Nie było już żadnych urządzeń pracujących na węgiel czy ropę naftową – wszystko zastąpiła energia wiatru, słońca i fal (nie na próżno dziecko od lat jeździ z mamą do duńskiego centrum energii odnawialnych). Bóg płacił Franzowi za każde wykonane zadanie, ale naprawdę się opłacało, bo świat był coraz lepszy, czystszy i przyjemniejszy. Piękny.
Jednym z ciekawszych pomysłów w procesie odnawiania świata było wysłanie 8 miliardów mieszkańców na sąsiednią planetę, po to by raz wreszcie posprzątać ten cały bałagan, jaki ludzie zrobili na Ziemi. Uporano się z tym bardzo szybko – pach pach, wszyscy wrócili na Ziemię i mogli nareszcie żyć długo i szczęśliwie.
Zanim dojechaliśmy do domu, Franz przeżył kolejną przemianę. Przestał mianowicie kasować od Boga pieniądze za każdy przedmiot i wszelką pracę. Zresztą Bóg nie miał już z czego płacić, bo wszystko, co miał, przeszło na własność Franza. Ale Franz przestał właśnie być handlarzem, który ustanowił cennik na wszystko. Teraz stał się Wykonawcą Szczęścia. Każdy człowiek na Ziemi dostał od Franza pieniądze, żeby już nikt nie był biedny ani głodny. Naukowcy wymyślili dla ludzi obrączki i bransoletki, a dla zwierzaków obroże usuwające wszystkie choroby. Gdy ktoś był zły, na przykład bił dzieci, szedł na zabieg hipnozy usytuowany na innej planecie (na Marsie) i już nawet nie pamiętał, że był kiedyś zły. Odbywało się to w specjalnych domach, gdzie w pięknych pomieszczeniach wszystko, co było odrażające, brudne i złe stawało się piękne…
Cały świat stał się piękny i taki zostanie już na zawsze.
Na zdjęciach – Franz i Bóg w limuzynie. Rozmawiają o kolejnych metodach poprawiania świata.

Uwaga adminki.
Już kiedyś babcia i wnuczek bawili się w historię o dobrej królowej, pomagającej ludziom, którzy musieli uciekać przez Białe Góry z kraju, w którym była wojna. Ale, choć staram się nie tworzyć za wnuka jego zabaw, tylko podążać w nich za nim, przyznaję, że opowiadałam mu czasem o mojej pracy z uciekinierami… Tamta zabawa wzruszyła mnie, ale nie wzbudziła zdumienia.
Zabawa w utopię zdumiała mnie natomiast w najwyższym stopniu, bo choć od półtora roku zajmuję się Baratarią czyli nieistniejącym dystopijnym państwem, rządzonym przez sprawiedliwego władcę, wydaje mi się, że nigdy o tym nie rozmawialiśmy z Antosiem. Teraz musiałam mu jednak powiedzieć, że to, co stworzył, pasuje do tego, czym się zajmuję i o czym piszę. Spytałam, czy mogę zapisać i opublikować na blogu historię o Franzu, który rozmawia z Bogiem w limuzynie i którzy razem urządzają świat. Powiedziałam też, że piszę książkę o doskonałych państwach, jakie zostały wymyślone przez ostatnie sześć tysiącleci.
Ciekawe, że zanim nie powiedziałam tego głośno w berlińskim autobusie, wcale nie wiedziałam, że piszę książkę…
Ale słowo się rzekło…
Jeszcze jedna uwaga: zauważmy, że cała historia zaczęła się od dwóch biało-niebieskich filiżanek do herbaty. To czysty Zen. Zacznij gdziekolwiek, a ogarniesz cały świat.
I uwaga trzecia: wszystko w swoim czasie. Babcia i wnuczek urządzili świat wtedy, gdy babcia jako autorka opowieści o Baratarii, dzięki Mietkowi W., dotarła wreszcie do oryginału czyli sztuki Gałczyńskiego. Babcia i wnuczek czyli noc cudów.

Wyalienowani z rozentuzjazmowanego tłumu, babcia i wnuczek, oboje w żółtych butach, podczas wielkiego wernisażu. Zajmujemy się sprawamy wyższymi, choć siedzimy najniżej.