Przychodzimy odchodzimy… 2

Julian Odstępowicz

Juvenilia bez ciągu dalszego II

Tydzień temu rozpocząłem snucie wspomnień o przyjacielu moich młodych lat. A dziś zakończę snuć, bo niewiele po nim zostało.

Pisał Rafał Łachmańczuk wiersze, ale odważył się też na piosenkę. Tak samo jak wiersze niedorobioną, lecz ileż wspomnień budzącą! Wspólne wyprawy w Beskid Sądecki. Krynica, Tylicz… Rafał i tak lepiej oddał te nasz wrażenia, niż ja bym to potrafił uczynić. Bo ja ani pisać ani komponować nie umiem. Co gorsza (czy na pewno? może jednak: co lepsza?) śpiewać też się nie odważę. Musiałem o to poprosić jednego naszego kolegę, który też znał Rafała. Jego wykonanie to również nie mistrzostwo, obaj o tym wiemy. Jeśli się jednak zdecydował to jedynie, jak sam wyznał, przez wzgląd na pamięć naszej wspólnej młodości. Tak jakoś przegniłej… jak te deski cerkiewne.

Przychodzimy, odchodzimy… 2

Julian Odstępowicz

Juvenilia bez ciągu dalszego

Dlaczego cenię ten blog? Chyba dla tej przyczyny, iż skrupulatne zbiera i pieczołowicie odkurza skorupki pamięci o ludziach, zdarzeniach, dziełach, uczuciach. Już to Pradziadek Hrebnicki znów przechadza się pośród swego Raju, już to rozlegają się dźwięki poezji Maschy Kaléko, już duma słuszna napełnia z dokonań rodu Berlinerblau.
Gdzie indziej może o tym zapomną, ale nie tutaj. A przecież śpiewa Leszek Długosz: Bo jeśli z nas ma coś ocaleć/To niech innych pamięć o nas/Niech nam będzie tak jak schron…
Pomyślałem sobie przeto, że to najlepsze miejsce, aby choć na chwilę ocalić od zapomnienia kogoś, komu jestem to winien. Niedługo przecież nie stanie już nikogo, kto by o nim pamiętał. O przyjacielu młodości. Rafał. Rafał Łachmańczuk mu było. Tylko najpierw, zanim przystąpię do wypominków, musiałbym, jak to mówią, naświetlić kontekst. Bo kto dziś zrozumie ten pokręcony czas, gdy wielu, naprawdę wielu młodych ludzi, w tym oczywiście my obaj, poszło za czarodziejem. Magiem. Istnym flecistą z Hameln. Szczurołapem. Poszli…śmy na własną zgubę. Zamiast hartować się, twardnieć psychicznie i zdobywać normalny zawód, a dzisiaj mieć kasę, wpływy oraz pozycję, rozdrapywaliśmy rany duszy i kołysaliśmy się ułudą. Flecista-Stachura-Szczurołap potrafił uwodzić! Co ciekawsze – zza grobu, bo już wtedy tańczył w „niebieskiej tancbudzie”. Ale jego poezja brzmiała. Szczególnie do muzyki Satanowskiego: mrocznej, eschatologicznej niemalże. Ten melanż lubiliśmy z Rafałem najbardziej. Ach, brało nas to wtedy! A i dzisiaj jeszcze wzdraga człowiekiem, choć wiadomo, że wiedzie ku zgubie. Rafałem już nie wzdraga: jego już nie ma. Ale mną…

Słuchaliśmy, marzyliśmy o Boliwii czy Patagonii – tych miejscach, gdzie nas nie ma, a więc na pewno jest tam dobrze, wszak wszędzie dobrze, gdzie…
I tak zostaliśmy bezbronni wobec rzeczywistości. Zawsze bowiem na straconej pozycji są ci, którzy wyhodowali w sobie wrażliwość, a z nią skrupuły i sumienie. Długo trwało, zanim się jakoś ogarnąłem, a i teraz jeszcze mi się to czkawką nieraz odbija. A Rafał? Jego już nie ma. Może i lepiej? On by sobie nie poradził. Dobrze, że odszedł.
Ale wcześniej zdążył, pod wpływem Steda – a jakże! – popełnić kilka wierszy. Bidne toto, niedorobione, kaleczne. Ale przynajmniej szczere. Nie miało czasu dojrzeć, okrzepnąć. Zostało takie, jakie jest. Jeżeli więc ośmielam się jeden z tych utworów przypomnieć (za tydzień będzie jeszcze jeden: uwaga – piosenka!) to, jakem wspomniał, tylko po to, by ocalić od zapomnienia. Oj, Rafcio, Rafcio…

Iluminacja na kirkucie w Wołczynie
Cieniem ta kępa drzew kusiła
Sama, jedyna w szczerym polu
A do miasta jeszcze kawałek
Rowerzysta zdrożony
Siada w gąszczu
Na wołczyńskim kirkucie
Na Opolskim Śląsku
Gdzie polskie z niemieckim
Się ściera
Słowiańskie z germańskim
Gotuje od wieków
Dziwna kraina…
A tu jeszcze na pochyłych kamieniach
Ku czci onych, co pod kamieniami
Wykute plączą się z lewej ku prawej
Łodyżki literek znad Jordanu
Z piasków judzkiej pustyni
A tu jeszcze po alef bejt gimel
Wędruje od prawej ku lewej
Wędruje żwawo żuczek kolorado
Pasiasty przybysz z Nowego Świata
No – stonka
Chciałeś Edwardzie Całą Jaskrawość
Masz

Nasz rok leśmianowski 4

W tekście autor czyni admince przytyki, że nie kultywuje roku leśmianowskiego, a tymczasem na dziś oto był zaplanowany nasz redakcyjny tekst o Leśmianie, i zostanie  przesunięty na jutro (TU), bo dziś…

Julian Odstępowicz

Dawid zbuntowany alias Dziejba Lesmanów

Wróciłem z Zamościa! Jak to się stało, że dotarłem tam po raz pierwszy tak późno, w podeszłym wieku? Dlaczego dopiero teraz zawiódł mnie tam gzygzakowaty życia sznur? Trudno orzec. Tak wyszło. Od dawna marzyłem o tej wizycie, szykowałem się do niej, wyobrażałem sobie cuda niewidy. I się nie zawiodłem. Zamość to moja nowa i namiętna miłość.

Ale opowiadać z zachwytem o wędrówce po tutejszej starówce byłoby zbyt oczywisto i banalnie. Toteż nie opowiem. Znajduję ławeczkę na rawelinie przed Nową Bramą Lubelską. I spoglądam, nieco melancholijnie, na Pomnik Dawida Psalmisty, wzniesiony ku pamięci zamojskich Żydów rękoma mistrza co się zowie: Gustawa Zemły.

Widziałem już kiedyś inną statuę, syna Jessego, grającego na harfie. A nawet ją sfotografowałem: zajmuje niszę zewnętrznego muru kościoła klasztornego dawnego opactwa cystersów w Lubiążu.

Ale śląski Dawid to król radosny, który pląsał przed Arką Przymierza z całej siły, przy dźwiękach pieśni i gry na cytrach, harfach, bębnach, grzechotkach i cymbałach, ten, który tańczył z całym zapałem w obecności Pana, a ubrany był w lniany efod. Dawid z Lubelszczyzny siedzi (tak mi się przynajmniej wydaje) smutny i zamyślony. Bo on już zobaczył zagładę swego ludu. Na cokole pomnika umieszczono słowa: Pan światłością moją i zbawieniem moim (Psalm 27). Ale może bardziej pasowałyby te: Zmęczyłem się moim jękiem, płaczem obmywam co noc moje łoże, posłanie moje skrapiam łzami (Psalm 6)? Albo te: Moje oko słabnie od nieszczęścia, codziennie wołam do Ciebie Panie, do Ciebie ręce wyciągam (Psalm 88)? Zresztą, czy ja wiem…

Ponoć Dawid posturą nie imponował, podobno był niski (nie tylko w zestawieniu z Goliatem, ale tak w ogóle, obiektywnie) i rudy. Co nie przeszkodziło mu zostać największym królem Izraela. Tutaj, w Zamościu, trzy tysiące lat później żył taki jeden, rodak Dawida: też mikrego wzrostu, też rudawy (przynajmniej dopóty, dopóki miał włosy), małostkowego – bywało – charakteru, a przy tym fatalnie wywiązujący się z obowiązków miejscowego notariusza. A też był królem mocarnym. Monarchą słowa. Gdy umarł, pewien krytyk literacki, którego nazwisko przez litość pominę, spłodził tekst zatytułowany Dziejba Lesmanów; swoją drogą: co za wdzięk skojarzeń, co za wyrafinowana gra słów. Klękajcie narody! A w dziełku owym takie znajdujemy słowa: Leśmian był Żydem. (…) Wiersze Żydów w języku polskim nie należą do rdzennej, czystej poezji polskiej. Nie należą także do rdzennej żydowskiej literatury narodowej. Stanowią formację pośrednią między jednym a drugim ogniskiem krystalizacyjnym. Są – (i taka jest też twórczość Leśmiana) – produktem asymilacji drugorzędnych cech kultury polskiej. Co napisał krytyk pierwszorzędny, któremu nieczysta poezja Leśmiana z pewnością czosnkiem i cebulą wionęła. Jego nazwisko przywołuje się dziś właściwie wyłącznie wtedy, gdy mówi się o Leśmianie. Bez Leśmiana pamięć o krytyku dawno by już sczezła. Tak, jak pogrążą się w niepamięci – póki co bowiem tkwią po uszy w hańbie – senatorzy, którzy utrącili uchwałę o tym, by ogłosić annus Domini 2017 Rokiem Leśmianowskim. Słowo senator pochodzi, jak wiadomo, od łacińskiego senex, czyli stary. Oni z przymiotów starości raczej nie mądrość wzięli, lecz sklerozę. Bo co im w Poecie przeszkadzało? Czosnek? Bezbożnictwo? Rozwiązłość w malinowym chróśniaku? I tak stworzyli poetę wyklętego. No żesz kurwa jego mać!

Administratorka zarzekała się, że my – gorszy sort, tutaj, na blogu, urządzimy własny Rok Leśmiana. I co? Czekam, czekam. Nic. Sam więc w końcu chwyciłem za klawiaturę. A przecież powinni to uczynić bieglejsi w sztuce słowa. Nie tacy zmanierowani starcy, jak ja.

Król Dawid nie tracił ducha.

Z głębokości wołam do Ciebie, Panie,
o Panie, wysłuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
Ku głośnemu błaganiu mojemu!

(Psalm 130)

A Odwieczny usłyszał i zesłał promień krzepiącej nadziei. O, taki właśnie:

Można i tak. Ale można inaczej. Zamojskiego psalmisty już nie stać na nadzieję. Nie woła z głębokości. Rzuca Najwyższemu wyzwanie, choć wie, że przegra. Ale gdyby się nie postawił, nie byłby sobą. Zostaje mu, jak to człowiekowi, tylko dumna rozpacz i beznadziejny bunt. Bo chyba o to tu chodzi, czyż nie?

W czas zmartwychwstania Boża moc
Trafi na opór nagłych zdarzeń.
Nie wszystko stanie się w tę noc
Według niebieskich wyobrażeń.

Są takie gardła, których zew
Umilkł w mogile – bezpowrotnie.
Jest taka krew – przelana krew.
Której nie przelał nikt – dwukrotnie.

Jest takie próchno, co już dość
Zaznało zgrozy w swym konaniu!
Jest taka dumna w ziemi kość,
Co się sprzeciwi – zmartwychwstaniu!

I cóż, że surma w niebie gra.
By nowym bytem – świat odurzyć?
Nie każdy śmiech się zbudzić da!
Nie każda łza się da powtórzyć!

Której z dwóch harf wolicie posłuchać? Ja – już wybrałem i wiem, że razem z poetą, w obliczu Stworzyciela – gniewny, nim się duch mój z prochem utożsami, Bedę tupał na Niego tymi trupięgami! Zaś wam życzę dobrego – ale aż do trzewi waszego! – wyboru.

Uhhh, mrokiem i zimnem powiało. Nie godzi się tak kończyć, w takiej otchłani pozostawiać czytelnika. Coś lżejszego na deser: miała być dziejba Lesmanów (zważmy na pluralis), przeto dorzucimy jeszcze jednego. Może ten drugi Lesman, lotem strzały brzechwą ustabilizowanej, podczas którejś z wizyt u kuzyna notariusza odwiedził sąsiedzki Zamościowi Szczebrzeszyn? Może tej wizycie zawdzięczamy wiersz o chrząszczu, co brzmi w trzcinie? W Szczebrzeszynie, a jakże, też byłem. Chrząszcza widziałem.

 

Choć na mój gust to raczej konik polny. Ale entomolog ze mnie żaden, więc się nie upieram. Miłego dnia!

***

No, też myślę, że konik polny – adminka