Tu Radio Armii Krajowej 99,5 FM

Remigiusz Pigłowski

Tego dnia Ambasadę Francji opuszczałem w pełnym pospiechu, gdyż miałem pilną sprawę na mieście. Wychodząc z budynku zauważyłem otwierające się wrota placówki, przed którymi czekał na wyjazd służbowy Peugot ambasady. Wydobywające się spod kół kłęby dymu oraz nerwowy oddech silnika dawały do zrozumienia, że nie tylko ja mam pilna sprawę do załatwienia dziś na mieście. Bez chwili zastanowienia zapukałem w szybę, a Maciek, kierowca ambasady, bez słów zrozumiał moje intencje, precyzując jednakże, że nie jedzie daleko, że tylko do metra Politechnika, ale mnie to urządzało tym bardziej, że prócz bezspornego zysku czasowego gdzieś podświadomie zawsze marzyłem o przejażdżce samochodem na niebieskich blachach z naklejką CD.

A może moja spontaniczna decyzja wynikała po prostu z zamiłowania do ryzyka; może chciałem przez to udowodnić, że ja się nie boję jeździć z kierowcą, który cierpi na Parkinsona, może chciałem przez to zakomunikować mu, że nie jest z nim tak źle, że pomimo iż koledzy z jego działu wolą jeździć taksówką w trosce o własne bezpieczeństwo, jest jeszcze ktoś, kto chętnie wsiądzie do jego Peugota?

– Chłopakowi zostały dwa lata do emerytury i mimo Parkinsona nikt go stąd nie będzie wypieprzać. Ale mi kurde też zostały dwa lata i dlatego wolę zamawiać taksówkę – podsumował kiedyś w mało dyplomatyczny sposób Bernard, radca do spraw ekonomicznych, nałogowy palacz cygaretek, gustujący tylko w białych winach, co jak na Francuza zdaje się być rzadkością.

Brama otwarta – ruszamy! No to będzie się działo – myślę sobie – pełen lans w dyplomatycznym aucie z kierowcą z Parkinsonem. Zamarzyłem sobie, że gdyby tak przejechać przez Plac Zbawiciela, może nawet ze dwie rundki zrobić przy otwartych szybach z francuską muzyką w tle, a może by nawet poprosić Maćka, aby się na chwilę zatrzymał w zatoczce pod Planem B pod pretekstem załatwienia jakiejś sprawy, to dopiero byłoby entrée!

Przyjazd na Plac Zbawiciela białą kolarzówką bez szprych czy na wytatuowanej deskorolce są już passe. Czas wymyślić cos nowego i zdaję się, że mam argumenty. Niestety mój szofer ma z góry ustaloną trasę dojazdu do metra Politechnika, a w radiu miast transowych dźwięków rozbrzmiewa zażarta dyskusja, czy Stalin celowo wstrzymywał ofensywę podczas Powstania Warszawskiego. Na skrzyżowaniu Pięknej z Alejami Ujazdowskimi Maciek pogłośnił radioodbiornik, uściślając, że to jego ulubiona stacja – Radio Armii Krajowej 99.5 FM. Następnie stwierdził, że ta audycja jest powtórką, ale on chętnie raz jeszcze posłucha o okrucieństwach Stalina i cierpieniach warszawiaków. Miałem wrażenie, że to biczowanie się dramatem Powstania paradoksalnie dawało mu jakąś niewytłumaczalna radość, zinterpretowałem to nawet jako pewien rodzaj perwersji, o którą nigdy wcześniej nie mógł bym go podejrzewać.

Czekając na zielone światło kątem oka zauważyłem Bernarda. Skręcił w lewo w kierunku Placu na Rozdrożu. Szedł nerwowym krokiem z cygaretką w ustach, a jego vintagowa teczka nienaturalnie ciążyla mu w ręku. Gdy nasze spojrzenia wreszcie się spotkały, Bernard lekko skinął glową w miom kierunku.

– To znak do rozpoczęcia akcji – pomyślałem. Koniecznie musimy skręcić w lewo, bo z Alei Róż wyjedzie zaraz opel Franza Kutchery! Po wschodniej stronie Alei widzę także Panią Basię z sekcji konsularnej – przewiesza biały sweter na prawą rękę. Tymczasem Bernard bezradnie siłuje się z zamkiem teczki… Cóż za rekonstrukcja! Maciek na pewno się zgodzi na zmianę trasy. O ile pamiętam, operacja ta była najważniejszą zakończoną sukcesem akcją bojową AK, wymierzoną w wysokiego funkcjonariusza niemieckiego aparatu. A potem, gdy już skręcimy w Aleję Róż, nie będzie wyboru i aby dojechać do metra Politechnika nieubłagalnie przejedziemy przez Plac Zbawiciela.

Odżyły przez chwilę nadzieje na lans pod Planem B jednakże Maciej nie dosłyszał mojej propozycji, zahipnotyzowany dyskusją historyków dystyngowanym tempem opuścił skrzyżowanie, kierując się prosto na plac Konstytucji.

Przyznać muszę, że nawet przez chwilę nie odczuwałem zagrożenia, wynikającego z niesprawności ruchowej Macka, jego jazda była płynna a skupiona twarz dawała dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Jedynie na samym początku, tuż zanim wyruszyliśmy spod Ambasady Francji, byłem lekko przerażony na widok roztańczonej ręki na drążku zmiany biegów. Wyglądało to tak, jakby kierowca w jednej sekundzie chciał wcisnąć wszystkie biegi na raz, jednakże w trakcie jazdy okazało się, że Maciek pomimo swojej ułomności całkiem sprawnie operuje dźwignią.

I gdy już powoli godziłem się z tym, że nic się nie wydarzy, że nie będzie spektakularnego przejazdu przez Plac Zbawiciela, że podróż z kierowcą cierpiącym na zaawansowanego Parkinsona okazała się najbezpieczniejszą w świecie, wtedy właśnie, na skrzyżowaniu Pięknej z Marszałkowską przy zapalonym już czerwonym świetle Maciek brawurowym manewrem objechał czekające na skręt samochody i przy pełnych obrotach silnika skręcił w lewo w Marszałkowską tuż przed nadjeżdżającymi z naprzeciwka samochodami.

Tymczasem w radiu AK historycy zgodnie dochodzą do wniosku, że Stalin z pełną premedytacją wstrzymał ofensywę, aby wykrwawić miasto. Na koniec prowadzący audycję dziennikarz okrasza owocną dyskuję powstańczym hitem muzycznym. Mija jeszcze parę chwil po czym na wysokości Waryńskiego wyduszam z siebie.

– Maćku, nie uważasz ze to było ryzykowne, przecież te auta zatrzymały się w ostatniej chwili?

– Nie denerwuj się Arkadiusz, niebieskie blachy. Nikt by nie ryzykował – odpowiedział spokojnym głosem, po czym skręcił w Nowowiejską.

 

 

Zapiski z Berlina

Remigiusz Pigłowski

Tajemnica Franka

Frank. Na pierwszy rzut oka, nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród tysięcy berlińskich gejów przed czterdziestką. Od stóp do głowy ubrany jest w przylegające ciuszki najpewniej z Zary; na ulicy rzadko kiedy można go spotkać bez ulubionej torby na ramię z napisem Berlin, a w letnie dni chowa swe błękitne aryjskie oczy za bursztynowymi Ray Banami, które przywiózł mu z Nowego Jorku jego chłopak. Frank ma krótko ostrzyżone blond włosy a jego lekko asymetryczne zakola pokryte są zdrową skórą, wolną od wszelkich nałogów. Jego zgrabna sylwetka poruszana jest za pomocą delikatnie naszkicowanych mięśni, które przeistaczają się w Himalaje kiedy podnosi na ramię swą ulubioną torbę, zazwyczaj wypełnioną dobrą gejowską literaturą w języku niemieckim.

Franka poznałem parę lat temu w Berlinie na pikniku urodzinowym wydawanym w parku Lietzensee przez moją szwagierkę Joasię. Następnym razem spotkaliśmy się w jego nowym mieszkaniu na Charlottenburgu, które podnajął od mojego szwagra Julka. Mieszkanie to znajduje się w starej secesyjnej kamienicy, która szczęśliwie przetrwała alianckie naloty, a zimą ogrzewane jest węglem przez trzy wysokie secesyjne piece, które sięgają zaledwie do połowy wysokości pomieszczeń. Frank musiał wydać fortunę na śnieżnobiałą farbę, którą szczelnie pokrył wszystkie ściany, uzyskując w ten sposób efekt izby przyjęć, aczkolwiek trzeba przyznać, że w jego domowej klinice można też spotkać akcenty różu, które poprzez białe tło zdają się być jeszcze bardziej słyszalne.

Zapewne nigdy bym się nie zdecydował pisać o Franku, gdyby nie to, że jak przyjechałem do Berlina dwa tygodnie temu, Joasia przy lampce białego wina wygadała się, że Frank ma pewną tajemnicę, która obiektywnie jest bombowa. Otóż Frank od dłuższego czasu zbiera znaczki pocztowe i nie tak dawno wszedł w posiadanie znaczka, który bezsprzecznie stanowi perłę w jego kolekcji. Znaczek ów pokazuje tylko zaufanym znajomym, którzy przed prezentacją muszą przysiąc, że nikomu o nim nie powiedzą. Według szwagierki, znaczek jest wyjątkowy i zapewne ma niemałą wartość, lecz mimo licznych próśb i podejść z mojej strony, Joanna nie dała się złamać i nie powiedziała mi, co to jest.

Historia ze znaczkiem Franka nie pozwalała mi zasnąć, a wyjątkowo upalne jak na Berlin sierpniowe noce do czerwoności rozgrzewały moją podrażnioną wyobraźnię. Wyobrażałem sobie, że chodzi pewnie o jakiegoś „mauritiusa”, którego Frank nabył na niemieckim eBayu jako falsyfikat, a który po eksperckich oględzinach okazał się oryginałem i gdyby chciał go teraz odsprzedać, to mógłby kupić całą secesyjną kamienicę na Kreuzbergu i prowadzić beztroskie życie rentiera. Pewnie dlatego grono wtajemniczonych sprowadzało się do grupy najbardziej zaufanych znajomych – aby ograniczyć w ten sposób ryzyko ewentualnej kradzieży na zamówienie, tym bardziej, że stare drzwi do mieszkania Franka chronione są tylko przez rachityczny zamek, który nie miałby żadnych szans w konfrontacji z zawodowym włamywaczem. Następnej nocy porzuciłem jednak tę tezę i pomyślałem, że może relacja łącząca Franka ze znaczkiem nie jest oparta na wartości materialnej tylko emocjonalnej. A może on ma znaczek z papieżem? Wszak ja miałem w młodości znaczek z papieżem i do dziś dobrze pamiętam jak łatwo wpadałem w stan niepohamowanej ekstazy, pokazując go zaufanym znajomym. Jego wartość, według ekspertów, była wyjątkowa gdyż znaczek ostemplowany był w Częstochowie i wydawało mi się wtedy, że jestem ustawiony do końca życia.

Po kilku nieprzespanych nocach kwestia znaczka Franka umarła śmiercią naturalną; mózg był już na tyle zmęczony, że odmawiał dalszej współpracy, a ja cieszyłem się, że będę mógł się wreszcie wyspać i pójść na wystawę o Dawidzie Bowiem, puszczając w niepamięć historię geja filatelisty. I kiedy tak stałem w długiej kolejce na Bowiego, nucąc pod nosem moje ulubione kawałki, wtedy właśnie zadzwoniła Joasia:
– Słuchaj Remi, właśnie byłam u Franka i zrobiłam dla ciebie zdjęcie znaczka, jak Frank był w kiblu.
– No co ty? Chyba żartujesz…
– Jak chcesz, to wpadnij wieczorem, zrzucę ci na sticka, ale proszę przyrzeknij, że nikomu nie powiesz
– Spoko, obiecuję. Możesz na mnie polegać – znamy się nie od dziś. Joasiu, nigdy nie znałem ani nie słyszałem o Franku S.

KLICK

Blender

Od adminki: Niestety “Blender” to jeden z tych wpisów, z których po kilku latach praktycznie nic nie zostało. Wszystkie linki nieaktualne i nie ma filmu. A film był świetny.

Maria Magdalena Kozłowska & Remigiusz Pigłowski
vel
Heidi Koslowski & Remy Blassius

FILM pt. Blender

Niestety nie możemy umieścić w blogu bezpośredniego linka. Trzeba wejść na stronę Picassy, kliknąć w obrazek (taki sam jak ten poniżej) i jeszcze ustawić sobie full screen i głos. (Uwaga z roku 2020 – wszystko nieaktualne)
petra1
A co gorsza, co gorsza – jeśli macie starą wersję flesza, to może się zdarzyć, że nie uda się wam obejrzeć filmu. U mnie tak było, ale zrobiłam sobie update Adobe-Flash i gra przepięknie. A wszystko naprawdę warto zrobić, bo film genialny!

blender3

PS.
4 czerwca 1989 roku poszliśmy wybierać. Były to pierwsze wolne wybory w Bloku Wschodnim. Niesamowite przeżycie dla tych co byli w Polsce. Dlatego podoba mi się pomysł tego filmiku.