Ukraina

Tekst ukazał się przedwczoraj na Facebooku.

Bożena Ptak

Raport z Krzemieńca

Od kilkunastu lat w pierwszych dniach września odbywa się w Krzemieńcu  konferencja „Dialog Dwóch Kultur”, dla której pretekstem są urodziny Juliusza Słowackiego. Biorą w niej udział naukowcy polscy i ukraińscy, muzealnicy, artyści, animatorzy życia kulturalnego i społecznego, a miejscem wymiany doświadczeń i poglądów jest Muzeum Juliusza Słowackiego oraz Instytut Pedagogiczny im. Tarasa Szewczenki / niegdysiejsze liceum założone przez Tadeusza Czackiego zwane Krzemienieckimi Atenami/.
W ubiegłym roku zostałam po raz pierwszy zaproszona na tę imprezę. Nie znałam osobiście żadnego z uczestników, ale bacznie obserwowałam wszystko i wszystkich, a w krzemienieckiej aurze zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Historia od lat jest moją pasją, więc na stosunki polsko-ukraińskie w swych obserwacjach byłam szczególnie uczulona, prawie nie wyobrażałam sobie dialogu miedzy reprezentantami dwóch stron, tak mocno poranionych, sobie nie ufających. I ten brak zaufania, dystans był odczuwalny w każdym referacie i bezpośrednim kontakcie. Jakby nikt nie chciał uderzyć w bolesną strunę, gość nie chciał urazić gospodarza a gospodarz gościa. Wśród polskich uczestników było kilka osób, których rodziny bezpośrednio dotknęła rzeź wołyńska, a wśród Ukraińców pewno nie brakowało dzieci sprawców tej rzezi. Ofiary i kaci, których potomkowie uważali za patriotów, a strona polska za barbarzyńców i ludobójców. Trudny dialog, ale dla przyszłości obu narodów, szczególnie dzisiaj, dialog konieczny.
Zdarzało się, że w wystąpieniach polskich wyczuwałam zarozumialstwo, jakby traktowanie Ukraińców z góry /my cywilizowani europejczycy/ i kozacki rewanż drugiej strony. Jakby powrót historii znanej mi z dzieł Sienkiewicza i różnych dawnych podręczników czy lektur. Potępialiśmy na zapisanych kartach okrucieństwo tych samych Kozaków, których determinację dzisiaj podziwiamy. I której nadal boimy się… Nieobliczalni Ukraińcy… My i oni… My i Zachód…
A jak postrzegał nas Zachód niegdyś? Dzisiaj? Szukając odpowiedzi na to pytanie, myślę o bardzo niepopularnej w naszej rodzinie ciotce ze Szwecji, która w latach siedemdziesiątych chciała uczyć mojego wizytującego ją brata, jak posługiwać się widelcem i nożem, jak otwierać okno, spuszczać wodę w klozecie, jak otworzyć gaz w kuchence. Sama pochodziła ze Złotowa. U moich pradziadków w gdańskiej dzielnicy Oliwa już w 1918 podłączono elektryczność.
Czkawka kulturowych podziałów, które czasami dotyczyły różnych regionów tego samego kraju. Ciągle jacyś oni i zazwyczaj lepsi „my”. Prymitywy i oświeceni. Wojowałam z rodzicami, którzy przeżyli swoje w czasie drugiej wojny światowej, a ja broniłam Rosjan, ich punktu widzenia. Ile pokoleń ofiar i katów musi wymrzeć, aby stało się możliwe stworzenie wspólnej Europy? Na czym ma polegać ta wspólnota europejska? Tym bardziej, że historia wraca nie tylko w naszym regionie. Wszak wydawałoby się, że sprawy drugiej wojny światowej już jakoś udało nam się załatwić, kat uderzył się w piersi, gdy tymczasem pojawiają się w obcych mediach „polskie obozy koncentracyjne”, rosną w siłę neofaszystowskie organizacje i marzą o powrotach do niebezpiecznych ideologii. Niby jedna Europa, a czują się w niej zagrożeni Szkoci, Baskowie, mieszkańcy Bałkanów. I myślę, że niewiele wiemy o aspiracjach ludów z dalekiej Syberii i Kaukazu. Jaka siła jątrzona ambicjami Putina i asekuracyjnymi działaniami UE wygra na Ukrainie i co z tego wyniknie? Obawiam się, że trudno przewidzieć. Czasami jeden zdolny populista jest w stanie zniszczyć najpiękniejsze plany i idee. Jak pogodzić ambicje małych i większych narodów z ideą zjednoczonej Europy? Jak pogodzić przy tych różnicach nie tyle obyczajowych co ekonomicznych, kiedy każdy bogaty kombinuje, żeby na nieudolnego biedaka płacić jak najmniej podatków? Z ludzką naturą nie poradziły sobie piękne w założeniu myśli Engelsa i Marksa… O tym wszystkim myślałam przed i w czasie mojej drugiej podróży do Krzemieńca.
Na szczęście nie jestem politykiem i historykiem tylko blondynką, w dodatku ciemną i poetką podpisującą się nazwiskiem z ptasim móżdżkiem w tle. Państwo wiedzą, że poetka to takie coś, co niewiele ma wspólnego z racjonalną oceną rzeczywistości i zamiast patrzeć w przyszłość, spogląda w gwiazdy i z nich wróży? Poza „ptasim móżdżkiem” mam ludzkie odruchy i robię wszystko, aby idealizmu nie degradowano współcześnie do pojęcia infantylizmu. Wcale nie muszę rozumieć tych politycznych gdybań, bo jako kobieta, matka, żona i babcia, i jako poetka, i jako człowiek przede wszystkim jestem uczulona na przemoc, agresję, łzy, niesprawiedliwość. Dzisiaj gryzę się w język historii – co z wybaczeniem niewiele ma wspólnego – i patrzę na współczesną ambitną Ukrainę, Ukrainę krwawiącą i płaczącą, Ukrainę borykającą się z szukaniem własnej tożsamości, uwikłaną w przeszłość chlubną i wstydliwą, gdzie ciągle żywa jest pewno mentalność sowiecka, kozacka.
Nie wnikam, kto tam kombinuje, manipuluje, gra na emocjach i nacjonalistycznych wspomnieniach. Ja widziałam tam determinację i patriotyzm, a w całości zobaczyłam nadzieję na mądrą, merytoryczną dyskusję dotyczącą wspólnej historii. I co z tego, że Niemcy niegdyś uderzyli się w pierś po drugiej wojnie światowej, kiedy dzisiaj wracają ze swymi hasłami nazistowskie organizacje i „polskie obozy zagłady” w propagandzie i mediach. Tak, boję się ukraińskiego prawego sektora i pomników Bandery ale…
Patrzę na poczynania Rosji, w której dobre intencje nikt nie nauczył mnie wierzyć, a ona sama przede wszystkim. Patrzę na siebie, swój rząd i Europę, a i tu z wiarą mam problemy.
Postawiłam na siebie, ciemną blondynkę z ptasim móżdżkiem, której idealizm własne dzieci od dawna nazywają naiwnością i głupotą. Marzy mi się sąsiedztwo wolnej Polski z autonomiczną Ukrainą. Wierzę, że czasami zło wymyka się spod kontroli, a knowania polityczne nie kończą się sukcesem ich autorów. I za cholerę nie potrafię odczepić się od polskich doświadczeń historycznych…
Przed wyjazdem do Krzemieńca przekonałam kilka osób, aby mi zaufały i dały kilka groszy na ukraiński szlachetny cel. Wiedziałam, że najbardziej potrzebne są kamizelki kuloodporne, hełmy, noktowizory i takie tam frontowe rzeczy, o których zdobyciu nie miałam pojęcia. Zresztą, o czym gadać, jak uzbierałam tylko tysiąc złotych? Wzięłam więc ze sobą tę skromną kwotę, planując, że w autokarze naradzimy się, co z nią zrobić. Wiedziałam, że będą ze mną ludzie lepiej znający sytuację na Ukrainie. Byłam świadoma, że Krzemieniec od wojny daleko, ale nie miałam pojęcia, czy na przykład medykamenty lepiej kupować tam czy w Polsce? Jak wygląda zaopatrzenie sklepów?
Z medykamentami poszło łatwo, bo farmaceutka w aptece w Chełmie poinformowała nas, że „na stanie” posiada niewielkie ilości bandaży, środków dezynfekujących, przeciwbólowych i musi zamówić, a przez granicę i tak nie wolno. Na pytanie, która strona tworzy problemy, nie uzyskałam odpowiedzi. Postanowiłam zawieźć pieniądze. Pozostawał problem, komu je dać w kraju słynnym z korupcji. Księdzu? A może lepiej w cerkwi? Komuś z władz miasta? Do mojej akcji charytatywnej członkowie naszej delegacji odnieśli się z rezerwą. Doświadczenia rzezi wołyńskiej nie były udziałem mojej rodziny, która ma swoje porachunki z Litwinami, ale dla nich też kwestowałam pod kościołami w Gdańsku w 1991 roku. Nie podoba mi się ich dzisiejsza postawa wobec mniejszości polskiej, ale kwestowania nie żałuję. Taka natura ciemnych blondynek o ptasich móżdżkach.
Tylko rok minął od mojej poprzedniej wizyty w Krzemieńcu, a jakby wiek cały. Przede wszystkim zmniejszył się dystans: my – oni. Jakby więcej ufności i wiary, cieplejsze międzyludzkie stosunki. „A ty im wierzysz? Teraz nas potrzebują” – skomentował ktoś z naszych moje pozytywne refleksje. Dmytro Pawłyczko swoim proeuropejskim przemówieniem przekonał mnie do siebie już w ubiegłym roku, a w tym wzruszył, mówiąc o obecnej sytuacji Ukrainy. On płakał, ja płakałam, a tymczasem ktoś sączył mi jad w ucho: „Nie wzruszaj się, on był w UPA”. Popatrzyłam na faceta i policzyłam, ile wtedy mógł mieć lat. Podsumowałam wszystko, co zrobił w wieku dojrzałym. Przypomniał mi się nie tylko Gunter Grass, ale też chłopcy z historycznymi etykietkami, którzy zapisywali się do wszystkiego, co było w ich zasięgu, aby walczyć o wolność ojczyzny. Tak, tak, wiem, Grass inna kategoria, ale dla naszego pojednania wiele zdziałał, tak jak Pawłyczko zresztą. W język historii skutecznie ugryźć się nie da, zdaję sobie sprawę, pomagając dzisiejszej Ukrainie.

Krzemieniec – zdjęcie Dariusz Kostecki 2013

Trzymam w Krzemieńcu te kilka uzbieranych groszy i zastanawiam się, komu je dać. Spodobał mi się młodziutki polski ksiądz, ale… wyda je na parafialne potrzeby, a moi ofiarodawcy nie wszyscy może byli z kościołem katolickim związani. Od cerkwi odrzuciło mnie wyznanie spotkanej na ulicy kobiety, od której nie chciano przyjąć pieniędzy za mszę w intencji syna walczącego na wschodzie, a z jej relacji zrozumiałam, że bez Boga z Putinem nie zwycięży Ukraina. Bardzo prosiłam Mariusza Olbromskiego, inicjatora Dialogu, który serce, czas, życie poświęca idei naszego ukraińsko-polskiego pojednania, abyśmy z tą niewielka sumką zadziałali rozważnie i niezbyt pochopnie. Zainteresował mnie nowy burmistrz miasta. W ubiegłym roku był inny. Kim jest ten nowy? Skąd taki młodzik na urzędzie?
Gdzie podział się dawny mer? Jak wyglądają stare i nowe układy władzy w mieście? Moje pytania nie bez kozery, bo brały się własnych doświadczeń posierpniowych w Polsce. Na pewno nie wniknęłam w niuanse, ale dowiedziałam się, że dawny burmistrz Krzemieńca złożył dymisję, buntując się przeciw polityce Partii Regionów /plus dla dawnego/, potem Krzemieniec był pozbawiony szefostwa. Wrócili chłopcy z Majdanu z Kijowa, ale jeden w trumnie, przyjaciel i rówieśnik obecnego burmistrza i odbyły się wybory. W Krzemieńcu ceniono go nie tylko jako „gieroja z Majdanu”, bo wcześniej dał się poznać jako działacz społeczny, który założył kilka pozarządowych organizacji, organizował akcje ekologiczne /np. “Sprzątamy Krzemieniec”/. I znowu ktoś z polskiego prawego sektora szepnął mi jak diabeł w ucho, obok którego ptasi móżdżek: Czy wiesz, że to prawy sektor, banderowiec?
Kiedyś, co uwieczniłam w jednym ze swych wierszy, znany pisarz polski na mojej przepięknej imprezie z okazji sześćdziesiątych urodzin zadał mi w ucho pytanie: Czy twój ojciec był endekiem? – Zabrzmiało, jakby był wyżej kapo w obozie. Tak, z historią musimy wziąć się za bary, ale pewno nie każdy narodowiec dzisiaj chce tworzyć wyniszczającą inne narodowości politykę, nie każdy z NSZ i, mam nadzieję, z UPA był mordercą. Trzeba rozważać przyczyny i skutki. Miotam się w tej przeszłości, a chciałabym lepszą tworzyć przyszłość, czasami gryząc się w język historii.
Wierzcie mi, że ci idealiści z Majdanu, którzy objęli stanowiska burmistrzów miast i starostów, stawiają sobie za cel walkę z ukraińską korupcją. Są jej świadomi. Przyjęcie moich gównianych 1000 zł podpisał cały „pułk”. Nie ma z łapki do szufladki, mer pilnuje, a na jego biurku złoty chlebek – symbol walki z korupcją. Smutno mi tylko, że ja wiem dalej. Tacy jak on albo ulegną deprawacji, albo pójdą w nieznane. Nie ma kraju z miejscem dla idealistów…
Poznałam też kulisy wojny, która w XXI wieku toczy się tuż, tuż. Ile kilometrów dzieli dwa miasta na „L”, Lublin i Lwów? Niektórzy w Polsce nie mają pojęcia o ukraińskich przestrzeniach i żegnali mnie jak bohaterkę wyruszającą na front. Nie, tam gdzie byłam, sklepy, kawiarnie, hotele jak w Polsce. Chodniki bardziej garbate, ukraińskie flagi widoczne nie tylko na budynkach administracji, ale też w prywatnych domach, samochodach, wszyscy śledzą na ekranach telewizyjnych wieści płynące ze wschodu Ukrainy. Tyle wojny. I aż tyle. Krzemieniec na wschodzie ma swój oddział, który musi wyposażyć i utrzymać. Wysyłając chłopaka na wschód musi go ubrać i odpowiednio wyposażyć /kamizelka kuloodporna, hełm, medyczne środki, itd…/ – tylko broń otrzymują na miejscu. Jeżeli mer twierdził, że za nasze 1000 zł on wyposaży czterech żołnierzy… Największy problem z kamizelkami i hełmami. Zobowiązałam się pomagać krzemienieckiemu oddziałowi, ale zupełnie nie wiem, jak sobie Dialog z tym zobowiązaniem poradzi. Cała nadzieja, że wszystko szybko się skończy. Za 1000 złotych czterech? Jakie to jest wyposażenie? Odpowiedź otrzymałam cholernie szybko, bo kiedy siedziałam w gabinecie mera, odezwał się telefon. Został raniony w głowę jeden z krzemienieckiego oddziału. Nie miał hełmu. Szybko zapytałam, czy można w Polsce zorganizować jakąś pomoc medyczną. Nie nadawał się do transportu. Będzie operowany w Kijowie. -Może rehabilitacja w Polsce? – Może… Jak przeżyje…
– Chcecie wygrać tę próbę sił z sowietami?
– Oczywiście, innego wyjścia nie ma – odpowiada mi młody idealista, majdańczyk, burmistrz Krzemieńca.
– Europa wam pomoże?
– Na to liczymy, w tym nasza nadzieja.
– A jeżeli was zawiedzie?
– Nie będzie Ukrainy, wykrwawimy się do końca.
Wiem, że udało się znieść z tej ziemi małe nacje. Nie ma Mazurów, Słowińców i wielu, wielu innych języków, kultur. Ukraińcy, podobnie jak my Polacy, nawet gdybyśmy jedni i drudzy zdeterminowani gotowi byli się wykrwawić, nie wykrwawimy się do końca. Jednak nasze konflikty, niezapomniane krwawe długi to trele morele w stosunku do wroga wspólnego, który nijak nie chce być w naszej Europie człowiekiem, a Europa jak naiwna dziewoja w uczłowieczenie małpy wierzy. Nie, nie chcę obrażać Rosjan z małpą porównując, bo to tylko metafora, która ma pokazać, że mentalnie dzielą nas kulturowe przestrzenie. Ta ich przestrzeń pochłania moją ciekawość, ale dla mnie, ciemnej blondynki, ptasiego móżdżku jest otchłanią nie do pokonania. Pozostawia mnie bez złudzeń.