Dwie opowieści – opowieść druga

Wczoraj zaprezentowałam moją wersję opowieści o pobycie holenderskiego dziennikarza Dicka Verkijka na Stoczni Gdańskiej im. Lenina podczas strajków w sierpniu 1980 roku. Dziś opowieść Dicka Verkijka o tych samych zdarzeniach.

Dick Verkijk „Od bazuki do Bośni”. Rozdział 23.

dick-mlodyPo tym jak wyrzucono mnie z Czechosłowacji, nie miałem również prawa wjazdu do Polski. Mimo to od czasu do czasu i z różnych przyczyn udawało mi się dostać wizę. Jednym z taki przypadków był rok 1980. Właściwie już jesienią 1979 roku dostałem promesę, ale dopiero po wielu miesiącach utarczek biurokratycznych przybrała ona postać rzeczywistej wizy wjazdowej. Był marzec 1980 roku. Powiadomiłem ambasadę PRL w Hadze, że zamierzam skorzystać z wizy dopiero latem.  (…) W Polsce wrzało,  a mimo to redakcja zaproponowała mi, żebym jadąc do Polski na odmianę zajął się jakimiś „normalnymi tematami”, a nie polityką. Na przykład – jak cudzoziemcy spędzają wakacje w Polsce, oczywiście na przykładzie Holendrów.(…) Nie byłem zadowolony, ale postanowiłem nie kłócić się, tylko skorzystać z możliwości spędzenia wakacji opłaconych przez pracodawcę. Zaproponowałem synowi, żeby pojechał razem ze mną. Ruszyliśmy pod koniec lipca. Naszym celem był Gdańsk, a jechaliśmy przez NRD. W Polsce wciąż wrzało, a my udawaliśmy ślepych i głuchych. Wjechaliśmy na camping w Sopocie. Camping był pusty.

– Są jacyś Holendrzy? – zapytałem w recepcji.
– Ani jednego.
– A Polacy?
– Strajkują.

Wiedziałem oczywiście, tak jak wiedziałem, że tu i ówdzie zakładają „niezależne związki zawodowe”.

Niezbyt zadowoleni pojechaliśmy do Gdańska, do przyjaciół, których znałem jeszcze z czasów mojego ostatniego pobytu w tym mieście czyli z roku 1958. Ich córka Ewa, wówczas jeszcze dziecko, była zamężna i miała syna. Angażowała się we współpracę z ludźmi ze związków. Opowiedziała mi co się dzieje i jak z dnia na dzień narasta fala protestów. Słuchałem jej, wiedząc, że nie będę już miał czasu na odwiedzanie jakichś kolejnych campingów i nie będę sobie zawracał głowy tym, jak moi rodacy zamierzają wypoczywać, skoro tu mam temat znacznie ważniejszy: jak Polacy zamierzają zmienić porządek swojego świata?

– Musisz się spotkać z Andrzejem Gwiazdą – powiedziała Ewa – to nasz dobry przyjaciel i członek KOR-u. Założył w Gdańsku niezależne związki zawodowe.

Spotkałem się z Gwiazdą 8 sierpnia 1980 roku u niego w domu. Rozmawialiśmy o niezależnych związkach zawodowych i o tym, jaka może być z czasem ich rola. Ewa zapytała też, czy chciałbym się spotkać z innym przedstawicielem związków, robotnikiem Lechem Wałęsą, ojcem pół tuzina dzieci. Byłem pewien, że powie mi on to samo co Gwiazda, odmówiłem więc. Chciałem koniecznie pojechać do Warszawy, spotkać się z głównymi organizatorami  strajków, Kuroniem, Lityńskim, Onyszkiewiczem. Strajki wybuchały w coraz większej ilości miast i partia nie wiedziała już, co robić. Zagraniczni dziennikarze nie mieli prawa wjazdu do Polski. Tak doszło do paradoksalnej sytuacji, że ja, dziennikarz obłożony zakazem wjazdu do Polski, byłem tu jedynym dziennikarzem holenderskim, podczas gdy moi koledzy, nie wpisani na czarną listę, nie otrzymali prawa wjazdu, mimo że bardzo im na tym zależało.

(…) Z Warszawy pojechałem do Krakowa (…), gdzie zastała mnie wiadomość, że wybuchł strajk nad strajkami. Miejsce – Stocznia Gdańska im. Lenina, przywódca – Lech Wałęsa, ten sam, z którym nie chciałem się spotkać. Drugą najważniejszą osobą strajku był Andrzej Gwiazda. Polska zamieniła się w pandemonium, moje obowiązki zawodowe również. Każdy czegoś ode mnie chciał, musiałem się więc uwijać od świtu do nocy. I oczywiście wciąż musiałem walczyć o możliwość kontaktu telefonicznego z Holandią, co pożerało całe długie godziny. Telefonista po holenderskiej stronie nie mógł mi pomóc, a kiedyś, jak już się wreszcie dodzwoniłem, powiedział beztrosko, „nie mam teraz czasu, proszę zadzwonić za 15 minut”. Wydaje mi się, że musiałem go nieźle zrugać. W międzyczasie skończyła mi się wiza turystyczna wystawiona na trzy tygodnie. Wystąpiłem w Krakowie do odnośnych władz o przedłużenie i dostałem bez jakichkolwiek starań dwa dodatkowe tygodnie pobytu. Wróciłem do Warszawy. W międzyczasie nie można się już było porozumieć telefonicznie z Gdańskiem – 15 sierpnia władze odcięły wszystkie drogi porozumienia. Właściwie trzeba było jechać, a kilku opozycjonistów chciało się ze mną zabrać. Jasne, tam działa się Historia i każdy zamierzał w tym uczestniczyć. Ja oczywiście też, ale  nie miałem tam po co jechać, póki nie miałem szans na porozumienie z Holandią. W Warszawie wciąż jeszcze telefony działały, a KOR miał swoje własne sposoby komunikacji z Gdańskiem. Jacek Kuroń poznał mnie z „blond aniołem KOR-u” czyli Ewą Kulik, która przekazywała mi informacje ze stoczni dokładnie w tym samym czasie, kiedy otrzymywał je KOR.

Początkowo rząd nie chciał rozmawiać ze strajkującymi, ale rozprzestrzenienie się fali strajków solidarnościowych w całym kraju, zmusiło władze do zmiany stanowiska. Pierwszym żądaniem MKS – Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego –  było przywrócenie łączności telefonicznej, na co władze przystały w poniedziałek 25 sierpnia wieczorem. Następnego dnia o 6 rano jechałem już do Gdańska. W południe dotarłem pod bramę stoczni  im. Lenina, gdzie otrzymałem przepustkę podpisaną osobiście przez Lecha Wałęsę.  Na stoczni obowiązywał strajk okupacyjny, co oznaczało, że strajkujący nie wychodzą poza mur okalający stocznię. Był też surowe ograniczenia wstępu osób obcych na teren stoczni, choć zasadniczo dziennikarzy wpuszczano bez przeszkód. Strajkujący wprowadzili zakaz konsumpcji alkoholu – a to w Polsce był wówczas naprawdę wyczyn – ciekawe, że solidarnie przez okres strajku nikt nie pił również w całym mieście. (…) Strajk był perfekcyjnie zorganizowany, a zdołano to osiągnąć w nadzwyczaj krótkim czasie. I bez jakiejkolwiek przygotowanej zawczasu strategii. Gdy 8 sierpnia rozmawiałem z Andrzejem Gwiazdą, o niczym jeszcze nie wiedział – w 6 dni później był przywódcą wielkiego strajku. Wraz z Wałęsą, oczywiście, ale Wałęsa to był charyzmatyczny wódz – możliwe, że bez tej charyzmy nie udałoby się przedłużenie strajku – ale prawdziwym architektem strajku i autorem słynnej listy 21 postulatów był niewątpliwie Andrzej Gwiazda.

21_postulatow_solidarnosci_tablica1Do Gdańska przybyła delegacja rządowa, której przewodniczył wicepremier Wojciech Jagielski. Podziwiałem jego odwagę. Za każdym razem, gdy wchodził na teren stoczni, musiał przejść pomiędzy dwoma szeregami strajkujących. Na stoczni panowała jednak iście niepolska dyscyplina, nigdy nie słychać było zaczepek czy inwektyw. W kompletnej ciszy przechodził te sto metrów od bramy stoczni do sali obrad. Była to nieduża salka oddzielona szklaną szybą od reszty pomieszczenia. Wyglądała trochę jak akwarium. Obie negocjujące grupy siedziały naprzeciwko siebie, a my, zgromadzeni w dużej sali, tak zwanej sali BHP, mogliśmy ich nie tylko widzieć, lecz również słyszeć przez głośniki. Ja też mogłem się przysłuchiwać, bo na stoczni przebywało kilkunastu wolontariuszy – studentów, tłumaczących obrady zagranicznym dziennikarzom. Na ścianie wisiał transparent ze słowem Solidarność zapisanym tymi zuchwałymi literami z małą polską flagą przymocowaną do masztu jakim była pierwsza pionowa kreska litery „n”. Był to prezent od grafika Jerzego Janiszewskiego. Słowo było dobrze dobrane, bo solidarność  była widoczna wszędzie. Poparcie dla strajku wyrażali nie tylko robotnicy z innych zakładów pracy, ale też naukowcy, profesorowie, artyści. Z Gdańska, ale przybyło też kilka osób z Warszawy. Przychodzili do stoczni artyści, którzy występowali dla strajkujących. Napływało mnóstwo jedzenia, a przecież było to czas, że w Polsce go brakowało. Wolontariusze bez przerwy szykowali kanapki lub nawet czasem gotowali zupę. (…)

21_postulatow_solidarnosci_tablica2

Sytuacja zapędziła Jagielskiego w kozi róg. Dał strajkującym słowo i poprosił, by mu uwierzyli. Andrzej Gwiazda odpowiedział wtedy – oszukiwaliście nas przez ponad 30 lat, nie wierzymy ani jednemu waszemu słowu. Dziś po upadku systemu komunistycznego wypowiedź ta nie brzmi tak zuchwale jak wtedy, ale był rok 1980 – Związek Sowiecki i Blok Wschodni trzymały się mocno – wtedy słowa te zapierały dech w piersiach. Nikt nigdy przedtem nie słyszał, by ktoś mógł powiedzieć coś takiego przedstawicielowi władzy komunistycznej.

(…) Z 21 postulatów dwa były najbardziej istotne – zalegalizowanie niezależnych związków zawodowych i prawo do strajku. I tu też rząd w osobie Jagielskiego najbardziej się bronił. Delegacja rządowa próbowała skoncentrować się na pozostałych punktach, ale strajkujący byli bezwzględni i nie chcieli zgodzić się na żadne porozumienie, które by pomijało te dwa punkty. Jagielski ugiął się rano w sobotę 30 sierpnia, ale jego decyzja musiała jeszcze zostać zatwierdzona przez władze (czyli partię).  Partyjne „tak” nadeszło wreszcie, ale dopiero w sobotę po południu. Na sali zawrzało. Wszyscy ściskali się ze wszystkimi – dziennikarze, strajkujący, tłumacze. Stocznia wygrała strajk.

Gdy wieczorem nagrywałem audycję dla radia w Hilversum, poprosiłem redakcję, by wycięli z relacji, co chcą (zawsze skracali), ale żeby koniecznie zostawili zdanie: „Od dziś Polska będzie innym krajem”.

solidarnosc(…) Związki zawodowe wciąż jeszcze były nazywane MKS – Międzyzakładowy Komitet Strajkowy – i nie miały jeszcze nazwy. Ale już miały siedzibę – na ulicy Grunwaldzkiej 60 we Wrzeszczu, zaledwie kilometr od miejsca, w którym mieszkałem.  Poszedłem tam w poniedziałek. W jednym z pomieszczeń Wałęsa i  Gwiazda dyskutowali z grupą jakichś ludzi, o tym jak nazwać związki? Wszyscy mieli się prawo wypowiedzieć, byli strajkujący, przywódcy, dziennikarze, przypadkowi goście. Ja osobiście, podobnie jak kilka innych osób, byłem zdania, że powinno się zachować nazwę MKS, bo stała się już tradycją. Ale wtedy ktoś zapytał, „a czemu by nie wziąć słowa Solidarność, jak na transparencie, jaki stworzył dla strajku  Janiszewski?” Wszystkim spodobał się ten pomysł. I tak nie tylko narodziły się Niezależne Związki Zawodowe, ale również ich nazwa i symbol – owe zuchwałe litery.

Tłumaczyła z angielskiego Ewa Maria Slaska

Uwaga:  W tekście Dicka Verkijka znalazło się kilka nieścisłości w pisowni imion, nazwisk i nazw. Pozwoliłam sobie zapisać je prawidłowo. (przyp. EMS)