Reblog: Furia mać

O powieści Furia mać tydzień temu pisała Alicja Molenda. Dziś nadesłany przez samą autorkę fragment książki. Sądzę, że wszyscy to znamy, nawet więc, o dziwo, nie dopisłam w tagach słowa “kobiety” – opisana tu sytuacja w przypadku kobiet objawia się zjadliwiej, al generalnie jest ponadpłciowa, a zapewniam was, że również ponadpokoleniowa, chociaż moim młod(sz)ym czytelnikom na pewno się wydaje, że oni to nie, nigdy, ale matki, ciotki, babki i teściowe… Więc nie… My też tak mamy.

Sylwia Kubryńska

Święta

W pierwszej kolejności jesteś wściekła na siebie. Zawsze na siebie. Gdy budzisz się i czujesz jak zalewa cię złość, masz ochotę wyrwać sobie tę głupią głowę z korzeniami. Jeden, jedyny, wyczekiwany dzień bez pracy, kiedy nie musisz zrywać się rano, kiedy możesz poprzewracać się z rozkoszą w łóżku, możesz się napawać wylegiwaniem, porankiem, pościelą, słodkim lenistwem – właśnie ten dzień sobie spierdoliłaś. I tego wspaniałego dnia będziesz przez bite dwanaście godzin leczyć kaca i ból głowy. Nie poczujesz się dobrze do osiemnastej. A o osiemnastej zrozumiesz, że weekend się kończy, święta się kończą, że została ci już tylko niedziela, a w niedzielę wiadomo, chodzisz wkurwiona, bo jutro poniedziałek. Teraz jednak jest sobota, ta sama sobota, o której marzyłaś przez cały tydzień, każdego poranka, gdy zrywasz się do roboty, wizualizujesz sobie ten pełen blasku brak przymusu, ten świt z koktajlem porzeczkowym w kryształowej szklance, ten cichy pomruk kota u twoich nagich stóp przemierzających bezszelestnie czyste mieszkanie, okno, balkon, taras, oddech, delikatny powiew wiatru, zapach kwiatów, śpiew ptaków, bajka, kochani, bajka.

Tymczasem ta przeklęta miska przy łóżku, głowa trzaska i pełna chata ludzi, których sama pozapraszałaś, bo chciałaś pokazać, jaka jesteś fajna gospodyni i wyprawiłaś święta dla całej rodziny i połowy znajomych z Facebooka. I przez cały wczorajszy wieczór prowadziłaś waśnie o sprawy, na które nie masz wpływu, aż w końcu musiałaś się porządnie znieczulić wódką, bo nie dałabyś rady dalej. I teraz masz cały dom butelek, niedopałków, resztek z lodówki, poprzewracanych kubków, upaćkanych szklanek i zaschniętych ryb w galarecie. I ludzi. Mnóstwo ludzi. W twojej pękającej głowie uwiera ta świadomość, że za drzwiami czai się hałaśliwy tłum. Jak tylko cię zobaczą, zaczną cię komentować, rechotać z własnych dowcipów, a ty pod ścianą będziesz się przemykać, byle do nikogo zanadto się nie zbliżyć, byle z nikim nie rozmawiać, byle nikogo nie widzieć. Najchętniej byś ich wszystkich przepędziła na cztery wiatry, ale rzecz jasna, nie wypada gości wyrzucać, więc zaciskasz zęby. Kiedy jakieś zwierzę nie ma ochoty na przebywanie z kimś w jednym miejscu, to sobie idzie na drugi koniec świata i ma w dupie. Tylko ludzie przyklejają sobie ten drętwy fałszywy uśmiech i zasznurowani konwenansem, udają, że jest fajnie. I ty też udajesz. Już za chwilę będziesz się mordować robieniem śniadania nie tylko dla dziecka, ale jeszcze dla dwunastu pałętających się po chałupie gości i będziesz wyć niemo z wściekłości na samą siebie, że taka jesteś skończenie głupia, że nigdy się nie nauczysz, że, kurwa, w koło Macieju to samo, piątek reset, sobota piekło. Piekło to inni, mówił Jean-Paul Sartre. Nie uściślił jednak, że piekło to inni ludzie w sobotę rano. A dokładnie: inni ludzie w sobotę rano w twoim domu. Dlatego właśnie twój wkurw teraz delikatnie będzie ewoluować z wkurwu na siebie samą do wkurwu na innych ludzi. Ale w związku z tym, że głupio tak drzeć mordę na gości, zbierzesz całą amunicję swojego niezadowolenia i wystrzelisz ją w kierunku tej osoby, która na pewno ci nie odpyskuje, nie obrazi się, w ogóle nic ci nie zrobi. Zgadnij, kto to?

***

sylwiafurianozeAle po kolei. Zacznijmy od świąt. Święta zawsze zaczynają się niewinnie. Z początku spowijają człowieka mgłą samotności, nawet gdy tkwi przy wigilijnym stole z całą liczną rodziną. Samotność świąteczna jest samotnością niezwykłą i nie ma nic wspólnego z luksusem błąkania się przez życie w pojedynkę. Swoją drogą, od kiedy wyszłam za mąż, w kółko marzę o życiu w pojedynkę. Rozmawiałam o tym z Kaśką, ona też tak ma. Ewka już to zrobiła – rozwiodła się. Chyba wszystkie kobiety, które wyszły za mąż, chciały by być same. Ja bym chciała. Pewnie dziś nie miałabym całej chałupy gości, tylko pojechałabym sobie na narty z jakimś chwilowym amantem i gwizdała rozkosznie na cały ten rodzinny kierat. Ale ja na taką samotność nie mogę liczyć. Potrzeba samotności, o której mowa, nachodzi osoby uwikłane w relacje, tkwiące od lat na swoim miejscu w społecznym stadzie. Osoby te nie znają uczucia tęsknoty za drugą osobą, choć z samą tęsknotą są za pan brat. Tyle że jest to tęsknota za samotnością właśnie. Ta tęsknota budzi się razem z człowiekiem i snuje się za nim przez cały świąteczny dzień, by pod wieczór spocząć z rezygnacją wśród roztrajkotanej gawiedzi, wśród wyznań, ustaleń, problemów, wśród obaw o kraj, politykę, finanse, wśród rozmów o exposé premiera i wśród komentarzy opozycji, wśród wyrazów panicznego strachu przed zagładą, końcem świata, kryzysem, zablokowanym ratingiem, podwyższonym kursem franka, bezrobociem, mobbingiem w pracy, kolejnym dzieckiem w drodze, wojną ze wschodu i południa.

Siedzi więc taki stęskniony za samotnością człowiek przy stole, kciukami kręci młynki, a w głowie ma chmury, a w głowie mgła, a w głowie dmuchawce… I patrzcie Państwo, nagle: puf! Leci! Leci w przestrzeń, w otchłań, w niebyt, w tę swoją wymarzoną kapsułę odpływową, macha rękami i to działa, nareszcie został człowiek obdarzony umiejętnością lotu, cofnął się człowiek w czasie i zmienił rasę.

– Sama głosowałaś na ten PiS.
– No i dobrze. Nie żałuję!
– Pożałujesz jeszcze, jak nam czołgi wjadą.
– Jak wjadą, to nie przez PiS.
– A przez kogo?
– Nałóż kapusty.
– Samą kapustę będziemy jeść niedługo.
– Kapusta jest zdrowa.
– Tylko emigracja nam pozostanie.
– Ciapatych chyba.
– Daj pieprz, nie piernicz.

Iluzja samotności jest jedyną ucieczką od spraw tego świata. A sprawy tego świata dominują debaty rodzinne i wybuchają nad barszczem z uszkami głosami oburzenia z coraz większą siłą. Człowiek tymczasem lata pod niebem i pewnie tak by sobie latał do końca świata, gdyby nie to straszliwe zdanie ciotki Janki. Zdanie to, jako oczywista konsekwencja wymiany poglądów polityczno-gospodarczych w tym kraju, nie powinno człowieka dziwić. Jednak dziwi i, co gorsza, boleśnie na Ziemię (chwilowo jeszcze całą) sprowadza:

– A ja myślę, że świat się rozpadnie.
– Sama się rozpadniesz.

To mój ojciec. Nalewa wódki i puszcza do mnie oko. Wyobrażam sobie, jak rozpada się ciotka Janka, widzę ją w kawałkach przy wigilijnym stole. Tu oko, tam nos. Ciocia, nie martw się. Ja też się rozpadam. Rozpadam się codziennie, nie tylko od święta. Rozpadam się z rozpaczy, że tak mi źle. Źle się dzieje. Wszystko. I wszystko mnie wkurwia, ciocia. Chodź się napijemy, powiesz mi, co wkurwia ciebie. Ciotkę wkurwia wiele rzeczy. Feministki. Zakompleksione stare panny. Obłudne. Do tego brzydkie. W ogóle kobiety. Ładne kobiety. Czemu ładne kobiety wkurzają ciotkę?

– Bo są najgorsze! Wielkie mi wyzwolone! Wyzwolone a durne! Wszystkim chodzi o jedno. O faceta! A faceci są zniewieściali. Już nie wiadomo w ogóle, czy to facet czy baba. Co to w ogóle jest? A wiesz czemu? Właśnie przez te baby głupie, co im odbierają męskość. Facet to ma być facet. Silny, mocny, ostry. Żeby pierdolnął pięścią w stół, jak trzeba! A tak? Wieczne dzieci. Dzieci z kolei może nie są aż takie złe, pod warunkiem, że są nasze. Dobrze wychowane, nie to co teraz. Bez wartości, bez religii, tylko ten smartfon. Wiesz, czego tu trzeba? Twardej ręki. Ja to mówię, ja powtarzam cały czas. Za dużo się patyczkują teraz z tymi dzieciakami. Sama widziałam w telewizji, jak się gówniarze zachowują. A zresztą, telewizja należy do Żydów.

Ciotka Janka się rozkręca, przez stół miota pioruny. Wujek Jurek bawi się w najlepsze, moja matka opróżnia piąty kieliszek. Patrzę ukradkiem na Marcina, a ten wyciąga komórkę i nagrywa wszystko. Oszaleję. Oszaleję. Muszę coś powiedzieć, bo wybuchnę. Muszę coś powiedzieć, tylko co? Jeśli cokolwiek powiem…

– Ciociu, co ty opowiadasz? Jakich Żydów? Gdzie ty masz Żydów? Znasz jakiegoś Żyda? – jestem spokojna i opanowana. Mówię powoli, wyraźnie i całkowicie panuję nad sytuacją. Ciotka mnie nie przegada. Nie przegada… – Poza tym, o co ci chodzi? Wygraliście wybory! Macie władzę! Macie telewizję! Wszystko idzie pięknie, zmiany pełną parą, trybunał do rozbiórki, gimnazja do rozbiórki, media do rozbiórki. Nikt wam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Absolutnie! – mój sarkazm zaczyna niebezpiecznie dryfować w kierunku furii. – Spoko. Nie ma sprawy. Wszystko da się naprawić. Wszystko da się zniszczyć. Szkoły, biurowce, hale, boiska, stadiony, asfalty z szos – do wyburzenia! Ścieżki rowerowe i parki – do wyburzenia! Po co nam ścieżki rowerowe? Na rowerach jeżdżą ateiści! Autostrady, mosty – do wyburzenia! Tęcza – do spalenia! Jebut Polsko, jebut, dobra zmiano! – Czuję w sobie te demony, znany stan, gdy wszyscy patrzą z rozdziawionymi ustami, kiedy ja wpadam w ten rozbujany ton. „Pęka w dłoni szklanka z wódką, rozpierdala myśli mi”. – Trzeba zniszczyć wszystko, z czego Unia nas okradła! Niech odpowiedni resort z ODPOWIEDNIMI ludźmi przygotowuje wnioski o dotacje unijne dla tych zmian. Nie ma nic za darmo!. Niech zapłacą za zburzenie tego, co zbudowali. Prawda, ciociu? Niech też zapłacą za budowę kolejnych kościołów, bo mało jest. Aha, i za tuning do auta księdza dyrektora. I za samolot dla „Naszego Dziennika”, żeby nie było dąsów! – Co się ciocia tak denerwuje? Spokojnie, dacie radę! Dacie! Staniecie do walki. I będzie to walka zwycięska. Pokonacie wszystkich. Zmieciecie z powierzchni Ziemi całą ludzkość. To będzie krucjata, wojna apokaliptyczna, w której wszystko obrócicie w perzynę, w której pokonacie Świat. Ale w pierwszej kolejności i przede wszystkim zniszczycie największego wroga, co od lat nie daje wam żyć. Ten dziwny kraj. Polskę.

Ciotka patrzy na mnie, kipi.

– Aż tak cię otumanili, Magda? Aż tak? Ty naprawdę tego nie widzisz? Nie widzisz, że wszędzie wokół są zdrajcy? Problem polega na tym, że wszyscy są zdrajcami. Wszyscy ludzie na całym świecie, nikomu nie można ufać. Widziałaś listę zdrajców ojczyzny? Już nawet aktorzy i sportowcy tam są. Wystarczy pogrzebać w życiorysach, zobacz, dziadek Tuska…

Ciotka jest moim gościem. Nie wyrzucę jej. Tu jest Polska. Tu jest kraj, w którym przy wigilijnym stole rzucamy w siebie cukiernicą. Kraj, gdzie w każdym domu przebiega linia demarkacyjna przez stół i z każdego siedzenia lecą granaty. Tu jest kraj, gdzie w każdej rodzinie leje się mentalna krew w imię wielkich spraw. I w tym kotle, w tym znoju piekielnych waśni nie ma miejsca na opuszczenie stołu. Nie ma szans na ucieczkę. A przede wszystkim nie ma możliwości wyproszenia kogokolwiek. Nawet gościa politycznego. Gość polityczny to właściwie każdy gość pochodzący z tego kraju. A już zwłaszcza z rodziny. Z rodziną każdy wie, jak się wychodzi i jest to ten słynny interes opiewany sloganem o Zabłockim i mydle z perspektywą wspólnej fotografii w finale. Jednak nie mamy tu do czynienia z żadną ekonomią, tu nie chodzi o racjonalność, tu wszak chodzi o święta. A kiedy chodzi o święta, zawsze chodzi o politykę. O politykę w skali mikro i w skali makro. O starcie się światów, o gwiezdne wojny. Nikogo nie obchodzi smażony w pocie czoła sandacz z debetu. Nikt nie zwraca uwagi na świąteczny wystrój i nastrój. A już na pewno nikt nie zająknie się na temat misterium Bożych Narodzin, czy Zmartwychwstania. Tu rządzi coś większego, coś potężnego, coś w rodzaju „dziadek Tuska”.

– A co mnie obchodzi dziadek Tuska?! – skaczę więc na fotelu, a Marcin nagrywa i faktycznie mam ochotę rzucić w niego cukiernicą. – Co mnie obchodzi dziadek Tuska?! Mnie obchodzi mój dziadek. Dziadek Waldek. Co, nie wiesz, ciocia?! Wybacz, mój dziadek, a twój tatuś też jest na liście. Proszę bardzo! Wyguglaj sobie! Wyguglaj i sama sobie odpowiedz czyja to wina. Szukajcie a znajdziecie! Co się pukasz, co się pukasz w głowę?! To twoja wina! Jestem oburzona tobą! IPN dorwał się do twojego sumienia, do moich korzeni, do DNA naszej niecności. Z drzewa genealogicznego boleśnie strząsnął wszystkie jabłka, które po roztrzaskaniu o ziemię – co było do przewidzenia – okazały się robaczywe. Tak, droga ciociu! Każdy, kto ma jakichkolwiek przodków – to przy nas małe miki. Bo jeśli ja jestem gagatkiem, ty jesteś czarną owcą. Kolejnym robaczywym owocem zepsutego do ostatniej komórki łyka, drzewa. Zdrajcą narodu, niecnym pasożytem, nieczystej rasy nie-patriotką. O ile bowiem na kogoś znaleziono jeden hak, na naszym drzewie genealogicznym wiszą same haki. I każdy, niezależnie od poglądów, religii czy rasy – w odpowiednim czasie znajdzie coś dla siebie. W historii naszej rodziny majaczy bowiem nie jedna mroczna tajemnica, ale ich dziesiątki, kto wie, może setki? Dziadek jest na liście Wildsteina. Sprawdźcie sobie, nie kłamię. – Towarzystwo ma teraz marmur na twarzach, nikt nic nie je. Święta, kurwa! Ja wam dam święta! – Każdy ZAWSZE jest na jakieś pieprzonej liście! Wujek służył w Armii Krajowej, a to też był kiedyś całkiem przyzwoity hak. Babka była w Wehrmachcie, a jej ojciec był Żydem. Matka babki pochodziła z Gruzji, jak nie przymierzając Stalin. Ojciec pradziadka ze strony wujka miał konotacje szwedzkie. Od strony matki – rosyjskie. Od strony ojca – tatarskie. Od strony ciotki – marsjańskie!!!

Czuję, że lecę w kosmos, ale język jest szybszy od rozumu. Zaraz mnie wyprowadzą z własnego domu i to będzie DRUGA impreza w moim życiu, na którą nie będę miała wstępu. Ale nie mogę przestać. Nie mogę, rozkręciłam się. Rozkręciłam się, chociaż Lena na początku tej apokalipsy mówiła, że NIE MUSZĘ. Nie muszę nic mówić. A ja mówię. A ja krzyczę. A ja jadowicie szydzę:

– Jezu, coś mi mówi, że stryjeczny pradziadek po kądzieli kupował znaczek z muflonem na poczcie u naczelnika, który zjadł własną żonę i poćwiartował sąsiada! Mówicie, że nie macie na to wpływu? Że nic nie możecie poradzić? Bzdura! Mogliście! Powinniście się NIE URODZIĆ! A wy pchacie się na ten świat bez wstydu! Jak Niemcy!

Z ciszy betonowej wyłania się głos ciotki Janki, która teraz patrzy w sufit i cała się gotuje. I powoli cedzi:

– Zamknij się, bo zaraz chyba puszczą mi nerwy i nie będę już taka miła ciocia!

I łup pięścią w stół. A na stole podskoczyła kapusta, a na stole podskoczył sandacz, za którym latałam po wszystkich bankach w województwie pomorskim, żeby wyprawić święte rodzinne spotkanie według starej polskiej tradycji chrześcijańskiej.

***

Zorganizowane przez Alicję Molendę spotkanie z Sylwią Kubryńska odbędzie się w kawiarni w Regenbogenfabrik (Lausitzer Str. 22, 10999 Berlin-Kreuzberg) 2 września o godzinie 20. Można będzie kupić książkę, a autorka ją podpisze :-).

plakatsylwia