Dziecko włóczęga

wloczega okladkaDobraTen tekst z 1922 roku uraduje Czytelnika przede wszystkim nowoczesnością spojrzenia na problemy opieki nad dziećmi wymagającymi specjalnego starania. I choć wiele z opisanych tu problemów straciło na aktualności, a wiele rozwiązań proponowanych przez autorkę wprowadzono już do systemu działania Urzędów do Spraw Młodzieży, tekst ten nadal wart jest przeczytania i pomyślenia.

Autorka wraz z Danutą Zylberową założyła i od roku 1908 prowadziła pierwszą w Polsce szkołę dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. 

Dziękuję Tomaszowi Fetzkiemu za udostępnienie mi tego artykułu.
Zachowałam pisownię i interpunkcję oryginału.

prababciaEugenia Lublinerowa

Dziecko włóczęga

Wzrastająca z dniem każdym przestępczość wśród małoletnich, pobudziła umysły specjalistów do zajęcia się doszukiwaniem przyczyny tych objawów
i środków, któreby ten stan rzeczy zmieniły na lepsze.
Badano chłopców zatrzymanych przez policję
i okazało się, że 68% z nich to włóczęgi.

Strona z książki, Czy wiesz kto to jest,
wydanej w roku 1932
pod redakcją Stanisława Łozy.

Część tych włóczęgów była faktycznymi, część potencjalnymi przestępcami. Niewielki odsetek tych dzieci miał czystą przeszłość.
Bez względu na to, z jakiej przyczyny dziecko stało się włóczęgą i jaki rodzaj przedstawia ono pod względem umysłowym lub moralnym, fakt, że o ile tylko dom rodzicielski dobrowolnie lub pod przymusem, nie dostarczy włóczędze środków do życia, musi on żebrać, kraść a nawet i mordować.
Jest to naturalna kolej rzeczy; od włóczęgi rozpoczyna się zazwyczaj moralny upadek dziecka.
Jeden z wychowańców domu poprawczego bardzo trafnie określił i opisał etapy tego staczania się w przepaść występku. Na zapytanie, dlaczego popełnił przestępstwo, odpowiedział ogólnikowo, że biedaka zmusza do tego nędza.
Najpierw żebrze o jałmużnę, lecz mu odmawiają. Naturalnie nie ma co jeść. Jakiś czas jest głodny, więc zaczyna potrochu kraść. Następuje coraz większe rozgoryczenie – zaczyna rabować. Cóż biedak ma robić, jeżeli nie umie pracować?
Zdarzają się nieliczne przypadki, że włóczęga co nie co zarobi; ale te jego zarobki nie są ani stałe ani wystarczające na zaspokojenie tych jego niewielkich potrzeb.
Podciągnięte pod ogólne miano, „dzieci włóczęgi“, nie przedstawiają wcale jednolitego materiału.
Chęć do włóczęgi obserwujemy u umysłowo-chorych, u idjotów antispołecznych i melancholików.
Uczucie strachu, t. zw. „etat fugetit“, jest bardzo często przyczyną bezplanowej i bezcelowej ucieczki. Pod wpływem tego uczucia strachu, chęć ucieczki zjawia się raptownie w zupełnej niezależności od poprzedniego nastroju. Podczas takiego napadu strachu, nie istnieją dla nich żadne przeszkody. Nic nie jest w stanie powstrzymać ich od ucieczki. Oni tych przeszkód nie widzą i nie czują.
Objawy takie spotykamy i u tych chorych, u których ataki epileptyczne nie występują wyraźnie to t. zw. „padaczka ukryta” (epilepsie larwé). Ta postać padaczki zdarza się często u chłopców, zarówno jak u dziewcząt od 14-18 lat.
Chorzy ci uciekają bez przyczyny z domu, wałęsają się po drogach, nocują pod gołym niebem. Istoty te różnią się od włóczęgów tem tylko, że nie wiedzą  d l a c z e g o uciekli,
d o k ą d   i   p o c o. Zeznania takich chorych nie mają znaczenia, gdyż ani oni sami, ani nikt nie jest w stanie domyślić się, co było w rzeczywistości, a co było tworem ich chorobliwie pobudzonej wyobraźni. Między włóczęgami spotykamy nieraz dzieci zdrowe moralnie i fizycznie, gdzie tylko specjalnie nieszczęsne warunki sprawiły, że dziecko, zupełnie moralne, stało się włóczęgą. Np. w moskiewskim przytułku znajdował się 8-letni chłopczyk, o miłej, ufnej, dziecinnej twarzyczce. Był on tak towarzyski, że półgodzinna znajomość wystarczała na to, aby chłopiec przyjacielsko rozmawiał z gościem i żeby dawał szczere odpowiedzi na zadawane mu pytania.
Wywiad z nim przyniósł bardzo ciekawe dane. Chłopiec dawno stracił ojca. Matka, która prowadziła rozwiązłe życie, nie chciała go żywić więcej, gdy miał 5 lat. Aby się pozbyć dziecka, wyrzuciła go z mieszkania. Chłopiec, pozbawiony dachu, poszedł do wuja, który się nim opiekował w ciągu 2 lat. Gdy i ten wymówił mu gościnę, chciał wrócić do matki, ale tu natrafił na tak gwałtowną opozycję z jej strony, że uciekł, bojąc się postradać życie. Wałęsał się biedny 7-letni chłopiec po okolicy, żyjąc z jałmużny. Wreszcie przyjął posadę przewodnika żebraka, który udawał niewidomego.
Pomieszczony w przytułku zdawał się być zadowolony ze zmiany warunków, to też sprawował się przykładnie i nigdy nie miał ochoty uciekać.
Jeden z niemieckich pedagogów opisuje ciekawe a smutne dzieje chłopca-włóczęgi, zupełnie normalnego zarówno moralnie jak i fizycznie. Chłopiec ten, zdrów, dobrze zbudowany, silny ale niezdolny do nauki, przebywał w szkole normalnej. Rozumie się, że pomimo pilności i staranności postępów w nauce należytych nie robił. Nauczyciel, nie wchodząc w przyczynę tego braku postępów, stawiał mu złe stopnie i zatrzymywał go na drugi rok w każdej klasie. Ojciec karał go w okrutny sposób za złe cenzury, przypuszczając, że tego rodzaju pedagogiczne zabiegi wpłyną na poprawę. Chłopiec bity w domu, prześladowany w szkole przez nauczyciela i wyśmiewany przez kolegów, nie mógł już dłużej znosić tych tortur i postanowił uciec. Wałęsał się jakiś czas po polach i lasach w okolicy, żywiąc się skradzioną i wyżebraną strawą, ale to trwało nie długo. Wkrótce został on ujęty przez policję i odprowadzony do domu. W domu został ukarany za ucieczkę i zmuszony do powrotu do szkoły.
Zaczęły się znów przykrości i prześladowania. Chłopiec uciekał kilkakrotnie i zawsze z takim samym rezultatem. Im był starszy, tem bardziej cierpiała jego ambicja. Przykro mu było, że on, chłopiec już pod wąsem, nie mógł nauczyć się tego, co z łatwością przychodziło jego znacznie młodszym kolegom. Jedyny dostępny dla niego ratunek, to ucieczka – ale i ta go zawiodła. Dyrektorowi szkoły znudziły się wreszcie jego ciągłe ucieczki. Postarał się poznać chłopca gruntownie, zbadać jego warunki życia i uchwycić przyczyny tego postępowania. Zorientowawszy się w sytuacji, poradził umieścić chłopca w jakimś odległym internacie, dokąd nie dosięgła fama jego złej opinii.
Rada była dobra. Chłopiec w internacie odżył, nabrał humoru i pewności siebie. Brak zdolności rekompensował nadzwyczajną pracowitością i sumiennością. W tych warunkach mógłby łatwo ukończyć szkołę i przygotować się do zawodowej pracy, gdyby nie fatum, prześladujące owego chłopca. Nauczyciel internatu, widząc jego nienaganne sprawowanie, chciał wiedzieć, co było powodem wydalenia chłopca z domu i w tym celu przeprowadził korespondencję z zarządem szkoły, do której chłopiec uczęszczał poprzednio.
Nie ma w tym nic złego, że nauczyciel chciał poznać przeszłość swego wychowańca, ale źle, gdy list zawierający tajemnicę zawodową, dostanie się do niepowołanych rąk – jak w danym przypadku – żony nauczyciela.
Osoba ta, kontentna, że złapała sensacyjną wiadomość, opowiedziała ją sklepikarce. Gdy chłopiec zjawił się następnego dnia w sklepiku, właścicielka obrzuciła go wymysłami, dając poznać, że jest ona w posiadaniu tajemnicy jego nieszczęsnej przeszłości. Fakt ten zmusił chłopca do ponownej ucieczki. W ten sposób chłopiec, który nie miał w zupełności skłonności po temu, stał się mimowoli włóczęgą.
Między włóczęgami znajdujemy też takie normalne umysłowo dzieci, które kiedyś popełniły jakieś choćby nie wielkie przestępstwo i dzięki ucieczce uniknęły odpowiedzialności za swoje czyny. Dzieci te zmieniają z konieczności ciągle miejsce pobytu, widząc w każdym przechodniu ajenta, który chce je pozbawić wolności.
Między włóczęgami są też i dzieci zdrowe moralnie i fizycznie. Mają one dobre warunki domowe, tak że nie to powoduje konieczność włóczenia się i mają one nawet z gruntu dobry charakter – ale w ich czynach jest typowy dziecinny sposób postępowania i rozumowania, jest nawet i krasa młodzieńczego nie obmyślanego czynu. Dzieci te mają taki pociąg do włóczenia się, że mają faktycznie wstręt do zamkniętej przestrzeni: jest im tam ciasno i duszno. Szukają one coraz to nowych wrażeń, chcą zmieniać ciągle miejsce pobytu, aby zaspokoić swoją ciekawość. Profesor Benedikt twierdzi, że bywają indywidua, skłonne od urodzenia do włóczęgi, tak jak całe narody, nawet rasy całe, które nie są w stanie życia osiadłego prowadzić.

Dziecięca ruchliwość jest w dzieciach-włóczęgach nadmiernie rozwinięta. Ruchliwość tę daje się czasem opanować przez wychowanie – ale nie zawsze. Manja ta spotyka się we wszystkich bez wyjątku sferach. Działa tu pewna neurastenia, która przeszkadza danemu osobnikowi zarabiać na swe utrzymanie za pomocą spokojnej pracy.
Jest to pewne osłabienie woli, które sprawia, że praca jest możliwa tylko wtedy, kiedy dany osobnik znajduje się w specjalnie dla siebie korzystnych warunkach. Aby móc taki rezultat osiągnąć – należy ujarzmić wolę chłopca; krępować jego samodzielność.
To ciągłe podniecenie nerwowe chłopca-włóczęgi sprawia, że praca spokojna jest niemożliwa. Nie uczy się więc dobrze w szkole, gdyż samo spokojne siedzenie jest ponad siły; nie może dobrze uważać na lekcjach, nie odrobi zadanych lekcyj. Jako zły uczeń niechętnie uczęszcza do szkoły i radby ją zamienić na inną. Ale i w innej długo nie pozostanie. Zaczyna od tego, że opuszcza szkołę – wojażuje, włóczy się po okolicy, płata figle, wyrządza psoty. Z początku powraca do domu, aby jeść i aby spędzać noc pod dachem – i tak długo, póki jest jaki kontakt z domem, a zwłaszcza, póki jest jakakolwiek pomoc ze strony domu, póty może włóczęga nie wchodzić w kolizję z prawem. Z chwilą, kiedy zrywa zupełnie z domem rodzicielskim, i zaczyna żyć własnym przemysłem, staje się żebrakiem a nawet złodziejem. Przy nauce rzemiosła powtarza się to samo co było w szkole. Nie jest w stanie wytrwale pracować, wzbudza niezadowolenie majstra – a to znów wpływa na jego rozgoryczenie. Pod wpływem tego nastroju zmienia miejsce, często nawet zmienia fach i znów za każdym razem powtarza się to samo.
Te typy włóczęgów, które chcą i mogą zarobić na swoje utrzymanie, są mniej szkodliwe. Tak samo nieszkodliwy będzie włóczęga, pochodzący ze sfery zamożnej, który ma zapewnione utrzymanie.
Charakterystyczne cechy włóczęgów są to: sympatyczne obejście i różne towarzyskie zalety. Są oni mili i przeważnie nikomu krzywdy nie wyrządzą. Mogą być nawet uczciwi. Mało mają potrzeb; łatwo mogę rezygnować z osobistych wygód. Znoszą głód, chłód i pragnienie nieraz z zadziwiającą wytrwałością. Ale nawet ci, którzy doszli do pewnego poziomu intelektualnego, nie pozbyli się swych wad. Pracują zawsze niewytrwale i niesystematycznie, lubią ciągłe zmiany. Inni znów mają przesadne dążenie do swobody, a zwłaszcza do przygód. Działa tu chorobliwie rozbudzona wyobraźnia.
Dziecko przejmuje się i zachwyca opisami przygód różnych podróżników. Pochłania chciwie książki zawierające te opisy. Żadne, choćby najgenialniejsze utwory literackie, nie są w stanie konkurować z temi książkami; wszystko jest nudne: i szkoła i książka, a zwłaszcza dom rodzicielski.
Oni lubują się w przedstawieniach kinematograficznych, które jeszcze bardziej niż książki, pobudzają ich wyobraźnię. Chłopiec chciałby naśladować bohatera filmu. Działa tu wrażliwość, pobudliwość, a zwłaszcza chęć zwrócenia na siebie uwagi.
O ile obserwujemy dziecko, które z tych lub innych powodów musi zmieniać miejsce swego pobytu, któreby chciało ciągle biegać w nieznaną dal, to dojdziemy łatwo do wniosku, że mamy do czynienia z psychopatologiczne, dzieckiem. Ten niepokój, to pobudzenie nerwów, są to objawy chorobliwe. Wagabundzi – to po większej części umysłowo niedorozwinięci. Solier w swym dziele „Psychologia de l‘idore et de l’imbleile” charakteryzuje te dzieci w sposób następujący: Są między niedorozwiniętymi dzieci, które, nie zważając na żadne napomnienia i wysiłki nie dają się nakłonić do pracy. Przez całe dnie chodzą bez zajęcia, gapią się na to, jak inni pracują. Nieraz nawet taki niedorozwinięty włóczęga, daje rady i wskazówki ludziom pracującym, napotkanym przygodnie na drodze, jakby najlepiej tamci swoją robotę wykonać mieli, a sami nabierają o sobie przekonania, że są bardzo czynni, gdyż plączą się każdemu pod nogami.
O ile umysłowo normalni, dotknięci manją włóczęgostwa, pracują źle i niechętnie, to niedorozwinięci wagabundzi nie pracują wcale. Niedorozwinięty wagabunda wychodzi z domu i idzie przed siebie, ale sam nie wie dokąd idzie i z czego po drodze będzie żył. Nieraz tacy niedorozwinięci uciekają z przytułków – w towarzystwie kolegów dotkniętych tą samą manją. Wędrują nocami, a we dnie ukrywają się. Chłód i głód każą im udawać, że chcą pracować- ale ledwo dostaną oni strawę i nocleg u majstra lub u gospodarza we wsi, uciekają nad ranem w świat. Nie można takiego włóczenia się tłómaczyć dążeniem do swobody, dzieci takie uciekają nie tylko z przytułków, gdzie jest pewien rygor i gdzie prowadzą życie monotonne, nie urozmaicone – ale nawet z domu rodzicielskiego, gdzie nikt ich swobody nie krępuje. Dr Dräsche opisuje 11-letniego chłopca-włóczęgę, który nosił się z zamiarem ucieczki i aby zyskać niezbędne na drogę pieniądze, porobił długi na rachunek rodziców, pozatem zabrał z domu trochę gotówki. Spotkał kolegów idących do szkoły i namówił ich, aby z nim poszli w świat. W ten sposób w pięcioro rozpoczęli swoje przedsięwzięcie. Awanturnicze życie zaczęli od tego, że zabrali łódkę, która chwilowo była bez właściciela. Łódką tą popłynęli po rzece Elsterze do dzielnicy ogrodów. Tam zamieszkali pod mostem. Całe dnie wałęsali się po Hamburgu, żywiąc się bądź kradzionemi owocami, bądź też również kradzionemi śniadaniami robotników, zajętych przy moście.
Nie wszyscy towarzysze dotrzymali placu inicjatorowi tej awanturniczej wyprawy.
Jednego wyrzucili sami, gdyż nie przyczyniał się pracą swą do zaspokojenia potrzeb gromady.
Inny sam się odłączył od nich i powrócił do domu. Mogli się oni spodziewać zdrady z jego strony. Bali się, że wyda on miejsce ich pobytu.
Trzeba więc było przenieść się gdzieindziej. Wybór padł na wyspę Helgoland. Na to aby plan przeniesienia się uskutecznić, znów musieli przywłaszczyć sobie łódź – tym razem żaglową, odpowiednią do podróży morskiej. Nie dojechali oni jednak do miejsca, które sobie upatrzyli, gdyż dogonił ich poszkodowany właściciel owej łódki. Widząc kto mu łódź zebrał, uważał że najlepiej będzie odesłać owych małoletnich przestępców do domu rodzicielskiego – ale tego owi chłopcy nie pragnęli. Nie mając innego punktu wyjścia rzucili się do morza i przepłynęli aż do brzegu Elby – ale tu zostali ujęci przez portową policję i odesłani do rodziny.
Główny inicjator całej wyprawy nie uspokoił się jednak po powrocie do domu. Zawsze miał ochotę uciekać, aby żyć życiem pełnym przygód.
Nie pomogła tu kara nawet cielesna; nie pomogło pozbawianie go ubrania. Nie pomogła pod tym względem szkoła, która przystawiła mu 2 dozorców z pośród kolegów – jednego silnego a drugiego bystrego. Zawsze znalazł moment do ucieczki odpowiedni, a gorsza, zawsze miał ochotę po temu.
Chociaż myśl jego była zajęta ciągle wynajdywaniem sposobów omylenia czujności straży, to jednak postępy jego w szkole były nienajgorsze. Mogłyby być lepsze gdyby nie niedbalstwo, lenistwo i brak obowiązkowości ucznia; tak przynajmniej twierdzi nauczyciel. Przytem kłamie, a przyparty do muru, skruchy nie okazuje.
To, że kłamie, nie powinno nas dziwić. Chcąc uciekać, musi zmylić czujność opieki – musi udawać, musi kłamać. Fizycznie jest bardzo dobrze rozwinięty, tylko ma bladą cerę.

Dzieci dotknięte manją włóczęgostwa dzielimy więc zasadniczo na dwie kategorie: dzieci normalne umysłowo i dzieci anormalne umysłowo.
Dzieląc dzieci podług przyczyn wagabundowania: mamy dzieci, których warunki domowe wyrobiły chęć i pociąg do włóczęgi i takie, które włóczą się, choć nie mają po temu faktycznej przyczyny. Działają tu jakieś ukryte, niewytłómaczone wewnętrzne przyczyny, które taki wpływ wywierają. Te dzieci, które wskutek warunków domowych stały się włóczęgami są nadzwyczaj zadowolone, gdy je pomieścić w przytułku. Mają dach md głowa, mają dobrobyt, którego dotąd nie miały.
Dzieci te nie objawiają chęci ucieczki. Inni w najlepszych warunkach będą chętnie uciekać z nastaniem cieplejszej pory roku. Jedynie jesień i zima wpływa na pozostanie tych dzieci w przytułku.
Ciekawym jest ten fakt, że o ile w porze wiosennej, letniej i jesiennej największą dla nich przykrością jest przebywanie w murach, o tyle na początku zimy popełniają oni umyślnie jakiś karygodny czyn, aby tylko być internowanym w więzieniu. Mając ten cel na oku, kradną tak, aby wszyscy widzieli – nie starają sie zupełnie ukrywać. Chcą być przyłapani na gorącym uczynku, gdyż wiedzą, że potem nastąpi internowanie, co będzie dla nich w czasie zimy bardzo pożądane. W takich warunkach są oni skłonni nawet do morderstwa.
U włóczęgów bywa w pewnych okresach silniejsze, w innych słabsze natężenie manji. Gwałtowniejsze wybuchy następują perjodycznie.
Po przejściu paroksyzmu następuje reakcja.
O ile przedtem było niczem nie dające się powstrzymać dążenie do swobody, o tyle po paroksyźmie chętniej trzymają się miejsca.
Ci, którzy popełnili karygodne czyny, okazują niebywałą skruchę i nietylko o do winy się przyznają – ale jakby chcieli jeszcze bardziej się oczernić, niż na to zasługują. W tym okresie nie są oni w stanie popełnić żadnego przestępstwa. Ale taki stan nie trwa długo. Na wiosnę następuje najczęściej recydywa.
Dr Drihl opisuje takiego chłopca, który pomieszczony w przytułku, rwał się w świat wtedy, kiedy tylko przygrzały pierwsze promienie wiosennego słońca. Widać było niepokój i tęsknotę dochodzącą do melancholji.
Chłopiec ten miał bajeczny sposób podróżowania. Przekradał sie na stacje i uczepiał się odchodzącego pociągu towarowego. W ten sposób jechał tak długo, póki pociąg, dojeżdżając do następnej stacji, nie zwalniał biegu. Wówczas rzucał się między szyny i leżał spokojnie do tego czasu póki wszystkie wagony ponad nim nie przeszły. Wtedy wstawał i czekał na stacji aż do następnej takiej samej okazji. Raz przypadkowo rzucił się mniej zręcznie niż zwykle i kola wagonu przeszły mu po palcach u nogi.
W ten sposób dostał się do szpitala a stamtąd do przytułku. Z przytułku uciekł po 3 miesiącach i zjawił się znów z nastaniem zimy. Na zapytanie dlaczego uciekał oznajmił, że w przytułku nudno. A on chciałby coraz to inne miejsca poznawać i że go jakaś siła pcha w świat.
Dzieci same zdają sobie sprawą z tego pociągu i trafnie go określają; przyznają się szczerze nieraz do tej chęci ucieczki, a nieraz nawet pomagają same do opanowania swej manji. Jeden z wychowańców przytułku, czując, że sam nie poradzi sobie ze swym pociągiem do włóczęgi, prosił, aby go zamknięto w kozie, gdzie zaryglowane drzwi i okratowane okna uniemożliwią mu wydostanie się w świat.
Sposób ten nie był taki niezawodny, jakby się to na pierwszy rzut oka zdawało, gdyż chłopiec ten po przebyciu 55 dni w kozie uciekł natychmiast po wypuszczeniu go na wolność. Zdarzają się jednak i między temi osobnikami takie, które są zdolne do większego wysiłku woli, wystarczającego do opanowania nałogu. Dzieje się to zwłaszcza wtedy, gdy takiemu dziecku ktokolwiek z opieki dłoń pomocną poda.
Dyrektor jednego przytułku zauważył niepokój w oczach swego wychowańca. Ponieważ chłopiec uciekał już kilkakrotnie, więc można się było spodziewać, że i tym razem ten niepokój chęć ucieczki oznacza.
Można sobie przecież czasem z takiem dzieckiem poradzić i wpłynąć na jego poprawę. Niełatwo można zyskać zaufanie ucznia – ale to jest konieczne. Musi on nam ufać na tyle, żeby nam powierzył najbardziej ukryte swe myśli; niech czuje, że nami powoduje nie prosta ciekawość, lecz, że niepokój o niego każe nam sondować jego duszę do głębi. Niech nasz wychowaniec zrozumie, że nami kieruje jedynie chęć do pomożenia mu. Wiedział ów dyrektor jak ma z chłopcem postępować.
Przemówił dziecku do serca i wydobył szczere zeznanie. Okazało się, że planuje ucieczkę. Dyrektor wyjaśnił mu wówczas, co go czeka w przyszłości, jeżeli nie rozsądek o popęd weźmie górę. Ta smutna perspektywa przeraziła chłopca tak dalece, że zrozpaczony zawołał: Ratujcie mnie, ja nie chcę być żebrakiem ani złodziejem. Trzeba było chłopca uspokoić i wyjaśnić mu, że jego przyszłość zależy od niego samego, że sam powinien się bronić, a jeżeli się będzie czuł na tyle słabym, że może w walce z pędem ulec, niech tylko zwróci się śmiało do opiekuna, niech mu stan swojej duszy odkryje, a ten z pewnością pomocy nie odmówi. Chłopiec przyrzekł. Od tej pory nie uciekał i po pomoc się nie udawał. Sama świadomość, że ma w razie czego poparcie i pomoc dodała mu siły, wzmocniła jego wolę.
Dzieci, dotknięte manją włóczęgowską, są trudne do poprawy, ale jednak racjonalne postępowanie robi wkońcu swoje.
W dawniejszych czasach oddawano takie dzieci do klasztoru, gdzie rygor, przymusowa praca oraz brak swobodnego rozporządzania czasem pokonywały wrodzone defekty. Czy jednak zakład poprawczy ma przypominać klasztor lub więzienie – to kwestja, nad którą wartoby się zastanowić . Ale o tem potem.

Musimy najpierw zastanowić się nad tem, czy dziecko-włóczęga ma pozostawać w domu rodzicielskim, czy też może lepiej takiego osobnika z domu rodzicielskiego usunąć.
Nikt mie będzie kwestjonował zabrania dziecka rodzicom w tych wypadkach, gdzie warunki domowe dziecka były przyczyną tego jego defektu, n. p. jak to wspominaliśmy poprzednio, dziecko było pozostawionem własnemu przemysłowi w tym wieku, w którym niemożliwe jest zajmowanie się jakąkolwiek uczciwą zarobkową pracą. Nie będziemy również kwestjonować konieczności usunięcia dzieci z pod wpływu takiej rodziny, które nakazuje dzieciom żebrać lub kraść, a nawet karze je, o ile zarobek był mniejszy od przewidzianego. Tu gdzie jest widoczny szkodliwy wpływ , tam musi każde zdrowe i dobrze zorganizowane społeczeństwo – temu wpływowi przeciwdziałać. Wydostanie dziecka z pod złych wpływów, odseparowanie od rodziny jest tu koniecznością.
Ponieważ jednak dzieci takie nie przedstawiają zupełnie trudnego materjału wychowawczego, mogą one poprawić się w zupełności, o ile będą pomieszczone w jakiej uczciwej, zdrowej moralnie rodzinie, odpowiedniej sferą i oddane pod opiekę i kontrolę osób specjalnie do tego powołanych.
Ten system, noszący nazwę „Patronage familière”, daje znakomite rezultaty. Ma wszelkie zalety, które widzimy w wychowaniu dziecka w domu rodzicielskim. Jest to o tyle lepsze od internatów, że dzieci są bardziej do życia przystosowane i że są one traktowane indywidualnie a nie masowo. O ile mamy do czynienia z osobnikiem, który ma defekty fizyczne, moralne lub umysłowe, musi być on umieszczony w internatach specjalnych, oddany pod opiekę specjalistów, bądź lekarzy bądź pedagogów.
Powstaje więc potrzeba tworzenia zakładów leczniczych specjalnych dla epileptyków, melancholików, dzieci dotkniętych manją prześladowczą, dla dzieci mających napady strachu i t. p. – a także zakładów wychowawczych dla niedorozwiniętych umysłowo i moralnie.
Do zakładów tych powinien być zawsze łatwy i prędki dostęp. Powinno wystarczyć, że jest dziecko, wałęsające się po mieście i że jest zakład, w którym takie dziecko może znaleźć warunki poprawy.
Czy to będzie z wyroku sądu dla nieletnich, czy kurator z ramienia owego sądu wyznaczony, czy nawet jakaś prywatna osoba uzna, że należy dziecko internować, już to powinno być wystarczającym motywem do przyjęcia tego dziecka do zakładów.
O ile na razie nie wiadomo który zakład jest odpowiedni, zatrzymuje się włóczęgę w centrali na obserwacji.
W ten sposób w zakładach tych będą nie tylko dzieci z defektami moralnemi, fizycznemi i umysłowemi, lecz będą też i dzieci opuszczone – lecz zdrowe pod każdym względem. Znajdą się tam i sieroty i dzieci biedne bez środków do życia, tak, że pobyt w tej instytucji wychowawczej nie nakłada specjalnego piętna na swych pupilów.
Ma to bardzo ważne znaczenie, gdyż w przeciwnym razie opieka ociąga się z umieszczeniem dziecka w internacie, a gdy, doprowadzona do ostateczności decyduje się to uskutecznić, wówczas różne formalności przedłużają ten okres, opóźniając poprawę.
Cześć tych zakładów powinna mieć charakter leczniczy, inne wychowawczy.
Należy jeszcze zastanowić się nad tem, w jaki sposób można przeciwdziałać włóczeniu się dziecka pomieszczonego w internacie. W jaki sposób uniemożliwić wychowańcowi ucieczkę? Gdybyśmy mieli nazawsze włóczęgę w obrębie internatu zatrzymać – możnaby się wówczas zastanowić nad tem, czy rygor klasztorny byłby odpowiedni, czy też może należy hołdować innemu rodzajowi zakładu poprawczego?
Skoro jednak naszem zadaniem jest zatrzymać dziecko w internacie tylko tak długo, póki nie uzyskamy poprawy, musimy dążyć do tego nie żeby nie mogło ono uciec, lecz żeby uciec nie chciało.
Gdybyśmy dziecko-włóczęgę, przyzwyczajone do swobodnej przestrzeni, zamknęli w czterech ścianach klasy i rozpoczęli w tych warunkach naukę, zyskalibyśmy tylko to, że włóczęga czułby się więźniem i jako taki dążył z nadzwyczajną energią do wyswobodzenia się.
Taka droga byłaby błędna.
Pedagog musi się zawsze liczyć z indywidua1alnością danego osobnika i system pedagogiczny do natury ucznia dostosować.
Musimy więc pamiętać o tem, że niema takiego pedagogicznego zabiegu, któryby zmienił odrazu wczorajszego włóczęgę w obowiązkowego, pracowitego ucznia.
Można wprawdzie często do tego rezultatu doprowadzić – ale nie odrazu.
Pierwszem naszem zwycięstwem będzie, jeżeli doprowadzimy do tego, że uczeń nasz sam będzie wiedział dokąd idzie, i że nam to oznajmi…
Ważnem byłoby, zarówno dla nas jak i dla niego, gdyby się nam udało pójść z nim razem, w charakterze towarzysza – nie dozorcy.
Spędzając z naszym uczniem godziny na łonie natury, mamy możność wzbudzenia zainteresowania ucznia w kierunku otaczającego go świata. Będzie to pierwszy krok, który zmieni bezmyślnego włóczęgę, pędzącego przed siebie bez celu, na wycieczkującego, żądnego wiedzy ucznia.
Na takim spacerze będzie można prowadzić lekcje okolicznościowe t. zw. leçons occasîonnelles, których tematem będzie to wszystko, cokolwiek się nasunie przed oczy, cokolwiek wzbudzi choćbv krótkotrwałą uwagę ucznia.
Zyskuje tu się 2 rzeczy: wagabunda czuje się dobrze tylko w otwartej przestrzeni, z lekcyj więc prowadzonych w odpowiednich dla siebie warunkach, skorzysta więcej, niż z typowych lekcyj szkolnych. Tam uczeń nie słucha i nie słyszy wykładającego, lecz zastanawia się tylko nad tem jakby się na wolność wydostać.
Drugą zdobyczą będzie to, że wagabunda odzwyczaja się od bezmyślnego gnania. Stopniowo zamienia się to gnanie na spacery celowe, rozwijające umysł dziecka.
Spacery te powinny zajmować sporą rubrykę w rozkładzie zajęć obowiązkowych.
Po powrocie ze spaceru, gdy zmęczenie fizyczne sprzyja biernemu zachowaniu się, można opowiadać uczniom bajki o zajmującej fabule, aby w ten sposób wyrobić w dziecku uwagę dowolną.
Barwne opisy w bajkach działają dodatnio na pobudzoną wyobraźnię wagabundy.
Od krótszych bajek przejdziemy do dłuższych, od tych do powiastek – wreszcie do pogadanek, biorąc za punkt wyjścia lekcję okolicznościowa odbytą podczas wycieczki.
Wszelkie nowe przedmioty należy wprowadzać z wszelką ostrożnością. Unikajmy zmuszania włóczęgów do takich lekcy jak czytanie, pisanie lub arytmetyka.
Odłóżmy termin rozpoczęcia tych przedmiotów szkolnych do czasu, kiedy poprawa już będzie widoczna. Zwróćmy uwagę na slöjd (system edukacji oparty o nabywanie umiejętności rzemieślniczych, stosowany przez autorkę w prowadzonej przez niej szkole dla dzieci niedorozwiniętych w Siedlcach – przyp. EMS)
O ile wagabunda nie biega – musi być czynnym, – tego wymaga jego natura.
Zajęcia, odpowiednio dobrane, powstrzymują go od ciągłej zmiany miejsca, zaspokajając jego potrzebę czynu i skierowując jego myśli na właściwe tory.
Nie może tu być mowy o zwykłych zajęciach slajdowych, zalecanych dla dzieci normalnych, przez autorów podręczników. Ponieważ ich psychika jest inna, więc i sposób oddziaływania na tę psychikę jest inny.
Zasadą slöjdu jest dawać dzieciom do zrobienia te przedmioty, które im są potrzebne, których posiadanie sprawi im satysfakcję.
Ta sama zasada stosuje się i do dzieci anormalnych, ale skoro ich potrzeby są odmienne, skoro ich myśli dążą w innym kierunku, więc inne przedmioty muszą być przez nich na lekcjach slöjdu wykonane.
Podczas swych wędrówek po świecie nie odczuje potrzeby posiadania kosza do papieru ani teczki do gazet. Nie pielęgnuje on roślin pokojowych – niepotrzebne mu są ozdoby na doniczki.
Przedmioty te nie sprawią mu satysfakcji, a wykonywanie na rozkaz rzeczy tych nie zachęci do pracy w ogóle.
Musimy liczyć się z tymi jego odmiennemi potrzebami i dawać mu takie roboty, przy których on własnoręcznie swoje potrzeby zaspokoi. Powinien więc umieć wykonać to, co może do jego celów służyć. Uczmy go jak załatać but, wyprać chustkę, koszulę, uszyć plecak, wystrugać łyżkę. Ulepić z gliny garnek i wypalić. Nauczmy go robić z gałęzi szałas a z kamienia komin. Niech zbiera gałęzie a roznieca ogień bez pomocy zapałek. Niech się nauczy łowić ryby i zbierać rośliny jadalne dziko rosnące. To mu da konieczne dla włóczęgi wiadomości praktyczne.
Podczas zajmowania ucznia pracą, wychowawca musi być w tych zajęciach towarzyszem pracy ucznia, powiernikiem jego, choćby, najbardziej fantastycznych planów, jego pomocnikiem w zrealizowaniu jego pomysłów, a już rzeczą jego osobistych zdolności będzie stać się z czasem i doradcą ucznia. Po wykonaniu pracy uczeń sam pozna braki w swoim dziele i będzie dążył do udoskonalenia. Nie będzie trzeba będzie wcale uczniowi wytykać błędów i namawiać, aby zrobił lepiej. Taka pedanteria mogłaby go tylko zrazić. Uczeń n. p. sam zauważy rozpraszający się dym po rozpaleniu ogniska i będzie myślał nad tem, jakby złemu zaradzić. Pomyślimy z nim razem nad sposobem odprowadzenia dymu w górę; potem pomożemy mu zbudować komin.
Dach z gałęzi i takież ściany nie będą dobrą ochroną przed deszczem i wiatrem – podsuniemy mu myśl użycia do tego celu drzewa zamiast gałęzi. Weźmiemy na razie kłody z korą, a dopiero przekonawszy się o wadach tego materiału budowlanego, przejdziemy do budynków z własnoręcznie wypiłowanych desek. Przeszkodzą nam drzazgi – użyjemy hebla.
Każde dziecko lubi owoc własnej pracy. I w włóczędze rodzi się sympatja do własnoręcznie zbudowanego domku. Chce on go uważać za swoje mieszkanie, w którem mu będzie lepiej niż w internacie. O ile ma jakieś drobiazgi lub nawet pieniądze na własność, chętnie je tam przeniesie, gdyż uważa, że tam będą bezpieczniejsze niż we wspólnej sypialni przytułkowej. Na to jednak trzeba dom zamknąć – a więc dorobić drzwi z zamkiem. Już teraz dziecko ma często ochotę przebywać w swym domku, ukryć się nawet przed kolegami, ale po zamknięciu drzwi okaże się, że jest mu ciemno, zjawia się potrzeba przebicia okna, potem oszklenia tego okna i t. d. W ten sposób początkowo wykonał szałas pierwotnego człowieka i przeszedł stopniowo do wykonaniu mieszkania człowieka kulturalnego. W tym samym czasie, również stopniowo, dokonywa się i zmiana w jego usposobieniu i w jego trybie życia. Z początku niema ochoty do pracy – niema też i umiejętności odpowiedniej – tak, że z początku pomoc wychowawcy musi być znaczna, gdyż praca ucznia jest minimalna. To daje mu poczucie współudziału w pracy. Dziecko ma dużą satysfakcję skoro widząc uszyty plecak, wystruganą łyżkę lub zbudowany piec, będzie mogło sobie powiedzieć: ja to zrobiłem. Satysfakcja, którą daje praca dokonana, podnosi go moralnie i pobudza do czynu. Pracuje więc coraz chętniej i coraz lepiej. Praca celowa wywiera dodatni wpływ na jego usposobienie i przestaje gnać bez myśli i bez celu.
W tym samym czasie, kiedy robota jego, doskonaląc się stopniowo, przekształca się z szałasu w chatę europejczyka, wtedy i wagabunda niezdolny do żadnej pracy staje się chłopcem wytrwałym i pracowitym.
Kiedy nadejdzie moment, w którym będzie można, w chwilach wolnych od spacerów i od pracy fizycznej, zacząć uczyć szkolnych przedmiotów – trudno określić.
Tego żaden program przewidzieć nie jest w stanie, to zależy od indywidualności ucznia, a nauczyciel, który swego wychowańca obserwuje, musi wyczuć, kiedy nadszedł ten moment, że były włóczęga może się na niewielki wysiłek zdobyć.
O ile się na ten moment nie czeka, można ucznia zrazić, znudzić í wywołać recydywą. Wobec takiego grożącego niebezpieczeństwa trzeba postępować powoli, ostrożnie, aby samemu sobie nie psuć roboty.
O jednem tylko pamiętać należy, że nie zamknięcie na 4 spusty odzwyczaja dziecko od włóczęgi, lecz dodatnio oddziaływa się wtedy, kiedy ten popęd w karby się ujmie. Wyzyskujemy więc to, co jest dobrego w wagabundzie: jego zaradność, zręczność, wytrzymałość, pomysłowość, zmył orientacyjny – jednocześnie staramy się oddziałać na poprawę, walcząc skutecznie z jego defektami takiemi jak: brak pracowitości, brak uwagi i systematyczności, a także z jego nawykiem do kłamstwa.
Pracowitość wyrobi zajęcie celowe a zajmujące w warunkach o jakich poprzednio wspominaliśmy. Praca ręczna oddziała dodatnio i na uwagę.
Przy pracy zachodzi konieczność posługiwania się narzędziami, które trzeba odkładać na swoje miejsce, aby je z łatwością znaleść – to wyrabia mimowoli systematyczność. Jak jednak walczyć z usposobieniem do kłamstwa u włóczęgi?
Włóczęga musi kłamać, gdyż jego chorobliwie pobudzona wyobraźnia nasuwa mu przed oczy obrazy, które później bierze sam za rzeczywistość.
Włóczęga kłamie też wówczas, gdy musi uśpić czujność opieki chwilą, gdy chce się wydostać na wolność.
O ile wychowawca rozumie psychikę włóczęgi i liczy się z nią, nie może i nie powinien do tego doprowadzić, aby miał on okazję kłamać.
Niech mu nie pozwala opowiadać rzeczy, co do których nie jest on pewnym, czy je rzeczywiście słyszał lub widział. Niech nie zabrania mu iść za popędem, gdyż jeżeli popęd silny go pcha, lepiej żeby chłopiec poszedł w świat z wolą i wiedzą wychowawcy niż skrycie.
Jeśli inaczej już być nie może, lepiej żeby wyszedł drzwiami niż ma się wydostać przez okno i spuścić po rynnie albo piorunochronie.
Zdarza się często, że wychowańcy przytułku wracają tam po włóczędze. Należy wówczas odnieść się do chłopca życzliwie, nie karać go, nie robić mu wymówek – a nadewszystko nie zarzucać go pytaniami, aby nie dać mu okazji do kłamstwa i nie pobudzać go w tym kierunku. Od taktu i umiejętności pedagoga zależy czy włóczęga stanie się pracowitym, obowiązkowym i uczciwym człowiekiem, czy też powiększy on kadry przestępców małoletnich.
O ile chcemy wpłynąć na zmniejszenie się liczby przestępstw, dokonywanych przez małoletnich, musimy się starać o poprawę włóczęgów.
Praca ta daje dobre rezultaty.
Musimy najpierw zorganizować opiekę nad opuszczonemi i upośledzonemi dziećmi.
Opieka ta wyznaczy na każdy okręg jednego ze swych członków, którego zadaniem będzie dbać o to by każde dziecko miało odpowiednie warunki rozwoju.
Ich starania doprowadzą do tego, aby by każde dziecko było pomieszczone w odpowiedniej dla siebie szkole i żeby tych szkół była odpowiednia ilość.
Do tych opiekunów zwracać się powinien nauczyciel szkolny po pomoc, widząc, że uczeń zaniedbuje się w swoich obowiązkach i spóźnia się, przepuszcza lekcje lub też stale nie odrabia zadanych lekcyj.
Opiekun ma obowiązek zbadać warunki domowe ucznia aby dowiedzieć się, co powoduje jego nieobowiązkowość.
Opiekun powinien w miarę potrzeby i możności napominać, pouczać, objaśniać i uświadamiać rodzinę a nawet w razie potrzeby wyjednywać jej zapomogi – słowem, powinien robić wszystko, co może wpływać na poprawę losu dziecka w rodzinie.
O ile nie pomoże i rodzina wywierać będzie dalej ujemny wpływ na dziecko, powinien je móc jak najprędzej odesłać do internatu.
Tylko wtedy, kiedy będziemy mieli dobrze zorganizowane koła opieki nad opuszczonemi i upośledzonemi dziećmi i wtedy, kiedy będzie wystarczająca ilość instytucji leczniczych i wychowawczych wszelkiego rodzaju – będzie można być pewnym, że ilość przestępstw dokonywanych przez dzieci zmniejszy się doskonale.