Reblog: Koty i cmentarze

Myślę, że nawet gdy, jako adminka, postanowiłam, że w tym roku nie obchodzimy na blogu Dnia Kota (17 lutego), to jednak jako miłośniczka kotów i cmentarzy nie mogłam się oprzeć pokusie zreblogowania tego wpisu z Szuflady Małgosi… A że po czasie, cóż temat jest wieczny, dziesięć dni później nic nie znaczy

Małgorzata Płoszaj

Cmentarni strażnicy

Nie wypada, by miłośniczka kotów siedziała cicho w takim dniu, jak dzisiejszy. Nawet profilowe zdjęcie „Szuflady” jest kocie i choć seria z zawstydzoną i obrażoną Mrużką ma już ponad cztery lata, to nadal ją lubię 😉

Jednak to nie własne koty chcę dziś pokazać. Przy okazji cmentarnych podróży zdarza mi się spotykać strażników, którzy pilnują grobów, złowrogo patrząc, gdy ktoś naruszy spokój pogrzebanych. Tak na przykład spojrzał na mnie ten cudny dziki kot na cmentarzu żydowskim w Katowicach.

Jego kolega w tym samym czasie kompletnie mnie ignorował i miał w dupie.

Pewnego roku, przy pracach renowacyjnych na żydowskim cmentarzu w Pszczynie, obserwacje prowadził kot (kotka?), który w momencie, gdy odłożyłam grabie i wzięłam aparat, odwrócił się dystyngowanie i odszedł. Być może uznał, że choć naruszamy mir cmentarny, to jest to w dobrej wierze.

Z kolei na ogromnym kirkucie tarnowskim koty mają swoje własne M-2, a może i M-3 😉 Jest to zrozumiałe, bowiem obszar do kontrolowania jest tam przeogromny.

Jeden z tarnowskich strażników wygląda tak.

Jedyna kotka (chyba w rui), która do mnie podeszła była częstochowianką. Pilnowała grobów masowych no i cmentarza. Obserwowała nas przez wiele minut, w końcu ośmieliła się podejść i uznać naszą obecność na jej terenie.

I na koniec potomkowie Muezzy, czyli ukochanego kota proroka Mahometa, pilnujący grobów w Sarajewie.

Międzynarodowy Dzień Kota dobiega końca, czas więc na sen z mruczącą Mrużką w stopach.  Mrauuuuuu :mrgreen:

Reblog: Odkrycie Davida Hoenigera…

…czyli jak czasem nie wszystko się widzi za pierwszym, czy drugim razem

Wygląda na to, że do listy tych, którzy piszą “grobowe wpisy”, dołączyła nam nowa Autorka – Małgosia Płoszaj z Rybnika. Były tu już dwa jej wpisy, przedwczoraj o miłości, a kilka miesięcy temu o patriotyzmie chłopaka z żydowskiej rodziny na Śląsku. Dziś kolejna opowieść, tym razem z serii cmentarnej.

Małgorzata Płoszaj

Przez wieki mogli tam mieszkać bez przeszkód, z jakimi niestety stykali się Żydzi w innych miastach na Śląsku. W początkach XIX w. stanowili nawet ponad 50% ogółu mieszkańców Zülz czyli Białej. Moim celem był jedynie cmentarz i miejsce po synagodze. W życiu bym nie przypuszczała, że na cmentarzu odkryję grób i nagrobek rybniczanina. I że to w dodatku będzie nagrobek, który znam od lat i który nawet na zarośniętym cmentarzu jest dość dobrze widoczny z racji wielkości. Weszliśmy sobie rodzinnie na cmentarz, ja jak zwykle osobno, bo wolę ze zmarłymi “se pogadać”, gdy nikt nie słyszy.  Kirkut jest pięknie położony na wzgórzu zwanym Kopiec. W zasadzie jest to grodzisko, na którym założono cmentarz w pierwszej połowie XVII w. Macewy, w większości bardzo tradycyjne, bo taka też była tutejsza społeczność, mimo iż podlegała wpływom Haskali, naturalnie się poddają wpływowi przyrody i czasu.

Biala cmentarz

Biala grob Hoenigera (1) Zeszłam z grodziska w stronę macew i skierowałam się w stronę leżącej macewy z laską i oplecionym wokół niej wężem Eskulapa, symbolem medycyny.

Ileż razy stałam przy tym nagrobku. No, na pewno tyle razy, ile byłam na tym kirkucie, więc z sześć. I nigdy, naprawdę nigdy mnie nie oświeciło, by spuścić ten swój zakuty łeb trochę niżej i poczytać niemieckie literki. Co najlepsze, na starych zdjęciach sprzed lat, mam tę macewę.

Biala 1

Tym razem chyba jednak sam doktor David Hoeniger kazał mi przyjechać na cmentarz, a potem pochylić się nad jego nagrobkiem. Kucnęłam więc i czytam. Dr. David Hoeniger. Już mnie tknęło. U nas byli tacy Żydzi! Czytam dalej: Kgl. Sanitatsrath – Królewski Radca Sanitarny, czyli taki “ober doktor” – szycha. Biorę “brele”, dotykam palcami napisu i ciśnienie mi skacze: Geb. in Rybnick 14 Juni 1815, Gest. in Zülz 16 Sept. 1885. Urodzony w Rybniku, zmarły w Zülz. Mój!!! A raczej nasz rodak! Narobiłam wrzasku, że aż Młoda myślała, że dostaję ataku epilepsji.

Biala 3

Dr Hoeniger chyba chciał, bym ponownie przyjechała na ten cmentarz i to on mnie przywołał. Wierzę w takie “śmoje boje”. Zaczęłam go delikatnie odmiatać, wycierać, zostawiłam mu kamyczek, na odchodnym popieściłam, a z głową pełną skołatanych myśli nie byłam już w stanie zbytnio skoncentrować się na dokładnym robieniu zdjęć reszcie cmentarza. Takie odkrycia są dla mnie niesamowicie ważne, gdyż niewielu z naszych rybnickich Żydów może w spokoju czekać na przyjście Mesjasza.

Po powrocie do domu zaczęłam przekopywanie laptopa i internetu w poszukiwaniu informacji o doktorze. Oczywiście moje zapiski z raciborskiego archiwum potwierdziły, że doktor urodził się w Rybniku. Był drugim synem Moritza i Cecylii.

urodzenie Dawid Hoeniger

Pierworodny Jonas zmarł, gdy miał 10 miesięcy. Może mohel z Wodzisławia coś pokićkał i chłopczyk zmarł po jakimś czasie w wyniku zakażenia, kto wie. Tata Moritz, w księgach podawany jako destylator, kupiec, a z czasem właściciel karczmy, żonie nie odpuszczał :mrgreen: i w rok po śmierci Jonasa przyszedł na świat nasz David. Tym razem, ten sam mohel wsio załatwił jak trzeba, albo chłopczyk był po prostu silny. Nie minęły dwa lata, a narodził się kolejny syn Cecylii i Moritza – Israel. Moritz pozwalał żonie ciut regenerować siły po każdym porodzie i nie możemy powiedzieć, że u Hoenigerów „co rok to prorok” był. Mieli cykl płodzenia i rodzenia dwuletni. Pierwsza córeczka Hanne urodziła się jako szósta. Łącznie Cecylia urodziła 10 dzieci, ostatnie w wieku 39 lat. Mój David ani chybi zdolny był. Tak sobie myślę, że nie pasowało mu stanie za kontuarem i sprzedawanie wódki. Nie doszłam do tego, gdzie skończył szkoły średnie, wiem za to gdzie studiował. Otóż w samej stolicy czyli Berlinie. Pracę doktorską obronił w 1842 r. Jego dysertacja dotyczyła zapalenia oskrzeli. Za trzy lata wziął ślub w Gliwicach z Jette Frohlich.

doktorat Hoenigera 1842

Zulz rynek z widokiem na synagogePodejrzewam, że do Zülz przybył w okolicy roku 1843-1844. Być może zamieszkał przy rynku? Śląska Biblioteka Cyfrowa ma w swoich zasobach kronikę miasta, w której o dziejach tamtejszych Żydów pisał dr Israel Rabin – docent żydowskiego seminarium teologicznego z Wrocławia. Tenże docent, opisując tradycyjne podejście gminy do wielu spraw, jak choćby używanie języka hebrajskiego, nawet przy sporządzaniu zwykłych pism (wówczas już w większości miast pruskich były one pisane w języku niemieckim), podaje przykład protokołu, w którym właśnie wymienia się dra Hoenigera. Ponoć lubianego i bardzo szanowanego. Wspomniana przeze mnie kronika jest napisana niemieckim gotykiem i na jej przeglądnięcie (no bo nie przeczytanie) straciłam jedną noc. Szukałam tylko słowa „Hoeniger”. Znalazłam dwa, ale gotyk to mogę podziwiać w kościołach i na tym koniec. Znajoma coś niecoś skumała, ale nie były to powalające informacje. Był lubiany, a w 1861 został jakby radnym. Domyślam się, że skoro na nagrobku widnieje napis Królewski radca sanitarny, to na pewno był w tym miasteczku ważną i znaną personą.

Znaną osobą został też jego syn, czyli wnuk rybnickiego karczmarza. Tu powinnam właśnie wspomnieć co się stało z rodzicami dra Davida Hoenigera. Otóż ojciec Moritz zmarł w wieku 62 lat 31 stycznia 1848 r. I zaraz zawołał do siebie Cecylię, która odeszła z tego świata mając 56 lat – niecałe dwa i pół miesiąca po swym mężu.

zgon Moritz i Cecylia

Wracam do syna doktora Hoenigera i zarazem wnuka płodnej Cilki i karczmarza Moritza. Johann Hoeniger urodził się w Zülz w 1850 r., więc dziadkowie nie doczekali jego narodzin. Początkowo uczył się w Raciborzu fachu murarskiego, potem zaczął naukę w szkole budowlanej w Höxter w Północnej Nadrenii, by ostatecznie ukończyć berlińską Akademię Architektury. Podróże do Włoch i Francji otworzyły mu horyzonty, został poważanym i uznanym architektem pracującym głownie dla społeczności żydowskiej Berlina. Zaprojektował kilka synagog. Do naszych czasów przetrwała synagoga przy Rykestrasse na 2000 miejsc siedzących. Na jego desce kreślarskiej powstawały projekty m.in. gimnazjum dla dziewcząt, szkoły dla chłopców żydowskich, budynków na cmentarzu przy Schönhauser Alllee, hali pogrzebowej na cmentarzu w Weissensee, prywatnych kamienic, kolonii dla robotników w Weissensee i wiele innych. Jego dzieła stoją w Berlinie do dziś. Zmarł w 1913 r. Jego grób znajduje się na berlińskim cmentarzu żydowskim w Wiessensee. Skromny nagrobek odnowiono jakiś czas temu.

Johann Hoeniger

Pochowana z nim jest żona, której rodowe nazwisko też brzmiało Hoeniger, choć pochodziła z Inowrocławia. Może była córką Samuela Hoenigera – współzałożyciela uzdrowiska w tym mieście? Jak widzicie na zdjęciu obok, pani Hoenigerowa na szczęście nie doczekała dnia, w którym mogłaby zobaczyć, jak płoną dzieła jej męża. Zmarła jeszcze przed Nocą Kryształową, choć w 1938 r. Przy grobie małżonków widać płytę nagrobną ich córki zmarłej w Londynie. Ciekawe w jaki sposób udało jej się wyjechać z nazistowskich Niemiec? Raczej do odpowiedzi na to pytanie nie dojdę. Czy spoczywa wraz z rodzicami, czy to tylko tablica? Nie wiem.

S.HoenigerCilka i Moritz w sumie mieli dziesięcioro dzieci, z czego dwóch chłopców zmarło w niemowlęctwie. Jednego syna przedstawiłam tu na tyle, na ile potrafiłam. Przy okazji szukania informacji o nim, trafiłam jeszcze na zdjęcie grobu najmłodszego z potomków – Samuela urodzonego w 1829 r. To chyba też był kolejny mądraliński w rodzie, bowiem na jego grobie widnieje napis Koenigl. Justizrat, czyli Królewski Radca Prawny, zmarły w Halle a pochowany na tym samym cmentarzu co syn jego starszego brata. Samuela już rozkminiać nie dam rady, bo dochodzi druga w nocy i czas na spanie.

Aaa, a Hoenigerów w Rybniku było multum. Jednak Ci trzej mogą być dopisani do listy U nas nieznani, a gdzieś uznani. Bo tym, że wnuk rybnickiego karczmarza został aż tak cenionym i uznanym architektem, to możemy i powinniśmy się chwalić.

Zdjęcia pochodzą ze strony http://data.jewishgen.org/, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej oraz z mojego aparatu.

Reblog: Historia być może miłosna

Małgorzata Płoszaj

O miłościach rybnickiej Żydówki

Jak zwykle wiele w tej historii będzie moich własnych przypuszczeń i fantazji, ale nie mam możliwości sprawdzenia, czy to co napiszę było prawdą. Będzie też sporo niezgodności w dokumentach, do których dotarłam, ale rozwiązywanie zagadek sprzed kilkudziesięciu lat nie jest tak proste jak w moim ulubionym serialu kryminalnym.

Seidemann reprezentantZaczynam :-)

16 maja 1921 r., czyli kilkanaście dni po wybuchu III powstania na Górnym Śląsku, w niemieckiej rodzinie żydowskiej w Rybniku przyszła na świat Joanna Seidemann. Już kiedyś o niej wspominałam przy okazji omawiania historii cmentarza żydowskiego i sygnalizowałam, że do niej wrócę. Jej tatą był Fryc Seidemann, zamieszkały przy ul. Sobieskiego 34, mistrz siodlarski, przez długi czas reprezentant Gminy Żydowskiej. Fryc nie wyjechał z Rybnika po plebiscycie, jak większość niemieckich Żydów, a został w naszym mieście. Sama Joasia była po kądzieli spokrewniona z rodziną Kornblumów oraz Lewinów, czyli z ważnymi i cenionymi rodzinami.

Jak wyglądało życie Joasi i jej rodziców przed wojną mogę się domyślać. Po przejściu zawirowań powstańczych dziewczynka na pewno dorastała otaczana miłością rodziców.

Seidemann siodlarzglosowanie

Tak myślę, że tata był cenionym rzemieślnikiem i szanowanym członkiem społeczności żydowskiej, skoro wybierano go do jej władz. Nie należał jednak do krezusów w Rybniku. Wymiar podatku, który płacił na rzecz gminy należał do najniższych. Może więc wręcz przeciwnie, nie był zbyt dobry w swym fachu i dlatego bidował? A startowanie do władz wynikało z chęci bycia kimś, bo w sumie nie był nikim wyjątkowo znaczącym? Wyniki jednego z głosowań nie były dla niego zbyt łaskawe.

Sobieskiego 34

Na zdjęciu kamienica, w której mieszkała rodzina Seidemannów, po lewej dom Kaiserów

Jako siodlarz powinien był współpracować z Krakauerem, który handlował przed wojną końmi. Rodzina mieszkała w kamienicy, która należała do m.in. do Kornblumów. Nie znalazłam żadnych informacji, które wskazywałyby no to, że Joasia miała rodzeństwo.

kaisery

z lewej Kurt Kaiser, z prawej Janek Kaiser, źródło: Yad Vashem

W sąsiedztwie mieszkała rodzina, o wiele majętniejszych, Kaiserów i tam na pewno Joasia często bywała, gdyż Kaiserowie mieli sporą gromadkę dzieci. Może właśnie jako nastolatka kochała się w rok starszym Janku Kaiserze, a może o pół roku młodszym Kurcie?

A może bracia z kamienicy obok rywalizowali między sobą o względy Joasi? Jakieś pierwsze dotknięcie ręki. Całus? Pełno pytań. Ani jednej odpowiedzi.

Czas sobie płynął nieubłaganie i doszedł do godziny „0”. Joanna miała ciut ponad 18 lat, gdy żołnierze Wehrmachtu 1 września przejechali ulicą Sobieskiego. Od grudnia 1939 r. na swej lewej ręce nosiła opaskę z Gwiazdą Dawida jak pozostali i z pewnością nie chodziła już na randki do rybnickich parków. Czy był jeszcze czas na miłość? Młodość ma swoje prawa, więc i Joasia spotykała się z którymś z braci gdzieś na zapleczach kamienic, w których mieszkali.

Niestety, dość szybko Niemcy zadecydowali, iż Rybnik musi być wolny od Izraelitów. Po wojnie w ten sposób Joanna opisała wywiezienie rybnickich Żydów do Trzebini.

Relacja Zajdeman-Gabowicz Joanna (19)

Relacja Zajdeman-Gabowicz Joanna (21)

Do tego miasta trafili też jej koledzy, czyli Janek i Kurt Kaiserowie wraz z siostrami i rodzicami. I to w Trzebini drogi Joasi i braci Kaiserów się rozeszły. Niestety, oni zginęli w Shoah, a Joasia w jakiś niewiarygodny dla mnie sposób trafiła w 1940 r. na tereny zajęte przez wojska radzieckie. Pojęcia nie mam jak, ale przeżyła wojnę na Wschodzie. Wróciła na Śląsk już po wojnie – w 1946 r. – prawdopodobnie z wybrankiem swego serca. Jej przyszły mąż na mur-beton nie był Żydem niemieckim. Pochodził z miasteczka Skidel pod Grodnem, które przeszło do historii z akcji dywersyjnej przeciwko Polakom zainicjowanej przez Żydów i Białorusinów 18 września 1939 r. Jestem przekonana, że wybranek Joanny Seidemann był komunistą i to takim zażartym. Nasuwają się kolejne pytania. Czy była to tzw. miłość z rozsądku? Może Joanna nadal w sercu miała jednego z Kaiserów, ale wojna i chęć przeżycia spowodowały, że dla niemieckiej Żydówki i Ostjude, w dodatku komunista, był właściwą partią? W głębi duszy jestem jednak romantyczna i uważam, że to była miłość bez podtekstów. Ona pokochała komunistę a on Niemkę. Taka miłość w trudnych czasach jest chyba silniejsza i pomaga je przetrwać. I choć wojna dobiegła końca, to dla nich problemy się nie skończyły. Co prawda Joanna miała przed wojną obywatelstwo polskie i mogła wrócić do Polski, to na pewno jej niemieckie korzenie nie były dobrze widziane w tamtych czasach. Swoje panieńskie nazwisko spolszczyła i w papierach podawała się jako Joanna Zajdeman. Z dokumentów w ŻIH’u wynika, iż zamieszkała w Bytomiu i była z zawodu buchalterką, czyli księgową.

Seideman Joanna potem Zajdeman Gabowicz (1)

Dokumenty w ŻIH’u pokazują również, iż wojnę w ZSRR przeżyła też jakaś Erna Seidemann, którą ja osobiście identyfikuję (po rodzicach i dacie urodzenia) jaką mamę Joanny. Zaprzecza temu jednak tzw. „Page of testimony” na stronie Yad Vashem. O tym jednak za chwilę.

Joanna i jej mąż komunista o nazwisku Gabowicz zbyt długo nie pomieszkali w Polsce. Moja teoria o wielkiej miłości się potwierdza 😉 Mąż Joanny, prawdopodobnie dla niej, zgodził się wyjechać do Palestyny.

Fryderyk GabowiczTam, w Tel Awiwie urodził się im syn Fryderyk Gabowicz. Nie pasują mi pewne daty, gdyż jak informuje Internet syn Gabowiczów urodził się w lutym 1947 r., a Joanna jeszcze 9 lipca 1947 r. w Katowicach składała relację ocalonej, ale nie od dziś wiadomo, że Internet czasem błądzi :mrgreen: Syn Joanny, rybnickiej Żydówki i jej męża – żydowskiego komunisty (wg mojej teorii) z białoruskiego sztetla został uznanym fotografem wielkich gwiazd popu. Warto dodać, że niemiecka Wikipedia podaje, iż był synem Niemki i Rosjanina. Fryderyk Gabowicz fotografował m.in. The Police, Aerosmith, Tinę Turner, Modern Talking, Billy Idola, Robbie Williamsa i wielu innych. Przez lata był głównym fotografem czasopisma Bravo i nadwornym portrecistą Sandry. Chyba po mamie czuł się Niemcem, gdyż już w wieku 17 lat wyjechał do Niemiec i tam zmarł w 2007 r.

Joanna Seidemann, po mężu Gabowicz, utożsamiając się z zamordowanymi i czując się jedyną żyjącą cząstką wielu rybnickich rodzin żydowskich, złożyła na stronie Instytutu Yad Vashem dziesiątki „pages of testimony”, które są rodzajem świadectwa śmierci. Takie dokumenty złożyła również dla swej mamy i taty. Dlatego też nie wiem ostatecznie, czy jej mama przeżyła wojnę, czy nie. Zresztą podobne świadectwa składała dla członków rodziny męża, co na pewno świadczy o przywiązaniu i szacunku do rodziny Gabowiczów z bardzo komunistycznego miasteczka koło Grodna.

Mama Joanny Seidemann GabowiczNie wiem kiedy zmarła i czy miała z mężem więcej dzieci. Czuję, że kochała Gabowicza – wschodniego Żyda, którego poznała w czasie wojny gdzieś z dala od rodzinnego Rybnika, w którym urodziła się jako asymilowana niemiecka Żydówka. Żydówka, która na początku 1939 r. być może jeszcze marzyła, że zostanie panią Kaiserową i będzie prowadzić sklep.

P.S. Jak zwykle ciut zmyśliłam, więc proszę nie traktować tego wpisu w całości jako źródła historycznego
Zdjęcie Fryderyka Gabowicza pochodzi ze strony Ludzie Sandry.

Wpis za zgodą Autorki ze strony Szuflada Małgosi. Poprzedni tekst Małgosi tu na blogu: Rudolf Haase, wiąże się z Berlinem, bo ten młody rybnicki Żyd został pochowany w Berlinie.

Reblog: Chłopak z cmentarza w Berlinie

Spotkałam Małgosię pół roku temu na seminarium dla genealogów w Żydowskim Instytucie Historycznym. Opowiadała o swych badaniach nad dziejami żydowskiej rodziny Haase w Rybniku. Już wtedy wiedziałam, że chciałabym zreblogować jej opowieść o Rudolfie do cyklu “cmentarnego”, który wtedy tworzyliśmy z Tomaszem Fetzkim.  Cykl się skończył, a ja pomyślałam, że Małgosia już nie napisze tej historii. Mówi się trudno. A tu nagle 26 grudnia na blogu Małgosi czyli w Szufladzie pojawiła się siódma część epopei rodu Haasych.

Małgosia Płoszaj

Śmierć Rudolfa

Jeszcze nie jestem pewna, czy będzie to ostatnia część historii rodziny Haase, ale na pewno ta, z którą będę mieć najwięcej problemów. Być może nie wszystkim spodoba się moje wytłumaczenie tragedii, która dotknęła Haasych na Śląsku, ale nie jestem historykiem i mam prawo do ocen oraz subiektywnego spojrzenia na sprawy, które miały miejsce prawie sto temu. Biorąc jeszcze pod uwagę co się obecnie dzieje dookoła, tym bardziej będzie trudno opisywać czasy, które podzieliły Ślązaków w tamtym czasie. Ślązaków, do których zaliczam ówczesnych Niemców, Polaków i Żydów.

Przenieśmy się więc do trudnych czasów powstań śląskich, czyli do momentu, w którym przerwałam swoją opowieść.

W czasie swojego pobytu w Lipsku (tam rodzina przebywała w czasie I wojny) synowie Felixa, czyli Fritz (oficjalnie Ernst) i Rudolf uczestniczą w ćwiczeniach Korpusu Ernst i RudiSkatów, które jeszcze wówczas są dla nich formą zabawy. Po powrocie do rodzinnego miasta, czyli w 1919 r. obaj nastoletni chłopcy, czując się Niemcami, zaczynają się angażować po stronie niemieckiej. I nie jest to już zabawa. Starszy Fritz zostaje prywatnym kurierem niemieckiego komisarza plebiscytowego, a następnie Związku Wiernych Ojczyźnie Górnoślązaków. Z kolei Rudolf kieruje grupą chłopaków, do których należy przyjmowanie zamiejscowych Niemców przyjeżdżających do Rybnika na czas plebiscytu. Chłopcy na pewno są rozpoznawalni w mieście, choćby z racji tego, że są synami jednego z najbogatszych rybniczan. Ich poświęcenie dla sprawy niemieckiej nie jest dobrze widziane przez Polaków. Dostają anonimy z poważnymi pogróżkami, wielokrotnie są obrzucani kamieniami, wyzywani.

Rudi – tragiczny bohater mojej opowieści jest wysokim, rzucającym się w oczy blondynem, który niejednokrotnie igra z losem. Krew w nim wre, ale w takim wieku to normalne. Krótko po plebiscycie dochodzi do niebezpiecznego incydentu z udziałem Rudolfa na rybnickim dworcu. Musiał być z niego niezły „zadzior” :mrgreen:.

Sztandar Polski opisał to tak:

haase_sztandar_1

haase_sztandar_2

Felix, zdając sobie sprawę z tego, że Rybnik może ostatecznie znaleźć się w granicach nowo powstałej Polski, już jakiś czas wcześniej zdecydował się na zakup domu w Berlinie i na wyjazd z Rybnika. Chłopcy, jak to młodzi, nie chcą być poczytani za tchórzy i tym samym pogodzić się z decyzją taty. Termin przeprowadzki zostaje ustalony i… wybucha III powstanie śląskie. Rudolf zostaje aresztowany przez Polaków zaraz pierwszego dnia. Przypominam, że ma 15 lat. Rodzinie udaje się go wykupić z rąk powstańców za 5.000 marek, czyli za dość pokaźną kwotę. Przez następne dwa tygodnie obaj chłopcy są ukrywani w willi Haasych i u obcych ludzi. Wszędzie się gotuje, brat walczy z bratem, a szwagier z kuzynem.

W połowie maja rodzice uznają, że chłopców należy wywieźć z Rybnika do Raciborza, który jest po stronie niemieckiej i w którym mogą być bezpieczni. Takich niemieckich uciekinierów, w większości kobiet i dzieci, jest około 700. Pociąg rusza ze stacji kolejowej w Rybniku 14 maja 1921 r. o godz. 11.45. Pasażerowie mają zapewnienie władz powstańczych oraz włoskich wojsk, iż bezpiecznie dotrą na miejsce. Niestety, na stacji w Nędzy (zwanej kiedyś Nensa, Nendza, czy też Buchenau) skład zostaje zatrzymany przez powstańców. Dochodzi do nieporozumień między Włochami, jadącymi również żołnierzami francuskimi i angielskim kapitanem z wojsk rozjemczych. W końcu zostaje ustalone, iż mężczyźni poniżej 40 roku życia mają być ponownie przetransportowani do Rybnika. Młodym Haasym jednak udaje się i oficer powstańczy pozwala im na dalszą drogę. Oficerowi kilka lat wcześniej Fritz uratował życie, gdy ten się topił. Pociąg dojeżdża do stacji Markowice (Markowitz) i wszyscy muszą wysiąść, bowiem na Odrze most kolejowy został wysadzony i dalsza droga jest możliwa jedynie pieszo.

Teraz będę nieobiektywna i będę przemawiać słowami Feliksa, Niemca i zarazem Żyda, czyli ojca, który to co miało dalej miejsce, opisał dla Niemieckiego Korpusu Skautów miesiąc po wydarzeniu.

Relacja Feliksa Haase

Będę też przemawiać swoimi słowami, czyli matki, która nigdy nie chciałaby stracić dziecka na żadnej wojnie, w żadnych powstaniu, czy innej rebelii. Jeśli więc prawdziwych (czyt. właściwego sortu) Polaków mój pogląd na śmierć Rudolfa zniesmaczy, to mogą nacisnąć taki krzyżyk po prawej stronie ekranu i szlus.

Wracam do Markowic i do 14 maja 1921 r. Wszyscy wychodzą z pociągu. Fritz pomaga jakiejś pani przenosić bagaże do ciężarówki, a Rudolf nagle zostaje aresztowany przez komendanta dworca za „terroryzowanie Polaków”. Fritz stara się wstawić za bratem, ale jest odpędzony uderzeniami kolby karabinu. Wraz z Rudim powstańcy aresztują szefa rybnickiej Partii Socjaldemokratycznej Wasnera oraz kupca o nazwisku Nimietz. Dlaczego zatrzymano właśnie Rudolfa? Napyskował? Stanął w czyjejś obronie? Powiedział o jedno słowo za dużo? Toż to był tylko piętnastolatek. Nie sądzę, by miał przy sobie broń. Wątpię, by chciał kogoś zabić. Jestem pewna, że rodzice prosili go o ostrożność i niewdawanie się w polemiki czy spory z powstańcami. Został aresztowany, bo go rozpoznano. Bo komendant z Markowic poprzedniego roku, w trakcie II powstania, wtargnął do willi Haasych i znał Rudolfa. Wiedział, że to Niemcy, że są bogaci. Na pewno wiedział, że to Żydzi. Choć akurat nie uważam, by ten ostatni fakt przyczynił się do aresztowania nastolatka.

Mapa

Rudi wraz pozostałymi aresztowanymi został popędzony w stronę Kornowaca. 2 km od wsi, gdzieś pod lasem, został zastrzelony. Był jeńcem, można by rzec jeńcem wojennym, a został zastrzelony. 24 godziny po aresztowaniu, wieczorem w niedzielę Zielonych Świąt. Tak na zimno. Bez emocji, w żadnym tam afekcie. Zabito również Niemietza. Za zmarłego początkowo był uważany i trzeci jeniec – Wasner, którego szukający syna Felix Haase, odnalazł przypadkowo w szpitalu w Rydułtowach. To właśnie ciężko ranny Wasner zdał mu krótką relację z tego co się stało. Ojciec szukał syna wraz dr. Białym, komisarzem powiatowym Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Rybniku oraz francuskim kapitanem Lalannem. Takie to były pogmatwane czasy. Polak z Niemcem pod eskortą Francuza. Gdyby nie przedśmiertna relacja Wasnera, rodzina Haasych nigdy by się nie dowiedziała co się stało. A tak choć jedynym pocieszeniem mogły być dla nich jego słowa, że Rudolf się nie bał i umarł jak bohater. Według orzeczenia lekarskiego Rudolf nie był torturowany. Mimo, że początkowo odmawiano wydania zwłok Rudolfa, to ostatecznie zostały sprowadzone pod eskortą wojskową do Rybnika. Mogę się domyślać, że musiało to sporo kosztować rodziców.

Poradzono im, by pogrzeb był skromny i bez zbędnych uroczystości. Rybnik w owym czasie był już w rękach powstańców. Jak napisał Felix: „Trumna była pokryta wieńcami i palmami”. W tym roku, przy okazji poszukiwań informacji o rybnickich rabinach, znalazłam skromną notkę rabina Nellhausa (jego notatnik znajduje się w Instytucie Leo Baecka), z której wynika, iż Rudolf został pochowany na naszym cmentarzu 19 maja 1921 r. W uroczystości brali udział, oprócz rodziny i przyjaciół, nauczyciele (oczywiście za wyjątkiem polskich), starosta oraz zdymisjonowany burmistrz niemiecki.

Notka rabina Nellhausa

Felix zaraz w czerwcu 1921 r. zastrzegł, iż jeśli Rybnik przypadnie Polsce, to ciało Rudolfa zostanie przewiezione do Niemiec, co się wnet stało. Wyobrażacie sobie tą traumę, którą przechodziła rodzina? Co musiała przejść mama Rudolfa – śliczna Sonia. Co czuł tata, gdy wbrew religii zadecydował, by ekshumować zwłoki syna? Gdy musieli naruszać jego spokój?

Rudolf został powtórnie pochowany na żydowskim cmentarzu Weißensee w Berlinie w lipcu 1921 r. Tym razem w alejce dla zasłużonych. Sonia na drzewie genealogicznym zrobiła odręczny dopisek, który do dziś świadczy o okrucieństwie trzech bandziorów, którzy zabili dziecko w trakcie III powstania śląskiego. Po ponad 150 latach członkowie rodziny Haasych przestali być rybniczanami i opuścili Rybnik na zawsze.

Rudolf na drzewie gen

Śmierć Rudolfa odbiła się echem w wychodzącej wówczas prasie. Zarówno lokalnej jak i niemieckiej. Pamięć o swoim synu kultywował Felix. Po jakimś czasie młody Haase został zapomniany, ale powrócono do jego śmierci pod Rybnikiem ponownie pod koniec lat 20., kiedy to zaczął narastać kryzys w Republice Weimarskiej i zapotrzebowanie na bohaterów było coraz większe. W 1927 r. lekko antysemicki Central-Verein zamierzał opublikować historię Rudolfa, ale to już zbytnio nie interesowało Feliksa. Niektórzy porównywali młodego Haasego do Alberta Leo Schlagetera – niemieckiego bojówkarza, skazanego na śmierć przez Francuzów. Nota bene wykreowanego później przez propagandę nazistowską na bohatera narodowego.

I tu dochodzę do kolejnego tragicznego momentu w historii Rudolfa. Pośmiertnej historii. Otóż po dojściu Hitlera do władzy, Neue Schlesische Anzeiger opublikował artykuł, który nie wspominał ani słowa o jego żydowskim pochodzeniu, ale za to pisał, iż „poszedł on na śmierć za Wielką Rzeszę Niemiecką (…), która tylko dzięki Adolfowi Hitlerowi stała się rzeczywistą.” O ironio! Gdybyż Rudi wiedział co Niemcy, za które zginął zrobią potem z narodem żydowskim… Ten sam artykuł ukazał się jeszcze raz w prasie niemieckiej w 1936 r., oczywiście również bez jakiejkolwiek wzmianki, iż opisywany bohater był Żydem.

Za to prawdziwi Polacy w 1937 r. stwierdzali jednoznacznie, że zapamiętają, iż w czasie plebiscytu na Górnym Śląsku Żydzi opowiadali się po stronie niemieckiej, wymieniając i mojego Rudolfa. A tak Bogiem a prawdą, to po czyjej stronie mieli się wówczas opowiadać, skoro byli Niemcami? Toż Rybnik był przez stulecia niemieckim miastem i żadne retuszowanie historii tego nie zmieni.

Glos Mazowiecki 1937 Maz.BC

Grób Rudolfa przetrwał wojnę i jego nagrobek do dziś stoi w alejce zasłużonych. Gdyby ojciec Felix nie podjął decyzji o ekshumacji, jego szczątki zostałyby rozwleczone przez złych ludzi, o których tu już wiele razy wspominałam. A tak leży w miarę blisko swego dziadka Juliusza Haasego, gdyż na tym samym cmentarzu.

Grob Rudolfa Haase

Felix wrócił jeszcze w 1921 r. na Śląsk, by sprzedać swoją fabrykę braciom Żurkom, którzy zaczęli inwestować w prawie polskim już Rybniku. Kupili też willę Haasych. Wszelkie inne należności, których Felix nie zdążył odebrać, jak choćby pożyczki, poprzepadały.

Haase KW

Haase wykluczenie hipoteki Gazeta Urzedowa 1931

Felix, Sonia, syn Ernst i córka Lotte zamieszkali w Berlinie. Dobry Bóg sprawił, że udało im się uniknąć losu wielu niemieckich Żydów i osiedlić się w Chile pod koniec lat 30. Tam też zmarł Felix Haase – ostatni właściciel rybnickiej garbarni, jeden z bogatszych i bardziej zasłużonych dla naszego miasta obywateli.

Haase po wojnie

Historia tragicznej śmierci Rudolfa została przeze mnie opisana w książce „Żydzi na Górnym Śląsku w XIX i XX wieku”. Recenzentowi – historykowi nie podobało się moje emocjonalne podejście i ocena tego, co miało miejsce w lesie pod Kornowacem. Cóż, tu już recenzenta nie ma, więc mogę napisać, że rozumiem, iż Rudi się angażował po stronie niemieckiej, że go nie potępiam, że współczuję rodzicom i że zawsze będę go bronić.

Na koniec muszę jeszcze dodać, iż jego losy zaintrygowały nawet angielskiego (amerykańskiego?) badacza Philippa Nielsena, który w książce „Das war mal unsere Heimat” wydanej w 2013 r. opublikował artykuł „Der Schlageter Oberschlesiens – jüdische Deutsche und die Verteidigung ihrer Heimat im Osten”. Pomógł mi on w zrozumieniu kilku faktów z pośmiertnej historii Rudolfa.

Myślę, że kończę na razie wspomnienia o rodzinie Haasych. Może kiedyś opiszę jeszcze odnogi drzewa genealogicznego tej familii. Zawsze znajdzie się bowiem jakieś post scriptum.

Jest dla mnie niezwykłym zaszczytem to, że mam od czasu do czasu kontakt z wnuczkami Felixa, a zarazem córkami Ernsta, czyli brata Rudolfa. I z niecierpliwością czekam na otwarcie muzeum Żydów Górnośląskich, gdzie historia tej rodziny zostanie przedstawiona, gdyż jest niezwykła i, dzięki uprzejmości potomków, wyśmienicie udokumentowana.

***

Linki dla tych, którzy chcą od początku przeczytać opowieść o rybnickiej rodzinie Haase:

Haase epopeja (cz.1)
Haase epopeja – przodek Efraim (cz.2)
Haase epopeja – pośmiertna kariera Charlotty (cz.3)
Haase epopeja – Ferdynand (cz.4)
Haase epopeja – Juliusz społecznik (cz.5)
Haase epopeja – Felix i jego rodzina (cz.6)

(zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodziny Haase, z książki „Das war mal unsere Heimat”, Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej, Instytutu Leo Baecka)