Reblog z siebie samej (2)

Lato, komputery szczerzą zęby, jak się do nich podchodzi, do internetu droga długa i wyboista (dosłownie – ale za to pełna grzybów), autorzy, naprawdę, po prostu leniwi, choć niektórzy używają na określenie swego lenistwa wyrafinowanych sformułowań w stylu – źródło inwencji przypominać ma wyschniętą kuciapkę! – a tu człowiek nieprzezorny czyli ja, nie przygotował sią na taką okoliczność. Uprzedzam więc, że do końca wakacji (czyli do najbliższej niedzieli) jak ktoś czegoś nie przyśle, będą same odgrzewane kotlety… Obudziłam się wczoraj rano i pomyślałam, że o ach, sięgnę po tekst, który opublikowałyśmy pięć lat temu na naszym wspólnym wesołym, rodzinno-kulinarno- literackim blogu pt. Jak udusić kurę... Zajrzałam więc, by sprawdzić, cóż tam tego dnia było i znalazłam informację, że 24 sierpnia pięć lat temu też była środa (dla tych, co znają się na kalendarzu nie jest to pewnie wielkie zaskoczenie, po prostu dwa razy rok przestępny w międzyczasie, ale miło), a ponadto okazało się, że tego dnia ukazał się mój własny wpis (trudno, myślałam, że będzie czyjś, ale słowo się rzekło, kobyłka u płota – mój) i to na temat INWENCJI!

Dedykuję więc ten wpis autorowi, który narzeka, że mu wyschło źródło inwencji 🙂

Ewa Maria Slaska

Inwencje

Czasem bywa tak, że nie wstanę z łóżka, dopóki nie wiem, jak się ubiorę. Niekiedy, zwłaszcza jeśli mają być goście na obiedzie, dopóki nie wiem, co ugotuję. Mam dobrą pamięć, wiem więc, co miałam na sobie trzy lata temu, kiedy po raz ostatni spotkałam się z panią Profesor, która ma dziś przyjść na obiad, i co jadłyśmy. Nawet po 20 latach pamiętam pewien poranek, kiedy przed wstaniem wymyśliłam tort jarzynowy na wegetariańskie urodziny. Teraz doszedł mi jeszcze ten blog. Też nie wstanę bez inspiracji. Jedna z autorek wczoraj się wypowiadała, druga, po powrocie z urlopu wpadła zapewne w wir pracy i nic nie podesłała, ewidentnie to moja kolej, żeby coś napisać o poranku. Długo zatem nie mogłam wstać, przerzucając w głowie inspirujące książki i inne pomysły, aż zerwałam się niemal z okrzykiem, gdy przypomniałam sobie, że przecież już od dawna chciałam coś napisać o Louise Erdrich (nie ma o niej wpisu w polskiej Wikipedii), znakomitej etno-amerykańsko-indiańskiej pisarce z Minneapolis, która pisze po prostu rewelacyjnie, a o której istnieniu dowiedziałam się od Inspiratorki tego blogu (chwała jej za to!).

Gdy w zeszłym roku przyznano Nobla literackiego Hercie Müller, cieszyłam się oczywiście, bo kobieta i pisarka poniekąd etniczna, a na pewno emigrantka i jeszcze na dodatek dość młoda (są z Erdrich równolatkami), ale byłam zdania, że wszystkie (WSZYSTKIE) te cechy znaleźli by i u Louise Erdrich, a to moja prywatna i bezkonkurencyjna kandydatka do ataku na ten niemal męski szaniec, jakim jest Nobel, forteca, gdzie co pewien czas zapadają wprawdzie przedziwne decyzje dotyczące talentu, wieku, pochodzenia narodowego i, rzadziej, płci nagrodzonych autorów, ale która w moim pojęciu nadal jest męska i zależy od produkcji dynamitu do celów wojennych.

Właściwie to wcale mi na tym Noblu dla moich ulubionych pisarzy nie zależy, Lorca nie dostał Nobla, Rilke też nie, dostał za to sto lat temu pewien niemiecki pisarz, Paul Heyse, o którym nawet Niemcy nic nie wiedzą.

Wróćmy jednak do naszych baranów. Kilka powieści Erdrich pojawiło się już po polsku, i coś tam pewnie da się kupić w internecie, choć pobieżna kontrola wykazała, że w amazonce był w ofercie “Klub śpiewających rzeźników” za złotych polskich 7, jednak “towar” okazał się niedostepny. Ale to nieważne, moja inspiracja kulinarna i tak pochodzi z ostatniej, nieprzetłumaczonej powieści Erdrich, “Shadow Tag” (2010). Mąż przygotowuje na kolację suflet z sera, świeżą bagietkę i sałatę z młodych liści szpinaku z gruszkami. Do tego lekko schłodzone białe wino. Według norm stosowanych na tym blogu to menu na pewno świadczy o tym, że Erdrich zapewne umie gotować, a bez wątpienia, wie jak komponować posiłki.

Poczatkującym w gotowaniu pannom powiem, że suflet z sera to najwyższa szkoła jazdy i nie należy się przerażać, jeśli nie wyjdzie. podpowiadam więc na wszelki wypadek, że w tej pięknej, lekkostrawnej kolacji o literackich inspiracjach, suflet spokojnie można zastąpić omletem z serem.

A więc suflet: Ubić trzy białka na najsztywniejszą pianę pod słońcem. Dodać szczyptę soli, 100 gramów drobno pokruszonego sera typu lazur, 3 żółtka, łyżkę miękkiego masła osełkowego. Formę szklaną posmarować masłem, posypać delikatną bułką tartą. Wlać masę na suflet do formy, ostrożnie wstawić do nagrzanego do 180° pieca, zapiekać ok. 45 minut, cały czas się modląc. Wyjąć i natychmiast podawać na stół!!!!

Uwaga z 24 sierpnia 2016 roku:
Wpisy na tamtym blogu, a był to blog dla (umownie traktowanych) Panien, prowadzony przez Panny (i Lecha!), zawsze zawierały jakiś przepis (najczęćciej kulinarny, ale bywało, że dotyczył np. sprzątania), a kończyły się zawsze zagadką literacką. Tego dnia zagadka brzmiała:

Literatura polska też ma w swych rejestrach pisarza indiańskiego pochodzenia. Mieszkał w Trójmieście, był nawet kiedys u nas w domu i w albumach rodzinnych pozostało zdjęcie mężczyzny we wspaniałym pióropuszu.

Sat Okh

Co to za pisarz, co napisał, jakie są jego indiańskie korzenie?

***

Zagadkę bezkonkurencyjnie wygrała Panna o ksywce: Frusty.

Pisarz z zagadki to Stanisław Supłatowicz zwany po indiańsku Sat-Okh – Długie Pióro, pisarz, artysta i gawędziarz.
Podaję linka do pracy magisterskiej na temat Sat-Okha. Niesamowita postać : )

http://www.indianie.eco.pl/litera/sat-okh1.html

Jego twórczość:

* “Ziemia słonych skał” (1958)
* “Biały mustang” (1959)
* “Dorogi schodjatsja” (w jęz. ros., wspólnie z Antoniną Leonidovną Rasulovą) (1973)
* “Powstanie człowieka” (1981)
* “Fort nad Athabaską” (wspólnie z Yackta-Oya) (1985)
* “Biały Mustang.Baśnie i legendy indiańskie” (1987)
* “Głos prerii” (1990)
* “Tajemnica Rzeki Bobrów” (1996)
* “Serce Chippewaya” (1999)
* “Walczący Lenapa” (2001)

Zdjecia Sat-Okha w tym miejscu:

http://www.huuskaluta.com.pl/sat_okh/index.php

Ach, jeszcze dopowiedzenie o jego indiańskich korzeniach cytatem:

‘Urodził się, jak sam twierdził, w “ukrytej wiosce” Indian w dorzeczu rzeki Mackenzie w Kanadzie. Był synem Polki, nauczycielki i uciekinierki z Syberii, Stanisławy Supłatowicz, oraz Leoo-Karko-Ono-Ma (Wysokiego Orła) – Indianina, wojennego wodza plemienia Shawnee (Szawanezów, Szaunisów).’

Pozdro! Hawk!

A tu cytat z Louise Erdrich z “The Painted Drum” z poprzedniej kuchni Ewy (wisiał na ścianie, przepisany ręcznie przez Pannę Inspiratorkę) od kilku lat stale mi towarzyszy… Dziękuję za niego :-)))

“Life will break you. Nobody can protect you from that, and living alone won’t either, for solitude will also break you with its yearning. You have to love. You have to feel. It is the reason you are here on earth. You are here to risk your heart. You are here to be swallowed up. And when it happens that you are broken, or betrayed, or left, or hurt, or death brushes near, let yourself sit by an apple tree and listen to the apples falling all around you in heaps, wasting their sweetness. Tell yourself you tasted as many as you could.”

Wiersze majowe

Już kiedyś był tu jej wiersz pszpsz. Chciałam, żeby przysłała jakieś nowe. Ale nie przysłała. Mówi, że nowych już nie ma. Za to przyjechała do Berlina. I przywiozła pomysł na imieniny. Jej imieniny. Możemy w jej dawnych wierszach na jej dawnym blogu odszukać jej dawne wiersze majowe. Imieninowe. Z najlepszymi życzeniami! Choć po prawdzie są te wiersze wcale nie imieninowe. I z różnych dni. Ale też w imieniny. Rok był 2008. W maju te imieniny są pięć razy!

Najlepszego, Honti!

Honti

czym żeśmy
13 maja 2008

po czym poznać żeśmy lepsi?

po
do obiadu pepsi,
różowej komórce,
z metką na rękawie kurtce,

opasce z lotniska,
aparacie z pyska,
słonecznych okularach,
metr dwadzieścia w barach.

lub w talii coś połowę.
pij wodę-tę-sodowę.

reklamówce z Harrods.
ta z LIDLa
nie uskrzydla.

nie polski – easteuropejski.
łamany, lecz angielski.

że co? że boli?
18 maja 2008

jeszcze trzy dni temu
przyglądał się niezobowiązująco
odbiciu na ścianie.

trzy noce temu
obliczał nie-wszystkie za i przeciw za
trzydziestu trzech lat.

trzy popołudnia nazad
niedokładnie wiedział, co zamówić na lunch.
za długo był dyrektorem kreatywnym.

trzy myśli temu
jeszcze mógł pozwolić powróżyć sobie z fusów.

ale życie się w nim uparło.
musiał zobaczyć to mieszkanie.
Canary Wharf nie Manhattan, lecz
sto pięćdziesiąt tysięcy rocznie w papierkach
z podobizną Her Majesty
dawało mu jakieś tam prawo wyboru.

agent, profesjonalnie wtyłkowkrętły,
recytował zalety niedociągnięć.

wyskoko? doskonale pan wie,
iż oznacza to niezakłócony widok
na wodę, na powietrze, na co pan sobie życzy.

życzyłbym sobie wykonać rozmowę.
via aparat publicznointymny.
czy mógłbym na chwilę zostać sam?

został.
nie został.

pofrunął.

pasa żer
22 maja 2008

siedział to siedział.
w pociągu – ni kara ni zbrodnia.

czytał to czytał.
każdemu wolno udawać.
kogoś dwustopnie lepszego.

międlił to międlił.
papier cierpliwy.
cierpiący, nie płacze.

i tylko, i czemu tak stukał.
i pukał. i chrzęścił-chrobotał.
i stękał. i dmuchał.
i wiotczał. i motał.

jakby się w wynajętym
wnętrzu
zakłopotał.

aż cud, że się zdążył
poskładać na czas.

prrr… srebrna kobyło.
nie było tu nas.
Share on facebook
Share on twitter Share on email
Kategorie: Bez kategorii Napisz odpowiedź
wygryzki
19 maja 2008

nie będę o tym, czego u nas w bród.
bo tutaj, by się odkleić bardziej.
jestem.
między Innymi.

odgrzewana nowostka,
a noe wśród newsów.

noszą go kasjerzy,
maści wszelkiej.

ekspedientki nabożnie odliczające.
godziny do wyjścia.

wszechobecny pod adresem nibypanów.
telepatów. wiatrołapów. rowerzystów.

i naucznych uczycielek.

naprawdę.
zaprawdę, powiadam wam.

o brudzie za paznokciami!

żałobo
straconych złudzeń!

wygryź się sam.

bim.
bam.

światłowidy
25 maja 2008

otwierasz pierwsze oko.
pada.

otwierasz drugie oko.
pada.

otwierasz trzecie okno.
kontynuakcja.

udomów.
co się będziesz prządł
między niewiastami.

one i tak odsypiają
mroczne zakamarki
duszy.

odpuszkuj
życie.

jeszcze raz.

mamma mia
26 maja 2008

wnętrze dnia, w którym odeszła.
przedsionek piekła.

zostawiła naleśniki
i pomidorową.

zagryzka bólu.

nie do przełknięcia.

*

ucałuj jej skronie.
póki jest.

*

belfer w belfaście
28 maja 2008

awans. na terrorystkę.
wystarczyło założyć wolnomyślicielskie kwiaty
i (zbyt) bezpośrednio spojrzeć pani na bramce.

za karę bosonogi pajacyk na oczach lotniska.
a ta mi masaż poszukiwawczy
wzdłuż i wszerz.

jakby mało mój wiarołomny plecak
pipnął też.

wiwsekcja teatralnie nierealna.
remanent likwidacyjny sytuacji.

siedem głównych
do połknięcia zanim spuści
głowę.

niech się zdaje, że prawie
mnie mieli.

poza tym miasto czyste. europejskie.
cienie IRA suną śladem Titanic’a.
wszystka people bardzo miła.
porzucanie odpadów nagradzane wyszczupleniem
konta o pięć-zero.

przyjemna podróż.
zielono mi.

za pensy dwa.
tax free.

* http://www.titanicinbelfast.com

hania
29 maja 2008

Hania przyjmowała do wiadomości.
no, przyjdźże do mnie na kawę, przyjdziesz?
zadzwoń. kilka razy. bo mogę być na strychu.

Ania ma 53 lata.
o wiele dalej niż trzy, pięć, a nawet trzydzieści pięć.
kiedy to było…

Nia. wiesz, jak to jest mieć anioła stróża?
gotowego przybiec, choćby na skrzydłach.
odgadującego życzenia skołatanych dusz
i nienajzdrowszych ciał.
rozdającego czas z hojnością monarchy.

Ia byłam za daleko.
brakło jak się masz.
zawsze-oczywiste.

co z tego, że wiosna. i córki. i cały ten kram.
zbyt gęsta mgła niebytu dokoła.

A.a.a.

znaleźli ją.
była na strychu.

 

pszpsz

Achtung: unten Kultureller Ratschlag von Johanna und Tanja auf Deutsch.

To musiał być ciężki miesiąc, ten styczeń dwa lata temu. A jednak i z takich ciężkich miesięcy można się otrząsnąć…

Honti

point
8 stycznia 2011

chleb
do szczęścia
potrzebuje
ust,

nie masła.

są światy,
których
mi
nie
możesz
dać.

– – –

tęcza
zagasła.

mimo
11 stycznia 2011

opowiedz mi
czemu
myśli
jak ptaki

ruszają z dwóch
brzegów
by się
mgłami
rozminąć

opowiedz mi
czym się karmi
wspomnienia
puszczone
na
wolność

o, powiedz mi
jak daleko
do
twojej
miłości

ryss
12 stycznia 2011

rozbijam wzrok
o lustro
twej złości

patrząc wstecz
ścigam cię
zwielokrotniona
płaczem

zagryzam
kanapką
z
ciszą

ból
nieistnienia

Pomost
20 stycznia 2011

odwiedź mnie

odśnież
odczaruj
odczytaj

zdmuchnij pył,
co w płatkach smutku
zakwita

odwiedź mnie

choćby
we
śnie

pszpsz
21 stycznia 2011

zakochane duchy
tańczą w parku walca –

który wygra turniej
może zjeść padalca

i zanurzyć piętę
w migdałowym sosie

by rozśmieszyć muchy
harcujące w nosie

________________

Tanja und Johanna über den Film “Mitternachtskinder” (Spiegel: Die Regisseurin Deepa Mehta hat Salman Rushdies magischen Roman für das Kino adaptiert)

Geschichte Indiens, von 1917-1977, allerdings mit Verwebung von Fantasie-Geschichten, göttlichen Gleichnissen und Realität – im fliegenden Wechsel – durch und durch indische Erzählweise.Viele märchenhafte Elemente. Drei Schwestern, vertauschtes Kind, geisterhafte Begegnungen, eine Hexe, die zaubern kann. Indira Gandhi, die Kinder mit besonderen Fähigkeiten fürchtet, jagt und vernichtet. Und grünes Chutney bringt schließlich das Happyend. Schöne Farben, geschmeidige Bilder, auch im Slum. Gesangseinlagen fast a la Bollywood. Leute haben im Laufe des Films graue Haare gekriegt, sonderliche charakterliche, Veränderungen hat aber niemand durchgemacht. Nicht so schlimm wie die Verfilmung von “Die Liebe in den Zeiten der Cholera”, aber das Buch garantiert besser.
Today is full moon. So look! Marvellous full moon in New Zaeland – video made by Mark Gee.
http://vimeo.com/markg/fullmoonsilhouettes