Chandra

Merkanty Kramarczyk

Przedświąteczna kropelka goryczy

Oczywiście, że nikogo nie musi obchodzić moja chandra, a nawet (na co wskazuje przewlekłość tego stanu) – już chyba depresja.
Oczywiście, że nie odkryję Ameryki, obwieszczając, iż świat jest do dupy i idzie ku jeszcze gorszemu, zło się panoszy, zaś marzenia przestały się spełniać – już chyba definitywnie.
Oczywiście, że ryzykowne jest wyskakiwanie z takimi rewelacjami tuż przed Świętami, gdy większość ludzi chciałaby uwierzyć, że sentymentalne czułości faktycznie coś zmienią. Niełatwo odgrywać rolę dyżurnego trouble-fête.
Ale cóż pozostaje? Mam przekonanie, graniczące z pewnością, że takich jak ja jest więcej. Dla was, braciszkowie i siostrzyczki, piszę te słowa, wylewam tę kropelkę przedwigilijnej goryczy… no, niech będzie, że nie kropelkę, ale całe wiaderko.
Wy natomiast, którym przejście przez nasze „doliny” zostało oszczędzone, okażcie wyrozumiałość. A kiedy i wasze szlaki tamtędy powiodą, pamiętajcie, w jak piękną poezję można przekuć smutek. Wigilijne karpie to tylko pretekst – utwór jest aktualny przez cały rok.

Źródło wszelkiego zła

Merkanty Kramarczyk

Po Tempelhofie krąży Strzyga. Zapuszcza się też chętnie na Kreuzberg lub do Mitte. Czasem pielgrzymuje via Santiago de Compostela, kiedy indziej dziarsko maszeruje ku Aleppo. Poza tym buszuje w sieci, udziela się aktywnie, administruje blogami – jak tym oto chociażby. A wszędzie, gdzie się pojawi, mami, zastawia pułapki i chwyta w nie różnych łatwowiernych, naiwnych tudzież prostolinijnych. Na przykład mnie.

Ale to nie ona jest tytułowym źródłem wszelkiego zła, choć stworzenie takiej literackiej konstrukcji byłoby niezwykle kuszące. Przeciwnie: stała się źródłem dobra. Dobrego przekładu z niemieckiego, konkretnie. Dobrego i ważnego, przynajmniej dla mnie. Dzięki niemu powstanie artykuł naukowy, nudny i napuszony, choć dla mnie, jak wspomniano, ważny. Mniejsza o to, że poza mną i recenzentem nikt inny go nie raczej przeczyta. Nic nie szkodzi, albowiem sam akt jego tworzenia jest dla mnie wystarczająco przyjemną nagrodą – ot, taka dewiacja.

Ale niczego na tym świecie nie masz za darmo! Owszem, dałem się omamić i podpisałem cyrograf! Lub raczej, by być trendy, trzeba by rzec, że „zrobiliśmy deal”.

– Jak mogę Ci się odwdzięczyć?
– Napisz coś na blog.
– Przecież nie umiem, to nie moja działka!
– Umiesz umiesz, nie rozczulaj się nad sobą.
– Ale co? No co, kurna?!
– Skomentuj jakąś piosenkę, to ostatnio modne na tym blogu.

I nawet podała, Strzyga przebiegła, listę preferowanych autorów i kompozytorów, taką, nie przymierzając, „Gottbegnadeten-Liste” (zgadnij kotku, skąd to).

Co mam robić? Nie poddaję się, argumentuję, tłumaczę:

– Ale przecież co tu komentować? Ktoś tu już na blogu napisał trafnie, zdaje się z okazji zamieszczenia utworu do słów Leśmiana, że „albo się to czuje, albo nie”.
– Nie filozuj! I ma być coś dobrego, byle czego nie przyjmuję.

Uwierzcie mi, dyskusja ze Strzygą-krwiopijczynią to przedsięwzięcie z góry skazane na porażkę. Zwłaszcza, jeśli tę dyskusję podejmie ktoś prostolinijny i dobroduszny, dla kogo „słowo droższe pieniędzy” i który ze swych zobowiązań zawsze się wywiązuje.

No więc co mam robić!? Chyba po prostu wybiorę utwór wybitny, może się za nim schowam i mizeria mych komentarzy nie będzie się tak rzucać w oczy. Zdecyduję się na autora ze strzygowej (strzyżej?) listy: Kaczmarski to zawsze dobry pomysł. Jeden z mych dobrych znajomych, człek wysokiej kultury i erudyta, którego trudno posądzać o ignorancję, twierdzi, że „jak wiadomo, zna się tylko kilka podstawowych szlagierów, głównie tych politycznych”. To niewątpliwie słuszna uwaga. Faktycznie, Jacek Kaczmarski – bard Solidarności – jest znany niemal każdemu: „Mury” wszyscy nucili, takoż „Sen Katarzyny II”. Na „Obławę”, stylowo wyskrzeczaną przy akompaniamencie gitary na wspólnym ognisku, nie ja jeden rwałem laski (mam nadzieję, że inni chociaż z lepszym skutkiem). Ale Jacek – subtelny poeta i filozof – znany jest już znacznie mniej. A szkoda!

Dlatego zaproponuję utwór mniej znany. Taką mam przynajmniej nadzieję. To jedna z tych pieśni, która skutecznie wyleczyła mnie z prób tworzenia własnych piosenek. Skoro wiadomo, że nawet nie zbliżę się do takiego poziomu, to lepiej, dla dobra poezji i świata, dać sobie spokój.

No to komentujmy. Od dawna już nie czytam (ściślej: od czasu do czasu czytam, żeby się utwierdzić w przekonaniu, że dobrze czynię, nie czytając) komentarzy pod różnymi tekstami, artykułami czy wypowiedziami zamieszczonymi w internecie. Wiadomo, że połowa komentujących będzie „za”, a druga „przeciw”, przy czym jedni i drudzy będą jednakowo wulgarni. Hejt mnie już nie przeraża, ale po prostu męczy. Nienawiść jest powszechna. Wydaje się, że właśnie nienawiścią określamy swoje miejsce w świecie, swoje umiejscowienie w społeczeństwie: „Odi, ergo sum”! Tak jest wszędzie. Polacy nie wyróżniają się w tej dziedzinie, choć mamy chyba jednak pewną specyfikę. No bo popatrzcie: większość polskich słów naładowanych negatywnie zawiera głoskę „r”, która pomaga emocje uzewnętrznić i rozładować. Okrrrrropny. Cholerrrrra jasna. Durrrrrnowaty. Wrrrrredny. Strrrrraszny. Wkurrrrrwiasz mnie. Popierrrrrdóła. Spierrrrrdalaj skurrrrrwysynu. I temu podobne. A „nienawiść”? Brzmi słodko i miękko. Jak „miłość”. Jak „niewinność”!

Nienawidzimy się nawzajem ochoczo, oceniamy łatwo i pospiesznie, bez zabawy w subtelności. Karmimy się stereotypami, ciężko nam „posądzić” bliźnich o dobre intencje. Inna sprawa, że stereotyp, jak to stereotyp: coś w nim jest na rzeczy i coś w nim na rzeczy nie jest. Nieraz te zarzuty zawierają ziarno prawdy. Nieraz nawzajem się do nienawiści prowokujemy. Zwłaszcza, gdy zamiast poglądów i przekonań mamy innym do zaoferowania tylko ideologię i to jeszcze ideologię w wydaniu krzepkich neofitów. No bo co innego, prócz pogardy i nienawiści, mogą wzbudzić hunwejbini wszelkiej maści? Takie różne „Karne pętaki i szturmowcy, Zuchy z Makabi czy z Owupe”. Dziś byśmy powiedzieli raczej – „z ONRRRRR” (patrzcie Państwo, jak to się łatwo udziela, swoją drogą…).

O tym chyba jest ta piosenka. Rzecz jasna, nie tylko o tym! Mądrale mogą powiedzieć, że to tylko jedna z „warstw interpretacyjnych”. I będą miały rację te mądrale. Bo „Źródło wszelkiego zła” to utwór wielki i można go odczytać na wiele sposobów, a każdy będzie trafny. Ja wybrałem sobie akurat ten, bo aktualnie jest mi najbliższy. Fajnie byłoby się wgłębić w kluczową, ostatnią zwrotkę, ale jak to zrobić? Jak pisać o tych, co „gadają z Krzewem lub Kamieniem” skoro moje osobiste doświadczenie dialogu z Najwyższym przypomina raczej daremne „gadanie do kamienia”?

Wykupuję się przeto analizą pobieżną, naskórkową i schematyczną. Ale mam nadzieję Strzygo, że spłaciłem dług. Spłaciłem?

PS: Spłacił Pan, panie Kramarczyk. Strzyga