Mirosław Chojecki nie nadesłał tekstu na konkurs o pomocy dla Polski i Polaków po wprowadzeniu stanu wojennego, bo był, wraz z niemiecką pisarką Tanją Dückers, jurorem tegoż konkursu. Dostarczył natomiast tekst na temat. Wczoraj, udzielając mi mailowej zgody na jego publikację, napisał, że był on już wprawdzie tu i ówdzie prezentowany, ale nie był jeszcze publikowany.
Dziwne. Ale dla mnie lepiej.
Mirosław Chojecki
Jak przy pomocy gumki od majtek obaliliśmy komunizm
Polska ma ogromnie długie tradycje walki o wolne słowo. Zaczęło się wszystko w czasie rozbiorów. Najwybitniejsi polscy poeci wydawali poza Polską. Józef Piłsudski, późniejszy naczelnik państwa 100 lat temu redagował i wydawał w podziemiu periodyk „Robotnik”.
W czasie okupacji hitlerowskiej wychodziły w podziemiu w 1944 roku aż 603 tytuły podziemnej prasy – mimo iż groziła za to kara śmierci. Niezależny ruch wydawniczy w okresie komunizmu został całkowicie zlikwidowany. Jeszcze w 1947 roku ukazywały się 22 czasopisma i wydano 9 książek, ale już w 1952 roku były tylko 3 czasopisma, a od roku 1954 zniknęły one zupełnie.
Stan ten trwał do roku 68, kiedy pojawiły się pierwsze ulotki związane z protestami młodzieży akademickiej, wykorzystanymi przez komunistyczne władze do antysemickiej nagonki.
Ale prawdziwy ruch wydawniczy narodził się w 1976 roku po utworzeniu Komitetu Obrony Robotników. Powstała wówczas Niezależna Oficyna Wydawnicza, której miałem zaszczyt być współorganizatorem.
Dlaczego powstały niezależne, podziemne wydawnictwa. Ano dlatego, że szalała cenzura. Przykładów ingerencji są tysiące. Dotyczą zarówno zakazów podejmowania pewnych tematów (np. rakotwórczego azbestu w polskich szkołach, eksportu mięsa, wypadków w górnictwie, spożycia alkoholu itd.), zakazów publikacji tekstów konkretnych autorów (listy nazwisk zmieniały się i raczej wydłużały aniżeli skracały), a także szczegółowych zaleceń (np., że o pracach Leszka Kołakowskiego można publikować teksty tylko w publikacjach specjalistycznych, ale wyłącznie krytyczne).
O tym wszystkim wiemy dlatego, że jeden z młodych cenzorów – Tomasz Strzyżewski – wywiózł za granicę notatki jakie zrobił podczas kilkumiesięcznej pracy w krakowskim oddziale cenzury.
W końcu lat 70 wychodziło w podziemiu już kilkanaście czasopism i do powstania Solidarności wydaliśmy w podziemiu ponad 100 tytułów książek. NOWA może poszczycić się tym, że opublikowała tomy kilku laureatów nagrody Nobla zanim oni te nagrody dostali np.: rosyjski poeta Josif Brodski, czeski poeta Jaroslav Seifert, żydowski pisarz w języku jidysz Izaak Bashewis Singer, polscy poeci Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, niemiecki pisarz Günter Grass.
Z Grassem, laureatem Nobla w 2000 roku miałem specjalną przygodę. Jego „Blaszany bębenek leżał przez blisko 10 lat w wydawnictwie oficjalnym. Co jakiś czas okazywało się, że powinien on coś zmienić. Np. trzeba wykreślić akapit o tym, że Armia Czerwona całkowicie zniszczyła gdańskie Stare Miasto, że przecież niemożliwe jest aby żołnierz sowiecki zgwałcił kobietę. Grass na wszystko się godził, a czas płynął. I raz po raz okazywało się, że jest jeszcze coś, co trzeba zmienić albo wykreślić. Przez 2 lata negocjowałem przez pośredników z Grassem sprawę publikacji w podziemiu. Ale on stale miał nadzieję na wydanie oficjalne: większy nakład, promocja w wysokonakładowej prasie itp. Jednak gdy Volker Schlöndorff kręcił w Gdańsku film na podstawie „Blaszanego bębenka” Grass przyjechał do Polski. Spotkaliśmy się. Odbyliśmy długi spacer po odbudowanej gdańskiej starówce. Powiedział mi wówczas, że cenzura ma nowe propozycje. W jednej ze scen jest opisany sowiecki żołnierz, który ma wesz na kołnierzu. Cenzura zaproponowała skreślenie owej wszy. Günter – mówię wówczas do niego – przecież nie o tę wesz chodzi. Nie znam w literaturze piękniejszego opisu obrony polskiej poczty w Gdańsku w 1939 roku niż ta w „Blaszanym bębenku”. Jest to książka, która próbuje budować nowe stosunki między Polakami i Niemcami, powieść poszukująca porozumienia między naszymi narodami. I dlatego nie może ukazać się w Polsce. Jedynym wytłumaczeniem dla sowieckiej obecności w Polsce jest niemieckie zagrożenie. To przecież Rosjanie, według propagandy, bronią nas przed niemieckimi rewanżystami. W oficjalnej propagandzie nie ma dobrych Niemców i dlatego Twoja powieść nie może się ukazać w Polsce. I przekonałem go.
Poza Grassem wydaliśmy w podziemiu prace niemieckich autorów: Horsta Bienka, Bertolda Brechta, Jurgena Fuchsa, Karla Jaspersa, Reinera Kunze, Hansa Mayera, Maxa Webera, Austriaka Karla Poppera.
Jak to było możliwe aby w totalitarnym państwie, które starało się kontrolować wszystko i wszystkich funkcjonowało wydawnictwo, które publikowało średnio co 2 tygodnie nową książkę w nakładach początkowo kilkuset a później kilku tysięcy egzemplarzy i drukowało kilka czasopism.
a) Do miejsca, które miało być drukarnią przywoziliśmy papier w ilości potrzebnej na wydrukowanie danej publikacji. Np. na „Blaszany bębenek” Güntera Grassa o objętości 300 stron w nakładzie 3.000 egzemplarzy potrzeba 450 ryz papieru tzn. blisko 1.200 kg.
b) Skąd braliśmy ten papier? Wówczas w Polsce było reglamentowane prawie wszystko. Na kartki kupowało się mąkę, cukier, papierosy, wódkę, buty. Ale organizacje wspierające reżim nie miały większym problemów z zaopatrzeniem. Wystarczyło więc sprokurować pieczątkę np. oficjalnego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, podjechać do hurtowni z odpowiednim pismem i kupić kilka ton papieru.
c) Papier ten „leżakował” przez kilka tygodni.
d) Przywoziliśmy maszynę drukarską. Skąd mieliśmy maszyny drukarskie? Pomagała nam emigracja. Emigracyjny rząd w Londynie, redaktor Jerzy Giedroyc i paryska „Kultura”, Kongres Polonii Amerykańskiej wykładali pieniądze, a dobrzy ludzie szmuglowali sprzęt do Polski.
e) Potem przyjeżdżali drukarze z gotowymi matrycami.
f) Drukarze pracowali na 3 zmiany: dwóch pracowało, jeden odpoczywał (po prostu spał). Drukarze nie opuszczali miejsca pracy do czasu zakończenia druku.
g) Po zakończeniu wywoziło się maszynę do innego miejsca, gdzie już czekał papier.
h) Wydrukowane luźne strony wywoziło się o tzw. punktów introligatorskich. Jeden punkt otrzymywał po 500 egz. luźnych karteczek do złożenia. Czyli w tym konkretnym przypadku nakład był już podzielony na 6 części.
i) Przeciętnym punktem introligatorskim było małe mieszkanie w dużym bloku, gdzie młode małżeństwo po położeniu dzieci do snu ręcznie składało książki z luźnych karteczek.
j) Złożone książki rozwoziło się do magazynów, z których odbierali je kolporterzy. W jednym magazynie, którym zwykle była piwnica (my mieliśmy do niej jeden klucz, zaś kolporter drugi), zostawiało się z reguły nie więcej niż 100 egzemplarzy. Oznacza to, że cały nakład np. tomiku Brodskiego zanim dotarł do odbiorców był już podzielony na około 30 części.
Oczywiście policja polityczna też nie próżnowała. Starała się nas rozpracować. Mieliśmy kilka wpadek.
W czasie stanu wojennego w Polsce, po delegalizacji Solidarności i internowaniu blisko 10 tysięcy osób ukazywało się co najmniej 2.700 czasopism (tyle posiada Biblioteka Narodowa), w tym niektóre przez wiele lat: w Krakowie „Hutnik” – 8 lat, lubelski „Informator NSZZ S” – 9 lat, szczecińska „Jedność” – 8 lat, „Krytyka” – 13 lat, poznański „Obserwator Wielkopolski” – 9 lat, krakowskie pismo młodzieży akademickiej „Promieniści” – 8 lat, „Solidarność” Białystok 10 lat, „Solidarność” w Gdańsku (229 numerów), „Solidarność Walcząca” – 9 lat (237 numerów), Informator Toruński” – 8 lat (242 numery), „Tygodnik Mazowsze” – 8 lat (290 numerów), krakowska „Mała Polska” – 6 lat (291 numerów), ”Z dnia na dzień” – 10 lat (524 numery).
W podziemiu wydano ponad 6.000 tytułów druków zwartych – tyle ma w swoich zbiorach Biblioteka Narodowa.
A co to tego wszystkiego ma gumka do majtek? Ano ma i to dużo.
To, iż w Polsce drukować mógł praktycznie każdy, że drukarnię można było założyć w każdym mieszkaniu zawdzięczamy właśnie gumce od majtek i Witoldowi Łuczywo. Zbudował on nowy typ powielacza. Wystarczyła rama od obrazu z naciągniętą tkaniną. Na nią należało założyć matrycę-szablon, przeciągnąć wałkiem z farbą i odbitka gotowa. Do druku potrzebne były co najmniej 3 osoby: jedna przeciągająca wałek z farbą, druga podnosząca ramkę i trzecia wyciągająca zadrukowaną kartkę. Kiedyś jedna z osób z niewiadomych powodów nie pojawiła się w drukarni. Geniusz nakazał mu po pierwsze przekonać drugiego drukarza, Basię Felicką, aby… zdjęła majtki. Wyciągnął z nich gumkę. Następnie przyczepił do ramki gumkę od majtek a drugi koniec gumki do żyrandola dyndającego nad stołem. Dzięki temu ramka sama odskakiwała. Jeśli więc do podstawy, na której przymocowana jest ramka z matrycą, przykręcić listwę z gumką, wówczas powstaje „automatyczny” powielacz, który może obsługiwać jedna osoba. Najlepsi drukarze drukowali ok. 1.500 odbitek na godzinę.
Hasła: „powielacz w każdym domu”, „każdy może pisać, drukować i kolportować, co chce” musiały obalić totalitarne państwo, którego jednym z podstawowych celów jest pełna kontrola nas i naszych myśli oraz dążenie, aby tych naszych myśli – jeśli już są nieprawomyślne – nikt nie mógł poznać.
Polska droga do wolności – obalenie komunizmu (filmik – 5 minut) |