Pani Irenka w nowej wersji czteroodcinkowej. Od trzech tygodni w sobotę kolejne doniesienia z Brodwina. Dziś odcinek ostatni.
Karolina Kuszyk
Jak tak w tym łóżku leżałam, pani, na tych tabletkach, co mam przepisane, na wypadek jak mnie ten ból taki zaatakuje, to Dawidek sam kotki karmił, i mnie też zawsze co od synowej przyniósł, chociaż jeść prawie wcale nie mogłam. I chyba zaraz na drugi dzień tego mojego leżenia – niespodzianka, pani. Dzwonek do drzwi, wnuczek otwiera, a to ten ochroniarz od Nowakowej. Zdziwiłam się, powiem pani, strasznie, ale zaraz poprosiłam, żeby usiadł sobie na pufie i mówię: Dawidek, herbaty panu zrób. A ten ochroniarz do mnie, że pani Ireno, jak żeśmy ostatnio rozmawiali, to chyba nieuprzejmy byłem dla pani. I przyszłem przeprosić. To wszystko przez to, że mi tego spadku po Krystynie żal, to i mi się nawet mówić o tym jej testamencie nie chciało. Ja się go pytam, po jakiej Krystynie, bo jeszcze taka nie bardzo byłam i nawet nie wiedziałam, że Nowakowej tak na imię było, patrz pani. A on mówi, no przecież po mojej Krystynie, i w płacz. To ona na tego innego, zapisała, policjanta? pytam się. A on, że nie, tylko na tą świętą radiotelewizję i że on się wcale nie spodziewał. Mówię, panie kochany, co robić, trudno, wolę zmarłej uszanować trzeba. Ale co sobie pomyślałam, to pomyślałam.
I jak ten ochroniarz poszedł, to Dawidek zaraz do mnie, że to jakaś śmierdząca sprawa i że on teraz spróbuje zajrzeć do tego komputera, do tych mejli znaczy, tej świętej radiotelewizji. I zaraz do domu poleciał. Nawet herbatki nie dopił, tak mu się spieszyło. I rzeczywiście, pani. Za parę dni przychodzi i mówi: udało się. I cały taki poważny, i mówi: Babciu, dobrze by było, żeby babcia wikarego mieszkanie przeszukała. Bo mnie wydaje się, że właśnie tam szukać trzeba. A ja na to, ale jak to, Dawidek, czemu nagle do wikarego, i gdzie ja, stara, do księdza mam włamywać się? A on do mnie: Ja babcię znam, babcia na pewno coś wymyśli, i ja babcię proszę, niech babcia teraz nie pęka. Co robić, pani. Dobrze, Dawidek, mówię, coś babcia wymyśli. I jak zaraz potem w sobotę księża nasze wszystkie do biskupa do Gdańska pojechali, to ja z łóżka wstałam, kulę wzięłam, bo z kulą mi zawsze lepiej iść, i na plebanię poszłam. A znam tą, co im tam sprząta, poczciwa bardzo kobieta, i mówię, pani, ja tu u wikarego jak raz byłam z kartką na wypominki i nazwisko sąsiada muszę dopisać, bo zapomniałam. Pani mi otworzy, przecież ja stara nie będę na księdza czekać. I zaraz mi otworzyła i poszła do kancelarii sprzątać. Długo, pani, szukać nie musiałam, wikary w swoim pokoju szafkę miał na kluczyk zamykaną, a ja w torebce drucik taki z działki jeszcze miałam, to wetknęłam, poruszałam i zaraz ta szafka otworzyła się. A tam w środku, proszę pani, gotowiutki spis, chyba ze dwanaście osób, tych parafian, same takie starszawe, samotnie żyjące. Kwiatkowski zaraz pierwszy, a Nowakowa druga. Ulica podana, adres, wszystko. I jeszcze dzień, w którym umarli, zanotowany. Jak już ten dzień śmierci zobaczyłam, proszę pani, to aż się o stół oparłam i tylko tak oddychałam, bo myślę, no nie, zaraz chyba tu sama trupem padnę. W tej szafce miał jeszcze taką flaszeczkę z czymś w środku. To ja to wszystko, i ten spis, i tą flaszeczkę, haps, do torebki i do domu. Nogi miałam jak z waty, ale do klatki jakoś doszłam. Dawidek zaraz do mnie: i co, znalazła coś babcia? A ja do niego, ale tak cichutko, powoli, bo czuję, że strasznie mi ciśnienie skoczyło: Dawidek, chodź lepiej pojedziemy zaraz na milicję, policję znaczy, bo tu następna osoba w niebezpieczeństwie. Bo na tej wikarego kartce zaraz po Kwiatkowskim i Nowakowej taka pani Janina była zapisana. Bardzo pobożna, ona to naprawdę tego świętego radia słucha, dzień w dzień, wszyscy wiedzą, bo przygłucha i strasznie głośno nastawione ma. I taki mnie strach wziął, żeby jej co nie stało się, że od razu wyszliśmy, i jak raz sto osiemdziesiąt siedem podjechało, jedziemy na Armii Krajowej i na ten komisariat zachodzimy.
Z początku to nam czekać kazali, chyba z godzinę, a potem, jak przyjęli i powiedziałam, że na parafii naszej sprawa, to mówią, że jak na parafii, to żeby nie do nich, tylko do biskupa. A Dawidek na to, czy policja ludzkie życie chce mieć na sumieniu przez niedopilnowanie obowiązków. No, proszę pani, zupełnie jakbym syna słyszała, tak im ten mój wnuczek powiedział, proszę pani, i nawet się nie zająknął, jak jakiś polityk czy aktor czy co. I proszę, zaraz nas do takiego większego pokoju poprosili. Ja im tą kartkę z nazwiskami pokazałam i flaszeczkę, co u wikarego znalazłam. Zaraz ją zabrali, niby do sprawdzenia, laboratorium znaczy, i opowiadać kazali wszystko po porządku. I pamiętam tylko, że jak żeśmy skończyli, to cicho się jak makiem zrobiło, i tak patrzą po sobie ci policjanci, a potem przychodzi taka w fartuchu z tego laboratorium czy czegoś i mówi, że w tej flaszeczce trucizna jest, a mnie się nagle tak strasznie gorąco, duszno robi… Ale co się potem, proszę pani, działo, to nic nie wiem, bo tak się zdenerwowałam, że im tam w tym komisariacie całkiem zasłabłam. Tak, pani, ze starym zawsze kłopot! Na sygnale zawieźć mnie musieli do szpitala. I tak kilka dni tam przeleżałam. Ale nic nie wiem, co, jak, nic a nic. Aż dopiero potem się na sali takiej białej ocknęłam, myślę sobie, no Irena, trudno, koniec, umarłaś, ale patrzę, a syn z synową nade mną stoją, synowa oczy takie wielkie, a syn w płacz, po rękach mnie całuje i mówi: Mamusiu, niech się mamusia już nic nie denerwuje, policja wszystkim się zajęła, już tego mordercę mają. Nerwy mu puściły i do wszystkiego przyznał się. A co do tej świętej radiotelewizji, niech mamusię o to głowa nie boli, już my nagłośnimy sprawę. Jeszcze przed wyborami!
I zaraz Dawidek przyleciał, cieszy się, że babcia żywa, nie zgłupiała ani nie sparaliżowana ani nic, i zaraz mi na takim małym komputerze pokazuje, że w Faktach o nas mówili. I patrzę, a ten przystojny dziennikarz, ten blondynek taki, u nas na Brodwinie na skwerku stoi, i do kamery wszystko opowiada: że babcia z wnuczkiem wpadli na trop dwóch morderstw i że następne udaremnili. Co, jeszcze pani nie rozumie? To tak jaśniej pani powiem: wikary ze świętą radiotelewizją razem parafian namawiali, co który trochę starszy i do kościoła chodzący, żeby na tą radiotelewizję zapisywali. Te wszystkie listy, co sobie pisali, to Dawidek w tym ich komputerze znalazł. Wikary nawet spory całkiem procent miał za każdego przekonanego. I żeby jemu ten procent szybciej dostał się, to tak wymyślił sobie, że tych, co zapisali, na tamten świat będzie wyprawiać, i na mszy im zatrutą komunię poda. Jak wymyślił, tak zrobił, pani. Najpierw Kwiatkowskiemu dał zatruty opłatek, a potem Nowakowej. Zaznaczył sobie tylko elegancko, który to, żeby się czasem nie pomylić, jak komunię podawał. I truciznę taką skądsiś miał, że wyglądało potem, że zawał. Pani, to już większego grzechu chyba nie ma na świecie – ciało Chrystusa w truciznę przemieniać! W piekle się będzie za to smażył, trudno i darmo. Do wszystkiego przyznał się, a na obronę swoją podał, że zaraz po spowiedzi ich załatwiał, czyli że w stanie łaski uświęcającej byli. Bez grzechu znaczy. Niby że prosto do nieba ich wysłał, rozumie pani?
Nie bardzo tylko wiadomo, czy ta święta radiotelewizja o tym wszystkim wiedziała. Podobnież jeszcze to badają. Bo sprawiedliwość musi być. Chociaż sprawiedliwości w tym to tak do końca nie ma, tak pani powiem, bo ta Kwiatkowskiego córka już pieniędzy ojcowskich nie zobaczy. Tego Nowakowej ochroniarza to mi aż tak bardzo nie żal, on młodszy, nieżonaty, zarobi sobie, poza tym oni w grzechu żyli, jakby nie patrzeć, pani. Ale Marzenki to mi żal. Tak harują z mężem w tych Niemczech, pobudować się chcieli tu w Sopocie. A teraz co? Wszystko przepadło i tyle.
A pani Janina, co następna na liście wikarego była, to sama nawet nie wie, że o włos śmierci uszła. Ona już w takim wieku, że niedługo i o nią kostucha się upomni, ale pewnie spokojniutko przyjdzie, po prawie. Może jak pani Janina jakiś film będzie sobie ulubiony oglądać albo jeszcze lepiej we śnie. We śnie zawsze najlepiej. Pójdę ja tam do niej i porozmawiam, żeby to, co tam ma uskładane na książeczce, dzieciom swoim zapisała, a nie jakiejś radiotelewizji, co to jej się zdaje, że święta jest.
I po tym wszystkim to już miejsca sobie za nic w świecie nie mogłam znaleźć i co rusz, to płaczę. Aż jednego dnia do proboszcza poszłam porozmawiać. Bo ten nasz proboszcz to porządny człowiek. Zaraz mnie ładnie poprosił i pyta, pani Ireno, kawy czy herbaty. A ja, proszę pani, od razu w płacz i słowa wymówić nie mogę. Ale nasz proboszcz od razu wiedział, że mnie tak ciężko od tego wszystkiego i że nijak wytłumaczyć sobie nie umiem, że takie rzeczy teraz wyprawiają się, i to u nas na Brodwinie, na parafii, no, chyba tylko przez to, że teraz jakieś ogólne pomieszanie jest wszystkiego na świecie. I że ten Kościół to już jakby wcale nie mój, pani.
A proboszcz najpierw nic wcale nie mówi, myśli, myśli, a w końcu tak do mnie: Pani Ireno, wiem dobrze, że u pani w duszy teraz wielki niepokój jest. A na niepokój najlepsza modlitwa. Niech pani pomodli się, sama sobie z Bogiem porozmawia. I ja się modlę, pani Ireno, i o wikarego, i o tych ze świętej radiotelewizji, o dar Ducha Świętego, żeby na nich zstąpił, i żeby na oczy przejrzeli. I wiem, że zostanie im przebaczone. Bo u Pana Boga miłosierdzie nieskończone. To nawet to przebaczone będzie wikaremu, że truciznę w komunii podawał? pytam się. A on, że nawet i to. Wie pani, pani Ireno, mówi jeszcze, i tak się jakoś rozgląda, jakby się bał, że może kto usłyszy – że nawet takie myślenie jest w teologii, że pan Bóg to i diabła zbawić może? Na samym końcu czasów. Boć to przecież też anioł, tylko upadły. Pokiwałam głową, myślę, proboszcz pewnie wie, co mówi, przecież on mądry, uczony, i nawet w seminarium duchownym uczy. Ale z tym diabłem to jak dla mnie ździebko przesadził. Diabeł zbawiony? Jeszcze czego. Jednak jakaś sprawiedliwość musi być na świecie.
Koniec
Też z Trójmiasta (Brodwino jest dzielnicą Sopotu)
Trzydzieści trzy lata temu, 16 sierpnia 1980 roku, przedstawiciele protestujących zakładów Wybrzeża powołali Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. W nocy z 16 na 17 sierpnia MKZ sformułował 21 postulatów, które zostały wypisane na sklejkach przez Arkadiusza “Arama” Rybickiego oraz Macieja Grzywaczewskiego, a następnie zawieszone na bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej.

|