Wiersze na lato 2019 (23). Kuszyk

Po krótkiej przerwie wracam do poezji na lato. Poeci są jednak niesforni i poczynając od Łuby, któremu jeden wiersz rozmnożył się do 12 plus dedykacja (że o komentarzach nie wspomnę), wiemy już, że nie ma mowy o jednym wierszu dziennie, lecz o wierszach. Dziś dwa wiersze.

Karolina Kuszyk

***

Niektórzy debiutują w późnym wieku i to jest
wbrew naturze. Bo przecież mogliby dalej
ochoczo urządzać się w sobie, grać w te gry co wszyscy,
a oni nie. Zaczynają pisać, tym razem na śmierć i życie,
z powagą godną lepszej sprawy, tylko jakiej.

Szukają nowych słów na to, co dawno nazwane,
żłobią te swoje korytarze, kopią te swoje tunele,
badania jakieś prowadzą
rzeczywistosci, a ich miejsce, przeklętych,
ani po tej, ani po tamtej stronie.

Ten i ów próbuje raz jeszcze rozmach
wziąć, ruszyć z kopyta, wszystko to rzucić. Zostaje po nich
zaparowane lustro w łazience, niewyłączony komputer, cień
bez ciała.

***

Pan Jurek kierowca tira patrzy, jak noc odkleja się od drogi
i mruga dziewczynom z bułgarii spieszącym poboczem
na stanowiska,
bo może akurat któremuś się zachce już z rana,
następnie mija pan Jurek lotnisko, widzi różowiejące
cielska samolotów
i też by sobie chciał gdzieś polecieć,
na przykład do egiptu
z żoną. Tyle jest pięknych miejsc na ziemi,
wzdycha pan Jurek. Tej ziemi,
dorzuca z cicha papież z breloczka
i raźnie sobie dynda. Wstaje nowy dzień.

Pani Irenka 7

Karolina Kuszyk

Na grobach

Dawidek teraz gościa ma. Niemca takiego młodego. W tej Norwegii się zapoznali, on też tam pracuje, ale nie na budowie, tylko gdzieś podobnież lepiej. Niemiec, wiadomo. Przyjechał do nas, bo jego babcia tu skądś jest, no bo tu przecież Niemcy dawniej byli, a on chciał koniecznie zobaczyć, jak tu teraz jest. I grobów tej rodziny od tej babci strony szukał nawet po całym cmentarzu, a Dawidek razem z nim, cały dzień chodzili, ale nie znaleźli, pani. No, i jak tak chodzili, i tak sobie po tym niemiecku szprechali, bo wnuczek ździebko umie, to im tam taki jeden, co usłyszał, hajhitlę pokazał, znakiem tego, że Niemcy niby, faszyści. Tak mi Dawidek opowiada, i jeszcze mówi, no myślałem babciu, że go walnę. A ja mu mówię, Dawidek, dobrze żeżeś w żadną bójkę się nie wdał, no bo jak to, na cmentarzu, i przed gościem twoim wstyd, i w ogóle. Choć z tą hajhitlą to też wstyd straszny. Do czego to podobne, pani.

I jak raz na drugi dzień święto zmarłych było, to jeszcze żeśmy się przy grobie Kazika wszyscy spotkali, syn, synowa, Dawidek, Karolinka i ten ich Niemiec. Frank na niego mówili, to ja do niego Franek, a co, po polsku. Jak mu się ten Franek spodobał, pani! I tylko żeby Franek i Franek na niego wołać. Ziąb był okropny, a ździebko żeśmy przy Kaziku stali, a potem jeszcze do innych zaszli, tu postali, tam postali, lampki pozapalali, wiadomo. I potem wszyscy do mnie na ogrzanie, ja na święto zmarłych zawsze bigos robię, tradycja taka, i oni zawsze wiedzą, że na święto zmarłych to po cmentarzu na bigos do babci się idzie. I z tym Frankiem to żeśmy rozmawiali a rozmawiali, jedna herbatka, druga herbatka, on tyle się pytał o wszystko, a potem jeszcze bigosu nawet dokładkę poprosił, bo ja to taki porządny robię, z mięskiem, kiełbaską, śliwkę też zawsze wrzucę suszoną dla smaku, no, jest co zjeść. Po jakiemu żeśmy rozmawali? No, przez Karolinkę, ona rach ciach szybciutko, bo Dawidek to zaraz coś gdzieś przekręci, albo się denerwuje. Podobnież że kobiety do tych języków zdolniejsze, tak synowa mówi.

I mówi ten Franek, że tu w Polsce to o zmarłych się tak dba, i że jakie piękne święto, i kwiatów tyle, i te lampki na grobach że ponastawiane, no wszystko, wszystko mu się tak strasznie na tym cmentarzu podobało, pani. I mówi, że pani Irenka, bo on tak do mnie cały czas, pani Irenka to, pani Irenka tamto…. że, pani Irenka, u nas, w Niemczech znaczy, tak w ogóle nie ma, na pierwszego listopada to na cmentarz mało kto zagląda. To ja się strasznie zdziwiłam, że u nich święta zmarłych nie obchodzą, jakże to tak, nawet na grób nie pójść, lampki nie zapalić? A on mówi, że nie, wcale, bo u nich to ten helołyn już dawno nastał, z tymi dyniami powycinanymi. Wariaty po ulicach latają poprzebierane i cudactwa innego pełno, ale żeby na grób pójść, do swoich, to już nie łaska. Czyli nie zawsze w Niemczech lepiej jak u nas urządzone, pani.

No, ale u nas teraz z tymi grobami to dopiero będzie, pani. Słyszała pani? Że podobnież wykopywać będą, no, te ciała, żeby zbadać, z jakiej przyczyny ta cała katastrofa była, pani. Kto to widział, pani, zmarłych wykopywać, jak jakieś niechrześcijanie? Co to komu teraz da? Zmarłym spokój trzeba dać i tyle, oni już się nacierpieli, pani. I podobnież rodziny tych ofiar to też tak nie wszystkie za tym są, pani, a ci swoje, wykopywać będziemy i koniec, komisja nakazała. Koniec świata, pani. Jak tak zajdę sobie kiedyś do Kazika na ten cmentarz, to nawet sobie czasem pomyślę, a jak on tam teraz wygląda, pod tą ziemią. Teraz to już aby kosteczki chyba same zostały. A i tak wolę nie widzieć, chybabym umarła z tego żalu, jakby kto kazał wykopać, a mi do umierania to wcale nie tak spieszno, pani. Żyć przecież trzeba, dla tych dzieci, dla tego wnuczka, a nawet i dla tych kotków. Niby jakby mnie zabrakło, to Dawidek z Karolinką się zajmą, nakarmią. Ale oni też do tej Norwegii co i raz jeżdżą na te zarobki, potem może na studia gdzie wyjadą i co? A syn z synową znowuż czasu nie mają. E, nie, pani, jeszcze trochę pożyć trzeba, niestety.
A ci tam to żyjącymi się powinni zająć, a nie zmarłymi, pani. Co to teraz za sprawa ciągle z tymi zmarłymi, z tym zabijaniem, z tą śmiercią, pani. Tu Smoleńsk, tu żołnierze ci wyklęci, tam zaraz ta aborcja. Ileż można, Jezusie kochany. Tylko czy prezydenta z prezydentową to z tego Wawelu też w końcu wykopią, pani? Słyszała pani coś może?

 

Ilustracje Nadia Linek

Blog Pani Irenka

 

Pani Irenka 6

Karolina Kuszyk

Na czarno wszystkie, elegancko

Byłam. Byłam. Byłam, pani. Pani była też? Bo nie widziałam. A, później pani przyszła. Ja byłam, z synową, Dawidkiem i tą jego Karolinką. Syn mój nie poszedł, bo mówi, że mamo, to kobiece sprawy są, ja tu robotę mam, załatwianie, wspieram was i tego, ale pójść to raczej nie będę szedł. I za to Dawidek strasznie na syna zły. Synowa tego samego, nie odzywa się teraz do niego. Tak, pani, i dobrze, i ja też mu swoje powiedziałam, że to bardzo synu nieładnie. No, wojna domowa, pani. No i tak, powidła miałam robić, takie już ostatnie, wszystko sobie naszykowałam, śliwki pomyłam, słoiki. Bo ogórki to już dawno ponawsadzałam, a pani wsadzała? Ogórki na zimę zawsze dobrze mieć, bo to same witaminy, pani. No i już się za te śliwki miałam zabierać, a tu moi przyszli, ale bez syna, już mówiłam, prawda? No, przyszli, że idziemy babciu. To się z nimi zabrałam. Ja tak na czarno to niezbyt chodzę, to mi synowa taki szal duży piękny przyniosła, wełniany, zamotała na tym moim płaszczu, jesionce takiej raczej, i już na czarno byłam, elegancko. I beret czarny też sobie założyłam, co się z niego Dawidek z Karolinką śmieją, że moherowy. I żeśmy poszli na ten rynek, a tak wypadło, pani, że z tyłu zaraz kościół ten duży mieliśmy, to ja co i raz obracałam się, bo jakoś w strachu byłam, że coś z tego kościoła nagle wyjdzie. Co, co, bo ja wiem co, pani. No, ale za dużo nas tam było, żeby wychodziło. I wszystko tam po porządku, grzecznie odbywało się. Żadnego przepychania, nic, pani. Wszyscy poważni, uprzejmi tacy do siebie, czasem nawet kto zażartował. Dziewczyna taka młoda prowadziła z mikrofonem, tej Karolinki koleżanka, i hasła takie różne nam zadawała, żebyśmy krzyczeli. Czekaj pani. O, mam: Ręce precz od polskich kobiet. Prawda, że ładne? A jedna babka to miała na transparencie napisane: Martwa dziecka nie urodzę. Co prawda, to prawda, pani. Ale jak żeśmy tam jechali, to wcale Dawidek miejsca nie mógł znaleźć, żeby auto zaparkować. Szukał a szukał, tyle ludzi zajechało. Kobiet znaczy. I dużo to z tymi wieszakami było. W jednej ręce parasol trzyma, a w drugiej wieszak niesie. No, że to względem tej aborcji nielegalnej, bo to tymi wieszakami, drutami jakimiś, czym bądź odbywa się. Tak sobie tam stałam, patrzyłam na te kobiety i myślałam. Ten niby wieszak to taka, jak to mówią, kobieca rzecz, bo kobieta to wiadomo, strojenie lubi, te ubrania, te biżuterie, to wszystko. I tak mi się względem tych wieszaków o pani prezydentowej pomyślało, bo ona zawsze taka ubrana, te kostiumy, te buciki, te torebki takie zawsze ma. Na zadbaną kobietę zawsze miło popatrzeć, pani. Ja tak wcześniej już czekałam, żeby może ona co powiedziała, do tych kobiet, o tym wszystkim, no w ogóle coś, żeby było wiadomo, żeby one tak same nie szły w tym deszczu, pani. Ale nic, pani, nie powiedziała. Jak to mówią, woda w usta. Chociaż one jakby już wiedziały, te kobiety, że ona nic nie powie, pani. I może ten wieszak to też dlatego, że on taka sama niemota jak ta pani prezydentowa. Tyle wszystkiego że ubranie powiesić.

poniedzialek2paniirenka

Ilustracje: Nadia Linek

Pani Irenka 5

Karolina Kuszyk

1 września

A bo to dzisiaj pierwszego września, pani. Jak będę u Kazika na cmentarzu, to pójdę potem na ten grób taki duży, wedle tej kaplicy zaraz, dla poległych, też im lampkę zapalę, dla pamięci. Pamiętam, pani, do szkoły brat miał iść, ja to jeszcze nie, za mała byłam, a tu krzyczą, że wojna, wojna. Jak tak na tych chłopaczków teraz patrzę, co w tych koszulkach takich latają, ten że Polska walcząca, tamten że Pamiętamy, to ja się pytam, pani, a co też wy pamiętacie, przecież was na świecie jeszcze nie było. Dawidek mówi, babciu, to taka moda teraz, niektóry to nawet ledwo co na tróję z historii wyciągnie, nic nie wie, ale w koszulce lata. A raz się nawet takiego jednego spytałam. Łysy taki ogolony, na czarno ubrany, ulicą szli, z takimi innymi podobnymi i coś tam krzyczeli, że Polska to, Polska tamto, to przystanęłam i się pytam, że o co panom chodzi. Bo że w Polsce jesteśmy, to chyba każdemu wiadomo, po co te jakieś wykrzykiwania, jakieś transparenty, protesty. Człowiek starszy to się tego przestraszyć może. A oni, że nie, gdzie tam przestraszyć, proszę pani, nam chodzi, że właśnie dopiero teraz dumnym można być z bycia Polakiem. To ja się wtedy strasznie zdenerowałam i mówię, to ja panom bardzo współczuję, że panowie dopiero teraz, bo ja to dumna jestem z bycia Polką przez całe życie, od dziecka. No tak aż coś jakby przeze mnie przemówiło, nie wiem. A ten jeden to się zaraz tak zaczerwienił i widzę, że coś mi odpyskować chce, to do widzenia panom tylko powiedziałam, zabrałam się i poszłam. Co ja, stara, z takimi młodymi nie będę się pyskować na ulicy, kto to widział, pani.

No, ale żeby teraz znowu wojny jakiej nie było. Wojna ze wszystkiego najgorsza. Już nawet bieda lepsza od wojny. Ale co ten człowiek ma teraz myśleć, pani, jak nawet Niemcy teraz swoim nakazują, żeby zapasy robili. A te Niemcy to przecież, jak to mówią, za miedzą zaraz, prawda? Jak raz syn synową byli. Tyle a tyle wody, mąki czy makaronu na człowieka, tyle a tyle tych konserw, oleju i wszystkiego. W proszku mleko. Nawet u nas w gazetach pisali. Żeby mieli na przetrzymanie jakby co. A Mietek to powiedział, mamusiu, bo w Niemczech to rząd myśli o swoich obywatelach, a nie tak jak u nas, aby każdy do tego koryta, nachapać się, jak teraz nowe nastało. Tego wymienili, tamtego wymienili, niedługo wszystkich wymienią do ostatniego, nikt się nie zostanie. A żeby zamiast za to wymienianie to się raczej wzięli za te różne niebezpieczeństwa światowe, żeby nam co powiedzieli, co nam grozi, albo chociaż, jak już mówić nie chcą, to żeby chociaż nakazali, żeby zapasy porobić na wszelki wypadek. Tak syn mówi. Ale Mietek, w razie co te zapasy, ja się pytam. Ale tego to już syn też nie wiedział i mówi, a to, mamusiu, w tajemnicy przed nami trzymają. Nie wiadomo, czy kryzys będzie światowy bankowy, czy te islamiści bombę mają jakąś naszykowaną czy coś, czy ta znowu Ameryka kuku nam zrobić chce, czy może z drugiej strony Ruskie czy Chiny, no nic zupełnie nie wiadomo. I jak tu żyć, pani. Ja tym młodym to teraz najbardziej współczuję. Bo tacy jak ja to już, pani, bliżej niż dalej. No, ale będę iść, bo słoneczko takie ładne, a wkłady jeszcze muszę kupić do tych lampek. Synowa stroik zrobiła, zobaczę, czy nie ukradli, bo taki elegancki, pani, że elegancki. W ogóle ten nasz grób, to znaczy Kazika, na całym cmentarzu najładnieszy.

Link do bloga Pani Irenki

Reblog: Pani Irenka 4

Karolina Kuszyk

Pis i Kot

Oj, pani, u nas też zmiany, ale dobre. Nasz Dawidek teraz dziewczynę ma. Karolinkę. O, jak raz byli, kawa jeszcze stoi. Ładna dziewczynka, nie powiem. Chudzinka tylko straszna, ale jak tak patrzę, to widzę, że to teraz mężczyznom podoba się. Dawniej to kobieta taka bardziej w sobie musiała być, a teraz czym chudsza to tym lepiej.

Dawidek to ją aż w Norwegii zapoznał, jak tam był na budowach robić. Ona tam za tłumaczkę była, bo talent do tych różnych języków ma, i szprecha jakby się tam urodziła. Tak Dawidek mówi. A tam Polaków to jest a jest, i muszą się jakoś dogadać przecież z tymi miejscowymi, to Karolinka zawsze zajęcie miała, i zarobek też całkiem do rzeczy. I tam oni się zapoznali, no i zaraz okazało się, że oboje z tego samego miasta. Wyobraża pani sobie? I tak mi opowiadają, pani, kawę piją, on jej tak ładnie cukier podaje, elegancko. To ja mówię, o, to już chyba przeznaczenie musiało być, prawda, Dawidek? A ta Karolinka to tylko się zaczerwieniła, za rękę wnuczka mojego ściska i tak patrzy na niego, a on też zaraz po same uszy czerwony, no mówię pani, dwa gołąbeczki po prostu.

Ale ja widzę, że ona taka dziewczynka, jak to mówią, zbuntowana, a jej ojciec to znowu taki, że zawsze do kościoła, z księżmi, szafarz komunii świętej i w ogóle taki patryjota, jak to teraz się ich narobiło, wie pani, te miesięcznice, żołnierze ci wyklęci, te sztandary, to wszystko. No a córka teraz ciągle z Dawidkiem na te marsze, pikniki, kody, polityki, aborcje, no i raz dwa nieszczęście w rodzinie gotowe, bo ten jej ojciec strasznie zły i jej zakazał. Ale ona dalej chodzi, mówi, pani Ireno, pełnoletnia jestem, po maturze, wolno mi, nie będzie mi ojciec nakazywał, co mam robić a co nie. Zamknąć mnie w domu nie zamknie.

I też jemu nie podoba się, że ona w tym Grinpisie jest, za tą puszczą, co tak teraz wycinają, i jeszcze za tymi zwierzątkami, wiem, bo mi wszystko z Dawidkiem przetłumaczyli, o co tam chodzi, że ten Grinpis się nie zgadza, że te kury tak po tych klatkach ściśnięte jedna na drugiej, że się ruszyć nie mogą ani nic, że te hodowle takie wielkie, że te cielaczki krowom zaraz po porodzie odbierają, no wszystko, wszystko, samych takich strasznych rzeczy mi naopowiadali, aż im w końcu mówię, a dajcie już dzieci spokój, bo spać w nocy nie będę mogła. I pewnie dzisiaj tabletkę będę musiała wziąść na spanie, tylko żeby mi się czasem te kury bez piór nie przyśniły. Ale ja w ogóle tego nie wiedziałam, pani, że to aż tak strasznie po tych hodowlach, jak patrzę na dziennik, to tam takich rzeczy wcale nie mówią, tylko Pis i Kot, Kot i Pis, i znowu na abarot, pani. Ale się ich spytałam, czy ten Grinpis to znowu ma coś wspólnego z tym Pisem, no bo nazwy przecież podobne, ale chyba nie, bo tylko się śmiali, a Dawidek mówi tak do tej Karolinki, widzisz, mówiłem ci, że moja babcia jak czasem tekst puści. Tekst puści. Tak jakoś mówi teraz ta młodzież, że nie wiadomo, o co im chodzi dokładnie. Ale tyle zrozumiałam, że Pis i Grinpis to całkiem co innego. A jeszcze w dodatku ten Bretpiks teraz nastał, to już się człowiek całkiem pogubić może z tymi nazwami.

kawa_szklanka-211x300

No, ale długo nie byli, kawę wypili i zaraz poszli, bo tam pod tego magdonalda mieli iść zaplanowane, bo tam dzisiaj protest, podobnież to mięso co tam sprzedają w tych bułkach to też z tych zwierząt biednych zamęczonych. Ja to tam nigdy nie byłam, pani. Po barach, restauracjach to żeśmy z Kazikiem nigdy nie chodzili. Domowe jedzenie najlepsze. I babciu, Dawidek mówi, lecimy najpierw tam, a potem zaraz na ten Kot. Ale następnym razem jak przyjdą, to już ich na obiad przytrzymam, bo mi się ta cała Karolinka strasznie spodobała. Pierogów im zrobię, z jagodami. Pierogi z jagodami każdy lubi.

Reblog: Pani Irenka 3

Karolina Kuszyk

W tych ich tropikach

Długo coś pani nie było… za granicą? A gdzie? A, w Niemczech. W Niemczech to już teraz żadna zagranica, pani. A o, jak raz syn z synową w Berlinie byli, jak to wolne było przez Boże Ciało. Spali tam u takiego jednego Mietka kolegi, co aż za stanu wojennego wyjechał. Dom ten jego kolega pod Berlinem wystawił, podobnież córce, ale córka do Brukseli z mężem wyjechała, to teraz tam sami z żoną siedzą, i miejsca mają a miejsca, i już ich od lat tak zapraszali, to w końcu Mietek mówi, nie ma co, jedziemy. I pojechali.

A najbardziej ze wszystkiego to im się podobało na takim basenie wielkim, hangar tam taki ogromny pobudowany, a w środku same różności. Tropikalna wyspa, pani. Wygląda jak naprawdę gdzieś w tych ich tropikach z tymi palmami. Była pani? Nie? Niech pani jedzie koniecznie, z dziećmi najlepiej, bo tam ślicznie! Zdjęcia syn pokazywał, to wiem. Pawie sobie chodzą, pani, piękne, ogromne, z tymi ogonami, zupełnie jak na wolności, papużki też są, i te inne ptaszki, takie różowe, fikuśne, z takimi szyjkami powyginanymi, ale zapomniałam, jak się nazywają. O, właśnie, flamingi. Synowa mówi, mamusiu, jakie tam cuda, i roślinki, i rybki, i baseny najprzeróżniejsze, i plaże, i ślizgawki takie do wody, na takiej małej to nawet żeśmy się przejechali, i pojeść można, piwo wypić i nawet na zewnątrz wyjść, bo na dworze też tam teraz baseny powystawiali, coś pięknego. Tylko jak tam do tej ich sauny poszli, to im strasznie głupio było, bo zaraz tam jakiś Niemiec do nich wystartował, żeby do gołego rozbierali się, wyobraża sobie pani coś takiego? Syn coś tam nawet próbował dyskutować, że przecież stroje mają na sobie do kąpania, ale ten Niemiec tylko że nein i nein. To wyszli z tej sauny, ale potem zaraz skargę napisali przez internet, no bo kto to widział,  żeby tak ludzi zmuszać, w dodatku Polaków, prawda? Ja nie wiem, czy ci Niemcy to się tak nie wstydzą na goło latać, pani? Synowa tylko głową kręciła i mówi, no mówię mamusi, wszyscy w tych saunach porozbierani do rosołu, nawet takie starszawe, co to już w wieku mamusi, za przeproszeniem, piersi do pasa, co tam jeszcze innego do kolan, i na goło! A im, starsze tym bardziej pokazują! Ale to tylko to jedno, co im się nie podobało. Wszystko inne chwalili, a nie mogli się nachwalić. I pytałam synową szczególnie o te roślinki, co tak tam rosną, sztuczne czy niesztuczne, a ona mówi, mamusiu, prawdziwe najprawdziwsze, sama oglądałam, dotykałam!

Ja to się cieszę, pani, że syn z synową trochę urlopu mieli, odpoczęli sobie, bo teraz syn bez przerwy w niepewności, w nerwach, zwolnią go, nie zwolnią. A Dawidek co i raz biega na te demonstracje, marsze, kody nie kody… syn to się zaraz denerwuje o to, zamiast z nami do Niemiec pojechać, tropiki zobaczyć, to ten zostaje i politykuje. Ja to się tylko tak śmieję po cichu, ale nic nie mówię, bo Mietek, jak był taki dwudziestolatek jak Dawidek, to też tylko polityka i polityka, okrągły stół, wolne wybory, nowej Polski budowanie. Ja tam wszystko pamiętam, pani.

Reblog: Pani Irenka 2

Karolina Kuszyk

Targowica

Ooo, w kościele to ja już, pani, dawno nie byłam, bo ciągle mam z tym biodrem. Ale Dawidek mi opowiadał, że ludzie u nas na mszy wychodzili. Na mszy po prostu wychodzili z kościoła. Nie żeby normalnie, na papierosa czy żeby na tych tam komórkach coś napisać. Wychodzili i nie wracali. Tego to jeszcze nie było. Pani do kościoła nie chodzi? Ale tak po prostu niepraktykująca czy jakiegoś innego wyznania pani jest? A, niewierząca. No, ja przecież nic nie mówię, każdy musi po swojemu i ze swoim sumieniem. Ale też czasy teraz takie, że wierzyć trudno. W telewizji pani widziała?

Ja nastawione na jedynkę mam, chociaż syn mówi, niech mamusia już tej jedynki nie ogląda, bo to teraz inna telewizja jest zupełnie. No ale jak tu nie oglądać, jak ja przyzwyczajona jestem całe życie, prawie dzień w dzień. Kazik mój mnie tak przyuczył, zawsze mówił, Irenka, trzeba patrzeć, żeby człowiek wiedział, co się dzieje na świecie, nie tak tylko, jak to mówią, czubek własnego nosa i koniec. Patrz ze mną, aby do tej pogody, sportu już nie musisz przecież. No i ja tak przy nim zawsze dziennik i dziennik. Chociaż czasem to mi nawet ździebko się przykrzyło przy tym dzienniku, do kuchni sobie chciałam wyjść, robotę miałam czy coś, a on tylko siedź i siedź. I jak umarł, to ja już potem nie umiałam bez tego patrzenia. Bo jak sobie na dziennik siadam, to mi się tak nawet jakby ździebko zdaje, że Kazik zaraz też przyjdzie i usiądzie. Czasem to nawet co powiem do tego jego fotela starego.

Ale z tym z kościoła wychodzeniem to znowu o tą całą aborcję się rozchodzi, pani. Podobnież teraz takie ma nastać prawo, że już wcale a wcale ta kobieta nie będzie mogła usunąć, nawet jak dziewczynka taka, nastolatka, pani przecież sama wie, jak jest na świecie, różne rzeczy się zdarzają. Z tych dyskotek wracają. Gwałty nie gwałty, albo tak jest, że dziecko zagrożone albo matka. No a ta sprawa co była, jakiś rok temu czy dwa, co w Faktach o niej pisali i w ogóle wszędzie. Pani! Ja tam nie mówię, życie poczęte musi mieć uszanowanie, ale jak od początku wiadomo, że ono nie przeżyje, to życie, to na co kobiecie było rodzić? Lekarze sumienia nie mają, pani. Ale podpisują. Jak to jest – sumienia nie ma i podpisuje, że coś tam, sumienia. Jak pani mówi? Klauzulę? Niech będzie i klauzulę. Ale sumienia to w tym nie ma żadnego.

wiadomosci

I znakiem tego protestu teraz to z kościoła wychodzenie, i nawet nie że same kobiety, mężczyźni też, nie powiem, i to mi się nawet bardzo podobało, że oni tak też za tymi kobietami. No bo jaki to porządek, pani, żeby księża takie rzeczy nakazywali i jakieś baby takie stare z tej ich partii, jak ja, co już dawno po tym, jak to mówią, klimaterium, co już im się tam mało co przytrafi. Śmieje się pani, a mnie wcale nie jest do śmiechu. No, i jak ta jedna kobieta krzyczała i wyszła z kościoła w końcu, a raczej tak ją bardziej wyprosili, to taka inna wychodzi z ławki i krzyczy za nią targowica, targowica. To się w końcu syna pytam, Mietek, co to ta targowica, czy to jakieś brzydkie słowo obraźliwe jest. Bo to nie pierwszy raz słyszałam, w telewizji ostatnio ciągle targowica to, targowica tamto. A Mietek mówi, że teraz tak oni mówią na tych wszystkich, co przeciwko rządowi są. I że ta targowica to taka umowa była zdradziecka, ale aż dawno, dawno, jeszcze jak ta szlachta była, panowie i wszystko, i jak oni tym zaborcom, Ruskim przede wszystkim, i Niemcom, Polskę oddali na podzielenie, zdradzili można powiedzieć, i to się właśnie nazywało targowica. I potem od tego w Polsce zabory nastały. To ja się pytam, czy to w tym sensie, że się targowali o Polskę z tymi zaborcami, bo czego targowica. Targowica to najprędzej od targu pochodzi. I czy tu też jakieś targowanie odbywa się. Ale syn mówi, że mamusiu, to tak się to miasto nazywało, gdzie oni te rozbiory jakby podpisywali. A potem jeszcze powiedział, i od tego czasu to ja coś za bardzo spać nie mogę, mamusiu, tych zdrajców to oni potem karali przez powieszenie. Żeby z tej targowicy, pani, czasem znowu jakiego wieszania nie było. Tylko co targowica ma do aborcji, tego to już nie bardzo zrozumiałam, a pani wie może?

***
I jeszcze raz to samo? To proszę TU, na blogu o Pani Irence…

Reblog: Pani Irenka 1

Dawno TU była,  ponad dwa lata temu, ale teraz znowu wraca… Może nawet na dłużej. Pani Irenka…

Karolina Kuszyk

Ziemia

Niech pani wejdzie, na chwileczkę chociaż, bo ja jeszcze ze świąt sernika mam, to by pani sobie spróbowała. Butów nawet nie trzeba zdejmować, bo ja jeszcze przed sprzątaniem. No, po co pani zezuła, kiedy mówię, że nie trzeba. Zaraz jakie papucie pani dam. Oj, co tu było przez te święta, pani. Dawidek z tej Norwegii przyjechał i jak nie mój wnuczek, cały zarośnięty, ta broda taka kręcona, czarna, aż mówię, Dawidek, żeby ciebie czasem za jakiego terrorystę nie wzięli, co teraz z tymi brodami latają. Albo jakiego uciekiniera z tego Iraku czy skąd. A Dawidek mówi, że babciu, nie zna się babcia, taka moda teraz. Jak moda to moda, pani. Jak Mietek na studia poszedł, to też brodę miał zapuszczoną, że coś okropnego, aż nie wytrzymałam kiedyś i mówię, synu, ogól się wreszcie, bo jak do diabła podobny wyglądasz. Ale nie ogolił. Od dziecka uparty był. Ale to jeszcze wtedy tam u nas na wiosce było, to baby gadały, że o, na studia syna wykierowała, a jemu w głowie się poprzewracało i takie tam. A teraz syn na stanowisku i dobrze sobie żyją, pani. No, ale dzisiaj to już żadnej różnicy nie ma, miasto, wieś, każdy chodzi jak chce, i to może nawet dobrze, pani. Ale Mietek to teraz zmartwienie ma, bo ta ziemia, co jeszcze lat temu trochę kupił, żeby mieli, jakby się chcieli pobudować, czy dla Dawidka, albo nawet na sprzedanie, to teraz niby tak uchwalili w sejmie, że już tak łatwo nie sprzeda. Bo podobnież, że chodzi o to, żeby obce nie wykupywali polskiej ziemi. Znaczy tak jakby tylko tym rolnikom wolno sprzedawać, ale pod budowę komu to już raczej nie, albo Kościołowi. To ja się pytam, pani, co z księdza za rolnik. I nic już z tego nijak wyrozumieć nie mogę. A tym rolnikom też teraz więcej ziemi nie można mieć jak… o, widzi pani, zapomniałam, bo tak jakoś trudno mówili w tych Wiadomościach, ale zapisane mam, to może znajdę. Oj pani, to już raz tak podobnie było, za komuny. Pani młoda, to nie pamięta, ale ja jeszcze wiem, jak był taki chłop że bogatszy, to mu wszystko zaraz chaps i że na pegeer. A te pegeery, pani, to bida z nędzą przecież. Wiem, bo u nas na wiosce jeden był, to tylko kradli, pani, pili i na zmarnowanie wszystko szło. Albo do Ruskich. Patrz pani, a teraz Ruskie, że naszych jabłek kupować nie będą. Jabłka polskie im niedobre. To jabłka teraz takie u nas tanie, że na soczki dużo przerabiają, mam nawet, naleję pani, bo mi synowa przyniosła taki pięciolitrowy, z kranikiem, widzi pani, jak elegancko zrobione? Gdzie ja te pięć litrów sama wypiję? Tu mam po tej orenżadzie butelkę, to pani wleję do domu. A nie zimno pani? Ja teraz to tego ogrzewania nawet nie odkręcam, bo na dworze ciepło, wiosna, to po co grzać? Ale takiemu chudziutkiemu jak pani to zawsze zimno, mnie pani nic nie musi mówić, bo jak młoda byłam taka jak pani, to tego samego. Nie odkręcać? Pani, a może my byśmy sobie na balkoniku usiadły, to nawet cieplej teraz jak w domu. Zobaczy pani, jakie prymulki mam ładne. Z ryneczku. W Biedronce też mieli, ale synowa powiedziała, że to pewnie jakie z Chin, niech mamusia lepiej nie kupuje. Nie wiem, czego z Chin mają być gorsze, pani, ale niech jej będzie.

A tu blog o pani Irence i serniczek:-)

domowy-sernik

Jeszcze Zaduszki

Karolina Kuszyk

Wszystkich nieświętych

Zamykam oczy i znów widzę tamten sen. Mama i tata, młodzi, w kraciastych koszulach, na odkrytej platformie pociągu towarowego, plecami do mnie, zajęci sobą. Śmieją się. Ja leżę za nimi, nieruchawy bobas w śpioszkach, na wznak.

A potem nagle dostaję nóżek. Tak się czasem u nas mówiło, gdy coś zniknęło i nie leżało tam, gdzie powinno. Co, nóżek dostało? I dzięki tym nowym, ruchliwym nóżkom zsuwam się z platformy i ruszam na rekonesans. Dworzec jest niebotycznie wysoki, jak katedra, a na samej górze siedzą szare gołębie i zlewają się z szarościami sklepienia. Podobno urodziłam się w szpitalu na Jaworzyńskiej, ale ja w to nie wierzę. Urodziłam się na dworcu, który jest jednocześnie katedrą, nie mogło być inaczej, zważywszy moje upodobanie do częstych podróży i nabożeństw. A potem raz-dwa dostałam nóżek. W rodzinnych opowieściach zaczęłam chodzić bardzo późno, za to podobno dużo i ładnie mówiłam. Znowu nieprawda, było dokładnie odwrotnie. Odkąd sięgam pamięcią, wolałam chodzić i milczeć zamiast siedzieć i mówić. To inni zmusili mnie do mówienia, i to zazwyczaj nie tego, co naprawdę chciałam powiedzieć. Naprawdę. Podobno każdy ma swoją prawdę. Babcia Zofia powiedziała kiedyś w okolicznościach, o których z całej siły nie chcę pamiętać, że jej prawdy nikt nie dostrzega. Ja wolę myśleć, że każdy ma swoją naprawdę, tak jest bezpieczniej.

W tamtym śnie biegam po dworcu i przyglądam się pociągom i lokomotywom, jakbym już wtedy wiedziała, że za paręnaście lat wyjadę, i że to w nich, pociągach, spędzać będę połowę życia. Ale gdy w końcu, syta wrażeń, chcę wrócić do rodziców, widzę z przerażeniem, że znikła platforma towarowa, na której siedzieli. Czyżby odjechali beze mnie? Podbiegam do stojącej w pobliżu wielkiej, starej parowej lokomotywy, jakie widywało się jeszcze w końcu latach siedemdziesiątych, wchodzę na stopień i otwieram ciężkie żeliwne drzwi. Chcę zobaczyć, czy w środku nie ma mamy i taty. Może się schowali dla żartu. Ciągnę, ciężko. Otwieram. W środku jest całkiem czarno.

W dzieciństwie budziłam się z tego snu wielokrotnie i zawsze w tej samej chwili. Otwieram drzwi, a w środku jest całkiem czarno. Nigdy potem, ani w snach, ani na jawie nie widziałam większej, bardziej czarnej, bardziej nasyconej i nieprzeniknionej czerni. To musi być ta sama czerń, w którą dwa lata temu weszła babcia Zofia. Od tamtego czasu wiem, że muszę coś zrobić z pamięcią, zanim niesyta czerń pochłonie pozostałych, a wreszcie i mnie. Nie wiem, czy ta lokomotywa jeszcze tam czasem przyjeżdża. Nawet jeśli tak jest, widzą ją pewnie tylko dzieci, specjalny gatunek staruszek i może jeszcze gołębie pod dworcowym sklepieniem, potomkowie tych niemieckich. I jeśli raz po raz wracam na ten dworzec i przekradam się na ostatni peron, oglądając się za siebie, jakby ktoś mnie śledził, to po to, żeby sprawdzić, czy nie stoi tam tamta lokomotywa. Bo jeśli rzeczywiście czasem tu przystaje, to chyba tylko tam, na ostatnim, gorszym peronie, na którym na pewno nie zatrzyma się żaden intercity.

Za dwa dni znów znajdę się na tym dworcu. 1 listopada, święto zmarłych. Na przykościelnej religii, bo religii uczono kiedyś przy kościele, przestrzegając starego dobrego podziału na sacrum i profanum, ksiądz często nas poprawiał, powtarzając do znudzenia, że nie powinno się mówić „święto zmarłych”, tylko „wszystkich świętych”. Jakby w słowach „święto zmarłych” już wtedy przeczuwał czające się za oceanem bezbożne, szatańskie halloweeen, święto duchów, czarownic i wampirów, które przypłynie do nas z Ameryki pod postacią fałszywie uśmiechniętej dyni. Halloween, któremu dwadzieścia lat później ten sam ksiądz wypowie z ambony świętą wojnę.

Nikomu z żyjących nie mówiłam, że przyjadę, bo to sprawa między moimi zmarłymi a mną. Całe miasto już z samego rana popędzi na cmentarz, zajmie się rytualnymi przechadzkami od grobu do grobu, zapalaniem zniczy, stawianiem na wyszorowanych pomnikach doniczek z chryzantemami, skrytym czekaniem na znaki od tych, których ciała leżą tam, pod spodem – a ja pójdę na ostatni peron i będę czekać, popijając z termosu mocną, specjalnie posłodzoną na tę okazję herbatę. Bo ci, którzy odeszli, należeli do gatunku, który słodził, czasem nawet po dwie łyżeczki.

A potem na peron wtoczy się samotna lokomotywa, zatrzyma się, posapując, i wysiądą z niej wszyscy moi zmarli. Wysiądzie babcia Zofia, najnieszczęśliwsza osoba na świecie, która jak nikt inny potrafiła wygrywać na poczuciu winy, wreszcie spokojna, bo będzie ze swoim mężem Władkiem. Za nią – garnitur, koszula, spodnie na kant, chmura wody kolońskiej – sam dziadek Władek, znany mi tylko z listów, dziadek, którego w czterdziestym piątym zabrali Sowieci. Przez chwilę zadźwięczy mi w uszach straszne słowo Workuta i przypomnę sobie to wyobrażenie z dzieciństwa: pewnego dnia załomotali w drzwi, weszli i po prostu włożyli dziadka Władka do wora-Workuty. Jak straszni panowie w ciemnych klatkach schodowych, przed którymi ostrzegała mnie w dzieciństwie babcia Zofia. Wysiądzie stara szurnięta Ada, która mieszkała na pięterku i pasjami lubiła szczać na najbardziej wystawionej na spojrzenia sąsiadów części ogrodu, budząc sensację na osiedlu domków jednorodzinnych i mój szczery podziw, bo kto nie lubi robić siku pod gołym niebem, w dodatku na własnym kawałku ziemi, a jak niewielu na to stać. Wysiądzie małomówny dziadek Antek, który potrafił wszystko naprawić, ale niczego załatwić w urzędzie, i którego kochały psy, dziadek Antek, z którym najlepiej na świecie oglądało się filmy o zwierzętach. I wyjdą, popiskując, popuszczając z przejęcia, pomiaukując i machając ogonami, wszystkie psy i koty, te własne i te spotkane gdzieś po drodze, te, które przyszły i zniknęły, albo przyszły i zostały do końca, jedyne stworzenia, od których nauczyłam się niekłamanej radości. Wysiądą ciała pochowane niedaleko naszego domu, i wreszcie się dowiem, kim były; jak to dobrze, że znam niemiecki. Wysiądą wszyscy Żydzi zamordowani pod Chełmnem, o których opowiada czasem babcia Róża, i wiem, że gdy i ona zniknie kiedyś w tej lokomotywie, skończy się dla mnie wiek złoty, a zacznie żelazny. Wysiądzie wujek Marian, co służył u generała Maczka i nie cierpiał Ukraińców, nie pomijając własnego szwagra, a za nim przysadzista prababka Paraskewia spod Sambora, ze srogim wzrokiem i gotowa na wszystko. Wysiądzie Aneta, koleżanka ze studiów, która powiesiła się na pasku od spodni z nieszczęśliwej miłości, a przecież wszystko na pewno by się ułożyło. Wysiądzie wujo Rysio z nieodłączną szklaną lufką, w której tkwić będzie własnoręcznie skręcony papieros, a za nim wyskoczy ławeczka, na której siadywał, żeby zakurzyć, bo nie potrafię wyobrazić sobie wuja Rysia bez ławeczki. Wysiądą, pogawędzą, rozprostują kości. Wyjaśnią sobie to i owo. Może pośmieją się z żywych. Moi wszyscy zmarli, moi wszyscy nieświęci, no, może za wyjątkiem dziadka Antka i tych czworonożnych.

A gdy znowu zaczną zbierać się w dalszą podróż, powiem im, żeby już się nie martwili. I że wiem, że nie mogli inaczej. I że zrobili wszystko najlepiej jak się dało. A oni pokiwają głowami i jeszcze chwilę ze mną posiedzą, na czym tam kto będzie miał. A gdy przyjdzie czas, wsiądą z powrotem do swojego pociągu. A ja dołączę do rodziny spacerującej po cmentarzu, ani słowem nie wspominając o naszym spotkaniu, a następnego dnia wsiądę w powrotny do Berlina. I na jakiś czas będę miała od nich wszystkich święty spokój.

Berlin, tuż przed świętem zmarłych 2014

Pani Irenka reloaded 4

Pani Irenka w nowej wersji czteroodcinkowej.  Od trzech tygodni w sobotę kolejne doniesienia z Brodwina. Dziś odcinek ostatni.

Karolina Kuszyk

Jak tak w tym łóżku leżałam, pani, na tych tabletkach, co mam przepisane, na wypadek jak mnie ten ból taki zaatakuje, to Dawidek sam kotki karmił, i mnie też zawsze co od synowej przyniósł, chociaż jeść prawie wcale nie mogłam. I chyba zaraz na drugi dzień tego mojego leżenia – niespodzianka, pani. Dzwonek do drzwi, wnuczek otwiera, a to ten ochroniarz od Nowakowej. Zdziwiłam się, powiem pani, strasznie, ale zaraz poprosiłam, żeby usiadł sobie na pufie i mówię: Dawidek, herbaty panu zrób. A ten ochroniarz do mnie, że pani Ireno, jak żeśmy ostatnio rozmawiali, to chyba nieuprzejmy byłem dla pani. I przyszłem przeprosić. To wszystko przez to, że mi tego spadku po Krystynie żal, to i mi się nawet mówić o tym jej testamencie nie chciało. Ja się go pytam, po jakiej Krystynie, bo jeszcze taka nie bardzo byłam i nawet nie wiedziałam, że Nowakowej tak na imię było, patrz pani. A on mówi, no przecież po mojej Krystynie, i w płacz. To ona na tego innego, zapisała, policjanta? pytam się. A on, że nie, tylko na tą świętą radiotelewizję i że on się wcale nie spodziewał. Mówię, panie kochany, co robić, trudno, wolę zmarłej uszanować trzeba. Ale co sobie pomyślałam, to pomyślałam.

I jak ten ochroniarz poszedł, to Dawidek zaraz do mnie, że to jakaś śmierdząca sprawa i że on teraz spróbuje zajrzeć do tego komputera, do tych mejli znaczy, tej świętej radiotelewizji. I zaraz do domu poleciał. Nawet herbatki nie dopił, tak mu się spieszyło. I rzeczywiście, pani. Za parę dni przychodzi i mówi: udało się. I cały taki poważny, i mówi: Babciu, dobrze by było, żeby babcia wikarego mieszkanie przeszukała. Bo mnie wydaje się, że właśnie tam szukać trzeba. A ja na to, ale jak to, Dawidek, czemu nagle do wikarego, i gdzie ja, stara, do księdza mam włamywać się? A on do mnie: Ja babcię znam, babcia na pewno coś wymyśli, i ja babcię proszę, niech babcia teraz nie pęka. Co robić, pani. Dobrze, Dawidek, mówię, coś babcia wymyśli. I jak zaraz potem w sobotę księża nasze wszystkie do biskupa do Gdańska pojechali, to ja z łóżka wstałam, kulę wzięłam, bo z kulą mi zawsze lepiej iść, i na plebanię poszłam. A znam tą, co im tam sprząta, poczciwa bardzo kobieta, i mówię, pani, ja tu u wikarego jak raz byłam z kartką na wypominki i nazwisko sąsiada muszę dopisać, bo zapomniałam. Pani mi otworzy, przecież ja stara nie będę na księdza czekać. I zaraz mi otworzyła i poszła do kancelarii sprzątać. Długo, pani, szukać nie musiałam, wikary w swoim pokoju szafkę miał na kluczyk zamykaną, a ja w torebce drucik taki z działki jeszcze miałam, to wetknęłam, poruszałam i zaraz ta szafka otworzyła się. A tam w środku, proszę pani, gotowiutki spis, chyba ze dwanaście osób, tych parafian, same takie starszawe, samotnie żyjące. Kwiatkowski zaraz pierwszy, a Nowakowa druga. Ulica podana, adres, wszystko. I jeszcze dzień, w którym umarli, zanotowany. Jak już ten dzień śmierci zobaczyłam, proszę pani, to aż się o stół oparłam i tylko tak oddychałam, bo myślę, no nie, zaraz chyba tu sama trupem padnę. W tej szafce miał jeszcze taką flaszeczkę z czymś w środku. To ja to wszystko, i ten spis, i tą flaszeczkę, haps, do torebki i do domu. Nogi miałam jak z waty, ale do klatki jakoś doszłam. Dawidek zaraz do mnie: i co, znalazła coś babcia? A ja do niego, ale tak cichutko, powoli, bo czuję, że strasznie mi ciśnienie skoczyło: Dawidek, chodź lepiej pojedziemy zaraz na milicję, policję znaczy, bo tu następna osoba w niebezpieczeństwie. Bo na tej wikarego kartce zaraz po Kwiatkowskim i Nowakowej  taka pani Janina była zapisana. Bardzo pobożna, ona to naprawdę tego świętego radia słucha, dzień w dzień, wszyscy wiedzą, bo przygłucha i strasznie głośno nastawione ma. I taki mnie strach wziął, żeby jej co nie stało się, że od razu wyszliśmy, i jak raz sto osiemdziesiąt siedem podjechało, jedziemy na Armii Krajowej i na ten komisariat zachodzimy.

Z początku to nam czekać kazali, chyba z godzinę, a potem, jak przyjęli i powiedziałam, że na parafii naszej sprawa, to mówią, że jak na parafii, to żeby nie do nich, tylko do biskupa. A Dawidek na to, czy policja ludzkie życie chce mieć na sumieniu przez niedopilnowanie obowiązków. No, proszę pani, zupełnie jakbym syna słyszała, tak im ten mój wnuczek powiedział, proszę pani, i nawet się nie zająknął, jak jakiś polityk czy aktor czy co. I proszę, zaraz nas do takiego większego pokoju poprosili. Ja im tą kartkę z nazwiskami pokazałam i flaszeczkę, co u wikarego znalazłam. Zaraz ją zabrali, niby do sprawdzenia, laboratorium znaczy, i opowiadać kazali wszystko po porządku. I pamiętam tylko, że jak żeśmy skończyli, to cicho się jak makiem zrobiło, i tak patrzą po sobie ci policjanci, a potem przychodzi taka w fartuchu z tego laboratorium czy czegoś i mówi, że w tej flaszeczce trucizna jest, a mnie się nagle tak strasznie gorąco, duszno robi… Ale co się potem, proszę pani, działo, to nic nie wiem, bo tak się zdenerwowałam, że im tam w tym komisariacie całkiem zasłabłam. Tak, pani, ze starym zawsze kłopot! Na sygnale zawieźć mnie musieli do szpitala. I tak kilka dni tam przeleżałam. Ale nic nie wiem, co, jak, nic a nic. Aż dopiero potem się na sali takiej białej ocknęłam, myślę sobie, no Irena, trudno, koniec, umarłaś, ale patrzę, a syn z synową nade mną stoją, synowa oczy takie wielkie, a syn w płacz, po rękach mnie całuje i mówi: Mamusiu, niech się mamusia już nic nie denerwuje, policja wszystkim się zajęła, już tego mordercę mają. Nerwy mu puściły i do wszystkiego przyznał się. A co do tej świętej radiotelewizji, niech mamusię o to głowa nie boli, już my nagłośnimy sprawę. Jeszcze przed wyborami!

I zaraz Dawidek przyleciał, cieszy się, że babcia żywa, nie zgłupiała ani nie sparaliżowana ani nic, i zaraz mi na takim małym komputerze pokazuje, że w Faktach o nas mówili. I patrzę, a ten przystojny dziennikarz, ten blondynek taki, u nas na Brodwinie na skwerku stoi, i do kamery wszystko opowiada: że babcia z wnuczkiem wpadli na trop dwóch morderstw i że następne udaremnili. Co, jeszcze pani nie rozumie? To tak jaśniej pani powiem: wikary ze świętą radiotelewizją razem parafian namawiali, co który trochę starszy i do kościoła chodzący, żeby na tą radiotelewizję zapisywali. Te wszystkie listy, co sobie pisali, to Dawidek w tym ich komputerze znalazł. Wikary nawet spory całkiem procent miał za każdego przekonanego. I żeby jemu ten procent szybciej dostał się, to tak wymyślił sobie, że tych, co zapisali, na tamten świat będzie wyprawiać, i na mszy im zatrutą komunię poda. Jak wymyślił, tak zrobił, pani. Najpierw Kwiatkowskiemu dał zatruty opłatek, a potem Nowakowej. Zaznaczył sobie tylko elegancko, który to, żeby się czasem nie pomylić, jak komunię podawał. I truciznę taką skądsiś miał, że wyglądało potem, że zawał. Pani, to już większego grzechu chyba nie ma na świecie – ciało Chrystusa w truciznę przemieniać! W piekle się będzie za to smażył, trudno i darmo. Do wszystkiego przyznał się, a na obronę swoją podał, że zaraz po spowiedzi ich załatwiał, czyli że w stanie łaski uświęcającej byli. Bez grzechu znaczy. Niby że prosto do nieba ich wysłał, rozumie pani?

Nie bardzo tylko wiadomo, czy ta święta radiotelewizja o tym wszystkim wiedziała. Podobnież jeszcze to badają. Bo sprawiedliwość musi być. Chociaż sprawiedliwości w tym to tak do końca nie ma, tak pani powiem, bo ta Kwiatkowskiego córka już pieniędzy ojcowskich nie zobaczy. Tego Nowakowej ochroniarza to mi aż tak bardzo nie żal, on młodszy, nieżonaty, zarobi sobie, poza tym oni w grzechu żyli, jakby nie patrzeć, pani. Ale Marzenki to mi żal. Tak harują z mężem w tych Niemczech, pobudować się chcieli tu w Sopocie. A teraz co? Wszystko przepadło i tyle.

A pani Janina, co następna na liście wikarego była, to sama nawet nie wie, że o włos śmierci uszła. Ona już w takim wieku, że niedługo i o nią kostucha się upomni, ale pewnie spokojniutko przyjdzie, po prawie. Może jak pani Janina jakiś film będzie sobie ulubiony oglądać albo jeszcze lepiej we śnie. We śnie zawsze najlepiej. Pójdę ja tam do niej i porozmawiam, żeby to, co tam ma uskładane na książeczce,  dzieciom swoim zapisała, a nie jakiejś radiotelewizji, co to jej się zdaje, że święta jest.

I po tym wszystkim to już miejsca sobie za nic w świecie nie mogłam znaleźć i co rusz, to płaczę. Aż jednego dnia do proboszcza poszłam porozmawiać. Bo ten nasz proboszcz to porządny człowiek. Zaraz mnie ładnie poprosił i pyta, pani Ireno, kawy czy herbaty. A ja, proszę pani, od razu w płacz i słowa wymówić nie mogę. Ale nasz proboszcz od razu wiedział, że mnie tak ciężko od tego wszystkiego i że nijak wytłumaczyć sobie nie umiem, że takie rzeczy teraz wyprawiają się, i to u nas na Brodwinie, na parafii, no, chyba tylko przez to, że teraz jakieś ogólne pomieszanie jest wszystkiego na świecie. I że ten Kościół to już jakby wcale nie mój, pani.

A proboszcz najpierw nic wcale nie mówi, myśli, myśli, a w końcu tak do mnie: Pani Ireno, wiem dobrze, że u pani w duszy teraz wielki niepokój jest. A na niepokój najlepsza modlitwa. Niech pani pomodli się, sama sobie z Bogiem porozmawia. I ja się modlę, pani Ireno, i o wikarego, i o tych ze świętej radiotelewizji, o dar Ducha Świętego, żeby na nich zstąpił, i żeby na oczy przejrzeli. I wiem, że zostanie im przebaczone. Bo u Pana Boga miłosierdzie nieskończone. To nawet to przebaczone będzie wikaremu, że truciznę w komunii podawał? pytam się. A on, że nawet i to. Wie pani, pani Ireno, mówi jeszcze, i tak się jakoś rozgląda, jakby się bał, że może kto usłyszy – że nawet takie myślenie jest w teologii, że pan Bóg to i diabła zbawić może? Na samym końcu czasów. Boć to przecież też anioł, tylko upadły. Pokiwałam głową, myślę, proboszcz pewnie wie, co mówi, przecież on mądry, uczony, i nawet w seminarium duchownym uczy. Ale z tym diabłem to jak dla mnie ździebko przesadził. Diabeł zbawiony? Jeszcze czego. Jednak jakaś sprawiedliwość musi być na świecie.

 Koniec

Też z Trójmiasta (Brodwino jest dzielnicą Sopotu)
Trzydzieści trzy lata temu, 16 sierpnia 1980 roku, przedstawiciele protestujących zakładów Wybrzeża powołali Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. W nocy z 16 na 17 sierpnia MKZ sformułował 21 postulatów, które zostały wypisane na sklejkach przez Arkadiusza “Arama” Rybickiego oraz Macieja Grzywaczewskiego, a następnie zawieszone na bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej.

tablice