Pessimism of Don Quixote

Ewa Maria Slaska

Do not worry, only this part is in Polish, further follows English text

Thanks an Arkadiusz Łuba for sending me that picture 🙂

I. Wstęp z niemieckiej prasy codziennej

Ach, miejmy nadzieję, że on naprawdę okaże się naszym promiennym zbawcą

Trudno wyrokować. Na pewno po odejściu Angeli Merkel Emmanuel Macron wybija się na przywódcę Europy, podczas gdy niemieckiemu kanclerzowi przypada zaledwie rola giermka-brzuchacza. O dalszych analogiach między dzisiejszą sytuacją Europy a życiorysem Rycerza o Smętnym Obliczu pisze Arek Łuba na swoim blogu o komiksach: TU. Ciekawe wydaje się oczywiście, że jak po dwóch miesiącach wojny biedny zapatrzony we własny brzuch giermek wreszcie podniósł oczy, ujrzał mroczne obrazy wojny i postanowił sam chwycić za miecz, natychmiast zleciały się zewsząd niemieckie intelektualne dziewczątka i chłopięta, przerażone do głębin jestestwa myślą o tym, że będzie brzydko, be i prosząc Sanczę Brzuchacza by natychmiast zrezygnował ze wspierania walki i powrócił do roli przygłupa. List intelektualistów niemieckich TU (jest nawet, niestety moja ulubiona pisarka, Juli Zeh). Najstraszniejsze w tym liście (nazwijmy go) pierwszym była teza, że jeżeli naród ukraiński będzie nadal cierpiał, to będzie to jego własna wina, bo broni się przed agresorem! To zdanie jest hańbą europejskiej myśli pacyfistycznej, a ludzie którzy uznali, że ofiara jest winna tego, że cierpi, są po prostu ch… I niech już tam sobie idą.

Na szczęście, zanim przyszedł czas na opublikowanie tego posta, pojawił się drugi list otwarty, w którym paru naprawdę porządnych intelektualistów wsparło Sancho Pansę w jego decyzji, żeby jednak stanąć po stronie sprawiedliwości.

Uwaga, po kliknięciu na tego linka znajdzie się też link, gdzie się można podpisać pod tym “drugim listem”, razem Danielem Kehlmannem, Maximem Billerem, Herthą Müller, Olgą i Vladimirem Kaminerami, ze mną i innymi porządnymi ludźmi.

Koniec części polskiej

II. Optimistic intermezzo

Albert Dros Photography

I have photographed many windmills over the years, but never one with poppies. Last week, after driving home I put my navigation ‘avoid motorways’. It’s a way for me to discover new places on the countryside, and this windmill was waiting for me. Just a few poppies were enough to make this photo.

René Magritte, The Telescope,1963, oil on canvas

III. About optimism of pessimists

Chapter Six
CERVANTES AS EDUCATOR
DON QUIXOTE AND THE PRACTICE
OF PESSIMISM

Don Quixote … is an allegory of the life of every man who,
unlike others, will not be careful merely for his own personal
welfare, but pursues an objective, ideal end that has taken
possession of his thinking and willing; and then, of course,
in this world he looks queer and odd.
-ARTHUR SCHOPENHAUER

Today we read Don Quixote with a bitter taste in our
mouths, almost with a feeling of torment, and would thus
seem very strange and incomprehensible to its author
and his contemporaries: they read it with the clearest
conscience in the world as the most cheerful of books,
they laughed themselves almost to death over it.
-FRIEDRICH NIETZSCHE

Prehistory

Different pessimists have read Don Quixote in different ways (…). But the uniform praise of this novel by the pessimists should cause us to wonder at the source of the commonplace understanding of its protagonist as an enemy of pessimism. Though the reader may reflexively think of Don Quixote as an inveterate optimist, charging at windmills and the like, I would suggest that this has more to do with the popularity of the musical Man of La Mancha than with Cervantes’s actual text. Whatever merits this lachrymose bit of theater may possess, fidelity to the spirit of Don Quixote is not actually one of them. If anything, Man of La Mancha resembles the heavy-handed, Wagnerian operatic romanticism that Nietzsche so feared being associated with.
Though I am not concerned here with cultural analysis, the reworking that Don Quixote receives in Man of La Mancha is an interesting example of the kind of imperialism of optimism that has succeeded in making pessimism invisible today. As Nietzsche reminds us, however, Cervantes’s book was received by its first readers as a bright comedy and was, indeed, internationally successful on that basis.

Practice of pessimism

If Quixote hopes, at first, to right wrongs with a wave of his noble sword, the sad truth about the world eventually destroys that expectation, both in him and in the reader. But if the narratives of chivalry that Cervantes mocks have been a dubious education for Quixote, that is not at all the case for Quixote’s own narrative of chivalry, which is an education for Sancho Panza and, through him, for the rest of us. And, as certain episodes in the novel suggest (particularly those in which Sancho is called upon to govern), it is even a useful political education. For Sancho, the unlettered peasant, to the surprise of everyone, governs wisely when given the opportunity. The justice that the insane Quixote is unable to effect with the sword, Sancho brings about through a sane and brave administration inspired by Quixote’s example. Sancho’s success is limited (indeed, ultimately it is destroyed), but it is (temporarily) genuine. For a time, Sancho organizes a small portion of the universe under something like a decent political regime. And all the characters in the novel, except Quixote, find this astounding.
Cervantes (…) characterizes the universe he created as a pessimistic vision and (…) his book aims at a goal that pessimists would recognize (and have recognized) – a mode of action that acknowledges the insuperable barriers that time-bound existence throws up against justice and happiness, but which does not respond to this situation with resignation. Don Quixote represents what I am terming a “practice of pessimism,” a mode of conduct and action founded on an absence of expectation and hope.

More tomorrow

Don Kichot na poddaszu

Przepiękną tę historię, pierwszy rozdział berlińskiej powieści Leberecht Hühnchen znalazł i umieścił na Facebooku Mars Wawrzyn dziękuję!

Heinrich Seidel, „Życiosław Kurczak” [Leberecht Hühnchen], 1883 – rozdział I

Deutsch (das ganze Buch) HIER

Dowiedziałem się przypadkiem, że mój dobry przyjaciel i kolega ze studiów Życiosław Kurczak już od jakiegoś czasu zamieszkuje w Berlinie i zajmuje stanowisko w jednej z dużych fabryk mechanicznych przed Bramą Oranienburską. Jak to pewnie zwykle bywa, nasza ożywiona początkowo korespondencja stopniowo przygasła i wreszcie całkiem straciliśmy się z oczu; ostatnim znakiem życia od niego była wiadomość o małżeństwie, które zawarte zostało przed około siedmiu laty w małym miasteczku w Westfalii. Jego nazwisko ściśle wiązało się ze wspomnieniem radosnych czasów studenckich i od razu postanowiłem go odszukać, by kapitalnego człowieka ponownie zobaczyć i odświeżyć wspomnienie dawnych dobrych czasów.

Życiosław Kurczak należał do tych uprzywilejowanych, którym dobra wróżka włożyła do kołyski najlepszy prezent — sztukę bycia szczęśliwym; posiadał dar czerpania słodyczy z każdego kwiatu, nawet z zatrutego. Nie pamiętam, bym widział go markotnym dłużej niż pięć minut, potem wypełniający go niepokonany słoneczny blask znowu jaśniał i umiał nawet najtrudniejszą sprawę zobaczyć przez różowe okulary. W Hanowerze, gdzie studiowaliśmy na politechnice, otrzymywał nader skromne wsparcie z domu i zarabiał na konieczne wydatki udzielaniem licho opłacanych korepetycji; nie opuszczał przy tym jednak żadnego spotkania studenckiego i — co było dla mnie najtrudniejsze do pojęcia — prawie zawsze miał pieniądze, tak że mógł drugiemu coś pożyczyć. Któregoś niedzielnego wieczora znalazłem się w tym, muszę wyznać, nierzadkim położeniu, że wszystkie me źródła wsparcia wyschły, podczas gdy weksel miał nadejść dopiero za kilka dni. Po starannym przetrząśnięciu wszystkich kieszeni i wyciągnięciu wszystkich szuflad zgromadziłem zaledwie trzydzieści fenigów i z tym majątkiem, samotnie pobrzękującym mi w kieszeni, włóczyłem się po ulicach, gorączkowo zastanawiając się nad najkorzystniejszym sposobem utopienia tego kapitału. Te rozmyślania przerwał Kurczak, który nagle stanął przede mną z najszczęśliwszą miną na świecie i zapytał, czy nie mógłbym pożyczyć mu trzech talarów. Ponieważ o to samo chciałem zapytać jego, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu i wyjaśniłem, w czym rzecz.

Wspaniale — rzekł. – A więc masz jeszcze trzydzieści fenigów? Kiedy dodamy jedno z drugim, nic też nie przybędzie. Ja właśnie wszystko oddałem naszemu krajanowi Braunowi, który musiał dorzucić się do dużego interesu i oczywiście koniecznie potrzebował pieniędzy. A więc masz jeszcze trzydzieści fenigów? Za to wesoło spędzimy sobie wieczór!

Popatrzyłem na niego zdumiony.

— Daj mi no tylko pieniądze — rzekł — chcę iść na zakupy — w domu też mam różne rzeczy — to będzie lukullusowa, powiadam, lukullusowa uczta.

Ruszyliśmy wąskimi uliczkami w kierunku przedmieścia, gdzie mieszkał. Po drodze zniknął w małym, skromnym sklepiku, który można było poznać po parze skrzyżowanych wapiennych fajeczek, kilku zakurzonych paczkach cykorii i tytoniu, pojemnikach z pastą do butów i garnkach z musztardą, a po chwili wyłonił się stamtąd z dwiema torbami.

Życiosław Kurczak mieszkał na poddaszu śmiesznie małego i niskiego domku, położonego w równie miniaturowym ogrodzie. W pokoju dziennym było akurat tyle miejsca, żeby dwóch bezpretensjonalnych mężczyzn mogło rozprostować nogi, a obok znajdował się pokoik ze skosem, niemal w całości zajmowany przez jego łóżko, tak że kiedy Kurczak siedząc na łóżku chciał założył buty, musiał otwierać drzwi. W klitce tej było jednak coś przytulnego; przeszło na nią coś z pogodnego usposobienia jej mieszkańca.

— Przede wszystkim ogrzej się – rzekł Kurczak — i siadaj na sofie, znajdź sobie jednak dolinkę. Sofa jest nieco górzysta i ważne jest, by usiąść w dolinie.

Rozdmuchał ogień w wolnostojącym żelaznym piecyku, który pod względem wielkości miał się tak mniej więcej do zwykłego pieca jak jamnik do nowofundlanda, i z zadowoleniem przyglądał się rozgorzałemu płomykowi. Piec ten był przedmiotem jego ciągłego zachwytu.

— Nie rozumiem – powiedział — co ludzie mają przeciwko żelaznym piecykom. Za kwadrans mamy tu ciepło. A to, że trzeba ognia pilnować i go podtrzymywać, to jest najprzyjemniejsze zajęcie, jakie znam. A kiedy za oknem trzaskające mrozy, on ślicznie się prezentuje, kiedy taki czerwony i buńczuczny stoi sobie w kącie i na przekór zimnu się rozżarza.

Następnie chwycił mały pordzewiały blaszany garnek, napełnił go wodą i postawił na piecu. Potem nakrył do stołu. W niedużej drewnianej szafce znajdowały się sprzęty kuchenne. Były to dwie filiżanki, jedna wąska wysoka, z błękitną niezapominajką i niezbyt pasującą podstawką, druga całkiem szeroka płaska, której brakowało uchwytu. Dalej ujawniła się mała krzywa maselniczka, blaszana puszka z herbatą i okrągła papierowa tutka, niegdyś mieszcząca kołnierzyki do koszuli, dzisiaj awansowana do rangi cukiernicy. Najkosztowniejszym elementem był jednak wykonany z brązowej ceramiki mały okrągły imbryk do herbaty, z którym obchodził się wyjątkowo ostrożnie, jakby był rodzinną pamiątką i szczególną świętością. Trzy talerze i dwa noże, na tyle do siebie niepodobne, na ile to jest możliwe pośród noży stołowych, widelec z dwoma zaledwie zębami i z fatalną skłonnością do gubienia rączki oraz dwie powyginane łyżeczki ze sztucznego srebra dopełniały zestawu.

Ustawiwszy z pewną zręcznością wszystkie te przedmioty, powiódł po nich pełnym zadowolenia łagodnym spojrzeniem i rzekł: — Cały mój dobytek. Jest to już jednak przecież niewielki wstęp do gospodarności.

Tymczasem woda zawrzała i Kurczak wyciągnął z większej torby pięć jajek, które następnie z wielką zręcznością i przy pomocy swego zegarka kieszonkowego jął gotować. Nastawiwszy następnie świeżą wodę na herbatę i wydobywszy wielki bochen chleba, usadowił się z wyrazem najwyższego zadowolenia na twarzy w sąsiedniej dolince sofy i rozpoczęła się wieczerza.

Zjadłszy jedno jajko, mój przyjaciel ujął drugie i spojrzał na nie refleksyjnie. — Patrz, takie jajko – rzekł — a zawiera całą kurę, musi być tylko wysiedziane. A gdy podrośnie, ta znowu składa jajka, z których znowu będą kury i tak dalej, pokolenie za pokoleniem, niezliczone zastępy zaludniające ziemię. Teraz biorę to jajko i z jednym kęsem wszystkie znikają. Oto, co nazywam ucztą!

Tak ucztowaliśmy i popijaliśmy przy tym herbatę. Ponieważ pięć przez dwa nie idzie, zostało jedno małe, osobliwe żółte jajko, które postanowiliśmy podzielić. — Zdarza się – rzekł mój przyjaciel, zręcznie opukując jajko ostrzem noża, by je rozpołowić — zdarza się, że pośród zwykłych jajek zaplącze się nader rzadki egzemplarz. Bażanty składają takie małe żółte i wierzę istotnie, że to jajko bażancie; miałem kiedyś jedno w kolekcji i wyglądało dokładnie tak samo.

Wydobył swoją połówkę ze skorupki i z namysłem spożył. Potem oparł się wygodnie i z półprzymkniętymi oczami i uśmiechem gastronomicznego błogostanu wyszeptał: — Bażant! Lukullusowa!

Po jedzeniu objawiła się fatalna okoliczność. Mieliśmy wprawdzie tytoń, bo zakupiona wcześniej przez Kurczaka wąska niebieska torebka zawierała tego wybornego ziela za dziesięć fenigów, mój przyjaciel posiadał wszakże tylko jedną wadliwą fajkę, której ustnik zgryziony był do ostatniej główki, a cybuch, będąc o wiele za mały względem kolanka, miał ten niezapomniany zwyczaj, że nagle wybuchał i na nogawki spodni spadał wtedy deszcz iskier.

— Tę trudność łatwo rozwiążemy – oświadczył Kurczak – mam tu Don Kiszota (tytuł ten obok Biblii i kilku prac naukowych stanowił całość jego biblioteki) – jeden pali, drugi czyta, rozdział za rozdziałem. Ty jako gość otrzymujesz fajkę jako pierwszy, więc wszystko jest w porządku.

Potem, gdy ja nabijałem fajkę, a on z namysłem siorbał resztkę herbaty, przyszła mu do głowy nowa myśl.

— To dość niesamowite, gdy się pomyśli, że po to, bym ja mógł w spokoju siorbać herbatę, a ty palić fajkę, pracowity Chińczyk w odległym kraju sadzi sadzonki, a Murzyn pracuje w tropikalnym słońcu. Do tego wielkie parowce w sztormie i szkwale przedzierają się dla nas przez oceany, a karawany ciągną przez rozpalone pustynie. Dumny król handlu-milioner, co w pałacu w Hamburgu mieszka i nad brzegiem Łaby książęcą posiada rezydencję, musi część swojej troski nam poświęcać i podczas gdy jemu zmiany koniunktury nie pozwalają spać po nocach, my leżymy sobie wygodnie wyciągnięci i marzymy o pięknych sprawach, pozwalając jemu zadręczać się tym, byśmy my mogli nabyć herbatę i tytoń. Smakuje mi podwójnie, gdy o tym myślę.

Ach, nie brał pod uwagę, że większość tej herbaty mogła wyrosnąć na rodzimej wierzbie nad brzegiem leniwie płynącego potoku, a tytoń w najlepszym razie pochodził z Marchii Wkrzańskiej, jeżeli nie został wyhodowany na polach Meklemburgii z tej samej rzepy, z której powstał cukier, co osłodził nam herbatę.

Następnie zagłębiliśmy się ponownie w starym wiecznym Don Kiszocie i tak wieczór ów wesoło i spokojnie dobiegł końca.

_______________________

Heinrich Seidel (1842-1906) był niezwykłą osobowością, inżynierem, pisarzem i poetą: https://en.wikipedia.org/wiki/Heinrich_Seidel albo tu – po niemiecku.

Walczyliśmy jak Don Kiszot

List Ireny Bobowskiej, Neni, młodej poznańskiej poetki i konspiratorki, straconej w roku 1942 w Berlinie, opublikowany w książce Stefanii Tokarskiej-Kaszubowej Nenia (Poznań 1999):

Wyrokiem Landgerichtu zostaliśmy, niżej podpisana i dwaj współwinni, Michalski Stanisław i Zakrzewski Radziwój, skazani na karę śmierci. Proszę o ułaskawienie, zwłaszcza dla Michalskiego i Zakrzewskiego oraz – jeśli to możliwe – również dla mnie.
Szczególnie proszę o ułaskawienie dla Michalskiego i Zakrzewskiego, ponieważ czuję się za nich odpowiedzialna.
Oni by nigdy czegoś takiego nie uczynili, gdybym ja z mym kuzynem Kwiatkowskim ich obu nie namówiła.
Bądźcie Panowie ludzcy i uwzględnijcie, iż obaj ci oskarżeni byli młodzi i zawinili nie tyle przez swe przekonania i czyny, a przez swą młodzieńczą żądzę przygód. Nie każcie im płacić tak wysokiej ceny.

Zakrzewski i Michalski nie byli świadomi niebezpieczeństw, jakie wiązały się z zadaniem, które im zleciłam i na pewno dziś gorzko żałują swego czynu. Pomyślcie Panowie także, że cała ta nasza robota była jedynie czystą dziecinadą. Nie można bowiem powiedzieć, iż gazetka pisana na maszynie i drukowana na małym powielaczu w najwyżej 100 egzemplarzach w ciągu tygodnia, gazetka czytana przez z górą kilkuset ludzi, stanowiła zagrożenie dla Niemiec. Walczyliśmy jak Don Kiszot. Bądźcie Panowie wspaniałomyślni i nie każcie nam zapłacić za tę dziecięcą zabawę życiem.

Rozumiem, że w czasie wojny rzeczy takie traktowane są szczególnie surowo, lecz weźcie pod uwagę, iż wspaniałomyślność może nieraz więcej uczynić niż nieubłagana surowość.

I darujcie życie, jeśli już nie prowodyrom, to choćby tym dwóm, Michalskiemu i Zakrzewskiemu, którzy stanowili jedynie nasze narzędzie.

Irena Bobowska

List został napisany w więzieniu Plötzensee w przeddzień wykonania wyroku śmierci, 26 września 1942 roku. Następnego dnia o godzinie 4:36 Irena Bobowska została stracona.

***

Ostatnie pozdrowienie

Przez gwiazdy i księżyc i słońca promienie,
Przez wszystkie blaski istniejące,
Zasyłam w dom mój pozdrowienie,
I moje serce tęskniące.

Przez drzewa i krzewy i przez wiatru tchnienie,
Przez wszystko, co kwitnie i rośnie,
Zasyłam w dom mój pozdrowienie,
I moje sny o wiośnie.

Przez świeżą zieleń, przez błękit nieba,
Przez grę kolorów tęczową, lśnienia,
Zasyłam w dom mój pozdrowienia,
Tchnące miłością purpurową.

Przez bicie dzwonów, przez ptaszęce pienia,
Przez wszystkie śpiewy i dźwięki,
Zasyłam w dom mój pozdrowienia,
W tonach żałosnej piosenki.

Przez sny złote i srebrne marzenia,
I poprzez myśli tęsknych roje…
Zasyłam w dom mój pozdrowienia,
Przyślijcie Wy mi serca swoje.

Niedatowany wiersz Ireny Bobowskiej, napisany zapewne z okazji świąt Bożego Narodzenia 1941 roku, gdy Nenia przebywała w szpitalu więziennym w Berlin-Moabit. Od momentu aresztowania 20 czerwca 1940 roku, Nenia była przetrzymywana w kilku różnych więzieniach – w Poznaniu były to najpierw areszt gestapo w Domu Żołnierza, a potem cela 23 w Forcie VII, potem ciężkie i okrutne więzienie we Wronkach, a w Berlinie kolejno więzienie w Spandau, szpital więzienny na Moabicie, więzienie kobiece na Barnimstrasse i wreszcie miejsce kaźni, ale tylko przez kilkanaście godzin – więzienie Plötzensee.

Nenia chorowała w dzieciństwie na chorobę Heinego-Medina i przez całe życie poruszała się o kulach albo w wózku inwalidzkim.



Chichot Temidy 4

Erotyka i seks

Tym dwom ważnym dla nas ludzi sprawom Temida poświęca szczególną troskę, w końcu jest empatyczną kobietą. Zobaczmy zatem, czego nie wolno robić, a co jest zgodne z prawem u wuja Sama i w innych krajach:

W Little Rock (Arkansas) mężczyznom i kobietom nie wolno flirtować na ulicy, gdyż może to grozić 30 dniami aresztu.

W Hartford (Connecticut) zakazane jest całowanie żony w niedzielę.

Na Florydzie, w stanie Montana, Wirginia i Waszyngton jedyną akceptowaną pozycją seksualną jest pozycja misjonarska. Wszystkie inne uważa się za niedozwolone.

W stanie Arizona seks oralny jest uważany za sodomię.

Na Florydzie nie można całować piersi żony.

W stanie Indiana zabronione jest noszenie wąsów, jeżeli ich właściciel ma zwyczaj całowania innych ludzi.

W stanie Iowa pocałunek nie może trwać dłużej niż pięć minut.

W Ottumwa, w tym samym stanie, mężczyźnie nie wolno mrugać do kobiety, której nie zna.

W Ames (Iowa) mężowi nie wolno po stosunku wypić więcej niż trzech łyków piwa, kiedy leży z żoną w łóżku, lub trzyma ją w ramionach.

W stanie Kentucky kierowcom taksówek nie wolno kochać się na przednim siedzeniu pojazdu w czasie godzin pracy.

W stanie Massachusetts kobieta w czasie uprawiania seksu nie może znajdować się na górze.

Na Florydzie zabronione są stosunki seksualne z jeżozwierzem.

W Alexandrii (Minessota) mężczyźnie nie wolno kochać się z żoną, kiedy z jego ust czuć zapach czosnku, cebuli albo sardynek. Jeżeli jego żona sobie tego zażyczy, musi umyć zęby.

W Carlsbadzie (Nowy Meksyk) dozwolone jest uprawianie seksu podczas przerwy w pracy na lunch w zaparkowanym samochodzie, jeżeli w pojeździe są zaciągnięte zasłony.

W Szwecji legalna jest prostytucja, ale sprzeczne z prawem jest korzystanie z usług prostytutki.

W Singapurze niezgodny z prawem jest seks oralny, chyba że stanowi element gry wstępnej.

W Australii prawny wiek inicjacji seksualnej wynosi 16 lat, ale jeżeli dana osoba pozostaje pod opieką rodziców, lub opiekunów prawnych, wiek ten wynosi 18 lat.

We Francji oraz w stanie Wisconsin nie można całować się w pociągach.

We Włoszech wolno podszczypywać kobiety w pupę.

W Arabii Saudyjskiej zabronione jest całowanie nieznajomych.

W stanie Karolina Północna wszystkie pary decydujące się na nocleg w hotelu są zobowiązane wynająć pokój z dwoma oddzielnymi łóżkami. Odległość między nimi musi wynosić co najmniej dwie stopy. Surowo zabronione jest także uprawianie seksu na wolnej przestrzeni między łóżkami.

W Allentown (Pensylwania) mężczyznom nie wolno pojawiać się publicznie w stanie podniecenia seksualnego, podobnie, jak w Mississippi kobietom.

W stanie Oklahoma, Rhode Island oraz Wirginia nadal zakazane jest utrzymywanie stosunków pozamałżeńskich.

W Dallas (Teksas) zakazane jest posiadanie realistycznie wyglądających wibratorów.

W stanie Teksas rozwiedzionym szesnastolatkom nie wolno rozmawiać o seksie podczas dodatkowych zajęć w szkole średniej.

W Lebanon (Wirginia) nie można wyrzucić żony z łóżka.

W Auburn (Waszyngton) mężczyzna pozbawiający kobietę dziewictwa, bez względu na jej wiek, czy też stan cywilny, może zostać oskarżony i skazany na pięć lat więzienia.

W Connorsville (Wisconsin) mężczyźnie nie wolno strzelać z broni palnej w momencie, kiedy jego partnerka przeżywa orgazm.

To byłoby na razie na tyle, jeżeli chodzi o Chichot Temidy. Do tej zabawnej lektury postaram się jeszcze wrócić, ale pojutrze wypada 80 rocznica pewnego ważnego dekretu, wynikającego z Układu Sikorski-Majski, o którym chciałbym napisać w następnym materiale, więc będzie poważniej.

Opracowanie i wybór: Zbigniew Milewicz

Chichot Temidy 3

Dziwny jest ten świat

To tytuł kolejnego rozdziału przepisywanej książeczki, jak adekwatny, przekonacie się Państwo sami:

W stanie Arkansas, według tamtejszego prawa, nauczyciele, którzy noszą fryzurę „na pazia“, nie dostaną podwyżki.

W Little Rock, w tym samym stanie, nie można używać klaksonu w miejscach, gdzie po godzinie 21.00 podawane są napoje i kanapki.

W Blythe (Kalifornia) nie wolno nosić kowbojskich butów, jeśli nie posiada się przynajmniej dwóch krów.

W stanie Oregon zabronione jest gwizdanie pod wodą.

W Tampa Bay (Floryda) niezgodne z przepisami jest jedzenie białego sera w niedzielę, po godzinie 18.00.

W Pullman (Illinois) można protestować nago przed ratuszem, ale pod warunkiem, że ma się mniej niż 17 lat i posiada się odpowiednie zezwolenie.

W Bostonie (Massachusetts) zabroniona jest gra na skrzypcach. Tamże również – dwóm osobom nie wolno się całować pod kościołem.

W Fort Madison (Iowa) oddział straży pożarnej musi ćwiczyć walkę z ogniem 15 minut przed wezwaniem do pożaru.

W stanie Iowa jednoręki pianista musi występować za darmo.

W stanie Kentucky, jeżeli podaruje się przyjacielowi butelkę piwa, wina lub spirytusu (jako prezent), można zostać skazanym na pięć lat więzienia.

Również w Kentucky żałobnikowi, który czuwa nad zmarłym nie wolno zjeść więcej niż trzech kanapek.

W Holyoke (Massachusetts) niezgodne z prawem jest podlewanie trawnika, kiedy pada deszcz.

W Brainerd (Minessota) każdy mężczyzna musi zapuścić brodę.

W stanie Nebraska rodzic może zostać aresztowany, jeżeli jego dziecko nie powstrzyma bekania podczas nabożeństwa w kościele.

W Las Vegas (Newada) wykroczeniem jest zgubienie protezy zębowej.

W stanie Nowy Jork prawo zakazuje witania się gestem, polegającym na położeniu kciuka na nosie i poruszaniu resztą palców.

Na Hawajach sprzeczne z prawem są praktyki wkładania monet jednocentowych do ucha.

W Asheville (Karolina Północna) nie wolno kichać na ulicy.

W Marion (Ohio) zakazane jest jedzenie pączków i chodzenie w tym samym czasie tyłem po ulicy.

W Hazelton (Pensylwania) nauczycielom nie wolno pić napojów gazowanych w czasie, kiedy prowadzą lekcje.

W stanie Teksas zakazane jest posiadanie Encyklopaedii Britannica, gdyż jedno z opublikowanych w niej haseł zawiera informacje pozwalające na domowy wyrób piwa.

W stanie Vermont surowo wzbronione jest malowanie krajobrazów w czasie wojny.

W Norfolk (Wirginia) nie wolno pluć na mewy.

W stanie Waszyngton zabronione jest bezpodstawne utrzymywanie, iż jest się dzieckiem bogatych rodziców.

Na koniec kilka ciekawostek spoza USA:

W Tajlandii nie można deptać banknotów i monet, bez względu na walutę. Nie wolno również wyrzucać zużytej gumy balonowej na chodnik, grozi za to grzywna w wysokości 600 dolarów.

W Kanadzie niezgodne z prawem jest pozbawienie życia chorego przez wystraszenie go.

W Anglii samobójstwo jest klasyfikowane jako przestępstwo skarbowe.

Opracowanie i wybór: Zbigniew Milewicz

Łapacz na polu żyta

Ewa Maria Slaska:

W miniony piątek minęło 70 lat od wydania Buszującego w zbożu J. D. Salingera. Dziwaczny tytuł, ale i tak wszyscy pamiętamy, o co w nim chodzi. Niestety Catcher in the rye został nieprawidłowo przetłumaczony na polski. Holden Caulfield nie chciał, jak dorośnie, buszować w zbożu, chciał być “łapaczem” dzieci, buszujących w łanie dojrzałego żyta na polu, które dochodzi do krawędzi przepaści. Ale myślę, że niczego nie powinniśmy już zmieniać w tym, że po polsku książka nazywa się “buszujący w zbożu”, bo to dobry tytuł i wywołuje dobre, obrazowe skojarzenia.

Mnie jednak zawsze intrygowały kaczki w tej powieści. Holden właśnie uciekł ze szkoły (a właściwie opuścił ją kilka dni przed czasem) i odwiedza swojego nauczyciela angielskiego, który dał mu złą ocenę za ostatnie wypracowanie. Nauczyciel się tłumaczy, dlaczego musiał to zrobić, Holden mu coś odpowiada.

Najzabawniejsze, że plotąc tak trzy po trzy myślałem przez cały czas o czymś innym. Mieszkam stale w Nowym Jorku i myślałem o stawie w południowej części Parku Centralnego. Zastanawiałem się, czy będzie zamarznięty, kiedy przyjadę, a jeżeli zamarznie, co się stanie z kaczkami. Głowiłem się, co robią kaczki, kiedy lód ścina cały staw. Czy ktoś po nie przyjeżdża ciężarówką i zabiera je do zoo albo gdzie indziej, czy też może same po prostu odlatują?

Pytanie powraca, gdy Holden, już w Nowym Jorku, jedzie taksówką.

Nagle coś mi się przypomniało.
– Ej, słuchaj pan. Pewnie pan zna te kaczki na lagunie w południowej części parku.
– Co?
– Kaczki z tego jeziorka? Może pan przypadkiem wie, gdzie się podziewają, kiedy woda zamarza? Nie wie pan tego przypadkiem?
Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że mam jedną szansę na milion, żeby trafić na szofera, który by to wiedział. Obejrzał się na mnie, popatrzył jak na wariata.
– O co chodzi? – spytał. – Balona pan ze mnie robisz czy jak?
– Nie, skąd znowu. Po prostu jestem ciekawy. Nic więcej.

Prawdopodobnie na zasadzie skojarzeń Holden następnego taksówkarza pyta o to samo.

Po jakimś czasie nawiązałem coś w rodzaju rozmowy z kierowcą taksówki. Nazywał się Horwitz. Okazał się o wiele sympatyczniejszy od tamtego taksówkarza, z którym jechałem poprzednio. Przyszło mi więc do głowy, że może on coś wie na temat kaczek.

– Panie Horwitz – powiedziałem – czy pan przejeżdża czasem koło laguny w Parku Centralnym? Wie pan, w południowej części parku?
– Koło czego?
– Koło laguny. Takie, wie pan, jeziorko. Gdzie pływają kaczki. Wie pan?
– Aha. No to co?
– Zauważył pan kaczki, co tam pływają w kółko po wodzie? Wiosną i latem. Czy pan przypadkiem nie wie, gdzie one się podziewają w zimie?
– Kto?
– Kaczki. Nie wie pan tego przypadkiem? Czy może ktoś po nie przyjeżdża i zabiera je samochodem, czy też same odlatują na południe?
Horwitz odwrócił się i popatrzył na mnie. Chłop był widać z natury niecierpliwy. Chociaż zły nie był.
– Skąd, u diabła, mam wiedzieć? – odrzekł. – Skąd, u diabła, mam wiedzieć takie głupstwa?
– W każdym razie niech się pan nie gniewa – powiedziałem. Gniewał się. Może o to pytanie, a może o coś innego, nie wiem.
– Kto się gniewa? Nikt się przecież nie gniewa.
Nie próbowałem dalszej pogawędki, skoro taki był drażliwy. Ale on sam się odezwał. Znów się odwrócił i rzekł:
– Ryby nigdzie się nie wynoszą. Zostają na miejscu. W tym tam głupim jeziorku.
– Ryby to co innego. Ryby są inne. Ja mówię o kaczkach – odparłem.
– Co to za różnica? Żadnej różnicy nie ma – powiedział Horwitz.
Cokolwiek mówił, miało się wrażenie, że okropnie się irytuje.
– Dla ryb zima jest jeszcze cięższa do wytrzymania niż dla kaczek. Niech się pan zastanowi.
Przez chwilę nic nie odpowiadałem. Potem powiedziałem:
– Może i racja. No, więc, co robią ryby, kiedy całe jeziorko aż do dna zamarza, a ludzie ślizgają się po nim?
Horwitz znowu się odwrócił.
– Rany boskie, o co panu chodzi? – wrzasnął na mnie. – Gdzie mają się podziać? Siedzą tam gdzie zawsze.
– Nie mogą przecież nie zwracać wcale uwagi na lód. To niemożliwe.
– A kto mówi, że nie zwracają uwagi? Jak jest lód, to każdy go przecież widzi – powiedział Horwitz.
Był okropnie wzburzony, bałem się, że wpakuje wóz na latarnię czy coś w tym rodzaju.
– Żyją sobie dalej w lodzie. Taka już ich cholerna natura. Zamarzają na miejscu, tak jak są, na całą zimę – Taak? A co żrą? Bo jeżeli zamarzają na dobre, to nie mogą pływać i szukać sobie żarcia.
– Rany boskie, czego pan chce? Całym ciałem ciągną pożywienie, i co im tam potrzeba, po prostu z rozmaitego wodnego zielska i śmieci, co są w lodzie. Mają wciąż pory otwarte. Taka ich cholerna natura. Rozumie pan?
I znów się odwrócił do kierownicy, żeby na mnie popatrzyć.
– Aha – powiedziałem.
Dałem temu spokój. Bałem się, że rozwali wóz i mnie razem z wozem w drzazgi. Zresztą słaba przyjemność dyskutować z takim obraźliwym facetem.
– Może by pan zgodził się przystanąć i wstąpić ze mną gdzieś na jednego? – spytałem.
Nic nie odpowiedział. Pewnie jeszcze rozmyślał o rybach. Powtórzyłem propozycję. Chłop był w gruncie rzeczy sympatyczny, i zabawny także.
– Nie mam, bracie, czasu wstępować na kielicha – powiedział. – A ile właściwie pan ma lat? Dlaczego pan o tej porze nie leży w łóżku, w domu?
– Nie chce mi się spać.
Kiedy zajechaliśmy przed lokal Ernie’ego i zapłaciłem rachunek, Horwitz znowu wyjechał z rybami. Zabiłem mu ćwieka w głowę, fakt.
– Słuchaj pan – powiedział. – Gdyby pan był rybą, matka przyroda opiekowałaby się przecież panem, co? Mam rację czy nie? Nie myśli pan chyba, że ryby po prostu wszystkie zdychają zimą? Myśli pan?
– Nie, ale…
– Nie, przysięgam Bogu, że nie! – powiedział Horwitz i ruszył wozem z miejsca, jakby go piorun strzelił.

(…)

Kombinowałem że pójdę nad jeziorko i przekonam się w końcu, co kaczki robią, zobaczę, czy są tam gdzieś w pobliżu, czy też ich nie ma. Ale po dziś dzień nie wiem, jak jest naprawdę z tymi kaczkami.
Do parku było niedaleko, poza tym nie miałem dokąd iść, nie wiedziałem nawet, gdzie przespać resztę nocy, więc poszedłem. Nie czułem się ani trochę zmęczony. Tylko przegrany jak diabli.

Wszedłem do parku, Ciemno było tam, choć oko wykol.

Od urodzenia mieszkałem w Nowym Jorku, Park Centralny znam jak własną kieszeń, bo kiedy byłem mały, całymi dniami rozbijałem się po nim na wrotkach albo na rowerze, a mimo to nie mogłem tamtej nocy trafić nad jeziorko. Wiedziałem, gdzie jest – w południowej części parku – ale nie mogłem go znaleźć w żaden sposób. Musiałem być gorzej zalany, niż mi się wydawało. Szedłem i szedłem, coraz ciemniej się robiło dokoła i coraz bardziej ponuro. Nigdzie w parku żywej duszy nie spotkałem. Z tego zresztą byłem zadowolony. Pewnie bym zwiał ze strachu, gdybym się na kogoś napatoczył. W końcu znalazłem, czego szukałem. Woda była częściowo zamarznięta, a częściowo nie. Kaczek ani śladu. Obszedłem całe to cholerne jeziorko, raz o mały włos nie chlupnąłem do wody, ale kaczek ani widu, ani słychu. Przyszło mi na myśl, że jeżeli są w pobliżu, to pewnie o tej porze śpią gdzieś tuż nad brzegiem, w trawie. No i tym sposobem o mało nie wpadłem do wody. Ale kaczek nie znalazłem. Ani jednej.

To tyle o kaczkach.

Przełożyła Maria Skibniewska

§§§ Anegdoty prokuratora Ogórka (6)

Do publikacji wybrał i opracował: Zbigniew Milewicz

W latach 70 w ramach tzw. „wymiany doświadczeń“, odwiedziła ówczesne województwo katowickie grupa prawników z zaprzyjaźnionego, ościennego państwa. Ze strony polskiej towarzyszył im ówczesny minister sprawiedliwości, zaś funkcję tłumacza pełniła pani sędzia Danuta Trojnar.
Gdy po całodziennej pracy, wieczorem, znużona wróciła do domu, zauważyła brak pierścionka na palcu. Przypomniała sobie, że w czasie pobytu w willi rządowej zdjęła pierścionek, gdy myła ręce w toalecie.
Natychmiast zatelefonowała pod ten adres. Telefon odebrał sam minister, który odnalazł pierścionek i obiecał przesłać go natychmiast właścicielce za pośrednictwem ówczesnego prezesa sądu wojewódzkiego. Nazajutrz prezes poprosił woźnego, by oddał pierścionek właścicielce, która prowadziła akurat rozprawę na sali sądowej.
Woźny wszedł na salę rozpraw i w obecności stron, ich pełnomocników i zebranej publiczności zawołał donośnym głosem:
– Pan minister przesyła pani sędzi – złoty pierścionek.
Szmer zdziwienia, ale i podziwu przeszedł przez salę rozpraw. Towarzyszył pani sędzi również przez kilka następnych tygodni.

Przodkowie i potomkowie

Przed laty w Prokuraturze Powiatowej w Zabrzu pracowała młoda, inteligentna i ambitna pani prokurator, Anna Andrysiak. W tym samym czasie Bolesław Andrysiak był już znanym i wziętym adwokatem katowickiej palestry.
Kiedy na jakimś spotkaniu, po raz pierwszy ich sobie przedstawiono, ona z młodzieńczą bezpośredniością powiedziała:
– Zastanawiam się, czy nie mamy wspólnych…
i w tym momencie fatalnie się przejęzyczyła, gdyż zamiast powiedzieć przodków, powiedziała potomków.
Pan mecenas skwapliwie podchwycił ten freudowski lapsus, a następnie – rozwijając rodzinny wątek powiedział :
– Pani prokurator ! Wspólnych przodków chyba nie mamy, ale jeżeli chodzi o wspólnych potomków, to… serdecznie panią zapraszam…

Prawnicze myślenie

Wybitny specjalista prawa międzynarodowego, prof. Julian Makowski egzaminuje inteligentnego, ale leniwego studenta, który słabo przygotował się do egzaminu. Na precyzyjne pytania profesora student odpowiada ogólnikowo i enigmatycznie, pomijając sedno sprawy.
Po pewnym czasie tego kulawego dialogu profesor zdenerwował się, wziął indeks studenta i wpisał: „idiota“. Student, nie tracąc rezonu, odpowiedział :
– Panie profesorze, widzę podpis, ale nie widzę stopnia.
Wówczas profesor roześmiał się serdecznie, przekreślił poprzedni wpis i wstawił ocenę „bardzo dobry“. A ustnie dodał:
– Za myślenie prawnicze.

Reszta opowiastek poniżej na zdjęciach; przypominam, że wystarczy kliknąć na każdą z nich, żeby obrazek się powiększył, ułatwiając czytanie.

Niestety brak miejsca, żeby przytoczyć wszystkie dykteryjki z tej kapitalnej książki. W rozmowie telefonicznej z panem Zygmuntem Ogórkiem dowiedziałem się, że ma on kilkadziesiąt nowych anegdot i nadzieję, że nadejdą kiedyś czasy, kiedy będzie je można opublikować.

Serdecznie życzę tego Autorowi i sobie przy okazji również.

§§§ Anegdoty prokuratora Ogórka (5)

This image has an empty alt attribute; its file name is oratorwinieta-2.jpg

Do publikacji wybrał i opracował Zbigniew Milewicz

Okazanie

W czasach PRL-u handel dewizami był zakazany. Można je było wprawdzie posiadać, ale nie wolno ich było – cóż za paradoks – kupić, zaś odsprzedać można było tylko bankom. W tej sytuacji – wziętej żywcem z Mrożka – pokątny handel dewizami był dość powszechny, a milicja uganiała się za pośrednikami po całej Polsce. Na ich celowniku znalazł się też znany handlarz walutami Marian vel Moszek M.

Pewnego razu zrobiono mu zdjęcie na końskim targu, gdy rozmawia z innym hurtownikiem w „dewizowej branży“. Milicjanci w przekonaniu, że teraz uda im się zagonić handlarza w kozi róg, wezwali go do komisariatu, okazali mu zrobione zdjęcie i zapytali tryumfalnie:
– Kto to jest?
Moszek M. wziął zdjęcie do ręki, popatrzył na nie z bliska i z pewnej odległości, przekręcił w lewo i w prawo, a na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia i intelektualnego wysiłku. W końcu przemówił:
– Już go gdzieś widziałem, już gdzieś widziałem ten koński łeb.
W kadrze bowiem, na pierwszym planie znalazła się chłopska furmanka z koniem w zaprzęgu.
– Nie o konia chodzi, tylko o tego faceta, który obok pana stoi – zdenerwował się milicjant.
– A tego to nie znam, odpowiedział zdecydowanie Moszek M.

Poniżej dalsze opowieści prokuratora Ogórka. Przypominam, że wystarczy “kliknąć” w wybraną stronę, aby uzyskać łatwe w czytaniu powiększenie.

§§§ Anegdoty prokuratora Ogórka (4)

This image has an empty alt attribute; its file name is oratorwinieta-2.jpg

Do publikacji wyszukał i przygotował Zbigniew Milewicz

Kwiaty dla prokuratora

Skarga obywatelska jest instytucją prawną, ale niezasadna może stać się prawdziwą udręką dla urzędnika, zwłaszcza gdy skarżącym jest kwerulant lub psychiczny maniak. Wie o tym każdy doświadczony prokurator. Pod koniec lat 70 przekonali się o tym tyscy prokuratorzy, gdy odmówili pewnej kobiecie wszczęcia dochodzenia w sprawie rzekomego zagrożenia jej życia. Czyn ten, według słów pokrzywdzonej polegał na tym, że niezidentyfikowani sprawcy truli ją gazem, wpuszczanym do mieszkania przez dziurkę od klucza oraz napromieniowali ją przez szyby w oknie i zewnętrzne ściany mieszkania.

Wszelkie, delikatne zresztą, sugestie, że nie ma podstaw do obaw, spełzły na niczym. Kobieta wiedziała swoje.

Gdy zmęczonym prokuratorom brakło konceptu na zakończenie postępowania w sposób, który by zadowolił pokrzywdzoną, sprawę wziął w swoje ręce prokurator Leopold Zahraj.

Zaprosił kobietę do swojego gabinetu, z zatroskaną miną wysłuchał jej skargi, a następnie sporządził lapidarną notatkę służbową. Na zakończenie oświadczył pokrzywdzonej, że w jej sprawie powoła brygadę antyterrorystyczną, która zlikwiduje prześladowców. Zadowolona kobieta opuściła prokuratorski gabinet.

Po tygodniu wróciła przed oblicze prokuratora i wręczyła mu bukiet kwiatów „za to, że wytruł wszystkich sprawców“, którzy ją latami prześladowali.

Od Adminki: Przypominam, że poniższe opowiastki dadzą się lepiej przeczytać po tzw. “kliknięciu” na wybrane kartki.

§§§ Anegdoty prokuratora Ogórka 3

This image has an empty alt attribute; its file name is oratorwinieta-2.jpg

Wybrał i podał do publikacji Zbigniew Milewicz

Generał

Katowicki Oddział Zrzeszenia Prawników Polskich jest od wielu lat najaktywniejszym oddziałem w Polsce. Oprócz działalności wydawniczo-odczytowej i popularyzatorskiej prawa preferuje też różne formy działalności sportowej i turystycznej. Dobrą tradycją od wielu lat stały się organizowane kilka razy w roku – przez wspaniałego i niestrudzonego w tym względzie sędziego Janusza Kiercza – zbiorowe wycieczki w Alpy. Wśród wielu wytrawnych narciarzy, szczególną elegancją ruchów i perfekcyjną sylwetką na stoku wyróżnia się pan mecenas Henryk Tomera.

Ostatnio, na stokach szwajcarskiego Matterhornu zadziwił ponadto niecodziennym nakryciem głowy, a mianowicie wysoką futrzaną czapą a la Czapajew, z „bolszą“ czerwoną gwiazdą. To iście atamańskie nakrycie głowy wzbudziło autentyczną ciekawość turystów.

– Wer ist dieser Mann ? – pytali spokojni zazwyczaj Szwajcarzy.
– Ein russischer General – odpowiadali żartobliwie chórem nasi.

W ten sposób część generalskiej sławy spłynęła również na nas, jego towarzyszy.

Następne opowieści przeczytamy już z zeskanowanych stron – przypominam, że wystarczy kliknąć w kolejną stronę, żeby ją powiększyć i wygodnie przeczytać.

Następne historyjki za tydzień