Berlin miasto (polskich) kobiet…

Umówiłam się z Elą, Dorotą, Marysią i Anią, że pójdziemy do Buchbundu (dla tych, co nie wiedzą – polska księgarnia w Berlinie), Dorota i Ania nie mogły przyjść, ale spotkałyśmy tam Karolinę, Anię, Madzię, Monikę i Reginę… Byli też mężczyźni, z których rozpoznałam właściwie trzech – Marcin (współwłaściciel Buchbundu), Marcin (krytyk literacki, który kręcił film) i Wojtek… Ale wśród publiczności przeważały kobiety.

Bo Berlin to nie tylko największe polskie miasto po Warszawie, Berlin to też największe polskie miasto kobiet. Widać to było również w Buchbundzie. W czwartek bowiem odbyło się w Sejmie RP pierwsze czytanie projektu ustawy o całkowitym zakazie aborcji. Z tego powodu organizacje demokratyczne zainicjowały akcję Czarny protest i wezwały Polaków do ubrania się na czarno. Przypomina się Warszawa po Powstaniu Styczniowym. Polacy ubierali się na czarno, a Rosjanie kazali malować miasto na pstrokato. Ciekawe, czy teraz też tak będzie?

Zapomniałam tego dnia o proteście (mea culpa) i włożyłam tajemniczą sukienkę, o której przed kilkoma dniami pisałam na Facebooku, ale większość kobiet ubrała się jak należy, w tym obie referentki, które na początku spotkania poinformowały publiczność o swoim udziale w proteście.

Justyna i Magda w rozmowie

magda-justyna

Tekst Ewa Maria Slaska, zdjęcia Maria Kossak

21 września 2016 roku odbyło się w Berlinie, w polskiej księgarni Buchbund na Sanderstrasse 8 spotkanie dwóch polskich pisarek średniego pokolenia – Magdaleny Parys i Justyny Sobolewskiej.

Magdalena Parys, w roku ubiegłym laureatka nagrody Unii Europejskiej, zdobyła uznanie czytelników dwoma powieściami osadzonymi w Berlinie – Tunel (2011) i Magik (2014), poświęconymi, jak pisze Wikipedia, tematyce niemieckiej oraz polsko-niemieckiej. We wrześniu br. Magdalena Parys wydała powieść autobiograficzną Biała Rika, która też dzieje się i w Polsce, i w Niemczech.

Justyna Sobolewska, recenzentka literacka Polityki, w roku 2012 wydała Książkę o czytaniu, którą teraz, w drugim wydaniu, znacznie poszerzyła, dodając na przykład rozdziały o tym, czego nie przeczytali znani pisarze (co za wyznania! Reymont, Dostojewski), o czytaniu w więzieniu lub… w ubikacji.

Spotkanie było świetnie pomyślane, nie było żadnej osoby prowadzącej (tylko Marcin Piekoszewski, współszef Buchbundu, przywitał na początku obie swoje… gościnie!), Magda i Justyna przedstawiały siebie nawzajem, nawzajem siebie czytały i nawzajem zadawały sobie pytania. Magda zebrała nawet pytania od krewnych-i-znajomych, które  obiecała zadać Justynie na żywo. Wyniknęła z tego niekonwencjonalna, autentyczna i niewymuszona konwersacja. Trudno mi będzie przekazać Państwu wszystko, co obie pisarki powiedziały i sobie, i nam, na szczęście Marcin Wilk opublikował w sieci streaming z tego spotkania, do obejrzenia TU (Ja się okazałam marnym odbiorcą i nic tu nie widzę, ale słychać wszystko znakomicie!)

A ja po prostu spiszę z notatek, to, co zwróciło moją uwagę i wywołało skojarzenia…

Są dwa rodzaje czytelników, tacy którzy niszczą książki, piszą po nich, zaginają rogi, zostawiają na nich ślad i uważają, że to jest właśnie dowód na to, że książka jest coś warta, a im więcej takich śladów, tym bardziej… Obie pisarki należą do tej kategorii (i pisząca te słowa takoż). Jest jednak kategoria całkowicie odmienna – książka to dobro kultury i trzeba je szanować jak każde inne Dzieło. Muszę tu przytoczyć dwa przypadki takich Obrońców Dóbr Kultury z mojego własnego otoczenia – mój siostrzeniec twierdzi, że najchętniej czytałby książki, zaledwie uchylając stroniczki czyli właściwie z głową na stole i zerkając do środka. A moja przyjaciółka kupuje dwa egzemplarze ważnych książek – dobre, piękne wydanie w twardej okładce do postawienia na półce i podziwiania oraz paperbacka do noszenia w torebce, czytania i (ewentualnego) podniszczania.

Co czyta się w więzieniach? Pewna dziennikarka radiowa z Trójki wyznała kiedyś mojej Mamie, że w okresie stanu wojennego zawsze miała ze sobą siatkę ze szczoteczką i pastą do zębów, parą majtek na zmianę i poezjami Lorki w maminym tłumaczeniu. A to mi się z kolei nieuchronnie kojarzy z tematem, którego Justyna (jeszcze) nie poruszyła, z pytaniem, co zabierzesz ze sobą na emigrację? Bo coś zabierzesz, choćby po to, żeby mieć co czytać po drodze. Nie pamiętam, co ja sama zabrałam, natomiast doskonale pamiętam niezwykłe spotkanie Tłumaczki i Idealnego Czytelnika czyli Mamy i mojego emigracyjnego przyjaciela – Piotra. Napisałam kiedyś o tym (w “słynnej” nieopublikowanej książce o Mamie i reszcie rodziny):

Mama przyjechała kiedyś do mnie Berlina, tymczasem ja jak na złość nie mogłam wziąć urlopu. A pracowałam długo i daleko, wychodziłam o 7 rano i wracałam najwcześniej o 17. Nie chciałam, by Mama godzinami była sama, poprosiłam więc znajomego, by pochodził z nią do muzeów. Niby wszystko było ustalone, ale przyznaję, że pierwszego dnia wracałam do domu z duszą na ramieniu. Mama była osobą wymagającą i… zaskakującą. Nigdy nie było wiadomo, kto jej się spodoba lub dlaczego nie przypadnie jej do gustu. Weszłam do pustego mieszkania, Mamy i Piotra nie było. Wreszcie zjawili się, w najlepszej komitywie, rozgadani jak stado trznadli, wyraźnie mnie ignorując. Zastanawiająca była ta obopólna sympatia. Dopiero jak znajomy poszedł, Mama opowiedziała mi, że wyjeżdżając na zawsze z kraju, Piotr miał tak ciężki bagaż, że nie był w stanie zabrać żadnej książki. Wyrwał więc tylko jedną kartkę z książki, która była dla niego najważniejsza. Nosił ją ze sobą w portfelu. Był to wiersz Frederika Garcii Lorki w Mamy tłumaczeniu.

Mnie tego nie opowiedział.

Czyż muszę dodawać, że Piotr nie wiedział, kim jest moja Mama, że nie wiedział, iż ją spotka, no i oczywiście – wyjeżdżając z Polski nie mógł przewidzieć, że spotka mnie, córkę Ireny Kuran-Boguckiej, kobiety, która przetłumaczyła najważniejszy dla niego wiersz: Verde, que te quiera verde…

Jak ustawiamy książki czyli Rejmer koło Reymonta? To zdaje się najpopularniejszy sposób porządkowania książek. I jedna wielka bzdura. Jedyny prawdziwy porządek to ustawianie według kolorów, mówię Wam!

Pierwsze zdanie książki. W tym najsłynniejsze czyli Markiza wyszła o piątej. Nigdy temu nie dorównamy. Piszę to i zamyślam się nad klawiaturą. A ja? Nie mam pojęcia jakie napisałam pierwsze zdania moich książek. Sięgam do szarych książek i wyjmuję swoją powieść. 1 stycznia 1982. Pierwsi wyszli Andrzejowie. Cóż za nieciekawe pierwsze zdanie, oprócz informacji (jak kto raczy pamiętać), że to stan wojenny. Sięgam do książek niebieskich i ze złością stwierdzam, że znowu ktoś sobie “pożyczył mnie” na wieczne nieoddanie. Nie mam pojęcia, ile już razy odkupywałam własne książki w antykwariatach i w Merlinie. Dzwonię do koleżanki, która dzięki mojej instrukcji kolorystycznej szybko znajduje Piękne dni w VisbyUmieszczono nas w wieży… No, trochę lepiej. Jeśli ktoś z czytelników ma Portret z ametystem, to niech sprawdzi, czy to nie mój egzemplarz (pobazgrolony przez jakieś nieznane mi dziecko) i niech mi napisze, jakie to ja wymyśliłam tam pierwsze zdanie?

Jak dzielić książki czyli rozwód? (Ja bym jeszcze dodała – scheda, Justyno podsuwam ci kolejny temat do trzeciego wydania). Podobno Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki stwierdzili, że nigdysię nie rozwiodą, bo nie wiedzieliby, jak podzielić książki.

Oskar Wilde: nie sztuka napisać recenzję książki, którą się czytało, sztuką jest napisać recenzję książki, której się nie czytało. Bo też krytyk literacki to twórca a nie wyrobnik kultury.

Zdanie Wilde’a przenosi nas w rejony książek, których nie czytaliśmy, a mimo to umiemy o nich rozprawiać, a na pewno mamy o nich własne zdanie. To mój ulubiony temat i wielokrotnie o nim pisałam – np. TU. Sobolewska twierdzi, że gdyby zrobić ranking “najbardziej nieprzeczytanych książek” na świecie, to palmę pierwszeństwa otrzymałby Joyce za Ulissesa, chyba że wyprzedziła by go Biblia. Obie pozycje akurat czytałam, ale za to Dostojewski – groza! – niczego poza Idiotą nie strawiłam…

I wreszcie piękne zdanie Justyny o książce, na której “się nie poznała”, a którą okrzyczano arcydziełem: Hanya Yanagihara, A little life (też nie czytałam, ale kupiłam w Buchbundzie, leży na stoliku nocnym i czeka w kolejce). Justyna pyta nader słusznie: czy to, co się podoba wszystkim, musi się podobać wszystkim?

Dużo o tej Justynie. Z wypowiedzi Magdy zanotowałam znacznie mniej, ale za to już pierwsze zanotowane zdanie powala. Biała Rika to powieść autobiograficzna, czyli wprawdzie autobiografia ale jednak powieść, pełna zmyśleń, przeinaczeń, uzupełnień. Obejrzyjcie film Marcina, może uda się Wam obejrzeć ten fragment (druga połowa), w którym Magda plastycznie opisuje reakcje rodziny na tę książkę. Jak to się chętnie pisze na Facebooku: bezcenne! Ja? Ja tego nigdy nie powiedziałem! Ja? Ja tego nigdy nie zrobiłam! No przeczytałem, i muszę powiedzieć, że jeśli naprawdę ciotka Ziutka była dla ciebie najlepsza pod słońcem, no to ja już na to nic nie poradzę… Habent sua fata libelli, książka zmienia się wraz czytelnikiem…

Bez-cen-ne!!! Bezcenne! Albo zdanie Magdy: rodzina to bałagan! O! jakie to prawdziwe, rodzina to potworny bałagan!

No i niezwykłe wyznanie w ustach autorki Tunelu i Magika, które są książkami wymyślonymi, wykreowanymi, wyrysowanymi cyrklem przez autorkę-demiurżkę na desce kreślarskiej komputera. “Pisałam Rikę z serca a nie głową”. Ale też: “Jestem odważna, nie boję się pisać”. Wspaniałe zdanie!

Jak napiszesz powieść autobiograficzną, mówi Magda, to musisz to wciąż podkreślać: to jest jednak powieść, JEDNAK powieść, w której nic nie zostało zapisane jeden do jeden.

No dobrze, udało się jej, skoro jak twierdzi, wprawdzie się kłócą, ale – mimo demaskatorskiej Białej Riki – bardzo się kochają. Są rodziną, która się kocha. Daj Boże każdemu, ja twierdzę, że jeśli mi wreszcie wydawnictwo, jak obiecało, opublikuje tę moją książkę, która też jest o rodzinie, to ktoś mnie zabije i będzie święty spokój.

Nota bene tu się z autorką zgadzam bez reszty: takich rodzin, w których każdy ma swoją wersję historii i każdy coś skrzętnie ukrywa jest wiele. Kiedyś myślałam, że to cecha rodzin żydowskich, ale przecież nie – przecież i AK trzeba było po wojnie ukrywać, i tych nieszczęsnych żołnierzy wyklętych, i pochodzenie kresowe, niby nie do ukrycia, ale jednak skrzętnie przemilczane. Jak to śpiewał Kelus o człowieku wspominającym Lwów, ktoś podsłuchał, doniósł, uratował człowieka żaglowiec

I na zakończenie przesłania od obu pisarek.

Justyna: moja książka to list do czytelnika, żeby pomyślał o swoim życiu.
Magda: każdy pamięta inaczej, każdy ma swoją wersję i jest ona jedynie prawdziwa.