Co mi przyniósł święty Mikołaj?

Ewa Maria Slaska

Tak naprawdę to nic mi nie przyniósł, ale weszłam po południu na FB i znalazłam kilka przepięknych zdjęć oraz pewną wspaniałą opowieść. Gdy po raz chyba dziesiąty kliknęłam na lajka, zorientowałam się, że to właśnie te zdjęcia i tę opowieść przyniósł mi Mikołaj.

Claude Monet, La Plage de Pourville

Continue reading “Co mi przyniósł święty Mikołaj?”

Czekając na wiosnę (kicz)

Wpis z inspiracji Danuty Starzyńskiej-Rosieckiej

Wszyscy już zapewne wiedzą, że irysy to moje ulubione kwiaty, ale chyba nikt intensywniej o tym nie pamięta niż Danusia, pomysłodawczyni tego wpisu.


Ale fakt, że coś jest piękne, powoduje, że będzie naśladowane w nieskończoność, deprecjonując swoje piękno. Irysy też to spotkało. Bo czy obraz po lewej jest piękny, czy tylko z fotograficzną dokładnością naśladuje prawdziwe kwiaty? A szklane irysy poniżej – jeszcze są piękne, czy już są jarmarcznym kiczem?

A zatem jest to jeszcze sztuka, czy już kicz?

Wikipedia tak określa kicz:

Jako pierwsi słowem „kicz” zaczęli posługiwać się krytycy sztuki z Monachium w latach 70. XIX wieku w odniesieniu do tandetnych pejzaży nieznanego autorstwa, sprzedawanych w wielkich złoconych ramach albo jako kolorowe obrazki, kupowane przez szybko bogacących się niemieckich fabrykantów, chcących zamanifestować swoją zamożność. Ta ówczesna burżuazja (ale także wszystkie następne nowobogackie klasy społeczne, np. amerykańska klasa średnia lat 50. XX w.), nie znając się na sztuce, wybierała zawsze sztukę „bezpieczną”, czyli taką, która nie urazi i nie będzie szokować gości; eksponowała w swoich salonach zwłaszcza przedmioty drogie i bezużyteczne.

To pojęcie na pewno nie określa tego zalewu kotków, sówek i irysów, które funkcjonują na portalach społecznościowych. Ale współczesna definicja określa to całkowicie odmienny:

Zjawisko kiczu to jednak coś więcej, niż tylko sztuka zdegradowana do roli towaru w społeczeństwie kapitalistycznym. Według Abrahama Moles’a kicz to społeczne przyzwolenie na przyjemność płynącą z cichego porozumienia i uczestnictwa w umiarkowanym i uspokajającym „złym guście”, ale przede wszystkim jest to „sztuka szczęścia” (jak ją nazywa autor), czyli „raj dla mało wymagających”. To obraz zagubienia, rozpadu wartości, braku czegoś, za czym się tęskni, i akceptacji namiastki.

Jest zimna, mokra, szara zima. Pokazałam Wam tu zatem kilkanaście kwiatów, które na pewno, czy tego chcemy czy nie, gdzieś w głębi ducha uważamy za piękne, i nawet jeśli jako świadomi nowocześni ludzie wolimy Francisa Bacona, to czekając na wiosnę możemy się na chwilę zanurzyć w „sztuce szczęścia”. Wy tym bardziej bezpiecznie, bo to ja, pokazuję Wam tu ten kicz.

Ale wiecie, że irys i iris – źrenica, to to samo słowo, a pochodzi stąd, że i kwiat, i tęczówka oka irydują, czyli mienią się jak skrzydła greckiej bogini Iris, Irydy – uosobienia tęczy i boskiej posłanki. Na zakończenie tych wywodów pokażę Wam tu jeszcze – oho, dzieło Francisa Giacobettiego (Francuz, urodzony w r. 1939) – Iris Francis Bacon (fotografia) – źrenica oka Francisa Bacona.

Ponieważ bardzo lubię myśl o tym, że możemy sobie kupić sztukę, o której tu rozprawiamy, powiem, że to zdjęcie, czyli “Bacon’s iris” ze zdjęciem samego Bacona obok, uzyskało na aukcji cenę 23 tysięcy dolarów.

Irysy

Wpis z inspiracji Danuty Starzyńskiej-Rosieckiej. Dziękuję.

Edgar Maxence (1871–1954) francuski malarz symboliczny, Portret dziewczyny z irysami (1948 )
Kazimierz Sichulski, Irys, 1911, Muzeum Narodowe w Krakowie
Maria Wiik, (1853-1928) malarka fińska, Irysy

Julian Tuwim
Irysy

Ciem­nych iry­sów do­sta­łem pęk,
Nie wiem od kogo.
Ser­ce me drżą­cy ogar­nął lęk,
Ciem­nych iry­sów do­sta­łem pęk
I pa­trzę na nie z dzie­cin­ną trwo­gą:
“Co też te kwia­ty mi przy­nieść mogą?”
— Lęk.

I list do­sta­łem. Sło­wa: “Bez słów”
Jeno w nim były.
…Jak tchnie­nie daw­nych naj­droż­szych bzów,
Żal mi przy­nio­sły sło­wa: “Bez słów”…
Śród wspo­mnie­nia słod­kiej bez­si­ły
Znów mi się oczy two­je przy­śni­ły,
Znów…

***

Na obrazie poniżej Irysy nad morzem, obraz namalowany w roku 1993 przez Jamie Wyetha, syna słynnego Andrew Wyetha, przedstawiający latarnię morską na Southern Island w stanie Maine. Andrew i Jamie Wyethowie byli właścicielami latarni od roku 1978 i być może to oni właśnie posadzili wokół latarni błękitne irysy.

***
Iris, 1945; Roswell Museum and Art Center, Roswell, New Mexico, United States of America © photo Roswell Museum and Art Center

Autorką tych irysów jest Henriette, siostra Andrew, jeszcze jedna malująca osoba z tej wielce utalentowanej rodziny. Zasłynęła głównie z portretów i martwych natur. Uczyła się u swego słynnego taty, od kiedy ukończyła 11 lat, a potem studiowała malarstwo. W dzieciństwie chorowała na paraliż dziecięcy (choroba Heinego-Medina) i była częściowo sparaliżowana. Malowała prawą ręką, a rysowała lewą.

***
Irysy to moje ulubione kwiaty. Najpiękniejsze są ciemnoniebieskie. Zimne. Tak jak je przedstawiła Vicky Oldfield, współczesna graficzka brytyjska.

Kocim krokiem z nowym rokiem

Zebrałam obrazy kotów, które nadesłała mi ostatnio

Danuta Starzyńska-Rosiecka

Tytus Czyżewski (1880–1945)
„Akt z kotem”
1920
olej na płótnie
Muzeum Narodowe w Warszawie

Jane Crowther
Contemporary Artist and designer living in Nottingham, UK

Felix Vallotton
(Swiss, 1865–1925). Laziness (La Paresse), 1896. Woodcut. © Musée cantonal des Beaux-Arts de Lausanne.

In 1891 Félix Vallotton began making woodcuts, a practice that brought him recognition and a steady income throughout the decade. Inspired by Japanese ukiyo-e woodblock prints, which were popular in Paris at the time, Vallotton’s prints captured the many facets of city living.⁣

Franz Marc – Cats on a Red Cloth, 1910

Ernst Kreidolf (Swiss, 1863-1956)
Morgenidyll, 1893

Le chat aux poissons rouges – Henri Matisse

Reblog: Kot, obraz i poetka

Danuta Starzyńska-Rosiecka

Wpis z nieistniejącego już bloga “Jak udusić kurę…”, opublikowany w dniu pogrzebu Wisławy Szymborskiej, 9 lutego 2012 roku. Nie ma żadnej rocznicy i żadnego powodu, by ten wpis opublikować dziś i właśnie dlatego go publikuję.

Henriette-Ronner-Knip-Cat

Umrzeć – tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.

Dziś w Krakowie na Cmentarzu Rakowickim pochowana zostanie Wisława Szymborska. W ostatniej drodze wielkiej poetce towarzyszyć będą przyjaciele, wielbiciele i myśli tych, którzy nie mogą tam być…

Wszystkim pozostaną wiersze, w tym „Kot w pustym mieszkaniu”. Moim zdaniem to jeden z najpiękniejszych wierszy Szymborskiej, opowiadający prostymi słowami, prostymi obrazami, w sposób przeszywający duszę o wielkim bólu tych, którzy pozostają, o nie godzeniu się i nierozumieniu przez najbliższych, że ktoś odchodzi na zawsze.

Po tych co odchodzą pozostają wspomnienia. Ja miałam niezwykłe szczęście, że byłam tam, gdzie powinno się było być podczas kulminacji uroczystości, nazwanych przez poetkę „tragedią sztokholmską”. Byłam w gronie osób, którym dane było wysłuchać na żywo jej niezwykłego wykładu wygłoszonego w gmachu Starej Giełdy dla członków Akademii Noblowskiej, byłam w Filharmonii Narodowej, gdy z rąk króla Karola XVI Gustawa odbierała medal. Mam z tamtego czasu niezwykłą pamiątkę – tomik wierszy poetki po szwedzku z autografem i datą 9.12.1996.

W ostatnich dniach wiele można było usłyszeć i przeczytać o tym, jaką poetką, jaką osobą, była Wisława Szymborska. Przypomniano m.in., że bardzo lubiła malarstwo. Jej ulubionym malarzem był Vermeer, a ulubionym obrazem Vermeera – „Dziewczyna nalewająca mleko”. Kiedyś nawet powiedziała, że istnienie tego obrazu jest wystarczającym powodem, by świat istniał dalej…

Vermeer van Delft, Milkmaid

Moja nieżyjąca od wielu, wielu lat babcia mówiła, że na smutek, a także na przeziębienie, najlepsze jest gorące mleko. Zróbmy więc sobie kubek gorącego mleka i pijąc je pomyślmy o poetce, o malarzu i o dziewczynie nalewającej mleko.

Potrzebne nam są:
– 1 i ½ szklanki mleka
– szczypta cynamonu
– łyżka miodu
– łyżeczka masła

Do garnuszka/rondelka, w którym będziemy podgrzewać mleko wlewamy najpierw łyżeczkę lub dwie wody, dopiero wtedy wlewamy mleko (nie mieszamy). Mleko podgrzewamy powoli na niewielkim ogniu. Gdy będzie już ciepłe, dodajemy miód, masło i cynamon. Gdy masło rozpuści się, mieszamy. Podajemy gorące, ale zdejmujemy z kuchenki nim zacznie kipieć. Wlewamy do kubka, przelewając przez sitko.

Festa del gatto

Dziś włoski dzień kota, obchodzony również w wielu innych krajach, w tym w Polsce. Jest niedziela, wczoraj była sobota, nazwana przez jednego z angielskich miłośników kotów – Caturday…

Koty nadesłane przez Danusię

Tsugouharu Foujita (artysta francusko-japoński, 1886-1968), Portret Emily Crane Chadbourne, 1922

Cóż za wspaniała kolorystyka! Te ciemne i jasne połamane brązy, ten dostatni błękit szlafroka i koca, ta czekoladowa aksamitna kocica o niebieskich oczach…

Henriette Ronner-Knip (artystka holenderska, 1821-1909). Mądry kot, 1904


Jean Metzinger ze strony Retro-Awangarda


To właśnie to zdjęcie dało tytuł całemu dzisiejszemu wpisowi. Posąg parkowy z kotem na Caturday ze strony Jackson Galaxy, którą prowadzi jakiś koci maniak.

Carol Keyes, Kot sjamski

Kobieta z kotem Pabla Picassa ze strony Historia sztuki jest kobietą
i z tej samej strony Kees van Dongen – również Kobieta z kotem

Michalina i Konrad Krzyżanowscy też musieli przepadać za zwierzakami. Krzyżanowski niejeden raz portretował żonę w towarzystwie psa lub kota. Zresztą zobaczcie sami w naszym artykule! https://www.historiaposzukaj.pl/wiedza,obrazy,583,obraz_krz…

Konrad Krzyżanowski, Portret Michaliny Krzyżanowskiej, żony artysty, 1915, Muzeum Narodowe w Warszawie. Poniżej obraz ze szkoły prerafaelitów – John William Godward (malarz angielski, 1861–1922), The Tease (Droczenie się z kotem), 1901

No i na zakończenie czarne kocie oczy i stworzenie świata kota – oba ze strony Eli Weberskirch. Dziękuję Eli, ale przede wszystkim dziękuję Danusi, która te wszystkie koty dla nas znalazła…

Wczoraj 56 lat temu

Znalezione u Danusi na Facebooku, a zaczerpnięte ze strony Metropolitan Museum of Art New York

Pięćdziesiąt sześć lat temu wczoraj – w poniedziałek, 4 lutego 1963 roku – w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku zaprezentowano publiczności wypożyczoną z Luwru Monę Lisę. Obraz Leonarda da Vinci można było oglądać w the Met przez następne trzy i pół tygodnia.

W 1963 r. Mona Lisa , na “osobiste zaproszenie” pierwszej damy Jackie Kennedy odbyła podróż do Stanów Zjednoczonych. W porcie, w którym zacumował transportujący ją statek, zgromadziły się tłumy, a obstawa Secret Service eskortowała Giocondę do National Museum w Waszyngtonie. Tam przywitała ją Para Prezydencka, członkowie gabinetu, wszyscy senatorowie i kongresmeni, dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego oraz liczni przedstawiciele administracji. Po kilku tygodniach pokazu w stolicy, została przewieziona do Nowego Jorku do Metropolitan Museum of Art, tam zobaczył ją ponad milion osób, w tym – zgodnie z decyzją miejscowych władz oświatowych – wszyscy uczniowie nowojorskich szkół.

Yvette Lewis, jedna z komentatorek pod wpisem na stronie muzeum napisała:  I was on that line. My grandmother took us. Hours. Up the step, up the step. Inside, up the step, up the step. And then slowly walking past the painting with a guard on either side. The painting, the experience, my grandmother with her Mary Poppins bag full of snacks are a strong memory.

Większość komentatorów dziwi się, czy też pamięta swoje zdziwienie, że obraz jest taki mały.

Rzeczywiście, Mona Lisa Leonarda da Vinci, najsłynniejszy obraz na świecie, namalowany farbami olejnymi na desce topolowej, ma wymiary 77 cm x 53 cm czyli jest mniejszy od standardowego arkusza A1.

W roku 2011 do Berlina przywieziono z Krakowa inny słynny portret Leonarda da Vinci – Damę z łasiczką. To, że do obejrzenia obrazu nie trzeba było stać w kolejce, zawdzięczamy internetowi – można było zarezerwować bilet w sieci. Ale gdy kilka lat wcześniej do Berlina przyjechała z Nowego Jorku wystawa MOMA – kolejki były na kilkanaście godzin.

Mona Lisa (La Gioconda), obraz Leonardo da Vinci, 1503–1506, farba olejna na desce topolowej, Musée du Louvre, Paryż

PS od Adminki po latach na temat tego, co od kilku lat się twierdzi – słynna Mona Lisa z Luwru to drugi portret Giocondy namalowany przez Leonarda da Vinci – istnieje jej portret jako młodej dziewczyny, tzw. Isleworth Mona Lisa. Obraz należy do Fundacji Mony Lisy i jest teraz, w roku 2024 pokazywany w różnych miejscach na świecie, ale nigdzie nie jest wystawiany na stałe.

Reblog: Vermeer van Delft

Kilka dni temu Danusia Starzyńska-Rosiecka z Warszawy przysłała mi takiego oto linka:

Vermeer 

Patrzę, patrzę i napatrzyć się nie mogę. Danusia wie, że ja też, tak jak ona, kocham Vermeera (przepraszam za patos, tak wyszło). Przez lata jeździłam po całym świecie, żeby oglądać jego obrazy w oryginale. Zobaczyłam niemal wszystkie. Aż pewnego dnia okazało się, że w Hadze pokażą naprawdę wszystkie dzieła delftyjczyka, również te niedostępne na co dzień – ze zbiorów królowej angielskiej. Pojechałam, zobaczyłam. Przed widokiem Delft (patrz niżej), tym samym, o którym pisał Proust, postałam godzinę, aż mnie wypchnął “ze stania” jakiś rosły Holender. Dobrze było obejrzeć wszystkie dzieła na raz, ale pomyślałam sobie, że dobrze też było żyć w czasach (i mieć pieniądze), żeby sobie tak jeździć od muzeum do muzeum na dwóch kontynentach.

A wszystko pewnie dlatego że Mama, czyli Irena Kuran-Bogucka, uważała go za mistrza niedoścignionego. Przez całe dzieciństwo oglądałam reprodukcje obrazów Vermeera i słyszałam głos Mamy, że żadna reprodukcja niczego nie odda, bo artysta malował genialnie, a na reprodukcji jego obrazy i dzieła pożal się Boże jakiegoś pacykarza wydają się równej klasy.
Czasy się zmieniły – to, co widzimy w podanym przez Danusię linku, pozwala nam obejrzeć te dzieła lepiej i dokładniej, smakując każdy detal.

Oglądam obrazy na ekranie. Podobają mi się, ale nie wiem, może się mylę, nie zaspokajają miłości. Albo może jej nie budzą. Przypomina mi się wpis Danusi na (słynnym?) naszym wspólnym blogu, zwanym w skrócie “Kura” (Jak udusić kurę, czyli co każda panna po trzydziestce powinna wiedzieć, a dziwnym trafem nie wie).  Już wiem, że koniecznie muszę go zreblogować. Wpisy Danusi “na Kurze” były zielone. Większość naszych wpisów zawierała przepis kulinarny i zagadkę – zostawiam wszystko tak, jak było.

Danuta Starzyńska-Rosiecka

Cztery obrazy

Ostatnio mam mnóstwo pracy. Wracam do domu bardzo zmęczona. Mało piszę dla przyjemności. W ogóle mało robię rzeczy dla czystej przyjemności robienia ich. Niedawno kupiłam piękną grafitową włóczkę na piękny ciepły męski szal, ale nie mam czasu nawet wyjąć jej z torby. Stąd mój dzisiejszy tekst będzie się składał w zasadzie z prawie samych fragmentów tekstów napisanych przez innych, ale za to z jakich tekstów…

Zacznijmy od jednego z najsłynniejszych fragmentów „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta:

Umarł w następujących okolicznościach. Dość lekki atak uremii sprawił, że zalecono mu spokój. Ale ponieważ jakiś krytyk napisał, iż w ‘Widoku Delft’ Ver Meera (wypożyczonym przez muzeum haskie na wystawę Holendrów) – obrazie, który Bergotte uwielbiał sądząc, że go zna bardzo dobrze – kawałek żółtej ściany, której Bergotte sobie nie przypominał, wymalowany jest tak wspaniale, że kiedy się patrzy wyłącznie na ten fragment, wydaje się niby szacowne dzieło sztuki chińskiej, samowystarczalne w swej piękności, Bergotte zjadł parę kartofli, wyszedł z domu i udał się na wystawę. Przechodząc koło kilku obrazów odniósł wrażenie oschłości i zbyteczności sztuki tak sztucznej, mniej wartej od przewiewu i słońca w jakimś pałacu w Wenecji lub w zwykłym domku nad morzem.

(…) W końcu znalazł się przed obrazem Ver Meera, który pozostał mu w pamięci bardziej olśniewający, bardziej różny od wszystkiego, co znał, ale w którym, dzięki artykułowi krytyka, pierwszy raz zauważył drobne postacie ludzkie namalowane niebiesko i to, że piasek był różowy, i wreszcie szacowną materię kawałka żółtej ściany. Zawrót był coraz silniejszy; Bergotte wlepił wzrok w bezcenną ścianę, jak dziecko wpatrujące się w żółtego motyla, którego pragnie pochwycić. ‘Tak powinienem był pisać – powiedział sobie. Moje ostatnie książki są za suche; trzeba je pociągnąć kilka razy farbą, uczynić każde zdanie cennym samo w sobie, jak ten fragment żółtej ściany’. Równocześnie nie tracił poczucia swego groźnego stanu. Na niebiańskiej wadze jawiło się jego własne życie obciążające jedną z szal, gdy druga zawierała kawałek ściany tak pięknie namalowanej żółto. Bergotte czuł, że niebacznie oddał pierwsze za drugie. ‘Nie mam przecież ochoty – powiadał sobie – figurować na tej wystawie w wieczornej rubryce wypadków’.

Powtarzał sobie: ‘Kawałek żółtej ściany z daszkiem, kawałek żółtej ściany’. Zwalił się na okrągłą kanapę; równie szybko przestał myśleć, że życie jego jest w grze, i odzyskując optymizm powiedział sobie: ‘Zwykła niestrawność, nie dogotowane kartofle, to nic.’ Nowy cios powalił go: Bergotte stoczył się na ziemię, zbiegła się publiczność wraz z woźnymi. Był martwy.

Vermeer van Delft Widok Delft

Vermer van Delft, Widok Delft, Muzeum Królewskie Mauritius Haus w Hadze

„Im dłużej ogląda się ‘Widok Delft’, tym bardziej obraz staje się skomplikowany, tym lepiej widać, jak ściśle obmyślany jest jego rysunek, z tym większą precyzją łączą się w nim elementy składowe” – tak zaś pisał Gustaw Herling-Grudziński.

A teraz spotkanie z innym obrazem. Oto poeta, eseista i prozaik Adam Zagajewski, wspominający jak podczas pobytu w Nowym Jorku nie mogąc sobie poradzić „z nadmiarem tego miasta”, znalazł ukojenie w muzeum:

Trafiłem wtedy do muzeum, Frick Collection, i tam, przed obrazem Vermeera, ‘Lekcja muzyki’, poczułem, jak rzeczywistość, nagle, w jednym momencie, zatrzymała się, zastygła w harmonijnym bezruchu. Przede mną dziewczynka bierze lekcję muzyki, spowita w niebieskie światło, miękkie światło, jak we wnętrzu niebieskiego oceanu. Nagle zapanował spokój, we mnie i w Nowym Jorku. Byłem szczęśliwy, tak jakbym miał wprowadzić się do Vermeerowskiego obrazu i zamieszkać w nim na zawsze, i nie odczuwać już nigdy ani lęku, ani ciężaru pytań bez odpowiedzi, nie przeżywać sztormu sprzeczności i niepewności. Pejzaż otwierał się przede mną, gładka ścieżka pośród oswojonych, ciepłych sprzętów. Miałem przed sobą inny świat: meble leżały na kamiennej posadzce spokojnie i ufnie jak kot, obdarzone były słodką, dobroduszną inteligencją. Nawet światło rozumiało. To nie było zwykłe, zewnętrzne światło, które zatrzymuje się na granicy przedmiotów, odbija się od nich i wraca, zgodnie z prawami fizyki, nie to światło zdawało się płynąć zewsząd, nie dzieląc, nie izolując rzeczy, przeciwnie, było braterskie i rozumne. Jak bardzo chciałbym zostać w tym obrazie. Zatrzymać się w kształcie.

Vermeer van Delft, Przerwana lekcja muzyki, Frick Collection, Nowy Jork

I znów inny obraz i inny tekst. Tym razem poeta i krytyk literacki Jarosław Klejnocki:

Ach jakże zazdroszczą twoje przyjaciółki
sam pan Vermeer maluje cię w jasnej pracowni
pełnej dziwnych sprzętów więc znosisz niewygody:
tyle godzin w tej samej pozie pod ogromną mapą
siedemnastu prowincji w milczeniu z fanfarą ciężką
książką i uwierającym wieńcem na skroni. Żałujesz
tylko ze nie pozwolą ci zatrzymać tej pięknej
szaty z błękitu ale nie martw się jest już
twoja do końca świata.

I już miliony oczu będą patrzeć na ciebie
w zachwycie obojętnie z roztargnieniem w
zniecierpliwieniu z tęsknotą miłości. Jeszcze
o tym nie wiesz lecz przecież przeczuwasz
przymknąwszy nieśmiało oczy zdziwiona dziewczynko.

Cóż za spokój cóż za niewinność choć tyle
nadejdzie słyszę huczące maszyny łoskot
wybuchów widzę otwarte od krzyku usta eksplodują
wzgórza kosmos oddala się coraz bardziej rozpadają
się kraje płonie mapa ginie gdzieś pamięć czernieją
płótna.

A ciebie nie dotyka zimno jesteś wolna więc jaka
zazdrość jakie zachwycenie. Vermeer maluje; chrzęści
piasek w trybach zegarów.

Vermeer van Delft Alegoria malarstwa

Vermeer van Delft, Alegoria malarstwa, Kunsthistorisches Museum, Wiedeń, Austria

Wiersz Klejnockiego prowadzi nas dalej do jeszcze innego tekstu:

– Co robisz? – spytał.
Zdziwiło mnie to pytanie, ale wiedziałem, że lepiej tego nie okazywać
– Kroję warzywa, panie. Na zupę.
Zawsze układam warzywa w kole tak, że każde ma w nim odpowiednie miejsce, niczym kawałki tortu. Tym razem było ich pięć: czerwona kapusta, cebula, pory, marchewka i rzepa, przy czym okrągły środek wypełniała marchewka. Żeby ją tak uformować, użyłam tępej części ostrza.
Mężczyzna postukał palcem w stół.
– Czy w tej kolejności wkładasz je do zupy? – zapytał, oglądając koło.- Nie, panie… – zawahałam się. Nie potrafiłam wyjaśnić, skąd taki układ warzyw. Po prostu czułam, że tak właśnie powinny leżeć, ale bałam się to powiedzieć.- Widzę, że oddzieliłaś odcienie bieli – rzekł, wskazując kawałki rzepy i cebuli. – A dlaczego pomarańczowy i fioletowy nie są obok siebie?
Wziął do ręki kawałek kapusty i marchewki i potrząsnął nimi, jakby to były kości do gry.
Zerknęłam na matkę, która skinęła lekko głową.
– Bo te kolory się kłócą, kiedy są obok siebie, panie.
Uniósł brwi, jakby nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

***

Ja z pokrojonych warzyw proponuję wam dziś jednak nie zupę, tylko sałatkę jarzynową. I tak: piękne obrazy, piękna proza, piękna poezja… a na koniec prostota kuchenna w najczystszej postaci, wręcz prostacka; choć bardzo przyziemna, to bardzo smaczna.

Potrzebne są:

– 3 średnie ugotowane ziemniaki,
– 2 średnie ugotowane marchewki,
– szklanka ugotowanego zielonego groszku lub zawartość jednej puszki groszku (odcedzona),
– szklanka ugotowanej fasoli lub zawartość jednej puszki (jw.),
– 2 jajka ugotowane na twardo,
– 2 ogórki kiszone,
– 1 duża cebula cukrowa (cukrowa, bo nie jest ostra),
– 1 jabłko,
– sól,
– pieprz,
– majonez,
– musztarda (ja używam sarepskiej)

Ugotowane warzywa kroimy (jedni lubią drobniutkie kawałki, ja wolę większe). Dodajemy posiekane jajka, ogórki, cebulę i jabłko oraz groszek i fasolę. Mieszamy, przyprawiamy. Dodajemy majonez i odrobinę musztardy.


Dzisiejsza zagadka odnosi się do ostatniego z cytowanych przez mnie tekstów. To początek powieści-opowieści o powstaniu pewnego obrazu, czyli czwartego obrazu. Powieść ta została pięknie sfilmowana. Co to za powieść? Kto jest jej autorem? O jaki obraz chodzi? Jak nazywają się dziewczyna i pan? Kto zagrał ich w filmie?

Odpowiedzi w nadzwyczajnym tempie udzieliła dziewczyna z perłą, to znaczy – zona_oburzona, a chodzi o obraz, książkę i film “Dziewczyna z perłą” – kto namalował – jasne. Autorka powieści – Tracy Chevalier. Reżyser filmu Peter Webber. W rolach głównych Colin Firth jako Jan Vermeer i Scarlett Johansson jako Griet.

W nagrodę rondelek, a dla nas wszystkich jeszcze “Dziewczyna z perłą”:

Reblog: Jabłka Lutra czyli reformacja

 

 

 

 

Podobnie jak Leśmiana tak nowy rząd nie chciał też uczcić rocznicy Reformacji. Tymczasem gest Martina Lutra, który 31 października 1517 roku przybił na drzwiach kościoła zamkowego w Wittemberdze słynne 95 tez o pokucie, było to wydarzenie, które zmieniło bieg historii… W nieregularnym rytmie, trochę tak jak mi się coś nasunie, będę tu publikowała teksty o Reformacji, również w Polsce.

Pierwszy dzień tych działań nie został wybrany przypadkowo. W maju zaczynają się w całych Niemczech obchody tej wielkiej rocznicy i będą trwały pół roku. Dziś w Berlinie i w Wittemberdze zaczyna się zlot wiernych czyli Dzień Kościoła (Kirchentag), na który przyjeżdża ulubieniec berlińczyków – Barack Obama.

Zaczynam od zreblogowania tekstu, który w listopadzie 2011 roku został opublikowany na blogu Jak udusić kurę…

Danuta Starzyńska-Rosiecka

Jabłka Lutra

Gottfried Benn

O co szło Lutrowi z ta jabłonką?
O koniec świata nie dbam – on też mrzonką –
Przed swoim stoję jabłoniowym sadem
I ze spokojem czekam na zagładę –
jam w Bogu, co po tamtej stronie świata
atutów dość ma w talii swej do skata –
świat może się roztrzaskać jutro cały,
ja wiecznie będę Jego, gwiezdnotrwały –

czy o to się staremu rozchodziło?
raz spojrzał na swą Kate miłą
i wypił jeszcze piwa dobrą kwartę,
i poszedł spać, nim zacznie się o czwartej?
Doprawdy byłby mężem jakich mało,
do dziś podziwiać by go należało.

Tłumaczył Jacek St. Buras

(…) 31 października to nie tylko Halloween, ale także Święto Reformacji; jest ono jedynym oryginalnym świętem ewangelickim. Nawiązuje bezpośrednio do wywieszenia w 1517 roku przez Marcina Lutra 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze. Wydarzenie to dało początek dyskusji nad odnową Kościoła i zainicjowało rozłam w Kościele zachodnim. Pamiątka Reformacji nie jest świętem ku czci Marcina Lutra i innych reformatorów. Ma na celu przypomnieć dziedzictwo intelektualne, kulturalne i muzyczne. Luteranie traktują to święto, jako podkreślenie roli Biblii w życiu chrześcijan.


Wittemberga, kościół zamkowy

Wittemberga, drzwi kościoła zamkowego – 95 tez Lutra

Kilka lat temu byłam jesienią Wittenberdze. Wspaniałe nieduże senne zabytkowe miasto przesiąknięte duchem Lutra i luteranizmu. Jeśli tam kiedyś zawędrujecie, koniecznie odwiedźcie Dom Lutra i Muzeum Reformacji. To jedno z najciekawszych muzeów historycznych, jakie kiedykolwiek widziałam, do tego ekspozycja na miarę XXI wieku. W jednej z sal jest tzw. izba Lutra – surowe, stare wnętrze z epoki.

Wittemberga, izba Lutra

Ku pokrzepieniu po wizycie w Muzeum polecam smakowitą zupę dyniową w muzealnej kawiarni. Polecam też „Ucztę Lutra”. Uczta to specjalna kolacja, którą trzeba zamawiać z wyprzedzeniem. Podczas tej kolacji serwowane są tylko dania takie, jakie jadano w czasach Lutra i tylko z ówczesnych produktów, czyli pieczone i gotowane różne kawałki mięs oraz dużo pieczonych i gotowanych warzyw: marchew, brukiew, pasternak, cebula, kapusta, groch. Podawane jest to w wielkich kamionkowych misach;  je się też z kamionkowych naczyń. Było przepyszne, mimo prostoty dań i prostoty wykonania, to siła potraw ze znakomitych produktów.  A oto witryna restauracji zachęcająca do zamówienia uczty.

Wittemberga, uczta Lutra

Nie pamiętam by uczcie towarzyszył jakiś deser. Wydaje mi się, że jednak mógłby; proponuję deser bardzo prosty, pasujący do luterańskich pieczonych warzyw  – pieczone jabłka.

Ścinamy 1/3 część jabłka wraz z korzonkiem i wycinamy gniazdo nasienne. Do środka wkładamy nadzienie według fantazji: łyżeczkę cukru z cynamonem lub garść rodzynek i łyżeczkę miodu, albo dwie kostki czekolady, albo dwie łyżeczki konfitury z żurawin lub z róży (fantazja nie zna granic). Przykrywamy ściętą górą jabłka, zawijamy w folię aluminiową i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy w temperaturze 180·C przez ok. 30 minut (bardzo duże jabłka piec dłużej, nawet około 40 – 45 minut). Podajemy gorące, wyjęte z folii. Można podawać z gałką lodów waniliowych lub z bitą śmietaną.  Jak kto lubi.

Moja wersja pieczonych jabłek z czasów Lutra – to jabłka wypełnione tylko miodem, pieczone bez folii.

Wszystkie zdjęcia: Autorka

***

Wydaje mi się, że może warto przypomnieć, jakie Tezy sformułował Martin Luther czyli Marcin Luter, bo podejrzewam, że NIKT nie wie. Ja też nie wiedziałam, ale oczywiście w sieci wszystko można znaleźć. TU, na stronie luteranie.pl tezy po polsku. Zostały napisane po łacinie.

Amore et studio elucidande veritatis: hec subscripta disputabuntur Wittenbrge. Presidente Reverendo Patre Martino Lutther Eremitano Augustiniano Artium et Sacrae Theologie Magistro: eiusdemque iibidem lectore Ordinario. Quare petit: vt qui non possunt verbis presentes nobiscum disceptare: agant id literis absentes. In nomine domini nostri Iesu Christi. Amen.

Zwróćmy uwagę na przykład na tezę 92: Więc precz z prorokami, którzy wołają: pokój, pokój, pokój, a pokoju nie ma (Ezech. 13,10.16).