Ostatnio mam mnóstwo pracy. Wracam do domu bardzo zmęczona. Mało piszę dla przyjemności. W ogóle mało robię rzeczy dla czystej przyjemności robienia ich. Niedawno kupiłam piękną grafitową włóczkę na piękny ciepły męski szal, ale nie mam czasu nawet wyjąć jej z torby. Stąd mój dzisiejszy tekst będzie się składał w zasadzie z prawie samych fragmentów tekstów napisanych przez innych, ale za to z jakich tekstów…
Zacznijmy od jednego z najsłynniejszych fragmentów „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta:
Umarł w następujących okolicznościach. Dość lekki atak uremii sprawił, że zalecono mu spokój. Ale ponieważ jakiś krytyk napisał, iż w ‘Widoku Delft’ Ver Meera (wypożyczonym przez muzeum haskie na wystawę Holendrów) – obrazie, który Bergotte uwielbiał sądząc, że go zna bardzo dobrze – kawałek żółtej ściany, której Bergotte sobie nie przypominał, wymalowany jest tak wspaniale, że kiedy się patrzy wyłącznie na ten fragment, wydaje się niby szacowne dzieło sztuki chińskiej, samowystarczalne w swej piękności, Bergotte zjadł parę kartofli, wyszedł z domu i udał się na wystawę. Przechodząc koło kilku obrazów odniósł wrażenie oschłości i zbyteczności sztuki tak sztucznej, mniej wartej od przewiewu i słońca w jakimś pałacu w Wenecji lub w zwykłym domku nad morzem.
(…) W końcu znalazł się przed obrazem Ver Meera, który pozostał mu w pamięci bardziej olśniewający, bardziej różny od wszystkiego, co znał, ale w którym, dzięki artykułowi krytyka, pierwszy raz zauważył drobne postacie ludzkie namalowane niebiesko i to, że piasek był różowy, i wreszcie szacowną materię kawałka żółtej ściany. Zawrót był coraz silniejszy; Bergotte wlepił wzrok w bezcenną ścianę, jak dziecko wpatrujące się w żółtego motyla, którego pragnie pochwycić. ‘Tak powinienem był pisać – powiedział sobie. Moje ostatnie książki są za suche; trzeba je pociągnąć kilka razy farbą, uczynić każde zdanie cennym samo w sobie, jak ten fragment żółtej ściany’. Równocześnie nie tracił poczucia swego groźnego stanu. Na niebiańskiej wadze jawiło się jego własne życie obciążające jedną z szal, gdy druga zawierała kawałek ściany tak pięknie namalowanej żółto. Bergotte czuł, że niebacznie oddał pierwsze za drugie. ‘Nie mam przecież ochoty – powiadał sobie – figurować na tej wystawie w wieczornej rubryce wypadków’.
Powtarzał sobie: ‘Kawałek żółtej ściany z daszkiem, kawałek żółtej ściany’. Zwalił się na okrągłą kanapę; równie szybko przestał myśleć, że życie jego jest w grze, i odzyskując optymizm powiedział sobie: ‘Zwykła niestrawność, nie dogotowane kartofle, to nic.’ Nowy cios powalił go: Bergotte stoczył się na ziemię, zbiegła się publiczność wraz z woźnymi. Był martwy.

Vermer van Delft, Widok Delft, Muzeum Królewskie Mauritius Haus w Hadze
„Im dłużej ogląda się ‘Widok Delft’, tym bardziej obraz staje się skomplikowany, tym lepiej widać, jak ściśle obmyślany jest jego rysunek, z tym większą precyzją łączą się w nim elementy składowe” – tak zaś pisał Gustaw Herling-Grudziński.
A teraz spotkanie z innym obrazem. Oto poeta, eseista i prozaik Adam Zagajewski, wspominający jak podczas pobytu w Nowym Jorku nie mogąc sobie poradzić „z nadmiarem tego miasta”, znalazł ukojenie w muzeum:
Trafiłem wtedy do muzeum, Frick Collection, i tam, przed obrazem Vermeera, ‘Lekcja muzyki’, poczułem, jak rzeczywistość, nagle, w jednym momencie, zatrzymała się, zastygła w harmonijnym bezruchu. Przede mną dziewczynka bierze lekcję muzyki, spowita w niebieskie światło, miękkie światło, jak we wnętrzu niebieskiego oceanu. Nagle zapanował spokój, we mnie i w Nowym Jorku. Byłem szczęśliwy, tak jakbym miał wprowadzić się do Vermeerowskiego obrazu i zamieszkać w nim na zawsze, i nie odczuwać już nigdy ani lęku, ani ciężaru pytań bez odpowiedzi, nie przeżywać sztormu sprzeczności i niepewności. Pejzaż otwierał się przede mną, gładka ścieżka pośród oswojonych, ciepłych sprzętów. Miałem przed sobą inny świat: meble leżały na kamiennej posadzce spokojnie i ufnie jak kot, obdarzone były słodką, dobroduszną inteligencją. Nawet światło rozumiało. To nie było zwykłe, zewnętrzne światło, które zatrzymuje się na granicy przedmiotów, odbija się od nich i wraca, zgodnie z prawami fizyki, nie to światło zdawało się płynąć zewsząd, nie dzieląc, nie izolując rzeczy, przeciwnie, było braterskie i rozumne. Jak bardzo chciałbym zostać w tym obrazie. Zatrzymać się w kształcie.

Vermeer van Delft, Przerwana lekcja muzyki, Frick Collection, Nowy Jork
I znów inny obraz i inny tekst. Tym razem poeta i krytyk literacki Jarosław Klejnocki:
Ach jakże zazdroszczą twoje przyjaciółki
sam pan Vermeer maluje cię w jasnej pracowni
pełnej dziwnych sprzętów więc znosisz niewygody:
tyle godzin w tej samej pozie pod ogromną mapą
siedemnastu prowincji w milczeniu z fanfarą ciężką
książką i uwierającym wieńcem na skroni. Żałujesz
tylko ze nie pozwolą ci zatrzymać tej pięknej
szaty z błękitu ale nie martw się jest już
twoja do końca świata.
I już miliony oczu będą patrzeć na ciebie
w zachwycie obojętnie z roztargnieniem w
zniecierpliwieniu z tęsknotą miłości. Jeszcze
o tym nie wiesz lecz przecież przeczuwasz
przymknąwszy nieśmiało oczy zdziwiona dziewczynko.
Cóż za spokój cóż za niewinność choć tyle
nadejdzie słyszę huczące maszyny łoskot
wybuchów widzę otwarte od krzyku usta eksplodują
wzgórza kosmos oddala się coraz bardziej rozpadają
się kraje płonie mapa ginie gdzieś pamięć czernieją
płótna.
A ciebie nie dotyka zimno jesteś wolna więc jaka
zazdrość jakie zachwycenie. Vermeer maluje; chrzęści
piasek w trybach zegarów.

Vermeer van Delft, Alegoria malarstwa, Kunsthistorisches Museum, Wiedeń, Austria
Wiersz Klejnockiego prowadzi nas dalej do jeszcze innego tekstu:
– Co robisz? – spytał.
Zdziwiło mnie to pytanie, ale wiedziałem, że lepiej tego nie okazywać
– Kroję warzywa, panie. Na zupę.
Zawsze układam warzywa w kole tak, że każde ma w nim odpowiednie miejsce, niczym kawałki tortu. Tym razem było ich pięć: czerwona kapusta, cebula, pory, marchewka i rzepa, przy czym okrągły środek wypełniała marchewka. Żeby ją tak uformować, użyłam tępej części ostrza.
Mężczyzna postukał palcem w stół.
– Czy w tej kolejności wkładasz je do zupy? – zapytał, oglądając koło.- Nie, panie… – zawahałam się. Nie potrafiłam wyjaśnić, skąd taki układ warzyw. Po prostu czułam, że tak właśnie powinny leżeć, ale bałam się to powiedzieć.- Widzę, że oddzieliłaś odcienie bieli – rzekł, wskazując kawałki rzepy i cebuli. – A dlaczego pomarańczowy i fioletowy nie są obok siebie?
Wziął do ręki kawałek kapusty i marchewki i potrząsnął nimi, jakby to były kości do gry.
Zerknęłam na matkę, która skinęła lekko głową.
– Bo te kolory się kłócą, kiedy są obok siebie, panie.
Uniósł brwi, jakby nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
***
Ja z pokrojonych warzyw proponuję wam dziś jednak nie zupę, tylko sałatkę jarzynową. I tak: piękne obrazy, piękna proza, piękna poezja… a na koniec prostota kuchenna w najczystszej postaci, wręcz prostacka; choć bardzo przyziemna, to bardzo smaczna.
Potrzebne są:
– 3 średnie ugotowane ziemniaki,
– 2 średnie ugotowane marchewki,
– szklanka ugotowanego zielonego groszku lub zawartość jednej puszki groszku (odcedzona),
– szklanka ugotowanej fasoli lub zawartość jednej puszki (jw.),
– 2 jajka ugotowane na twardo,
– 2 ogórki kiszone,
– 1 duża cebula cukrowa (cukrowa, bo nie jest ostra),
– 1 jabłko,
– sól,
– pieprz,
– majonez,
– musztarda (ja używam sarepskiej)
Ugotowane warzywa kroimy (jedni lubią drobniutkie kawałki, ja wolę większe). Dodajemy posiekane jajka, ogórki, cebulę i jabłko oraz groszek i fasolę. Mieszamy, przyprawiamy. Dodajemy majonez i odrobinę musztardy.
Dzisiejsza zagadka odnosi się do ostatniego z cytowanych przez mnie tekstów. To początek powieści-opowieści o powstaniu pewnego obrazu, czyli czwartego obrazu. Powieść ta została pięknie sfilmowana. Co to za powieść? Kto jest jej autorem? O jaki obraz chodzi? Jak nazywają się dziewczyna i pan? Kto zagrał ich w filmie?
Odpowiedzi w nadzwyczajnym tempie udzieliła dziewczyna z perłą, to znaczy – zona_oburzona, a chodzi o obraz, książkę i film “Dziewczyna z perłą” – kto namalował – jasne. Autorka powieści – Tracy Chevalier. Reżyser filmu Peter Webber. W rolach głównych Colin Firth jako Jan Vermeer i Scarlett Johansson jako Griet.
W nagrodę rondelek, a dla nas wszystkich jeszcze “Dziewczyna z perłą”:
