Lidia Głuchowska
Jarosław Łukasik “Okno – Wnętrze – Ściana” / “Fenster – Raum – Wand”
Staniszów d. Stonsdorf
Lidia Głuchowska przesłała tekst laudatio znakomitej retrospektywnej wystawy poznańskiego malarza Jarosława Łukasika, który inauguruje cykl ekspozycji „Barometr: Sztuka – Architektura – Społeczeństwo” w dolnośląskim Staniszowie (dawniej Stonsdorf) pod Jelenią Górą
http://www.forumstaniszow.pl/news/261/
http://www.forumstaniszow.pl/artist/77/
>> Übersetzung ins Deutsche: LukasikLaudatioDE

Po wszystkim / Nun ist alles vorbei, olej na płótnie /Öl auf Leinwand, 2009

Wspomnienie Wróblewskiego /Hommage an Wróblewski, olej na płótnie /Öl auf Leinwand, 2009, własność / Eigentum: Lidia Głuchowska

Judyta i Holofernes. Dwa w jednym & Judith und Holofernes. 2 in 1. olej na płótnie /Öl auf Leinwand, 2011

Wenus zielonogórska / Venus aus Zielona Góra (Grünberg), olej na płótnie /Öl auf Leinwand, 2011

Konający Słowianin / Sterbender Slawe, olej na płótnie /Öl auf Leinwand, 2011
Lidia Głuchowska
Tytuł najnowszej wystawy malarstwa Jarosława Łukasika jest próbą syntezy jego metody twórczej realizowanej w pracach z ostatnich siedmiu lat. Sekwencja pojęć „Okno – Wnętrze – Ściana” odnosi się tak do wizualnej, jak i mentalnej dominanty jego prac. Po pierwsze sygnalizuje ona – w sensie kompozycyjnym – znaczenie nieortodoksyjne stosowanej przez artystę perspektywy geometrycznej, od czasów renesansu tworzącej złudzenie głębi na płaszczyznie, intencjonalnie zapraszającej widza do wnętrza wykreowanych na płótnie sytuacji. Tytuł „Okno – Wnętrze – Ściana” pozwala więc wyobrazić sobie umowne, zbieżne linie po akademicku komponowanych obrazów, w różny sposób modyfikowane w prezentowanych tu eksperymentach twórczych. Po drugie – w sensie mentalnym – przywołane w tytule okno jest synonimem wolności, wnętrze zaś – bezpieczeństwa bądź osaczenia, i wreszcie ściana – sytuacji bez wyjścia. W obu tych znaczeniach triada pojęć „Okno – Wnętrze – Ściana” wyznacza horyzont interpretacyjny dokonań malarza, który potencjał twórczy łączy ze świadomością krytyka sztuki. Dotychczas prace swe prezentował na kilkunastu wystawach indywidualnych w Polsce i w Niemczech.
Jak wyznaje sam autor, malarstwo jest jego nałogiem – remedium na smutek i pustkę współczesnej egzystencji. „Jako uzależniony – twierdzi – nie potrafię inaczej myśleć o swoim życiu jak tylko poprzez kadry następnych obrazów.” Jego żmudny, refleksyjny proces koncepcyjny kończy więc nagła, kompulsywna eksplozja malarskich wizji i erupcja optymistycznych barw. Jak Opus quinque dierum Dürera – jedna z renesansowych fascynacji autora – obrazy te dokumentują przełamywanie ograniczeń tworzywa. Ich nieco lunatyczna aura i nokturnowe odrealnienie nie są bynajmniej przypadkiem. Powstają one bowiem w nocy, jak ekran filtrując koturnowe uniesienia i emocje. Stąd i kontur rzeczywistości rozmyty przez sztuczne światło znikąd wskazujące na drugie dno trywialnych sytuacji.
Na pozór panuje tu poetyka dokumentacji, autor stroni jednak od arbitralnych rozstrzygnięć, traktując uwieczniane fakty (czy imaginacje) z przymrużeniem oka. Jest to więc dokument filtrowany przez krytyczne refleksje i finezyjne rozstrzygnięcia formalne, bliższy surrealistycznej niż hiperrealistycznej, parafotograficznej wizji. To polemika z voyeurystycznym duchem postnowoczesności, niwelującej intymność i bezpośredniość doznań, w której wszystko trzeba utrwalić i podejrzeć w internecie.
Jako przyklad niech posłużą tu obrazy z prezentowanego na wystawie częściowo cyklu o przewrotnym tytule „Obrazy nieostatnie”, ukazujące – na wpół żartobliwie, na wpół autoironicznie – do bólu rzeczowy katalog potencjalnych form rozważanych przez artystę form samozagłady. Wspomnę tu tylko trzy prace, przykładowo ilustrujące poetykę zgrzytu i czarny humor twórcy: – wanna krwi ukazana „Po wszystkim” (2008), zielonym cieniem odgrodzona od oswojonego świata, „Autoportret pośmiertny” (2008) – ciemna rozlana plama o amebowatym kształcie – i – „przytulne” różowe(!) kapcie w pomieszczeniu żółtym jak pokój van Gogha na moment przed tym, jak zagarnął go obłęd. I wreszcie – stryczek, cień wisielca w pośmiertnych drgawkach i pomarańczowe siedzisko stołka – oglądany zza węgła kadr filmu – „Po zeskoku taboret się przewrócił” (2008).
Te z pozoru chłodne i hermetyczne, obrazy określa coincidentia oppositiorum – dysonans intelektualnej dyscypliny i liryzmu, oszczędnych w walor, matowych płaszczyzn i fluorescencyjnie połyskujących detali, zwartej kompozycji i rozległych przestrzeni, budowanych na kontraście geometrycznych plam i niespodziewanych w tym kontekście organicznych form – jakby z innego ontologicznie porządku.
Milczące płótna ewokują narrację. Zaskakującą ich cechą jest to, iż nawet gdy rozległe, jednobarwne tło stanowi większość kompozycji, nigdy nie jest głuche. Geometrię rodem z klasycznej awangardy przełamuje pobrzmiewający w tle niepokój i aura magicznego realizmu, filtrowana przez osobiste doświadczenia malarza oraz kilka dziesięcioleci krytycznej i autokrytycznej refleksji innych twórców drugiej połowy XX wieku.
Przestrzeń definiują przedmioty magiczne – lewitujący stół („Stół dla państwa Hopperów”, (2006), „Podniesienie”, 2007/2011) – substytut nieosiagalnej domowości, i kapcie –„ciepłochody” – na czarodziejskim dywanie ulatujące do krainy wiecznych spełnień („Mały dywanik”, 2008). Mała apokalipsa i mała stabilizacja.
Dominuje atmosfera oczekiwania – napięcia – stagnacji (?), Chiricowski niemal niepokój – choć obrazy te nie ukazują bezkresnych przestrzeni antycznych miast i mitologicznego rekwizytorium, lecz kameralne niemal wnętrza czy ustronne zaułki – kulisy ledwo minionego czy spodziewanego dramatu. Krzesła agresywnie napierające na siebie i widza – ich krwista czerwień przecinająca poszarzały błękit – („Wspomnienie Wróblewskiego”, 2006), przywołują na myśl niezastygłe konflikty, czas nie do cofniecia. Aktorzy opuścili scenę, a może dopiero się pojawią. Pozorny dystans i bezosobowość narracji nie pozwalają wyśledzić tych, których dotyczy ona bezpośrednio. Anonimowy komunikat apeluje jednak do widza, przenikając tyleż zamkniętą co niedookreśloną przestrzeń.
To bezludne i – w swym zdystansowanym okrucieństwie niekiedy nieludzkie – obszary. Niemalże brak tu twarzy. Rzadko jedynie bezgłowe torsa rodem z katastroficznych wizji dwudziestolecia, czy odzianych w zjadliwie pogodną barwę „Rostrzelań” Wróblewskiego dokumentują skarlenie wielkich mitów historii, zatęchły frazes z życia prowincji. „Konający Słowianin” (2011), poległy na chodniku, tuż przed reanimacją na izbie wytrzeźwień – to zdegradowany bohater, parodia narodowej martyrologii. Znakomicie rzeźbiarska, dostojna „Wenus Zielonogórska” en grisaille – parodia Nike z Samotraki – i jej groteskowy pendant –„Adonis Poznański” (oba 2011) w polarze – obnażają zaś farsę pomników „ku czci”, prowincjonalny zmierzch bogów. W tytule „Judyta i Holofernes. Dwa w jednym” (2011) tradycja kultury wysokiej i marketingowy slogan sąsiadują ze sobą w wiwisekcji współczesności. Ta dekapitacja à la Carravaggio ma „feministyczne” dno. Wskazuje na stereotypy walki płci, i spetryfikowane wizje ról społecznych, z binarnym podziałem – intelekt (męski) / (żeński) seks-apealu –„bezmyslność”, materia. Judyta – intelektualistka – ucieleśnia wewnętrznego wroga. Jej obcięta głową obok ponętnego ciała, przygląda mu się z ironią, męskim spojrzeniem „innego“. Niemożność zespolenia obu ról skutkuje autodestrukcją.
Wszędzie tu jednak dominuje niedopowiedzenie, amor vacui i magiczny realizm à la Giorgio Morandi czy Wilhelm Hammevsvøj. Oniryczna atmosfera wypełnia przestrzeń tej przedziwnie uwodzicielskiej ekspozycji.
Głębię modeluje tu nie światłocień lecz kolor. Światło, barwa i baśniowa aura na podszewce z codzienności mają moc narkotyczną. Odurzają, wciągając do intelektualnej i estetycznej gry. Stąd perspektywa jest arbitralna i anty-naukowa, o krok dalej niż w dziełach manierystów i profetów antysztuki rodem z awangardy. Wewnętrzny impuls góruje zatem nad regułą costruzzione leggitima Albertiego, a intuicja nad matematycznym wykresem i werystycznym odwzorowaniem zjawisk. Rozproszone światło konotuje emocje, rozbijając linearny schemat „Okno – Wnętrze – Ściana” – kontur materialnego konkretu, zapraszajac do mentalnej podróży, ewokowanej przez jej ekwiwalenty – „Perspektywę barową”, „Ołtarz hotelowy” i… „Ostatni tramwaj” (2011).