Humanistyka

Dr Jan Kozłowski był moim kuzynem, późno odkryliśmy to nasze kuzynostwo, spotykaliśmy się rzadko (on mieszkał w Warszawie, ja, wiadomo, w Berlinie), trochę do siebie pisaliśmy, czasem telefonowaliśmy, ale – i myślę, że było to obupólne – lubiliśmy się. Teraz nie żyje i bardzo mi go brakuje.

Poniższy tekst nigdzie się (chyba) nie ukazał, Janek przysłał mi go kiedyś, podobnie jak wielu innym humanistom, jako propozycję do rozmyślań lub działań, poprosił też o dalsze opinie (kilka znajduje się pod spodem). Publikuję ten tekst, nie pytając Janka o zgodę, bo nie mam jak. Anonimizuję jednak komentarze pod tekstem.

Dedykuję dwóm moim autorom i rozmówcom: Konradowi i Markowi Włodarczakowi

Jan Kozłowski

Humanistyka oparta na danych, czyli prawdziwy koniec Wilhelma Windelbanda

Pomysł, który przedstawiam, to fragment szerszej całości, która nazywa się „infrastruktura badawcza dla humanistyki cyfrowej”. Pomysł dotyczy utworzenia platformy badawczej – baz relacyjnych (lub może lepiej bazy rozproszonej z indeksem dynamicznym), opartych na informatorach elektronicznych oraz papierowych, poddanych cyfryzacji. W badaniach historycznych platforma taka umożliwiłaby szersze stosowanie podejść badawczych opartych na analizie dużych zbiorów danych.

Pierwszym czytelnikom tekstu serdecznie dziękuję za nadesłane słowa zachęty i uwagi merytoryczne. W szczególności słowa podziękowania kieruję do prof. prof. Grzegorza i Wiesławy Osińskich z Torunia. Artykuł Osińskich Wizualizacja jako narzędzie badawcze historyka. W poszukiwaniu korzeni patrona 70-letniego Uniwersytetu1, w którym rozważają, czy współczesna neuronauka w połączeniu z analizą dużych zbiorów danych za pomocą metod wizualizacyjnych pozwoli odkryć nowe fakty, był jedną z inspiracji tego tekstu.

Dziedzictwo Windelbanda

Wilhelm Windelband (1848-1915) definiował nauki przyrodnicze i humanistyczne przez ich wzajemne przeciwstawienie sobie. Wg Windelbanda te pierwsze opisują przedmiot za pomocą ogólnych praw. Te drugie – mając do czynienia z jednorazowym, indywidualnym i jednostkowym przedmiotem – nie szukają regularności, tylko opisują.

Definicja humanistyki Windelbanda była odbiciem jej ówczesnego stanu. Po śmierci filozofa, wraz z ewolucją przedmiotu humanistyki (zainteresowanie dla źródeł masowych, stosowanie metod nauk społecznych2), stopniowo traciła adekwatność. Jednak dopiero epoka cyfrowa wrzuciła ją do lamusa.

„Humanistyka Windelbanda” pozostawiła po sobie ogromny dorobek, zawarty w książkach i czasopismach, na podstawie którego można budować humanistykę cyfrową. Jednak ten dorobek należy dopiero „odmrozić”. Jest to zadanie, które znacznie przekracza to, co robią nawet tak zaawansowane programy jak Europeanea.

Jak wiadomo, przez pierwsze dekady rewolucja Gutenberga przetwarzała na formę druku rękopiśmienny dorobek antyku i średniowiecza. Dopiero później książki drukowanej użyto jako sposób udostępniania nowych treści, z uwzględnieniem możliwości, jakie daje druk. Dziś zmiany zachodzą nieporównanie szybciej, gdyż Internet, w przeciwieństwie do druku, sam stwarza własny świat informacji, który ilościowo wielokrotnie przekracza zasoby epok rękopisu i druku. Jednak w odniesieniu do konwersji wcześniejszego dorobku, podobieństwo ze wczesną epoką Gutenberga jest uderzające. Nie potrafimy tego dorobku tak przetworzyć, aby skorzystać z szans otwieranych przez nowe technologie.

Dziedzictwo Langlois i Seignobosa

Równolegle z poglądami o nauce Windelbanda (a także Rickerta i Cassirera) swoje idee o metodzie dziejopisarstwa rozwinęli Charles-Victor Langlois (1863–1929) oraz Charles Seignobos (1854–1942). W książce Introduction aux études historiques (1897, przekład polski Wstęp do badań historycznych, 1912) chcieli oni uczynić z dziejopisarstwa nauki równie ścisłe jak nauki przyrodnicze. Dziejopisarstwo – twierdzili – opiera się na faktach wydobytych z dokumentów pisanych najbliższych opisywanym wydarzeniom. „Nie ma dokumentów, nie ma historii”, pisali. Fakty dzieli się na kategorie, poddaje krytyce zewnętrznej i wewnętrznej oraz pokazuje z różnych perspektyw, dzięki czemu osiąga się możliwie największy obiektywizm.

Przekładany na różne języki, wznawiany i zalecany studentom do dziś, był Wstęp – podobnie jak poglądy Windelbanda – dzieckiem swojej epoki. Obecnie jest synonimem nie tylko solidności, ale także naiwności. Wstęp przykuł wiedzę, wybraźnię i odwagę historyka – te trzy cnoty kardynalne każdego badacza – do skały dokumentu. Nie pozwalając historykom na bujanie w obłokach fantazji, sparaliżował ich kreatywność. Wstęp nie dostrzegł, że rzeczywistość odbita w zachowanych dokumentach jest rzeczywistością skrzywioną. Nie tylko dlatego, że dokumenty pisane opisują świat wybiórczo i wyłącznie w ramach przyjętych konwencji, ale i dlatego, że mechanizm transmisji dokumentów poprzez dzieje powoduje, że pewne typy dokumentów mają większą szansę przetrwania od innych. I są całe wielkie epoki, kiedy masowo produkowano dokumenty fałszywe. I to nie tylko w okresie reżimów XX wieku, co opisał Orwell, podając zresztą tylko jedną z licznych metod fałszowania rzeczywistości poprzez produkowanie dokumentów. Wielką epoką fałszerstw było średniowiecze. Teraz już powszechnie wiadomo, że tzw. Donacja Konstantyna była fałszerstwem. Ale znamy również tak wyrafinowane metody fałszerstwa, jak ukrycie sfałszowanego dokumentu, po to, by został odkryty po wiekach i zaświadczył o prawdzie tego, co głosiła polityka stulecia wcześniej – takim przypadkiem było np. ukrycie w klasztorze w Quedlinburgu dokumentu „zaświadczającego”, że cesarzowa Teophanu, żona cesarza Ottona II, była porfirogenetką. Było to zresztą podwójne oszustwo, bo była tylko siostrzenicą cesarza Jana I Tzimiskesa, a sam cesarz był uzurpatorem, nie pochodzącym z rodziny cesarskiej.

Wstęp ukierunkował historyków na opisywanie historii jako dokonanych wyborów, udokumentowanych w źródłach, przez co zgubił sens możliwych wyborów oraz wyborów nieudokumentowanych. A przecież dokonany wybór, podjęta decyzja, rozpoczęte działanie – jest z reguły poprzedzone rozważeniem wyborów możliwych. Ponadto, na każdy udokumentowany fakt przypadają tysiące nieudokumentowanych. Wnioskowanie na podstawie poddanych surowej krytyce konkretnych dokumentów pisanych musi być zatem uzupełnione nie tylko przez wnikliwą analizę innych typów źródeł – historii mówionej, artefaktów, danych geologicznych itd. – ale także przez wnioskowanie oparte na analizie dużych zbiorów danych. Analiza dużych zbiorów danych historycznych pozwala na stawianie pytań niemożliwych do wyobrażenia w tradycyjnej historiografii. Rozszerza ona widnokrąg historyka o nowe wymiary i przestrzenie. Historykowi, nachylonemu nad rękopisem z okularem w oku, daje nowe narzędzie, nawet do jego mikroanalizy.

Głównym źródłem takich danych są reference books, a jedną z metod ich analizy – wizualizacje.

Milczenie książek

Z punktu widzenia teleinformatyki, szczególną cechą książek jest fakt, że są zastygłe i „milczą”. Nie da się ich aktualizować, ani łączyć z innymi książkami (chyba że przez nowe edycje lub zszycie ich razem). Książki ani nie „rozmawiają” same ze sobą, ani z innymi książkami (skromną formą rozmowy książki samej ze sobą są spisy treści i indeksy, a rozmowy z innymi książkami – przypisy i odwołania). Ani też, nie „rozmawiają” z czytelnikiem.

Najczęściej także reference books, takie jak słowniki językowe i biograficzne, katalogi, bibliografie i encyklopedie, nie rozmawiają same ze sobą. Podobnie jak nie rozmawiają same ze sobą informacje w informatorach: informacje te, tak jak słowa w słownikach językowych, są postawione na stałych pozycjach, najczęściej w porządku alfabetycznym. Słowa w dykcjonarzach są zamrożone: a przecież znaczenie każdego z nich zależy od (zmieniających się w czasie i przestrzeni społecznej) powiązań z innymi słowami oraz od blasku, jaki rzucają na nie metafory, do których nawiązują. Chcielibyśmy zobaczyć je dynamicznej postaci wizualizacji sieciowej, ale forma druku na to nie pozwala.

Nic dziwnego, że humaniści, obcując na co dzień z tak zaaranżowanym światem wiedzy, rzadko rozmawiają ze sobą, a wraz z nimi rzadko rozmawiają ze sobą obszary badań. Gdy wrzuci się do Internetu dowolne nazwiska rozpoznawalnych badaczy, np. Maryla i Migonia, okaże się, że współwystępują oni tylko w bibliografiach i repozytoriach: nie ma takiej platformy, na której Maryl i Migoń mogliby poznać się i rozmawiać. Epoka druku to także okres bezokiennych monad.

Milczenie książek zaprzecza podstawowej charakterystyce piśmiennictwa, jaką jest intertekstualność, oraz życia społecznego, jaką jest sieciowość.

Ponowne narodziny książek

Jak „odblokować” książki?

Dotychczasowe próby były połowiczne.

Pierwsze polegały na umieszczaniu w Internecie skanu (np. Bibliografia Estreichera), kolejne na umieszczaniu wersji OCR (np. Academica) oraz, na koniec, wersji hipertekstowej (np. Polski Słownik Biograficzny). Ale to dalece za mało. Książki, nawet w wersji hipertekstowej, utrzymały swoją tożsamość, tak jakby obawiano się dokonać ich „dekompozycji” i re-aranżacji na zupełnie nowych zasadach.

Nic dziwnego, że nawet najbardziej obiecujące i zaawansowane technologicznie humanistyczne projekty badawcze, takie jak Mapping the Republic of Letters, poza efektowną estetyką wizualizacji, nie wniosły nic przełomowego do humanistyki.

Pomysł „rozhermetyzowania” tekstów dla wyłuskiwania z nich informacji, celem łączenia ich w nowe dowolne związki, nie jest nowy; to przecież istota pomysłów Paula Otlet’a (Promieniująca biblioteka, 1934) i Vannevara Busha (Memex, 1945). Słusznie podkreśla się, że to Internet pozwolił urzeczywistnić ich wizje.

Jednak sam Internet nie ma mocy stworzenia cyfrowej humanistyki.

Co wobec tego należałby zrobić, aby stworzyć platformę do dokonywania odkryć w humanistyce?

Rozhermetyzowane teksty staną się tylko Mare magnum danych, w których każdy zatonie. Potrzeba zatem rodzaju magnesów, które – tak jak magnes opiłki – ułożą dane w nowe wzorce.

Gdzie szukać takich magnesów?

Najlepiej – wśród koncepcji, które pozwalają na sensowne łączenie danych i organizowanie badań.

Sieć, system i struktura

Sieć, system i struktura to właśnie takie koncepcje.

Koncepcje sieci, struktury i systemu przeszły długą ewolucję, w trakcie której zaowocowały wieloma pomysłami badawczymi, a ostatnio zbliżyły się do siebie. Wszystkie trzy mają ambicje, by służyć jako centralne kategorie badawcze nie tylko nauk społecznych, ale nauk w ogóle. Powstaje np. coraz więcej prac opisujących sieci uczonych XVII i XVIII wieku. Tyle, że są one oparte na stosunkowo wąskiej bazie źródłowej, a zatem pozwalają na testowanie bardzo ograniczonej liczby pomysłów badawczych. Mają one charakter „historii anegdotycznej”, „studiów przypadku” (np. o sieci rywalizujących i współpracujących ze sobą fizyków XVII w.). Mimo że są pełne świetnych indywidualnych opowieści, nie dają tego, co mogą dać szersze badania oparte na większej ilości danych – wiedzy o sieciach, systemach i strukturach. Wiedzy o ukrytych zależnościach, możliwych do odkrycia wtedy, gdy pracuje się na dużych zbiorach danych.

W trakcie ewolucji sieć stopniowo rozszerzała swoje znaczenia. Najważniejsze były przejścia

  • od pojęcia sieci ujmowanej statystycznie, ogniwa i ich powiązania w danej chwili, do sieci dynamicznej, zmieniającej się w miarę narastania lub ubywania nowych ogniw i powiązań,
  • od sieci dynamicznej, uczącej się pod wpływem bodźca zewnętrznego, do sieci samoorganizującej się (SOM), struktury dynamicznej, która niejako rozmawia sama z sobą, zmieniając jednocześnie swoją strukturę. (Pierwsze próby zastosowania SOM dotyczyły pojedynczych słów i wyrażeń; czyni się próby budowy dynamicznych, nieliniowych, systemów semantycznych, takich jak dynamiczne modele samoorganizacji Włodzisława Ducha)3.
  • od sieci jedno-poziomowej, składającej się z ogniw tego samego rodzaju (np. osób lub słów), do sieci wielo-poziomowej, złożonej z ogniw różnych kategorii (np. osób i miejscowości).

Zmieniało się także pojęcie struktury. W naukach społecznych (Giddens, Bourdieu, Latour) przesunięto akcenty struktury od

  • struktury jako substancji do struktury jako procesu,
  • struktury jako rzeczy danej do struktury jako rzeczy stwarzanej,
  • struktury jako determinanty działań do struktury jako rezultatu działań.

Struktura to pojęcie wieloznaczne; najczęściej rozumie się przez nie zjawiska o względnej trwałości – gospodarcze, techniczne, społeczne, polityczne lub kulturalne – narzucające ograniczenia zjawiskom o charakterze koniunktur. (Rodzaj techniki rolnej ogranicza zasoby dostępnej żywności, a przez to i limituje wzrost ludności itd.). Przedmiotem zainteresowania są szczególnie: zmiany wewnątrz struktur i zmiany samych struktur – mutacje pozwalające przekroczyć istniejące bariery (w historii nauki – paradygmaty T. Kuhna); punkt początkowy i ciąg repetycji (w historii sztuki – teoria G. Kublera); współzależności między strukturami (w synchronii) oraz współzależności między koniunkturami i rewolucjami (w diachronii); współistnienie ze sobą struktur o różnych „czasach wewnętrznych”.

Podobnie, ewolucję przeszło pojęcie systemu. Nie tylko zwiększało ono zakres swoich zastosowań (cybernetyka, biologia, inżynieria, psychologia, antropologia, archeologia, historia, ekonomia, nauki polityczne), ale także, z upływem czasu, pogłębiano znajomość jego szczególnych cech, takich jak złożoność i adaptacyjność (uczenie się).

Te wszystkie zmiany uczyniły z tych pojęć kluczowe narzędzia badawcze w naukach społecznych i humanistyce, możliwe do stosowania wobec dużych ilości danych.

Infrastruktura badawcza dla humanistyki cyfrowej

Pomysł, który przedstawiam, polega na stworzeniu uniwersalnej platformy umieszczania i organizacji danych historycznych. Pomysł zostałby zrealizowany dzięki równoległej budowie – w ramach projektu europejskiego – wielu sieciowych, połączonych ze sobą systemów danych, uporządkowanych pod względem czasu, przestrzeni i tematów, takich jak osoby, zbiory (biblioteki, archiwa i kolekcje), korespondencje, instytucje (uczelnie, akademie, towarzystwa naukowe, salony…), teksty pisane (książki, czasopisma, rękopisy), gatunki piśmiennicze, idee, obiekty materialne i wiele innych. Źródłem danych byłby zarówno dorobek „humanistyki Windelbanda”, jak i nowej cyfrowej humanistyki.

Dane zostaną sklasyfikowane w ramach pewnych kategorii; każda kategoria danych stanie się osią odrębnej bazy.

Krótko można by ideę projektu przedstawić tak: budujemy bazę danych jednostek tej samej kategorii – niech to będą uczeni europejscy XVI-XVIII wieku. Każda jednostka otrzymuje swój „biogram” – uporządkowany zestaw informacji. Każda informacja, która odnosi się albo do innej jednostki tej samej kategorii (do innego uczonego), albo do jednostki innej kategorii (biblioteki, instytucji naukowej, publikacji itd.) zostanie podkreślona; jednocześnie utworzy się link, łączący dwa opisy, jednostki, którą opisujemy, oraz jednostki, z którą była ona powiązana.

Niech opisywany przez nas uczony nazywa się Johann Christian Schott. Miejscowości z życia Schotta – miejsce urodzenia, studiów, podróży, pracy i śmierci – zostaną połączone z bazą geograficzną. Biogramy uczonych, pod kierunkiem których studiował, z którym współpracował lub których uczył, zostaną połączone z biogramem Schotta. Uczelnie, na których studiował, dwory, na których służył, biblioteki, które prowadził, książki, które napisał itd., także zostaną olinkowane. Podobnie idee, które głosił (np. wolfianizm). Również i korespondencja Schotta oraz książki, które w listach recenzuje, zostaną połączone linkiem.

Wszech-sieciowość jest naturą świata. Można ją oddać tylko pokazując powiązania istniejące wewnątrz reprezentacji opisywanych jednostek, takich jak np. biogramy, opisy bibliograficzne książek, koncepcje, charakterystyki obiektów w katalogach zabytków, i wiele innych.

Przedstawiane przeze mnie idee nie są nowe, a jeśli – jak się zdaje – nie zostały jeszcze przedstawione w całości, to ze względu na ich radykalizm i przewidywaną trudność ich realizacji.

Między innymi zastąpienie artykułów w czasopismach korespondencją naukową jako podstawy opisu sieci badawczych proponował francuski badacz Yves Gingras (Mapping the structure of intelelctual field using citation and co-citation analysis of correspondences, 2010). W XVII wieku czasopisma dopiero raczkowały; brakowało standardów powołań i cytowań. Znacznie lepszym źródłem wiedzy o popularności publikowanych tekstów oraz o strukturze pól badań, pisze Gingras, jest lektura ówczesnej korespondencji uczonych.

Nie od razu Kraków zbudowano

Oczywiście, „nie od razu Kraków zbudowano”. Tak postulowaną platformę należy budować krok po kroku. Gdy tylko można, trzeba ją oprzeć na wspomnianych – „rozhermetyzowanych” – papierowych lub cyfrowych informatorach, słownikach bio-bibliograficznych, katalogach, leksykonach i encyklopediach. Takich, jak np. WorldCat OCLC, World Biographical Index Online, wydawnictwa De Gruyter, czy też A world bibliography of bibliographies and of bibliographical catalogues, calendars, abstracts, digests, indexes and the like Theodore Bestermana.

Zacznijmy zatem od pewnej wyodrębnionej grupy wewnątrz wybranej kategorii, niech to będą biolodzy XVIII wieku. Nie było ich tylu, co dziś, tworzyli znacznie mniejszy odsetek ówczesnego – niewielkiego, w porównaniu z dzisiejszymi czasami – środowiska naukowego. Są policzalni i opisani, np. w Historical catalogue of scientists and scientific books from the earliest times to the close of the 19th Century (1984) Roberta Mortimera Gascoigne. Fakty z życia biologów opisano w słownikach biograficznych. Rozpisując kolejne biogramy, wyłuskujemy z nich – automatycznie, tak dalece, jak się da – informacje pasujące do przyjętych przez nas kategorii.

Budujemy zatem bazę (powiązanych ze sobą) biogramów:

A jednocześnie tworzymy jednocześnie kolejne – powiązane ze sobą – bazy, np.:

Formuła technologiczna baz – bazy relacyjne czy może lepiej baza rozproszona ale z indeksem dynamicznym – to zagadnienie dla właściwie zaangażowanych techno-nauk4.

Baza (bazy) powinna być spięta z zbiorami danych warsztatowych:

Budowa platformy powinna postępować równolegle z badaniami pilotażowymi – zarówno testowaniem tez powstałych w różnych polach badawczych, takich jak studia nad sieciami, badania systemowe, systemy innowacji, bibliometria, historia i geografia nauki, jak i – to najważniejsza wartość platformy – odkrywaniem zupełnie nowych ustaleń i regularności.

Platforma nie powstanie bez współpracy historyków („przymiotnikowych” i „bezprzymiotnikowych”), geografów historycznych, informatyków, bibliometrów, a także statystyków i fizyków (ci ostatni stanowią największą grupę badaczy sieci). Konsorcjum DARIAH byłoby jego najlepszym adresatem. To heroiczne zadanie dla DARIAH, ale może sensowne, jeśli konsorcjum nie ma stać się tylko pojemnikiem dla wielu różnych, nie powiązanych ze sobą małych projektów.

Uwagi czytelników

WD

[Przedstawiony projekt] to dość oczywisty kierunek rozwoju dla DARIAH i warto go z tą grupą dyskutować, bo jakoś nie widzę dobrych projektów, chociaż ostatnio dyskutowaliśmy o ich potrzebie. 

Przypomina też trochę projekt Xanadu Teda Nelsona (pisałem o nim w książce o oprogramowaniu w 1997 roku), który nadal powoli się rozwija:
http://techsty.art.pl/?p=1701: „At its simplest, Xanadu lets users build documents that seamlessly embed the sources which they are linking back to, creating, in Nelson’s words, “an entire form of literature where links do not break as versions change; where documents may be closely compared side by side and closely annotated; where it is possible to see the origins of every quotation; and in which there is a valid copyright system – a literary, legal and business arrangement – for frictionless, non-negotiated quotation at any time and in any amount.”

NK-H

Projekty ‘totalne’ są kuszące, ale trudne do realizacji w realnym świecie. Znacznie lepiej sprawdzają się mniejsze akcje/projekty pod warunkiem, że są skoordynowane i mają wspólne podstawy metodologiczne i technologiczne, tak że dadzą się połączyć w jeden system i używać za pomocą tych samych narzędzi (choćby konsekwentne wprowadzanie TEI daje takie możliwości). Jak sam piszesz projektów jest bardzo dużo, są też już próby ich integrowania, np. COST Action dotycząca epistolografii [Reassembling the Republic of Letters, 1500-1800 A digital framework for multi-lateral collaboration on Europe`s intellectual history] http://www.cost.eu/COST_Actions/isch/IS1310

Takie ‘rozproszone’ działanie nie tylko jest łatwiejsze finansowo i organizacyjnie, ale też chroni przed ‘wielkimi’ błędami, tzn. łatwiej weryfikować przyjęte rozwiązania i korygować złe decyzje metodologiczno-technologiczne przy mniejszych stratach. Sądzę też, że to musi być działanie bottom up, bo narzucanie rozwiązań z góry dużej i różnorodnej grupie uczonych źle by się skończyło.

Ale oczywiście nie Ty jeden marzysz o takim utopijnym rozwiązaniu…

WM

Dziękuję bardzo za przesłanie tego interesującego projektu, który rzeczywiście mógłby wpisać się w prace teoretyczne europejskiego projektu Horyzont poświęconego renesansowi.

WO

Podobało mi się szczególnie, ze “książki milczą”. Musisz koniecznie zajrzeć do opublikowanej niedawno w formie interaktywnej naukowej książki: Piotr Celiński, Postmedia. Cyfrowy kod i bazy danych http://www.postmedia.umcs.lublin.pl/. Zupełnie inna filozofia czytania: wszystko poprzez odniesienia graficzne. To dopiero sprzężenie zwrotne! Grafiki, które zamieszczasz w tekście są abstrakcyjne. Dla humanistów trzeba je opisać.

GO

Warto wspomnieć o sieciach samoorganizujących się SOM, strukturach dynamicznych, które niejako rozmawiają same z sobą zmieniając jednocześnie swoją strukturę. Pierwsze próby zastosowania SOM dotyczą co prawda na razie pojedynczych słów i wyrażeń ale czynione są już próby budowy dynamicznych, nieliniowych, systemów semantycznych – dynamiczne modele samoorganizacji – W. Ducha.

Podziały nauk – Może zaproponować nowy podział bardziej adekwatny do sytuacji w XXI wieku, proponowany przez Andrzeja Zybertowicza „Samobójstwo Oświecenia” 2015 na „naukę” i „technonanukę”, gdzie ta druga, w oderwaniu od pierwszej, maszeruje obecnie do „samozagłady” i konieczne jest ściślejsze osadzenie w ramach nauki jako transcendentnej emanacji całościowej wiedzy ludzkości etc… to nowe koncepcje, nie wszystkie są dla mnie oczywiste, ale niewątpliwie wskazują cel inny niż prosta „oświeceniowa droga nowoczesności”.

AR

Projekt jest, używając pańskiego określenia, heroiczny. Ja bym może rozpoczął od stworzenia GIS-a, a właściwie należałoby powiedzieć HGIS-a, na który można by nanosić informacje dotyczące czasopiśmiennictwa. W ramach DARIAH być może grupa lubelska coś takiego będzie chciała robić – tylko w odniesieniu do wybranych elementów dziedzictwa historycznego Polski, a później Europy.

ARo

Moim zdaniem to zdecydowanie ma ręce i nogi. Podoba mi się pomysł i jako historyk chętnie bym korzystał z takiego narzędzia. Rzeczywiście nie ma nic podobnego, a stworzenie takiej mapy połączeń między uczonymi byłoby niezmiernie interesujące, ale i cholernie czaso- i finanso-chłonne.

1 https://www.researchgate.net/publication/273459482_Wizualizacja_jako_narzdzie_badawcze_historyka

2 Por. Krzysztof Pomian, L`ordre du temps, Gallimard 1984, tłum. pol. Porządek czasu, Słowo/Obraz/Terytoria 2014.

3 Za tę informację dziękuję prof. Grzegorzowi Osińskiemu.

4 Za tę propozycję dziękuję prof. Grzegorzowi Osińskiemu.

Poeci wykręci*li kran

Jan Kozłowski i Krzysztof Pukański niemal w tym samym momencie nadesłali mi wiersze prześmiewcze i wykrętne. Nie mogłam się oprzeć, by ich nie opublikować tu razem… Mają one, choć poeci się nie znają, nie tylko pewien wspólny rys prześmiewczo ironiczny, ale i, niekiedy, wspólną… góralskość. Lubię… 

Krzysztof Pukański

Utwór wierszowany prozom:

Pambuk przyszed do mnie w ziele

(wszelkie cudaki i po-pisownie zamierzone)

No i co ja mam z tem fantem zrobić? Pisać? Nie pisać? Pisać-niepisać? Pisać, ale nie-pisać?
– No bo przyszedł.
– No ale w ziele.
– No, ale przyszedł.
– No przyszedł.
– Znaczy pisać?
– No pisać.
To pisze.

Jan Kozłowski

(pamiętacie wiersze o Trocu?)

Kierpce

Aż do góry
Skacze serce
Gdy na nogi
Wkładam kierpce.

Kierpce to mój
Cały świat –
Matka, ojciec,
Dom i brat.

Gdy się z bólu
Cały wiercę,
Ból uchodzi,
Gdy mam kierpce.

Kiedy marznę
Na swej derce,
Ciepło w duszy,
Gdy mam kierpce.

Gdy smakuję
Z pieca sierpce,
Smak najlepszy,
Gdy mam kierpce.

Ten i tamten
Zwie mnie mędrcem.
Moja mądrość –
To me kierpce.

Lindley

Kurtyzana
Katarzyna
Figle-migle
Z gościem wszczyna.

Zrazu wolno,
Potem śmiglej,
W wannie wody,
Gdyż gość – Lindley.

Woda wokół
Wciąż się leje,
Gdy K. migli
Się z Lindleyem.

Pryska, bryzga,
Chlusta, chlupie,
Niby dziki
Sztorm w szalupie.

Wciąż wzbierają
Wody fale,
Ku Lindleya
Dzieła chwale.

Bo w tym życia
Jest uroda,
Kiedy z kranu
Płynie woda.

***
Lindley to ten, no, William Lindley (1808 – 1900) – brytyjski inżynier. Projektował i budował razem ze swoimi synami linie kolejowe, sieci kanalizacyjne i wodociągowe dla około 30 miast europejskich, m.in. w Warszawie, Hamburgu, Bazylei i Sankt Petersburgu. Dla Szczecina i Berlina rolę tę pełnił James Hobrecht. Tylko, jak go zrymować?
Zawsze w wodzie jest mi dobrze,
jeśli grzbiet mi natrze Hobrecht?

Na zdjęciu wieża Lindleya, część filtrów warszawskich

Rozmyślania poety o nauce

Jan Kozłowski

Pięknisie, pracusie i palaczki (czyli trzy grupy zawodowe
w pewnej instytucji naukowej)

Ach pięknisie,
Ach pięknisie,
Co noc któraś
Komuś śni się!…

Szczypczykami
Biorą ptysia,
Aby ptyś nie
Zbrudził pysia.

Uśmiech z serca –
Równym sobie,
Ten na pokaz –
Mnie i Tobie.
……………………….
Żyją stale
W ambarasie
W strachu, w stresie
W niedoczasie.

Ślepe na to,
Co jest wokół,
Bo co ważne,
To protokół.

Zawsze w normie.
Zawsze w ramach.
To pracusi
Cichy dramat.
………………………
Dym się wije,
Dym się skręca,
Dym palaczkę
Wciąż okręca.

Dym palaczka
Ciągle chłonie,
Chłoną uszy,
Chłoną dłonie,

Chłonie suknia,
Beret, sweter,
Szalik, mufka
I pies seter.

Tamże

Cztery wilki
Idą miedzą.
Tu gęś zjedzą,
Tam gęś zjedzą.

Nie pogardzą
Kuropatwą,
Byle żywą,
Nigdy martwą.

Taka była
Wola Boża,
Że dotarły
Do Wolborza.

Już-już miały
Schrupać wójta,
Gdy niewiasta
Krzyknie: „Stójta!

Wara wilkom
Od Wolborza,
Jakem Kasia,
Dziewka Hoża!

Innowacją
I rozwojem,
Ja z wilkami
Toczę boje!”
Nie minęła
Chwila czasu,
Cztery wilki,
Czmych do lasu!

Stoi na szafie…

Jan Kozłowski

Pociąg do wiedzy

Stoi na szafie encyklopedia.
Ciężka, ogromna i bardzo biedna.
Płacze i szlocha, szlocha i dyszy –
Encyklopedii nikt dziś nie słyszy!
Czarni i biali, duzi i mali,
Wszyscy na Google się poprzesiadali.

Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
Nikt nadal na nią okiem nie łypie.

Tomiska w rzędzie poustawiali,
Oprawy ze skóry, klamry ze stali.

I pełno haseł w każdym tomiszczu,
W tym to o pryszczu, w tamtym o spichrzu,
A w pierwszym znajdziesz same frykasy:
Asy, atłasy, Asyż, arrasy.
W ostatnim także są smakołyki:
Żaby, żyrafy, żubry i żbiki.

A woluminów jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.

Lecz choćby nadszedł pan bibliotekarz,
Co łyknął wszystko, co dał aptekarz,
I choćby nie wiem jak się natężał,
To nie udźwignie, taki to ciężar!

Nagle – co to?

Nagle – kto to?

Co za duch?

Tomy – w ruch!

Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale,
Ruszył czytelnik po tomy, ospale,
Szarpnął tomisko i ściąga z mitręgą,
I ściąga, i ściąga, tę księgę za księgą,
I sapie, i dyszy, i zipie, i łka,
Ach czemuż, ach czemuż, ach czemuż to tak?

A co to, a kto to tak jego to pcha?
To wiedza, to wiedza, by ssać ją do cna.

Przez strony, przez tomy, przez księgi, przez czas,
Przez jurę, przez kredę, przez sylur, przez trias,
Przez antyk, przez gotyk, przez barok, secesję,
Przez kryzys, przez rozkwit, przez zastój, recesję.

A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
Wyczerpać, wyczerpać, tę wiedzę do dna.

Już wieczór, już północ, już księżyc, już noc,
Rozumu narasta potęga i moc.

……………………………………………………………………………………

Choć daleki wiedzy kraniec, przed oczami liter taniec,
Przed oczami liter wir, za oczami muł, pył, żwir.

Głowa ciąży, kiwa, spada, i na „Dada” nos osiada.
Czoło pada na tomisko, pchając księgi w osuwisko.

Kurz się wzbija, kręcą koła.
Wokół mola – aureola.

Z rodzinnych zapasów słowa pisanego

Jan Kozłowski

Humor w nauce (przedruk)

Humor to jedno z niewielu podstawowych zjawisk społecznych, spotykanych we wszystkich społeczeństwach od zarania historii pisanej. Brak zainteresowania nauki zjawiskiem humoru bierze się stąd, że oba zjawiska – humor i nauka – leżą [pozornie] w dwóch przeciwnych sferach: powagi niepowagi. Nauka traktuje siebie serio i podejmuje tematy poważne. Z jej perspektywy humor to zjawisko „niepoważne”, a zatem niewarte badania. Jednak naukę i humor łączy to, że poszukują tego, co nowe, nieoczekiwane i niespójne [Kilbourne 1996].

Sfera niepowagi posiada wielkie znaczenie społeczne. Właśnie oddzielenie humoru od rzeczywistości na serio powoduje, że jest tak cennym komentatorem tej ostatniej. Humor warto badać nie tylko dlatego, że sam w sobie jest ciekawy, ale także z tego powodu, że pozwala zrozumieć świat poważny [Mulkay 1988].

Humor i powaga działają według całkowicie różnych zasad i służą zupełnie różnym celom.

Podstawową cechą humoru jest niespójność płynąca z przecięcia się dwóch różnych ram koncepcyjnych. Wzór leżący u podstaw anegdoty [skeczu lub humoreski] to postrzeganie sytuacji lub idei w dwóch spójnych wewnętrznie, lecz niedopasowanych do siebie układach odniesienia [np. świat romantycznej fantazji Don Kichota i życiowej mądrości Sanczo Pansy]. Te dwa układy odniesień można by nazwać jeszcze inaczej – planami, schematami, kontekstami skojarzeń lub matrycami [myślenia, zachowań].

Wspólny wzór – ujęcie rzeczywistości jednocześnie na kilku planach dzięki dostrzeżeniu ukrytych pomiędzy nimi podobieństw – cechuje nie tylko różne gatunki humoru, ale wszelką działalność twórczą. Gdy dwa niezależne układy odniesienia zderzają się ze sobą, rezultatem jest albo kolizja, która kończy się śmiechem, albo fuzja w nowej intelektualnej syntezie, albo konfrontacja w doświadczeniu estetycznym [Koestler 1964].

Dzieło artystyczne, odkrycie naukowe, humor czy oryginalne rozwiązanie praktycznej sytuacji życiowej – efekt operowania ideami, słowami, formami plastycznymi, dźwiękami, równaniami matematycznymi lub dłutem – mają ze sobą coś wspólnego, są jakąś niestereotypową odpowiedzią na pewien problem, jakąś realizacją zasady Poincaré pour inventer il faut penser à cote, uzyskaną dzięki chwilowemu rozluźnieniu świadomej kontroli myśli nad rzeczą.

Rozluźnienie to polega nieraz na uwolnieniu myśli z pęt słów. Słowa to zarazem błogosławieństwo i przekleństwo. Krystalizują one myśl, nadają czytelną formę mglistym obrazom i ulotnym intuicjom. Ale kryształ, jak wiadomo, nie jest płynny. Język to nie tylko podstawa myślenia, lecz także główne źródło niezrozumienia i nieporozumienia. Język jest jak ekran pomiędzy człowiekiem a rzeczywistością. Prawdziwa twórczość często zaczyna się tam, gdzie kończy się język.

Uwalniając się spod władzy języka [lub innego kodu] można osiągnąć zderzenie różnych układów odniesień dzięki wielu różnym chwytom: kalamburom słownym [połączeniu dwóch pozornie niezwiązanych ze sobą myśli] lub plastycznym [nowa forma plastyczna powstała z połączenia dwóch form niezależnych], przesunięciu uwagi na cechy pozornie peryferyjne, „postawieniu na głowie”, konkretyzacji ogólnej idei lub dostrzeżeniu w konkrecie symbolu niezwerbalizowanych pojęć, odkryciu ukrytych analogii, podwójnej tożsamości [jest się sobą i jednocześnie czymś innym].

Nos w formie ogórka to kalambur plastyczny. Podróżnik dosiadający promieni światła Einsteina to konkretyzacja abstrakcyjnego problemu. Wąż chwytający się za ogon jako obraz molekuły Kekule`go to symbolizacja rodzącej się, jeszcze nie sformułowanej teorii. Teoria dualizmu falowo-korpuskularnego to zastosowanie zasady „podwójnej tożsamości”. Psychiatra, który poza intencjonalnym przekazem pacjenta chwyta sygnały pozwalające na postawienie diagnozy, ilustruje zasadę przesunięcia uwagi z centrum sprawy na jej peryferie. Styl Giorgone`a, który zerwał z zasadą, że krajobraz jest tylko konwencjonalnym tłem dla przedstawiania ludzi, otwierając możliwość malowania krajobrazu, w którym ludzie odgrywają rolę detalu, to realizacja zasady „stawiania na głowie”.

Humor to nie tylko kolizja dwóch matryc. To także zagadka, wyzwanie dla wyobraźni i inteligencji.

Dowcipne powiedzenie Picassa „często maluję falsyfikaty” jest równoważnikiem zdań: „Od czasu do czasu, jak i inni malarze, robię jakąś powtórkę, wariację na temat, która dla mnie wygląda jak podróbka mojej techniki. W rzeczy samej, jest to imitacja dzieła natchnionego Picassa wykonana przez Picassa pozbawionego inspiracji”. W formie opisowej zniknąłby dowcip. Dowcip kryje w sobie jakąś zagadkę, wymaga wysiłku wyobraźni. Gdyby ta myśl została wyłożona explicite, słuchacz zostałby pozbawiony wyzwania oraz nagrody za odpowiedź. Nie byłoby zgrabnego paradoksu. Nie narodziłaby się anegdota. Wyzwanie polega na do-określeniu, wypełnieniu luk, odkryciu aluzji, znalezieniu ukrytych analogii. Każdy dobry dowcip zawiera w sobie element zagadki, którą słuchacz musi rozwiązać [Koestler 1964].

Zasadą dowcipu w anegdotach o wielkich uczonych – jednej z najczęściej spotykanych form humoru środowiska naukowego – jest z reguły zderzenie ze sobą świata ich myśli z potocznym myśleniem „szarego człowieka”.

Wielki matematyk Wacław Sierpiński znany był z roztargnienia. Pewnego dnia udał się w podróż z żoną. Żona, idąc łapać taksówkę, prosiła go, by dobrze pilnował dziesięciu sztuk bagażu. Gdy wróciła, profesor z głębokim zatroskaniem powiedział:
Mówiłaś o dziesięciu sztukach, a ja doliczyłem się tylko dziewięciu.
– Och nie, było dziesięć!
– Policz sama: 0, 1, 2…

Bardziej złożoną i ciekawszą formą jest zderzenie ze sobą perspektyw poznawczych dwóch lub więcej dyscyplin.

Klasyfikacja dziedzin chemii:
Chemia fizyczna: żałosna próba zastosowania y=mx+b do wszystkiego we wszechświecie.
Chemia organiczna: praktyka transmutacji smrodliwych substancji w publikacje.
Chemia inżynieryjna: praktyka robienia dla pieniędzy tego, co chemik fizyczny i chemik organiczny robią dla zabawy.

Albo oparta na podobnej zasadzie żartobliwa definicja:

Związek chemiczny to substancja, którą
– chemik organiczny zmieni w odór
– chemik analityczny zmieni w procedurę
– biochemik zmieni w spiralę
– inżynier chemik zmieni w profit.

Konfrontacja dyscyplinowych perspektyw jest często prowokowana przez nagłe i nieoczekiwane zdarzenie spoza sfery nauki: Biolog, statystyk, matematyk i informatyk są na safari. Zatrzymują jeepa, żeby lornetką zlustrować okolicę.
Biolog: Spójrzcie! W środku stada biała zebra! Fantastycznie! Stanę się sławny!!
Statystyk: Jedna biała zebra to próba statystycznie nieistotna.
Matematyk: Ściśle biorąc, wiemy tylko, że istnieje jedna zebra, której jeden bok jest biały.
Informatyk: O cholera! Wyjątkowy wypadek!

Z tego rodzaju humoru najzabawniejsze wydają się dowcipy o chwytaniu lwa na pustyni [za pomocą metod sugerowanych np. przez matematyka, fizyka teoretycznego, fizyka doświadczalnego i informatyka] oraz o radzeniu sobie z problemem flaczejącego balonu, w którym przedstawiciele różnych dyscyplin przedkładają kolegom dyscyplinowo zróżnicowane propozycje ratunku.

Najcenniejszą funkcją humoru środowiska naukowego jest przekłuwanie balonu środowiskowej samoiluzji i demaskowanie ograniczeń poznawczych dyscyplin lub samej nauki.

Jest jakaś prawda w poglądzie Vilfredo Pareto, że człowiek łudzi się, uznając siebie za istotę racjonalną. W naturze ludzkiej leży skłonność do mistyfikacji i konfabulacji. Siłą napędową zachowań ludzkich nie jest rozum, tylko instynkt, interes i uprzedzenia. Rozumu ludzie używają głównie do tego, by swym działaniom nadawać jakieś uzasadnienia, jakieś pozory logiczności, pisał Pareto. Idee, ideologie i zasady, choć same w sobie nonsensowne i odporne na argumentację, legitymizują ich codzienne zachowania.

Swoje środowiskowe idee, ideologie i „skrzywienia” mają też naukowcy. Humor odsłania ich ukryty absurd lub pokazuje granice sensowności.

Jedną z metod demaskacji jest zderzenie „jak jest” i „jak być powinno”. „Jak jest” [praktyczne, choć głośno nie formułowane zasady postępowania] zajmuje w instrukcji miejsce „jak być powinno” [zasady głoszone oficjalnie]:

Zasady pracy w laboratorium

Gdy doświadczenie się udaje, coś musi być nie w porządku.
– Gdy nie wiesz co robisz, rób to starannie.
– Doświadczenia muszą być powtarzalne. Powinny one brać w łeb zawsze w ten sam sposób o tym samym czasie.
– Wpierw kreśl krzywe, potem nanoś dane.
– Jeśli chcesz być dobrym doświadczalnikiem, pisz raport na długo przed eksperymentem.
– Jeśli nie możesz uzyskać odpowiedzi na pytania, zacznij od odpowiedzi, a potem wyprowadzaj z nich pytania.
– Praca zespołowa jest niezbędna. Pozwala zwalić winę na kogoś innego.
– Żaden eksperyment nie jest kompletną porażką. Przynajmniej może służyć jako przykład negatywny.

Inna zasada polega na zderzeniu ze sobą dwóch ideologicznych zasad lub reintepretacji różnych kodów zachowań dokonanej dzięki zestawieniu ich ze sobą:

Dlaczego uniwersytety odmawiają Panu Bogu tytułu profesora?

  1. Ponieważ legitymuje się tylko jednym dziełem.
  2. Nie ma publikacji w czasopismach listy filadelfijskiej.
  3. Możliwe, że to prawda, iż stworzył świat, ale co zrobił od tego czasu?
  4. Jego umiejętności pracy zespołowej są bardziej niż ograniczone.
  5. Nikomu nie udało się powtórzyć Jego eksperymentu.
  6. Nigdy nie złożył do Komisji Etyki wniosku o pozwolenie na eksperymenty na ludziach.
  7. Gdy obiekty Jego eksperymentu nie zachowywały się zgodnie z oczekiwaniem, często karał je lub nawet usuwał z próby.
  8. Rzadko przychodził na zajęcia, po prostu kazał studentom czytać Książkę.
  9. W nauczaniu wyręczał się Synem.
  10. Wyrzucił z klasy swoich dwóch pierwszych uczniów.
  11. Jego test egzaminacyjny był zbyt trudny, gdyż choć zawierał tylko dziesięć wymagań, większość studentów nie mogła mu sprostać.
  12. Nie przestrzegał godzin wykładów. Za miejsce wykładów wybierał szczyt góry.

Ale humor środowiska naukowego to nie tylko katharsis i „godzina prawdy”. Ujęcie zjawiska jednocześnie na kilku planach dzięki dostrzeżeniu ukrytych między nimi podobieństw to znakomite ćwiczenie wyobraźni i inteligencji. Dobry problem naukowy – podobnie jak dowcip – powstaje dzięki odkryciu nieoczywistych analogii na przecięciu kilku płaszczyzn.

Zdając sobie z tego sprawę, wybitni dydaktycy lubią zadawać studentom prowokacyjne pytania. Co ksiądz ma wspólnego z prostytutką? pytał studentów profesor socjologii Everett Hughes. Pytał nie po to, by szokować i nie dlatego, by zacierać zasadnicze różnice statusu i cech charakteru przedstawicieli obu zawodów. Zadawał to pytanie, aby rzucać światło na ukryte cechy, by wybijać z utartych kolein myślenia. Podobnie jak psychoanalityk, oboje słuchają poufnych wyznań, oboje wpływają na emocje swoich klientów oraz nadają tym emocjom nowe ramy, odpowiadał.

Humor z zasady podważa rozdział rzeczywistości i nierzeczywistości, który jest podstawą świata powagi. Wciągnięci w życie codzienne, porozumiewamy się z innymi językiem powagi. Zakładamy, że mamy do czynienia z obiektywnymi zjawiskami, które istnieją niezależnie od nas, że inni doświadczają świat w sposób podobny do nas, oraz że wszyscy postępują w sposób przewidywalny kierując się ogólnie zrozumiałymi przesłankami. Zachodzą wprawdzie w tym wspólnym świecie zdarzenia, które odbiegają od normy. Spotykają się one jednak z niechęcią i są traktowane jako chwilowy błąd. Formułowane są także przeciwstawne opinie i poglądy, nawet przez tych samych ludzi i w tym samym czasie. Traktowane są one jednak jako niezamierzona pomyłka; zakłada się bowiem, że każda ocena odsyła do jednego, zorganizowanego i niezależnego świata, wobec czego rozbieżne wypowiedzi są wynikiem złej woli lub niezawinionej niedoskonałości percepcji. Niezgodność opinii powinna być usunięta. Pomiędzy światem realnym i nierealnym – światem snu, marzeń, baśni i urojeń – przebiega nieprzekraczalna granica.

Świat realny, demaskowany przez humor i paradoks, bierze na nich odwet, traktując je nie jako odsłonięcie paradoksalnej natury oraz wewnętrznej niespójności świata społecznego, tylko jako błąd rozumowania. Niezgoda, przeciwieństwo, paradoks i wieloznaczność często pojawiają się w poważnej rozmowie. Co więcej, życie codzienne byłoby pewnie niemożliwe bez językowej dwuznaczności i braku precyzji. Lecz na codzień cechy te wiąże się ze zjawiskami komunikacji, a nie z charakterem społecznego świata.

O humorze łatwiej żartować niż pisać o nim poważnie; od poważnego naukowego opisu oczekuje się przestrzegania reguł świata powagi, czyli właśnie tych, którym humor zadaje kłam. Świat humoru zakłada postrzeganie sytuacji lub idei w dwóch wewnętrznie spójnych, lecz wzajemnie przeciwstawnych układach odniesień; rozprawa naukowa, która zostałaby oparta na podobnej zasadzie, nie miałaby szans, by wejść do kanonu uznanej wiedzy naukowej.

Żart jest tak zorganizowany, że wpierw ustanawia pewną rzeczywistość, a następnie ją podważa poprzez nagłe i nieoczekiwane wprowadzenie innej.

Humor pełni wiele funkcji w życiu codziennym. Rozładowuje trudne sytuacje. W rozmowie pozwala na wprowadzenie trudnego problemu, pozostawiając pole manewru i możliwość odwrotu, gdyby druga strona nie zechciała przejść na płaszczyznę powagi. W stosunkach towarzyskich pozwala na nawiązanie relacji nieformalnych. W sytuacjach uroczystych pozwala na wprowadzenie dozy luzu.

Żarty pozostają w opozycji do status quo, podważają istniejący porządek i hierarchię, kwestionują dominujące wartości. Ale opozycja ta może mieć bardzo różny charakter. Intencją humoru politycznego może być zniszczenie zastanego ładu. Intencją humoru, na jaki pozwala sobie laureat Nobla podczas ceremonii wręczenia nagrody, może być kontrolowane przełamanie oschłości i formalizmu, towarzyszących imprezie.

Badania naukowe mają długą tradycję. – Powiedział w swej mowie pewien laureat. Poprzez dzieje ludzie usiłowali pozyskać nową wiedzę, poszukiwali nowych dróg poznania. Dla wielu wybitnym przykładem takiej tradycji był Krzysztof Kolumb. Gdy Kolumb wyruszył do Ameryki, nie wiedział dokąd płynie. Gdy dopłynął do kontynentu, nie wiedział gdzie jest. A gdy wrócił bezpiecznie do Europy, nie wiedział, gdzie był. A żeby tego było mało, nie podróżował nawet za swoje pieniądze.

Wszystko to są dylematy współczesnej nauki.”

Pozornie Kolumb został poddany ostrej krytyce. Dążył do wiedzy, a popadł w ignorancję. Sytuacja, w jakiej się znalazł, przypomina stan, w jakim pozostaje współczesna nauka.

Laureat zerwał ze wzorcem przemówienia noblowskiego, który każe wygłosić pochwałę nauki. Ale krytyka nauki jest jej ukrytą pochwałą. Pomimo początkowego błędu, Kolumb dokonał epokowego odkrycia. Stało się tak dlatego, że choć finansowany z kiesy władcy, nie został poddany bezpośredniej kontroli. Podobnie nauka, jeśli tylko – finansowana z kasy państwa – zostanie pozostawiona sama sobie, zaowocuje epokowymi odkryciami. Pozorna krytyka zmienia się w komplement. Laureat decydując się na żart, odszedł od obowiązującego wzorca, ale nie zerwał z etykietą.

Wątek podobieństw humoru i matematyki podejmuje John Allen Paulos. Zarówno matematyka jak i humor są intelektualną zabawą; w matematyce akcent położony jest na stronie intelektualnej, w humorze – na zabawowej. Logika, wzorce, zasady, struktura – to esencja tak matematyki, jak i humoru. W humorze logika jest nieraz odwrócona, wzorce zburzone, zasady złamane, a struktura zachwiana. Wszystkie te przekształcenia nie są jednak przypadkowe; puenta przenosi słuchacza na nowy poziom sensu, odmienny od początkowego. Ponadto, zarówno humor, jak i matematyka są proste i ekonomiczne. Piękno dowodu matematycznego zależy do pewnego stopnia od jego zwięzłości i elegancji. Podobnie, żart traci swoją siłę, gdy jest długi i ciężki [Paulos 1988].

Pomostem pomiędzy humorem i matematyką są paradoksy i łamigłówki. Mają one bardziej intelektualny charakter od dowcipu, ale lżejszy ton od matematyki:

Dwie lokomotywy, oddalone od siebie o 300 mil, ruszają ku sobie po tych samych torach. Pierwsza jedzie z szybkością 100, a druga – 50 mil. W chwili startu ptak fruwający z prędkością 200 mil na godzinę opuszcza pierwszą lokomotywę i zmierza w stronę drugiej. Osiągnąwszy cel zawraca ku punktowi startu, a potem powtarza swój lot między lokomotywami. Jak długo będzie tak latał, zanim lokomotywy zderzą się ze sobą?

Jeśli ktoś skupi się na długości przelotu, stanie przed trudnym zadaniem dodawania każdego kolejnego odcinka. Jeśli natomiast ktoś zwróci uwagę na czas niezbędny dla spotkania się lokomotyw [2 godziny, gdyż jadą one z szybkością 100 + 50 = 150 mil na godzinę], wówczas od razu obliczy, że ptak przeleci 2 x 200 = 400 mil.

Istotną rolę w matematyce i humorze odgrywają dedukcja i logika. Pewna znajomość logiki jest potrzebna, aby m.in. uchwycić dowcipy oparte na sylogizmach. Często dowcipy mają strukturę, którą łatwo oddać za pomocą czysto logicznego rozumowania, np. Opowiadacz dowcipu: „W jakim modelu aksjomaty 1, 2, i 3 są prawdziwe?” Słuchacz: „W modelu M”. Opowiadacz dowcipu: „Wcale nie, bo w modelu N”. Taką właśnie strukturę mają znane żartobliwe zagadki.

Obdarty włóczęga podchodzi do siedzącej na ławce panienki i zadaje jej pytanie:
– Co takiego wchodzi twarde i suche, a wychodzi miękkie i wilgotne?
– … To jest… [Panienka czerwieni się].
– Guma do żucia, odpowiada włóczęga.

By zrozumieć dowcip, choćby i sytuacyjny, słuchacz musi dokonać „transcendencji”, to znaczy wznieść się na poziom meta, z którego obie ramy interpretacyjne – i ta początkowa i ta wniesiona przez puentę – mogą być ze sobą zestawione. Wzniesienie się na poziom meta jest możliwe dzięki osiągnięciu dystansu w stosunku do obu układów odniesień. Ta cecha humoru tłumaczy, dlaczego dogmatycy i ideologowie notorycznie nie znoszą humoru. Ludzie, których życie jest zdominowane przez jeden system myślenia, są w nim zaklinowani i nie są w stanie spojrzeć na niego z boku. Pozbawieni poczucia humoru są także ludzie, których myślenie jest skrajnie luźne i nieustrukturyzowane. Dzieje się tak dlatego, że aby docenić humor, trzeba mieć w sobie poczucie porządku myślowego. Inaczej nie uchwyci się zderzenia dwóch struktur, które tworzy oś humoru.

Zasada zderzania różnych układów odniesień tłumaczy z kolei, dlaczego na całym świecie tak wielu humorystów i aktorów komediowych pochodzi z mniejszości etnicznych: Żydzi w przedwojennej Polsce, Żydzi i Murzyni w Stanach Zjednoczonych, Irlandczycy w Wielkiej Brytanii. Poruszanie się w dwóch różnych porządkach znaczeń zmusza do „transcendencji” i pozwala na bardziej abstrakcyjne ujmowanie zjawisk życia codziennego. Dystansowanie się nie może jednak iść zbyt daleko, gdyż wówczas osłabłaby empatia, konieczna do uchwycenia poznawczego dysonansu.

Zasadą zarówno wielu dowcipów, jak i paradoksów logicznych jest samo-zaprzeczające samo-odniesienie. Najbardziej znane paradoksy to paradoks kłamcy oraz paradoks golibrody z Sewilii: Golibrodzie prawo nakazuje golić wszystkich mężczyzn, którzy nie golą się sami. Kto w takim razie goli golibrodę? Prawo jednocześnie nakazuje i zakazuje mu golenia się samemu. Podobną budowę mają żarty o ogłoszeniach: Jeśli chcesz nauczyć się czytać, zadzwoń…

Logiczna zasada odwrócenia relacji zastosowana jest m.in. w starej anegdocie o markizie na dworze Ludwika XIV:
Markiz na dworze Ludwika XIV, znalazłszy w buduarze żonę w objęciach biskupa, podszedł cicho do okna i jął błogosławić ludzi na ulicy.
– Co ty robisz? – krzyknęła wzburzona żona.
– Jego Wielebność wypełnia moje funkcje – odparł markiz – więc ja wykonuję jego
.

Nie tylko prawa logiki, ale także teorie matematyczne znajdują zastosowanie w interpretacji zjawiska humoru. Teoria katastrof René Thoma tłumaczy jego zdaniem nie tylko takie zjawiska, jak załamanie się rynku, trzęsienia ziemi, decyzje o wszczęciu wojny lub o jej zakończeniu, ale także zjawisko humoru. Tłumaczy przy tym zarówno samą zasadę organizacji humoru, jak i reakcję słuchacza – śmiech [Paulos 1988].

Bibliografia
Michael Mulkay, On Humour. Its Nature and Its Place in Modern Society [1988]
John Allen Paulos, Mathematics and Humor, 1988
Arthur Koestler, The Act of Creation, 1964
Peter L. Berger, Redeming Laughter. The Comic Dimension of Human Experience, 1997
Edwin D. Kilbourne, Humor in Science, “Proceedings of the American Philosophical Society” Vol. 140, No. 3 [Sep., 1996], pp. 338-349

Tekst opublikowany: “Humor w nauce”, Sprawy Nauki 11 (2000), s. 22-23

Koty i naukowcy

Była już tu kiedyś dawno kotka Schrödingera. Dziś kot innego profesora. Lubię bardzo stosunek kotów do nauki!
Na zdjęciu kubek z kotami w domu autora tekstu.

kubekzkotamikozlowskiJan Kozłowski

KOT PROFESORA

Profesor je rogalik, popija go mlekiem. Patrzy na kota. Kot profesora jeży sierść. Przeciąga się. Ziewa. Spogląda na lewo. Spogląda na prawo. Robi krok przed siebie. Odwraca wzrok. Dostrzega swój ogon. Mruczy. Postanawia złapać ogon i zaczyna kręcić się wokół siebie. Okrążenia stają się coraz szybsze. Ogon ucieka przed zębami. Kot, obracając się wokół własnej osi, zaczyna jednocześnie biegać wokół stołu z profesorem. Profesor wlepia oczy w kota i stara się śledzić jego ruchy. Wpija się w niego wzrokiem. Wchodzi myślą w jego myśli, w jego nerwy, w jego mięśnie, w jego oddech i jego krew, w jego ruch, w jego pęd.

W pewnej chwili spostrzega, że ma przed sobą nie jednego, ale dwa koty. Kiedy stara się zrozumieć tę przemianę, liczba zwierząt podwaja się. Usiłuje policzyć koty, ale nie dąży, gdyż jest ich coraz więcej. Zrazu odróżnia je, ale po chwili ich obrazy zamazują się i wtedy dostrzega, że jest opasany przez wijącą się wokół niego kocią wstęgę.

Profesorowi zdaje się, że wraz z krzesłem i stolikiem unosi się do góry. Podłoga zapada się, ściany rozsuwają, a sufit cofa. Koty kołują wokół stołu po wszystkich możliwych i niemożliwych do przewidzenia orbitach, przy czym w pewnej chwili orbity te zaczynają drgać i odtąd same kręcą się wokół siebie we wszystkich możliwych i niemożliwych kierunkach.

Profesor miga kotom przed oczami. Zbliża się i oddala, wznosi i opada, kołysze, obraca, ukazuje znad głowy i spod stóp. W pewnym momencie wszystkie punkty widzenia nakładają się na siebie i koty widzą profesora jednocześnie ze wszystkich stron i w każdej możliwej pozycji na raz; w chwilę później obrazy profesora znoszą się wzajemnie i na ich miejscu pojawia się biała plama, która niebawem znika.

Koty samolubne wirują po bokach kuli, gdzie panuje rozrzedzenie, koty towarzyskie tłoczą się w środku. Przenikają się za sobą czas przeszły dokonany i czas przyszły niedokonany, czas teraźniejszy zaprzepaszczony i czas teraźniejszy do zaprzepaszczenia, czas ziszczony i czas nieziszczalny. Koty to kurczą się, to rozkurczają, miarowo i rytmicznie, a wraz z nimi kurczy się i rozkurcza kocia kula. Gdy kula się kurczy, rozlega się miauczenie długie i przeciągłe, gdy rozkurcza – krótkie i chrapliwe. Kurcząc się i rozkurczając – kula rośnie i pęcznieje. Świat koci rozwija się w sobie w niewiadomym kierunku.

Cienie rzucane przez koty tańczą po twarzy i ubraniu profesora, po stole, po rogaliku i po szklance z mlekiem. W pewnej chwili zdaje się profesorowi, że to on sam przemienił się w kręcącego się kota, później, że w dwa kręcące się koty, aż wreszcie, że we wszystkie możliwe i niemożliwe do pomyślenia koty, jeszcze nie urodzone i już nie żyjące. Wpada w wir i po chwili czuje, że jest jednocześnie wszystkimi kotami naraz, a jednocześnie jest i poza nimi, przenika poza koty i jest samym wirem, wirującym kotami.

Stara się odszukać w pamięci formułę, dzięki której mógłby ogarnąć sytuację i znaleźć rozwiązanie. Na próżno. Grunt usunął się profesorowi spod stóp.

Nie ma środka kociej rzeczywistości, bo środek jest wszędzie i w każdym miejscu, we wszystkich kotach i w każdym z osobna, nie istnieje „bliżej” ani „dalej”, nie ma „przedtem”, ani „potem”. Każdy kot krąży w kocim wszechświecie, a koci wszechświat krąży w każdym kocie. By zmienić położenie, koty muszą uchwycić własne ogony. Ich pyszczki muszą się wessać w ogony, ogony muszą wgryźć się w zęby, zęby muszą strawić żołądki.

Koty chwytają ogony.

Następuje przesilenie i profesor widzi znowu jednego, zapatrzonego weń kota. Kot mruży oczy, marszczy brwi, liże sobie łapki. Podchodząc do lustra, uśmiecha się przebiegle.

W profesorze wzbiera miłość do kota. Miłość do kota rośnie, przepełnia jego serce. Przemienia się w pożądanie. Profesor chwyta kota i odgryza jego uszy. Im bardziej wzbiera w nim miłość, tym bardziej rośnie jego żarłoczność. Profesor obdziera kota ze skóry, urywa duże kęsy to wątroby, to serca, to zadnich łapek. Mózg kota wybiera z czaszki łyżeczką, oczy wydłubuje i wyrzuca poza siebie, zęby wypluwa na talerzyk, ogon obraca w palcach, obgryza starannie.

Przeciąga się, ziewa, patrzy na lewo, patrzy na prawo, robi krok przed siebie, stroszy wąsy, jeży sierść. Wypluwa resztki profesora, po czym spokojnie zabiera się do rogalika.

Warszawa, styczeń 1982

Troc w podróży i inne wierszyki o czasach Oświecenia

pracadoktorskakozlowskiI jeszcze raz mój kuzyn pięciocioteczny, tym razem jako ironizujący składacz rymów, który nawet w zabawkach piórem, krotochwilach i marginaliach nie zapomina o swej ulubionej epoce – Oświeceniu. Obok jego praca doktorska.

Jan Kozłowski

Troc* w podróży

Jadąc nocą
W swej karocy
Troc ustrzelił
Wilka z procy.

By dać odpór
Tej przemocy,
Wilki wparły
Do karocy.

Choć się bronił
Z całej mocy
Nie obronił
Troc karocy:

Chociaż dziarsko
Machał kocem,
Chociaż walił
Ksiąg swych klocem –
Sprostać wilkom
Nie był mocen…
*
Język polski
Traci Troca;
Troc – polszczyznę
Osieroca.
*
Morał z tego
Płynie taki:
Lepiej z procy
Strzelaj w ptaki.

* Michał Abraham Troc (ok. 1703-1769), tłumacz, wydawca, językoznawca, autor monumentalnego słownika francusko-niemiecko-polskiego.

trocwnochochocDykcyonarz Troca w zbiorach dr Jana Kozłowskiego

Przeżycia Jundziłła* w czasie publicznej prelekcji na Uniwersytecie Wileńskim, w obecności rektora i senatu

Opisując
Lot łabędzi
Poczuł Jundziłł
Kłucie lędźwi.

Omawiając
Puch łabędzi,
Poczuł, że Go
Ucho swędzi.

Biorąc temat
„dziób łabędzi”,
Poczuł, że coś
W nosie kręci.
*
Z powodu nasilających się, przejściowych dolegliwości oraz wskutek zaniku inwencji twórczej autora (brak nowych rymów i puenty!) Jundziłł, żegnany gwizdami zawiedzionej publiczności, opuścił audytorium i udał się do domu.

* Stanisław Bonifacy Jundziłł (1761-1847), botanik, profesor Uniwersytetu Wileńskiego, pijar.

obrazkioswiecenioweOświeceniowi panowie (i widoki) w pokoju Jana Kozłowskiego

Rozterki Poczobuta udającego się kolasą na zapusty

Kolor buta
Poczobuta
Nie pasował
Do surduta.

Znowuż surdut
– w ciemne pasy –
Nie pasował
Do kolasy.

A kolasa
Do mankietów,
Te zaś znowu
Do żakietu.
*
Z desperacji
I z rozpaczy
Nagi, dosiadł
Swojej klaczy.

* Marcin Poczobut-Odlanicki (1728-1810), działacz oświatowy okresu oświecenia, astronom. Od 1764 profesor Akademii Wileńskiej, którą po 1780 zreformował na zlecenie Komisji Edukacji Narodowej (KEN).

widokwarszawyutrocaWidok Warszawy w Dykcyonarzu Troca

Kniaźnin* w wannie

Drążąc w wannie
Miejskiej łaźni
Zakamarki
Swojej jaźni
Muchę połknął
Pisarz Kniaźnin.

Rozmyślając
Nad niebytem
Drugą muchę
Połknął przy tem.

Więc opuścił
Mury łaźni
Widząc, że się
Srodze zbłaźnił.

* Franciszek Borgiasz Dionizy Kniaźnin (ok. 1750-1807), poeta, dramatopisarz, tłumacz.

nasekretarzykuzattykaInny widok Warszawy, w manierze oświeceniowej, ale namalowany podczas II wojny światowej, nad sekretarzykiem z attyką w pokoju Jana Kozłowskiego

Uszy

Każdy z rodu
Linneuszy
Ponad rozum
Stawiał uszy.

Za nic dlań był
Rozwój duszy,
Nic nie znaczył
Rozwój tuszy,
Każdy tylko
Mył swe uszy.

Sodą, ługiem,
Piwem, winem,
Płukał każdą
Małżowinę.

Płukał każdą
Ślimacznicę
I jej bliskie
Okolice.

Miął, miętosił,
Międlił co sił,
Targał, turlał
I tarmosił,

Mył, pucował,
Tarł, masował,
Nad uszami
Wciąż pracował.

Tak traktując
Co dzień uszy
Przedzierzgnęli się
W geniuszy.

* Karol Linneusz (1707-1778), przyrodnik szwedzki, autor przyjętego w świecie systemu klasyfikacji organizmów.

Myślałam, że na żadnym wizerunku wielkiego szwedzkiego przyrodnika nie widać jego uszu, bo niemal zawsze pokazuje się go w peruce. A jednak – Linneusz z zimoziołem (Linnaea borealis) w ręku, portret namalowany przez Henryka Hollandera. Dla wyjaśnienia – zimoziół rośnie (i kwitnie) w Arktyce i jest reliktem glacjalnym. Więcej blogowych rozważań o Linneuszu i jego ulubionym kwiatku we wpisie Katarzyny Krenz na blogu “Kura…” TU. (Uwaga dopisek z roku 2021 – usunęłam linka, bo słynna “Kura” niestety zniknęła, kiedy Agora zlikwidowała platformę blogową blox.pl, a tym samym wywaliła na kosmiczny śmietnik tysiące blogów i miliony fantastycznych wpisów.)

Piąta woda po kisielu

Ewa Maria Slaska

Dr Kozłowski i ja

heryng-mebleZ ogromnym podziękowaniem dla autorki książki przez którą się to wszystko zaczęło: Zygmunt Heryng (1854-1931). Biografia lewicowego intelektualisty, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2011. Byłam w bibliotece uniwersyteckiej w Warszawie, a ponieważ miałam trochę czasu, pomyślałam, że poczytam coś, co wiąże się z epoką Prababci. Zapytałam bibliotekarkę, gdzie szukać, podała mi numery półek, podeszłam, przejrzałam grzbiety, wyjęłam na chybił trafił jedną książkę. Zygmunt Heryng był szwagrem mojej Prababci, ale gdy zadecydowałam, że poczytam o nim, WCALE tego nie wiedziałam!

Zaczęłam miłą i dającą konkretne efekty korespondencję z autorką tej publikacji, aż wreszcie odważyłam się i zapytałam, czy mogłaby mi podać kontakt do doktora Jana Kozłowskiego, człowieka który udostępnił jej archiwum rodzinne, gdy pisała doktorat o Heryngu. Bo, napisałam, po pierwsze w archiwum tym może też być coś o mojej rodzinie, a po drugie, sądzę, że jest on synem Ciotki Heli, którą znałam jako dziewczynka. Oznaczałoby to, gdyby to było prawdą, że mamy wspólną praprababcię. Pani Marta podała mi kontakt, zadzwoniłam…

Jan (jesteśmy już na ty) jest oczywiście synem Cioci Heli (co oznacza, że naprawdę jesteśmy piątą wodą po kisielu), obiecał mi dostęp do archiwum, po czym powiedział:

– A w ogóle to mam w mieszkaniu sześć, a właściwie nawet siedem sztuk mebli, które nasza praprababcia Paulina zakupiła po ślubie i które stały w mieszkaniu, gdzie wychowywały się i wyrastały nasze prababcie.

Zanim w następnych odcinkach opowiem, co wszystko znalazło się w przepaścistych szafach, skrywających archiwum rodziny Jana, a co po części wiąże się i z moją rodziną, dziś, na świeżo po powrocie z Warszawy, wstawiam tu “do podziwienia” zdjęcia tych mebli!

Mieszkanie rodzinne na ulicy Misyjnej na Mokotowie w Warszawie przetrwało wojnę, przetrwały więc i meble, i pamiątki, choć oczywiście niektóre poharatane przez wojnę. Zanim rodzina powróciła po wojnie do mieszkania, szabrownicy wynieśli już wszystko, co miało jakąś wartość i co dało się wynieść. Meble były za ciężkie, albumy fotograficzne nikogo nie interesowały. Wiele z nich było przestrzelonych na wylot odłamkami, podartych, brudnych, ze śladami zalania, a pojedyncze fotografie wymiecione wiatrem przez balkon znajdowało się dość daleko, bo aż na ulicy Racławickiej.

meble8-kuzynmeble6-namisyjnej

X

X

X

X

X

X

X

X

Po lewej Jan na tle szafy (szafy praprababci) i niektóre z mebli praprababci tak jak przed wojną używała ich rodzina (ciocia Hela i jej rodzice) w mieszkaniu na ulicy Misyjnej na Mokotowie. Mieszkanie przetrwało wojnę, przetrwały więc i meble, i pamiątki, choć oczywiście niektóre poharatane przez wojnę.

album-mebleJeden z albumów ze śladami po postrzale

meble-szafaotwarta-zamknSzafa praprababci Pauliny – tu Jan przechowuje archiwum Poniżej – lustro i sekretarzyk, a na nim najpiękniejszy album fotograficzny, jaki kiedykolwiek widziałam

lustro-meble1meble2-sekretarzyk

meble-attykaAttyka sekretarzyka (przepraszam za rym, ale jak to inaczej sformułować?), a poniżej – biureczko

biureczko-meble3 (8)meble4 (1)-stojak pod kwiaty meble3 (7)-szafanr2

X

X

X

X

X

X

X

Jeszcze jedna szafa, bardzo złe zdjęcie, ale nie dało się inaczej, koło niej, na metalowym kwietniku, hipopotam (nader współczesny, pluszowe zwierzęta są zresztą wszędzie) i obok kolumna pod doniczkę, używana obecnie jako podstawka pod lampę. I wreszcie, pod spodem, fragment owego ogromnego metalowego kwietnika.

meble4-kwietnikNa zakończenie trzy nasze prababcie i pradziadek, którzy wyrastali wśród tych mebli. Zdjęcie dwóch stron z owego pięknego albumu z fotografiami. Dobranoc. Za pięć minut będzie północ. Idę spać.

00-trzyprababcieipradziadek2