Krystian

Zbigniew Milewicz

Krystian Cichowski, zdjęcie z albumu Polonia w obiektywie Stefana Dybowskiego, tom 2, 2009 – 2011.

Dwa biołe psy…

Rzadko rozmawialiśmy ze sobą po śląsku. U Krystiana w domu, podobnie jak w moim, mówiło się na co dzień czystą polszczyzną, co nie znaczy, że tej gwary nie znaliśmy. Żeby nadać czemuś specjalne znaczenie, coś szczególnie zaakcentować, sięgało się do śląskiej godki, zamiast przedpokoju był antryj, zamiast garbu pukiel, zamiast młodzieńca karlus itd, itd. Lubiliśmy też sobie po naszymu pośpiewać. Na ostatniej berlińskiej wycieczce na Ukrainę, zorganizowanej parę miesięcy przed pandemią covida, hitem w autobusie były dwa biołe psy, które śpiewali wszyscy, nie tylko hanysy. Z Krystianem Cichowskim już tego kawałka razem nie zaśpiewamy, bo niestety odszedł na zawsze.

Continue reading “Krystian”

Don Kichot, który przyszedł. Sen Don Kichota.

Dziękuję Eli Kargol za znalezienie tej piosenki, która jest polską interpretacją słynnego zakończenia musicalu The Man of Mancha (The impossible Dream). Słowa polskie Andrzej Saciuk, muzyka (musical) Mitch Leigh, opracowanie muzyczne (piosenka po polsku) Henryk Debich, śpiewa po polsku Jerzy Połomski.

Don Kichot umiera. Jest przy nim tylko zapłakany, nieutulony w żalu Sancho Pansa. Jego pan go pociesza.

wezwij mnie, kiedy dotrę do gwiazd

Chcę gnać, chociaż pada już koń, 
do gwiazd chcę wyciągać mą dłoń  
i łez nie wylewać nad sobą, 
ach być jeszcze prędszym niż wiatr.


I drwić z niespokojnych tych lat,
jak dom przebudować ten świat 
i kpić sobie z tych, co się modlą,
i nieść tę nadzieję jak kwiat.


Oto mój krzyk i oto mój cel
kto wie, jak daleko,
czy dojdę, czy nie,
zacznę dawać, 
gdy już nie zostanie mi nic.


Pragnę walczyć na śmierć,
aby honor mój dalej mógł żyć.
Wiem już dziś, że niełatwy to szlak 
i że nie chciałbym tak, 
by mój sen był silniejszy niż ja,
był silniejszy niż ja.


Wezwij mnie, gdy wypiję do dna, 
wezwij mnie, kiedy dotrę do gwiazd,
o, daj, bym do śmierci aż marzył,
by sen był silniejszy niż ja.

The Impossible Dream (The Quest) piosenka napisana przez Mitcha Leigha do musicalu Człowiek z Manchy, którego autorem był Dale Wasserman. Najpierw Wasserman na podstawie powieści Cervantesa napisał w roku 1959 sztukę teatralną, która opowiadała i o Don Kichocie, i o Cervantesie, stającym przed sądem inkwizycji. W roku 1965 Wasserman przerobił swą sztukę na musical, grany na Broadwayu. Partię Don Kichota śpiewał m.in. Elvis Presley, a piosenka The Impossible Dream stała się dzięki niemu znana na całym świecie. Od momentu premiery, czyli od prawie 60 lat śpiewały ją dziesiątki piosenkarzy, m.in. Sarah Connor, która umieściła cover Snu na płycie Soulicious. W roku 2019 Andy Williams  zaśpiewał jej cover w filmie John Wick: Kapitel 3  Lista interpretatorów Snu znajduje się TU. Lista nie jest pełna. Połomskiego na niej nie ma. Poniżej pierwszy Człowiek z Manczy, tak jak pojawił się na Broadwayu, Richard Kiley:

A tu Elvis:

Tryptyk

Teresa Rudolf

A gdyby tak…

Ach, gdyby tak w ludziach
zaczynać piękno 
od śmieci oddzielać?

Piękno? 
Jakże dziś
często

mała to doniczka
te kwiaty kolorowe,
przy tym ogromnym,

…ogromnym wysypisku.

Na dobre i na złe

Pies patrząc,
wciąga w głębię
swych oczu
przesmutnych,

a tam kłęby
czarnej rozpaczy,
bez zielonej,
delikatnej nadziei,

nie ma tu radości,
strach bezbrzeżny
nie widać już dna…
aby mógł się odbić.

Mężczyzna powoli
odwiązuje smycz
od ławki w poradni
lekarskiej…

patrząc w oczy psu
powtarza kłamiąc,
“wszystko będzie,
będzie, dobrze”.

Patrzy znów
w bolącą głębię,
i nie mówi już nic,
obaj już to wiedzą…

…nie będzie 
już nigdzie, 
nikomu,
dobrze.

To i to

Między kroplami deszczu 
złocą się porozrywane 
promyki słońca, 
władcy nieba.

Na twarzach uśmiech,
psów radosne szczekanie,
dzieci śmiech taki  beztroski…

samo życie;
to i tamto
i TO..

Czy przemijanie jest złem – dwie książki o śmierci

Konrad

Najpierw o Zaprzeczaniu śmierci (tytuł oryginalny: The Denial of Death). Książka antropologa i psychoanalityka Ernesta Beckera. Becker w 1974 roku otrzymał za nią nagrodę Pulitzera. Jej centralna teza: w naszej podświadomości tkwi konflikt między instynktem przetrwania z jednej strony, a świadomością nieuchronności śmierci z drugiej. Konflikt ten generuje (nieuświadomiony często) lęk przed śmiercią. Podświadomość popycha nas więc ku rozwiązaniom tego konfliktu – prawdziwym lub złudnym. Ponieważ nie możemy unieśmiertelnić się biologicznie, próbujemy osiągnąć to w sferze “symbolicznej”. Zdaniem autora gros tego co robimy to właśnie takie starania – i nawet same cywilizacje są w istocie systemami, których celem jest umożliwić nam osiągnięcie wrażenia nieśmiertelności.

Continue reading “Czy przemijanie jest złem – dwie książki o śmierci”

Projekt Bobowska. Ostatni tekst (więzienia)

Tekst spóźniony. Miał być WTEDY. Jest dziś. Czasem tak bywa.

Ela Kargol

Irena Bobowska, berlińskie więzienia

Irena Bobowska 3 września 1942 roku skończyła 22 lata. W dniu swoich urodzin osadzona była w berlińskim więzieniu dla kobiet przy Barnimstraße. Wiedziała już, że 23 urodzin nie doczeka. 12 sierpnia 1942 odbyła się w Berlinie rozprawa przeciwko Irenie i jej trzem współtowarzyszom konspiracji z Poznania, współtowarzyszom więziennej niedoli i współtowarzyszom okrutnej śmierci. Wszyscy oprócz Lorkowskiego, a więc Bobowska, Michalski i Zakrzewski otrzymali wyrok śmierci, który nie podlegał kasacji, choć Irena próbowała się odwoływać, prosząc o darowanie życia, nie tyle dla siebie, ile dla jej przyjaciół z konspiracji. Wszyscy zostali oskarżeni o przygotowanie zdrady stanu.

12 lipca 1942 roku Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu (Oberlandesgericht Posen) skazał Irenę Bobowską na karę śmierci. Proces odbył się w Berlinie. Niestety nie udało mi się ustalić w którym budynku. Mógł to być budynek Landtagu Pruskiego lub byłego Wilhelms-Gymnasium niedaleko Potsdamer Platz lub do dziś stojący gmach sądu najwyższego (Kammergericht) w berlińskiej dzielnicy Schöneberg, gdzie zbierał się Trybunał Ludowy i gdzie wymierzono karę zamachowcom na Hitlera z 20 lipca 1944. Równie dobrze mógł to być jeden z gmachów Sądu Karnego, które znajdowały się w bezpośredniej bliskości więzienia Moabit.

Dr Bogumił Rudawski z Instytutu Zachodniego w Poznaniu na moje zapytanie, dlaczego Irena i pozostali zostali skazani przez sąd w Poznaniu, mimo, że proces odbywał się de facto w Berlinie, odpowiedział:

pod wyrokiem podpisywali się sędziowie, którzy wydali ów wyrok. To
Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu (Oberlandesgericht Posen) sądził te osoby;
nie ma znaczenia, gdzie się odbywała rozprawa; znaczenia ma tylko –
tylko w tym wypadku – instytucja. Wspomniany Wyższy Sąd Krajowy w
Poznaniu obradował często na sesjach wyjazdowych, np. w Berlinie czy
Breslau, ale w składzie poznańskim. Stąd też sąd ten widnieje jako organ
wydający wyrok.
Sąd ten zajmował się sprawą Bobowskiej i in., ponieważ wszyscy skazani
pochodzili z Kraju Warty (dokładnie z Poznania), poza tym sądowi temu
powierzono sprawy WOZZ, do której należeli wcześniej skazani. A ponieważ
skazani przebywali w więzieniu w Berlinie, to tam odbyły się obrady sądu.
(i w grę tu chodziły, moim zdaniem, względy logistyczne – łatwiej było
udać się sędziom do Berlina, niż przewieźć skazanych na rozprawę do
Poznania).

23 kwietnia 1941 przewieziono Irenę z więzienia we Wronkach do nieistniejącego już więzienia w Berlinie-Spandau. Tym samym transportem jechali jej ciotka Stanisława Kwiatkowska i Radziwój Zakrzewski, razem z nią stracony w Berlinie-Plötzensee. Zachował się dokument z listą osób tzw. sondertransportu z więzienia we Wronkach do więzienia w Berlinie-Spandau.

Lista jest alfabetyczna. Jedynie pięć nazwisk dopisanych jest na końcu listy, w tym Irena Bobowska i jej ciotka Stanisława Kwiatkowska, aresztowana razem z Ireną w Poznaniu w redakcji Pobudki. Dlaczego Irenę dopisano? Zwolniły się miejsca? W bardzo złej kondycji fizycznej przetransportowano ją, osobę niepełnosprawną ruchowo do następnego więzienia, więzienia w Berlinie. Czy transport do Berlina był nieunikniony? Czy, gdyby los chciał inaczej, Irena nie pojechałaby do Berlina?

Za dużo pytań.


Więzienie w Berlinie-Spandau zrównano z ziemią jesienią 1987 roku, po ponad stu latach istnienia. Zbudowane było jako więzienie forteczne dla personelu wojskowego. W latach 1914-1918 przetrzymywano w nim jeńców wojennych

W 1920 roku, po zniesieniu jurysdykcji wojskowej, zostało przekazane państwu niemieckiemu. Było jednym z sześciu więzień dla mężczyzn w Wielkim Berlinie, a od roku 1933 więzieniem dla przeciwników III Rzeszy.

Po wojnie więzienie zostało przejęte przez aliantów i umieszczono w nim siedmiu więźniów, zbrodniarzy wojennych, skazanych przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze.

Po zwolnieniu Alberta Speera i Baldura von Schiracha w 1966 roku, w więzieniu pozostał tylko jeden więzień – Rudolf Hess – jeden z najbliższych współpracowników Hitlera, który odbywał karę dożywocia.

Hess popełnił samobójstwo 17 sierpnia 1987 roku. Miał wtedy 93 lata.

Jeżdżąc w 1984 roku do pracy do Kladow, musiałam przejeżdżać obok więzienia. Nie wiem, czy sobie je przypominam. Przypominam sobie natomiast, że nasz niemiecki przyjaciel (nota bene były żołnierz Wermachtu) pokazywał nam ten budynek, mówiąc – tu siedzi Hess. Wtedy wiedziałam o Hessie tylko tyle, że musiał być wojennym zbrodniarzem, skoro został skazany w procesie norymberskim na dożywocie.

Więzienie znajdowało się w sektorze brytyjskim Berlina, ale strzeżone i prowadzone było kolejno przez cztery zwycięskie mocarstwa (Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, ZSRR i Francję). Hess spędził w nim 40 lat. Był najdroższym więźniem świata. Przez ostatnie 20 lat życia był jedynym więźniem ogromnego zakładu karnego. Po jego samobójstwie brytyjski komendant miasta kazał budynek zburzyć, by nie stał się celem pielgrzymek neonazistów. W miejscu, gdzie stało więzienie, wybudowano najpierw brytyjskie centrum handlowe (Britannia Centre Spandau), teraz w tym miejscu znajduje się niemiecki Kaufland. Czy któreś z drzew z więziennego ogrodu przetrwało do dnia dzisiejszego, trudno mi powiedzieć. Wokół stoją budynki byłych koszar i prawdopodobnie mieszkania pracowników więzienia. Legenda głosi, zresztą nie tylko legenda, również wikipedia, że po zburzeniu budynku gruzy zmielono i zatopiono w Morzu Północnym. Inną wersję podaje Johannes Fülberth w Das Gefängnis Spandau 1918–1947. Strafvollzug in Demokratie und Diktatur. Zmielone, skruszone resztki budynku przetransportowano setkami ciężarówek na lotnisko Gatow i tam zostały zakopane.

Czy naprawdę chodziło tylko o to, żeby nie powstało miejsce czci dla neonazistów, którzy w Rudolfie Hessie widzieli męczennika? Czy o coś innego?

Plac przed więzieniem nazwano nie tak dawno Placem Białej Róży (Platz der Weißen Rose), na przekór wszystkim neonazistom i innym prawicowym ekstremistom, którzy szczególnie w rocznicę śmierci Hessa stawali się w tym miejscu bardzo aktywni, biorąc sobie Rudolfa Hessa za wzór do naśladowania.

Biała Róża była niemiecką antynazistowską grupą oporu, a Sophie Scholl, jej brat, jej przyjaciele to równolatkowie Ireny Bobowskiej, kilka miesięcy później skazani na śmierć. Umarli jak Irena, pod gilotyną.

Na placu kwitną białe róże o bladoróżowym odcieniu. Nie ma żadnej informacji o więzieniu.

Wspomniany już Johannes Fülberth bardzo szczegółowo opisuje dzieje zakładu karnego w Berlinie-Spandau od czasów Republiki Weimarskiej do roku 1987. W jednym z rozdziałów pisze:

Wiosną 1941 roku gwałtownie wzrosła liczba polskich więźniów, którzy obok więźniów Wehrmachtu stanowili największą grupę więzionych w Spandau. Powodem tego było przeniesienie 260 Polaków z więzienia we Wronkach koło Poznania do Berlina. W dniach 21 kwietnia i 23 kwietnia 1941 r. do więzienia sądowego w Neukölln przeniesiono 130 polskich więźniów, a 22 i 23 kwietnia kolejnych 130 do więzienia w Spandau. Wielu z nich podejrzewano o przynależność do polskich grup oporu.

Wielu więźniów z Poznania zostało dalej przeniesionych do szpitala więziennego w Moabit.

Również Irenę Bobowską umieszczono w tym szpitalu, i stało się to krótko po po przewiezieniu jej do Berlina, nie ze względu na gruźlicę, na którą chorowało wielu więźniów przywiezionych z Wronek, ale najprawdopodobniej ze względu na jej niepełnosprawność i ogólny stan zdrowia, bardzo nadszarpnięty przez nieludzkie traktowanie we Wronkach.

Irenę Bobowską przywieziono do Berlina 22 lub 23 kwietnia 1941. Być może zanim zobaczyła swoją celę w Spandau, przeniesiono ją od razu do lazaretu więziennego w Berlinie-Moabit. 27 kwietnia pisała do rodziny, że od 5 dni jest w Berlinie, w szpitalu. Nie miała już wózka, ani szyn wspomagających chore nogi. To wszystko odebrano jej we Wronkach. Nie mogła się poruszać. Nie umiem sobie wyobrazić, ile Berlina widziała Irena, gdy przewożono, a częściowo przenoszono ją ze Spandau do Moabitu.

To Berlin ją widział:

Bajka to niby,niosło mnie w lektyce 4 niewolników, a obok kroczyła eskorta z najeżonymi bagnetami. Ogromnie wielkie i huczne ulice Berlina z podziwem spoglądały na mnie i mój pochód.

Prawie dwa lata jeździłam raz w tygodniu do lekarzy w Berlinie, w dzielnicy Moabit. Z okna gabinetu zabiegowego spoglądałam na budynek więzienia. Najpierw tylko spoglądałam, potem zaczęłam wokół niego spacerować, powoli odkrywać jego historię, choć historia nie chciała i nie chce się nadal odkryć. Nie znalazłam rzetelnych opracowań na temat tego więzienia. Internet przemilcza albo bardzo skraca historię więzienną dyktatury hitlerowskiej. Na pytania dotyczące historii budynków i jego więźniów w czasie II wojny światowej nie otrzymałam nigdy odpowiedzi. Przekierowywano mnie do innych instytucji. Mogę tylko przypuszczać, że budynek, w którym znajdował się więzienny szpital, przetrwał. Nie jest już szpitalem, bo ten przeniesiono do Plötzensee, ostatniego adresu Ireny Bobowskiej.

W jednym z listów z Moabitu Irena podaje dokładny swój adres: Berlin Moabit, Alt Moabit 12a, Abt. III 76. Późniejsze listy pisane będą na więziennym papierze listowym z adresem Alt-Moabit 12a. Do dzisiaj zakład karny nie zmienił adresu, ta sama ulica, ten sam numer. Wokół solidny płot, wieże strażnicze, drut kolczasty, za płotem sztuka nawiązująca do przeznaczenia miejsca. Ostatnio pojawił się hotel dla owadów, najprawdopodobniej dzieło któregoś z więźniów.

Irena dobrze wspomina czas spędzony w Moabicie. Żyła nadzieją, że to tylko więzienie i to nie takie straszne, jak Wronki, z którego przywieziono ją ledwo żywą. Tu ją leczono, dopasowano szyny do nóg, chodziła do dentysty. Buty mogła oddać do szewca, w więziennej bibliotece pożyczała książki. Korzystając ze słownika francusko-niemieckiego i elementarza, uczyła się niemieckiego. Francuski znała z poznańskiej Dąbrówki. Zaprzyjaźniła się ze swoją towarzyszką niedoli, współmieszkanką z celi, Erną Piasch. Być może ona pomagała Irenie pisać listy w języku niemieckim, bo tego wymagał więzienny regulamin. Gdy Ernę przeniesiono do więzienia w Cottbus, Irena uczyła się nadal niemieckiego i radziła sobie całkiem dobrze. Czytała książki, wypożyczone w więziennej bibliotece. Jedyną książką polskiego pisarza wydaną po niemiecku byli Chłopi Władysława Reymonta. Delektowała się jej czytaniem. Na święta Bożego Narodzenia mogła ustroić swoją celę gałązką jodły z lametą, postawiła przy niej aniołka z waty, śpiewała, rysowała, tęskniła za domem, czytała fragmenty Chłopów dotyczące świąt, pasterki. Uciekała w świat marzeń, choć ze swojego okna więziennej celi widziała tylko pół lub trochę więcej niż pół nieba. Zimą mróz malował na szybie wzory.

Wiosną przed oknem zakwitła akacja. Czy czuła jej zapach, gdy wynoszono ją na noszach na tak zwany spacer, czy dostrzegała jej piękno?

A potem odbył się jej proces. Potem wiedziała, że akacja już dla niej nie zakwitnie.

Więzienie przy Barnimstraße, w kolejności trzecie berlińskie więzienie Ireny, było najstarsze z czterech berlińskich więzień.

Otwarte zostało w roku 1864 jako tzw. Schuldgefängnis (więzienie dla dłużników). Już w roku 1868 roku, zostało przekształcone i rozbudowane w Królewsko-Pruskie Więzienie dla Kobiet. Więzieniem dla kobiet było aż do czasów jego likwidacji w roku 1974. Mury dostosowywały się do każdego z panujących systemów.

Podczas II wojny światowej było przystankiem dla kobiet w drodze do Plötzensee. W zasadzie pobyt na Barnimstraße przed wykonaniem wyroku trwał zaledwie kilka dni. Irena spędziła tam jednak ponad miesiąc. Możliwe, że z nadzieją na zmianę wyroku. To tam 3 września skończyła 22 lata, zaczęła 23 rok życia.

Zaczęła.

W miejscu, gdzie stał budynek więzienia, jest teraz Ogródek Ruchu Drogowego. Nie tylko rowerzyści mogą z niego korzystać. Ze słuchawkami na uszach i wskazówkami (nie zawsze zrozumiałymi) można przenieść się w czasie. Drzewa otaczające więzienie stoją wzdłuż nieistniejących już więziennych murów, a w słuchawkach brzmią wspomnienia więzionych kobiet.

Zachowało się dużo listów Ireny pisanych do rodziny i przyjaciół, pisanych po niemiecku, którego to języka Irena nauczyła się w zaskakująco szybkim czasie.

Zostały wiersze, rysunki, została jej młodość i nasza pamięć.

Sądząc po listach, czas spędzony w więzieniach berlińskich nie był złym czasem. Irenę podleczono, naprawiano jej zęby i buty, dano możliwość samokształcenia i pracy. A wszystko po to, żeby bezprawnie skazać ją na karę śmierci i wykonać wyrok, ścinając jej głowę gilotyną.

Minęło 70 lat od śmierci Ireny Bobowskiej i wielu tysięcy kobiet i mężczyzn, zamordowanych w czasach dyktatury Hitlera.

Dyktatury nie mijają, a dyktatorzy piszą nowe okrutne historie.

10 lat po śmierci Ireny narodził się nowy dyktator.

Projekt “Irena Bobowska, zapomniana bohaterka”, ulotki

Ulotki projektu przygotowała Anna Krenz. Ona też jest autorką portretu Ireny Bobowskiej.

Ulotki.

Rozkładamy je w Berlinie, ale i w innych miastach, w Polsce i w Niemczech, rozkładamy je w poczuciu zachwytu i rozpaczy. Och, wiem, to bardzo egzaltowane. Nic nie poradzę. Irena Bobowska jest piękna, a tak jak ją zobaczyła Anna Krenz, jest po prostu zjawiskowa. Jak Anioł. Anioł, któremu 27 września 1942 roku o godzinie 4:26 w więzieniu Plötzensee kat ściął głowę gilotyną.

Miała wtedy 22 lata. Została skazana za wydawanie gazetki konspiracyjnej. Gazetka nazywała się Pobudka i ukazywała się w Poznaniu od października 1939 do czerwca 1940 roku. Raz, najwyżej dwa razy na miesiąc. Kilkanaście numerów. Pobudka to było kilka stron, przepisywanych na maszynie, w nakładzie około stu egzemplarzy.

Ktoś musiał donieść na gestapo.

Za tych kilkanaście gazetek aresztowano i skazano pięć osób za zdradę stanu. Cztery na śmierć.

Paryskie złudzenia (2)

Mieczysław Bonisławski

Dokończenie opowiadania, którego pierwsza część została opublikowana wczoraj.

Z pamiętnika Natalii:

Piątek
Znów nie doszło do spotkania z A. Jak żyć?
Było wiadome: katana dopiero po szesnastej – wspaniała wyszła: wzorowana na kowbojskich bluzach, ale nie z jeansu, z materiału – a wieczorem „Pod psa”. Pomiędzy czas na A.
Alu, musisz zrozumieć. Katana przedłużyła się. Została mi godzina. Lepiej było iść pod Instytut i zaczekać tam na niego, niż wpaść do Ciebie i zaraz lecieć. Hm, musisz aby…?
Zimnem i upokorzeniem płacisz za uchybienia wobec przyjaźni! Z. nie wychodził z zajęć, a tu deszcz, wiatr, mróz i pełno studentów, którzy nic nie rozumieli. Ach, chociaż Ty wybacz i zrozum, pociesz. W ciemnościach nie było widać pięknej, nowej katany, nikt nie mógł wiedzieć, kto ma wyjść z Instytutu, była tylko rozczochrana, zakatarzona cipa, przestępująca z nogi na nogę w zabłoconych czółenkach. Wyobrażasz sobie?!
Północ. Znów syreny na szosie. Czemu one brzmią tak łapczywie? We wtorek musi się znaleźć czas dla A.

Wtorek
A. dopytywała się jak było w piątek. Z. zachował się wspaniale, ale co to obchodzi A.? Pewne rzeczy są prywatną sprawą. No i skończyło się małą kłótnią:
N: Z. jest super męskim facetem, nie wciąga się w te płytkie dyskusje. A jak zgasił Renate!
A.: Nie widzę w tym męskości. Jest racjonalny. Zresztą co ty z tym całymudomowionym” [wyraz nieczytelny, mocno, kilkakrotnie przekreślony] masz za pojęcie o wolności?
N.: Wytłumacz mi co chciałaś powiedzieć przez to, że „udomowiony”? Dlaczego zresztą masz pretensje do kogoś, kogo nie znasz, co ty, zazdrosna jesteś?
A.: No wiesz! Dobra, przyjdź teraz koniecznie z gitarą, zaśpiewasz mi, wiesz, to…
N.: Nie, poczekaj Alu, ja cię proszę, wyjaśnij mi to, co powiedziałaś.
A.: Zastanów się kim jesteś? Robisz co chcesz, nie hamuje cię bieda, ani nieodpowiedni dom, z którego mogłabyś pochodzić. Skąd wiesz, co czuje robotnik? Ja otarłam się o niewolę…
N.: Sama ją wybrałaś!
A.: Nie przerywaj, co to ma do rzeczy?
N.: No mów, ale spłycasz to wszystko.
A.: Jak kogoś z was pozbawić wolności, to powie, że to nie teoria, że nie jest wszystko jedno. Dwie wolności? W reżimie człowiek przeskoczy barierę lojalności. W demokracji rynkowej pokonanie bariery kapitału jest nieosiągalne. Nie widzisz tej prostej rzeczy?
N.: A twój problem do czego się sprowadza?
A. zamilkła i obraziła się. Ale się narobiło. Tym bardziej w piątek nie mogę zawieść!

Piątek
A. w najgorszych snach nie jest w stanie oddać upadku tych studentów. I Z. z nimi!

[wtrącony zupełnie bez związku fragment, opatrzony dopiskiem, wskazującym na Alice (A.)]

Słuchaj. Usiadłabyś trochę na mym miejscu. Zrozum, ja się już duszę, zrobię wszystko, by tylko wyjść, co tylko mi zaproponują! Ja choć wiem skąd to wszystko, nic na siłę. Lojalność. Nie ma za wysokiej ceny, chcą jej, to ją mają. A co w tej rynkowej demokracji?

Pieniędzy z posłuszeństwa nie utoczysz. Nie, to nie wszystko jedno… Dać im zgodę, może każdy, mieć pieniądze, to przywilej wybranych, nie do przeskoczenia dla pozostałych. Czy ty choć trochę mnie rozumiesz?

[ciąg dalszy bieżącego wpisu]

Wpierw trzeba ten wczorajszy dzień ustawić po kolei.

Do obiadu zwyczajna szkoła. Sabine cały dzień tłumaczyła z polskiego na hiszpański wiersz o terrorze generała Franco. „Segur que tomba, tomba, tomba”. Dla tego jej „Poety”, ona teraz z nim śpiewa… A przecież dwa tygodnie temu była jeszcze nieugiętym filozofem rewolucji.

Tłumaczenie wierszy na lekcji nie sprzyja udzielaniu sensownych odpowiedzi nauczycielom – czy dwie „pały” jednego dnia to duża czy mała ofiara Sabiny? Swoją drogą mają rację ci co twierdzą, że likwidacja psychotronicznego, tego fajnego, zdalnego nauczania i wprowadzenie szkoły z fizycznym byciem w klasie, służy wyłącznie totalnej inwigilacji i kontroli.

Obiad. W domu nic do roboty, zatem spotkanie w klasztorze z A. – bez opóźnień. Następnym razem pamiętać o tej… gitarze!

Spotkanie „Pod psem” bez wyczekiwania pod uczelnią na najwspanialszych nawet facetów. Za to rozmowa z księdzem od A.

Jakie straszne rzeczy, lepiej by było marznąć pod Instytutem. Ponoć, a to pewna wiadomość, A. jest pod obserwacją, każdy jej krok, słowo są znane władzy. Do klasztoru nikt nie wnikł, ale przecież szczepiła się. Ma czipa. A poza tym „Pod psem” zbierają się różni. Pytanie o wiedzę na temat A. Tak, ukryła się, bo po śmierci swej mamy groziła z pistoletu jednemu facetowi.

[zbitek swobodnie, bez związku wpisanych zdań, opatrzonych uwagą: „Z. wykpiwa niepokój Natalii jak tylko zwierzyła się z rozmowy z księdzem. Pozostali studenci też”]

– Sabi, pisałaś piosenkę? Za dwie gały, no, łeb do góry, to konieczna ofiara. A gdzie was niesie, ty „Poeta”, próby, próbami, nie zabieraj jej. Cwaniak! To ciao, dzidzia, spraw się…
– Nata ma wieści od księdza. Cicho, sami swoi. Z., bzdury opowiadasz, tu wtyka? Gorąco tu, zmiana lokalu. Bekniemy, jeśli ktoś nas wrobił. No, pić się chce. Spiryt na koniec. Jak śmierć, to śmierć. Dżagi, szykujcie się, za murami tak dobrze nie będzie. Pofiglujemy po wolności…
– Ja z księżmi nic. Radziłem z dala od nich. Daj spokój, pogadasz i najdalej na trzeci czwartek tu wrócisz. Ale tylko dla wódeczki i dla pięknej Anetki, no [słowo nieczytelne], daj całuska…
– O czym, ty mówisz, dzidzia? Jaka wolność, to jest wolność, my to wolność. Szklanica i dziewica. Kto za nas umiera?! Masz wypij…

Natalia (do Sabine i Renate):

– …studentów z Zielonej Góry biorą na Chinoli. Pojutrze z artylerią z Czerwieńska jadą do Marsylii lub na Krym. Sami jeszcze nie wiedzą, gdzie ich rzucą? Co będą robić? Jako doświadczalny patrol biologiczny? Żywa tarcza chemiczna? No, tak, jak Ameryka zaatakuje na „Jedwabnym szlaku” ich karawany. Ta wojna za atak z Chin covidem w 2019 jest straszna. Z. mówił, że się boi. Reszta też. Nie dziwota, że tak piją. Nie tylko piją…

[luźno wrzucona między kartki strona ze „Strażnicy” Świadków Jehowy]

Zaraza to nie przypadek. Za dużo nas. W dni ostatnie wejdą tylko wybrani. Dzieci zrodzone w zarazie mają mutacje, dające nadludzką odporność nie na choroby, ale i na ból i na skażenia chemiczne. Część dzieci które miały 3 – 5 lat gdy wybuchała zaraza też to mają, a do tego są wybitnie inteligentne. To fakt nad którym głowią się lekarze, choć wyjaśnienie jest proste.

Widzimy, studenci to dziś tylko ci zmutowani przez covid. Reszta, chorowici, niedołężni są od prostych prac. Zaraza tak zwiastuje dni przedostanie. Pierwsi przejdą przez nie, reszta dzieci i starcy wymrą. A przedtem stoczą się na sługi, podludzi. Bo ich cel, służyć tym co przeżyją.

[odręczny komentarz (chyba) Natalii]

Z. i reszta, pierwszy rocznik. Odporni na wirusy, trucizny i ból, inteligentni. Idealni na front. Student to nie menel. Tamte świrusy by się same pozabijały. Dla nich tyrka w fabryce, magazynach sieci i sprzątanie miasta. Słyszałam, że chłopcy są odporniejsi na ból, dziewczynki poszły bardziej w rozum. Może to nie Bóg księdza i Alice, ale „Bunt kobiet” wywołał zarazę ? Chłopy do boju a baby będą rządzić.

Piątek

Alice zwariowała. Ma sny.

Nie wierzę – prawdziwe! Nie z generatora i anteny, ale urojone w głowie. Cofa się w tym klasztorze do jakiegoś zaprzeszłego stulecia!

A.: Męka całą noc. Stałam na górze, nogami na głowach ludzi. I cała płonęłam. Moje rude włosy, to były języki ognia. Ale od góry było mi zimno, za to parzyły mnie stopy.
N.: Co ty znowu?
A.: Co ja? Znów męczą mnie sny. Takie same jak wtedy. Ci ludzie coś krzyczą, gdzieś mnie ciągną. Oni chcą mnie spalić!
N.: Czekaj, jest chyba taki właśnie program od snów? Ale ty, tu za murem, nie masz przecież dostępu do sieci… To jakieś przebicie pola…? Prosto z bazy…?
A.: Ty jesteś po prostu głupia! Posłuchaj mnie w końcu!
N.: Co? Chcą cię spalić?
A.: A ja ciągle żyję. Nie wiem, nie wychodzi im, albo ja się odradzam…?

Co tu gadać. To nie to samo co standaryzowane wizje z systemu. Chyba jej zazdroszczę. Też tak bym chciała śnić.
***

Po kilkunastu miesiącach dobrowolnej izolacji Alice wyszła poza mury. Normalnie, drzwiami, trochę unikając sióstr i korzystając z tego, że wszyscy jedli obiad, wymknęła się na ulicę. Zaskoczyła mnie. Przez moment wahałem się, iść za nią, zostać przy obowiązkach?

Alice poruszała się, jak na nią, nienaturalnie energicznie. Była czymś wzburzona? Raczej ponosiło ją to co sobie postanowiła.

Było po 14. Zapadał wczesny, grudniowy zmrok. W świetle latarń wirowały płatki śniegu. Opadały na chodnik i jezdnię, a setki nóg mieszały je w zmrożone błoto. Setki spieszących prosto do domu ludzi, którzy po pięciu godzinach wyszli z fabryki masek i trefnych respiratorów senator Anity – wnuczki i z biur, niezbędnych dla ciągłości funkcjonowania państwa. Jak wśród nich czuje się 16-letnia dziewczyna, po tak długiej samotności, bez przepustki pracowniczej, gdy jedynym człowiekiem, jaki zechciałby ją zaczepić jest policjant z patrolu?

Dziewczyna łapie na rozpuszczone rude pukle białe płatki śniegu i pędzi przed siebie. Polubiłem tę zadziorę. Za to jak dawała w kość Natalii, że prowadziła uregulowane życie i niczym przykrym nie mogła zaskoczyć. Już nie mogła, bo ja wiedziałem i o tamtym. I dlatego byłem w stanie ją polubić. Żal mi jej włosów. Nie wiedziała w tym zamknięciu jaka dziś pogoda? Przecież zmarznie tak bez czapki! A może jej po prostu nie ma, może nie myślała idąc za furtę, że doczeka tam chwili, gdy będzie jej potrzebna zimowa czapka?

Stop. Alice przystanęła w kolejce do kontroli przy wejściu do supermarketu. Czyżby miała zamiar coś kupować? Ale skąd u niej nowe karty płatnicze, przecież co miesiąc stare nominały wymienia się na aktualne?

O, podeszła do automatu z kwiatami, kupuje bukiecik wrzosów. O co jej chodzi? Mija punkt szybkiej regeneracji. Pamiętam tu starego McDonalda, zapach frytek, piwo w parku. Kiedy to było? Wszyscy gadali na niezdrowe żarcie, co by rzekli teraz: kolorowe pastylki, wlewki, zastrzyki. Wygodne i kaloryczne uzupełnienie. Tylko czy to jest jedzenie?

I gdzie cię kieruje ruda głowa?! O chłopcach nie wiem. Natalia przestała przychodzić, ale to z powodu problemów z samą sobą. Nie kłóciłyście się o żadnego franta, wiedziałbym o tym. Kwiatki, jakaś ciotka, dalsza rodzina? Ale ty nie masz rodziny, Alice!

A gdzie my idziemy – Cygańskie Przedmieście? No, przecież, te kwiaty, takie same wrzosy i ta ulica przy końcu której jest…

***

Pamiętam ten dzień, kiedy wbiegłaś roztrzęsiona do kościoła. Niemal przewróciłaś konfesjonał. Nie musiałem pytać. Eksplodowałaś potokiem słów:

– Byłam u psycholog! Mówi, że te sny to trauma z dzieciństwa. Co było z moją matką?!
– Niewiele słyszałem…
– Ta płonąca głowa… Ktoś ją spalił? Przeze mnie?
– Tak ci powiedziała psycholog? Przecież to ty płoniesz.
– To przemieszczenie, z poczucia winy, za coś czego byłam świadkiem i sprawcą. Mamę spalili na stosie, przeze mnie?
– To taka przenośnia, stos, ogień, widowisko dla tłumu…
– …nagonka zdrowych na zarażonych, zaszczepionych na tych co czekają nadal w kolejce?
– Tłumy nie gonią dziś czarownic po Zielonej Górze…
– Ona mnie porzuciła, czy… umarła? Ma grób? Gdzie on jest, na cmentarzu, czy na wysypisku zarażonych?
– Nie rób z siebie Esmeraldy…
– Kogo?
– Takiej innej Cyganki, ją też spalili za czary.

***

A scenka z towarzyszami Alice? Skraj rozrytego parku, chłopaki wyciągają z ziemi piszczel. Ktoś kopie czaszkę niczym piłkę, inny łapie ją rzucając się w bramkarskiej paradzie.

– Jesteście naturalistami?
Spojrzeli zdziwieni po sobie.
– Nie gracie na konsoli, tylko kopiecie w realu…
Ten z brzegu kaszląc splunął celując w czubki moich butów. Drugi, garbaty, głośno beknął, odwrócił się i pierdnął. Wszystko zagłuszył gromki rechot.
– A ksiądz czego chce?
– To ludzkie kości.
– No i co? Czarownice tu zakopali. Spalili i zakopali. Przecież kościół nie lubi czarownic.
Z lubością wytargali spod ziemi kolejny szkielet. Zaczęli łamać.
– Każdy człowiek wymaga szacunku.
– Spierdalaj.
– Tylko pod tym murkiem chowali te nieszczęśnice. Tam dalej, między drzewami były już kwatery szanowanych obywateli. Cmentarz „Zielonego Krzyża”.
– Nie pierdol. Bawimy się. Czarami i chuj ci do tego.
– Nie boicie się?
– Czego?
– Czarów albo zarazy.
– Pieprz się. Każdy z nas jest zarażony. Każdemu już ktoś przez to zdechł w domu. Nie ma pracy, nie ma kościoła, nie ma szkoły. Nie boimy się niczego – stłumił kaszel i wyciągnął ku mnie zapalniczkę – Mogę i ciebie spalić, chcesz? Czy spierdalasz?

***

Nie posłuchałem. Nie spierdoliłem. Poszukałem Alice a nie widząc jej, spojrzałem na chłopaków. Byli starsi niż sądziłem z początku, dobrze po dwudziestce, bliżej trzydziestki. Cherlawi, bladzi, z wieloma, widocznymi zmianami nowotworowymi, które utrudniały życie, nie dając wytchnienia w śmierci. Pod maską zadziorności – zagubieni i wystraszeni. Jak większość ludzi, odkąd władze pogodziły się z tym, że wirus pozostanie już na zawsze. Uznały, że wirus to wyznacznik codzienności i odpuściły walkę z nim. Przynajmniej na terenach otwartych, poza zonami.

– Ty też? – tchnął mnie ich widok.
– Ja byłem – rzucił kulawy.
– To powikłania po covidzie? Przez chorobę jesteś Quasimodo. A ten, to Gavroche?
– Obrażasz nas?
– Nie! To kolesie z Paryża. Nie chciałbyś być teraz w Paryżu?
– A co to ten Paryż?
– Miasto.
– A bo mnie tu, w naszym miescie, źle? Na chuj mi jakieś Paryże, ja stąd. Księża i frajerzy niech jadą do tych Rzymów i Paryży, jak tu im co zawadza. Jak chłopaki stąd im śmierdzą.

Pojąłem czemu do lepszych parków, jak Piastowski czy Kolei Szprotawskiej wprowadzono drogie bilety. Elity mogły też wykupić abonament. Porządni ludzie mają prawo do rekreacji, opieki nad dzieckiem czy dziadkiem, do skorzystania z hostess na łonie natury w spokoju. Zaniedbany Park 1000-lecia był za darmo, to świat dla chłopaków stąd.

Ale Alice bym tu nie odnalazł. Ona już z nimi tutaj nie bywa.

***

Nie myliłem się. Ale nie mogłem jej wyprzedzić, przygotowany zaskoczyć. Wrócić? To jedyna okazja, by stanąć z Alice twarzą w twarz, tak jak wtedy – wrócić, to stracić tę okazję. Czy po to tak dobrze ją poznałem, by teraz zrezygnować z postawienia kropki nad i?

– Alice…
Widać ten szept zabrzmiał w ciszy cmentarza jak huk dzwonów, bo dziewczyna szarpnęła głowę i sztywno podniosła się z przyklęku. Spojrzałem na grób, w kubeczku był świeży bukiecik, obok leżał… pistolet. Odruchowo sięgnąłem za pazuchę.
– Zemsta?
Alice się uspokoiła, potrafiła kpić. Tylko czemu tak, czemu jedyne słowo, jakie od niej usłyszałem naprawdę, musiało być tak przyprawione żółcią?
– Teraz wyjmiesz spod pachy broń i – ciach! Nie pocieszysz mnie, że nic nie poczuję? Mama by się ucieszyła.
– Przecież nie będę do ciebie strzelał, durna smarkula!
– Durna? A po kim to mam?
Doszła do siebie, świetnie.
– Skończmy z tym strzelaniem, już wtedy narobiłaś kłopotów. Ja nie od razu uwierzyłem, że nie było w tym polityki, że to ty… No chodź…
Spróbowałem ją przytulić. Wyślizgnęła się. Zachwiało mną, co wykorzystała zabierając pistolet z mogiły. Miała przewagę, ja oparty o krzyż a ona kilka kroków za mną z bronią w ręku. Nie bałem się, że jej użyje, byłbym szybszy. Chodziło o nią, nie chciałem do niej strzelać. Wyprostowałem plecy, dłonie opuściłem wzdłuż ud, kładąc je na sutannie.
– Nie boisz się? – spytała.
– Nie.
Pokręciła głową i nie opuściła pistoletu. Siadłem z brzegu nieprzerwanego rzędu mogił niezaszczepionych. Byliśmy zwróceni do siebie bokiem, zapatrzeni w grób Anny a między naszą trójką – zimna czerń wczesnego wieczoru.
– Ten prawdziwy ksiądz Mateusz – zacząłem – Wiesz jaką naciągnął nieciekawą kartotekę, zanim go… Dobrze, że nie dałaś się wciągnąć… Słuchasz mnie ?
– Więc to prawda. Byłeś wtyką!
– Co ty wyprawiasz?!
Alice trzęsły się dłonie. W jednej trzymała tę niebezpieczną, przede wszystkim dla siebie, zabawkę…
– Podła wtyka. Świnia. – opuściła broń i krzyknęła – Po coś spotkał mamę! Czemu ty, czemu z tobą, z rudzielcem musiała… chciała… Czemu mi to zrobiła…?!
Nie wzruszył mnie jej szloch. Nawet nie spojrzałem w jej stronę.
– Nie jestem wtyką. Wykonuję legalnie mój zawód. Czasem polega to na takim przebraniu. To się nazywa działanie pod przykrywką. A to różnica. Wolisz prawdziwego księdza za ojca?
Rozbeczała się i dalej się odgryzała.
– Uraziłam dumę tajniaka?

Nie reagowałem. Co miałem powiedzieć, prawdę? Jeszcze bardziej by ją zdezorientowała. Nie było wtedy modne branie ślubu i posiadanie dzieci. Poznaliśmy się na Winobraniu, potem wspólne degustacje w piwnicy Seydela na wzgórzu. Ten poeta i winogrodnik, Fedorowicz pięknie opowiadał, a Bartek Gruszka, regionalista i fascynat, polewał miejscowe wino, które kręciło w głowie. Potem, z początku epidemii nas, funkcjonariuszy i nasze żony władze zaszczepiły w pierwszej kolejności. Ale Anna nie była żoną. Nieszczepiona a spotykająca się z funkcjonariuszem, stanowiła zagrożenie porządku publicznego. Wywieźli by ją z miasta. I gdy okazało się, że była w ciąży… Nie przetrzymała by warunków, jakie władze zapewniały takim jednostkom osobniczym. Musiałem pomóc wam uciec, rozstać się.

Długo nie siadałaś, nie raczkowałaś, mówić zaczęłaś dopiero… Bałem się, że zutylizują cię jako niemowlę opóźnione w rozwoju. Niepotrzebnie, pierwotny, cygański instynkt Anny kazał chronić dziecko przed zabraniem do programu pozyskiwania organów i komórek dla przemysłu. Naraziłem się pierwszy raz, gdy jej pomogłem ukryć cię przed policją genetyczną. A potem znów się narażałem, gdy robiliśmy z Markiem, w tajemnicy, tę mogiłę tutaj, niemal jak grób zbiorowy, a jednak z tabliczką i nazwiskiem. Jest gdzie przyjść, położyć wrzos.

A potem przeobraziłem się niemal w Jean Valjean`a, ale nie zrobiłem z Anny Fantyny a z ciebie Kozety. Tobie samej chyba bliżej do Esmeraldy… I choć mi daleko do Javerta,myśl już zatem lepiej o mnie, tak jak myślisz. A ja to opiszę. A tobie powiem tylko tyle:
– Porzuciłem Annę nim się dowiedziałem, że będzie miała dziecko. W moim wieku i zawodzie nie można dać kobiecie rodziny, szczęścia. Byłem na tyle odpowiedzialny by jej nie łudzić…
– To był przypadek, wypiliśmy za dużo na Winobraniu i się stało. Rano, jak wytrzeźwiałem nie miałem wątpliwości. Anna nie była w moim typie. Zresztą… Chyba tylko Marek nie uciekał od jej zalotów. W końcu kto jak nie Cygan, mógł coś w tej Cygance widzieć. Za to do mnie chciałaś wtedy strzelać, że twoja matka sama mi wpełzła do łóżka?!

***

Z nudów, w samotności (do czego nie mam już wątpliwości) piszę tę opowieść z czasów zarazy. O księdzu – przebierańcu i kochance, co zmarła, bo nikt jej nie pomógł, gdy się zaraziła. I o ich rudej córce, piekielnicy o ognistych włosach, co postrzeliła ojca. To jest motywacja tworzenia sztuki, prawda?! Ale nuda i samotność jest tak ludzka…

Jak sztuka. Wyobraźmy sobie ulice dużego miasta. Nie ma tu katedry Najświętszej Marii Panny, wystarczyć musi święta Jadwiga Śląska. Nie ma „dziedzińca cudów”, jest „Cygańskie Przedmieście”. Nie ma „Miejsca czaszki”, za to czasem ktoś odkopie czaszkę pośrodku parku. Są studenci Uniwersytetu, komisarze policji, szynkarze, piwnice z kontestacjami w oparach wina, ojczulkowie i mateczki wszelkiego autoramentu. Znajdzie się zatem w tej komedii ludzkiej i zbrodnia, i kara, i wielka literatura… Są tu też złudzenia. Złudzenia współczesnych nędzników. Stracone…?


Opowiadanie zostało wyróżnione w 11 konkursie literackim “Fantazje zielonogórskie” organizowanym przez AdAstra w 2021 r., pod tytułem “Nędzne nadzieje” w nieco okrojonej formie.

Projekt Irena Bobowska (3)

Strona internetowa projektu TU
O Bobowskiej w Polkopedii TU

Grafika Anna Krenz


Ela Kargol

Z cyklu Chodzenie po mieście: W Poznaniu po śladach Ireny Bobowskiej (2)

Irenę Bobowską aresztowano w redakcji Pobudki, w Poznaniu przy ulicy Poznańskiej 27 wraz z innymi współpracownikami tej organizacji, Stanisławą Kwiatkowską i Stanisławem Dornem. Romana Kwiatkowskiego aresztowano w tym samym czasie w fabryce Romana Barcikowskiego (dzisiejszym Herbapolu), przy ulicy Składowej.

Secesyjna kamienica, odrestaurowana stoi do dzisiaj, jak wiele innych przy ulicy Poznańskiej. Jej właścicielem był w roku 1933 Jan Ritthammer, nazwiska Kwiatkowskich nie znalazłam w jedynej dostępnej w internecie księdze adresowej miasta Poznania. Ritthammer, nazwisko brzmiące z niemiecka, ale to jest Poznań i to nic nie znaczy. W zameldowanych pod tym adresem jest więcej osób z nazwiskami polskobrzmiącymi. Przy ulicy jest wiele kamienic secesyjnych. Pod numerem 27 znajduje się obecnie poczta, a na ostatnim piętrze z balkonu zwisa tęczowa flaga.

Matka i rodzeństwo Ireny cudem uniknęli aresztowania. Ostrzegła ich najmłodsza siostra Helena.

Irenę osadzono najpierw w areszcie poznańskiej siedziby Gestapo, które mieściło się w Domu Żołnierza.

Dom Żołnierza planowany od początku lat 20. ubiegłego wieku w Poznaniu, budowany w modernistycznym stylu w latach trzydziestych, otwarto kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej.

Już we wrześniu 1939 roku budynek zajęła Służba Bezpieczeństwa Rzeszy (Sicherheitsdienst), a potem Gestapo (Geheime Staatspolizei).


W piwnicach więziono zatrzymanych, trochę wyżej na piętrach, przesłuchiwano. Niektórzy, jak Irena Bobowska, trafiali potem do Fortu VII, a inni do więzienia na Młyńską i tam pod gilotynę.

Gilotyna z Młyńskiej znajduje się obecnie w Forcie VII, czyli w Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII.

Fort VII mógłby być interesującym przykładem niemieckiej architektury militarnej z końca XIX w., jak możemy przeczytać na stronie głównej muzeum, był jednak miejscem kaźni, tortur i zagłady, a od października 1939 roku obozem koncentracyjnym (Konzentrationslager Posen).

Fort VII znany jest również jako Fort Colomb, nazwany na cześć pruskiego generała Petera von Colomba. Jego grób znajduje się w Berlinie na Starym Cmentarzu Garnizonowym. Przetrwał tyle lat, ale oni generałowie mają groby i godne pochówki. A Irena? Możemy tylko podejrzewać, że jej prochy leżą gdzieś tam lub tu w berlińskiej ziemi, może na cmentarzu Altglienicke, jak wielu z nas przypuszcza.

Fort VII był miejscem, gdzie po raz pierwszy, w ramach tzw. akcji T4, zamordowano około 300 pacjentów Zakładu Psychiatrycznego w Owińskach i oddziału psychiatrycznego Poznańskiej Kliniki Uniwersyteckiej przy ulicy Grobla 26. Dawną remizę artyleryjską przeznaczono na komorę gazową. Drzwi po zamknięciu zalepiono gliną, przez mały otwór wpuszczono tlenek węgla. Zwłoki wywożono do lasów koło Obornik i tam grzebano.


Irenę Bobowską uwięziono w celi nr 23. Jej pobyt w Forcie VII jest dokładnie udokumentowany w książce Stefanii Tokarskiej-Kaszubowej. Zachowało się dużo grypsów i listów Ireny i do Ireny. W obecnym forcie-muzeum poświęcona jest Neni jedna gablota ze zdjęciem i najważniejszym wierszem napisanym prawdopodobnie w więzieniu we Wronkach, ale jest również możliwe, że pisała go już w Forcie VII

Bo ja się uczę największej sztuki życia:
Uśmiechać się zawsze i wszędzie
I bez rozpaczy znosić bóle,
I nie żałować tego co przeszło,
I nie bać się tego co będzie! …


Rok lub dwa lata później więźniarki Fortu VII ułożyły hymn fortowy, jak same go nazwały. Autorstwo przypisuje się Wandzie Serwańskiej lub Walerii Leśnej-Bembnistej, więźniarkom Fortu VII.

Wszystko będzie dobrze

Jasne przyjdą dni
Słońce nam zaświeci
Otworzą Fortu drzwi

O szczęściu i swobodzie
Gromadka więźniów śni
Wszystko będzie dobrze
Jasne przyjdą dni

Wszystko będzie dobrze
Wolności błyśnie dzień
Więzienne znikną mury
Fortowy zniknie cień

I radość znów zagości
Wśród śmiechu jasnych śnień
Wszystko będzie dobrze
Wolności błyśnie dzień.


W październiku 1940 tak jak w piosence otworzyły się Fortu drzwi, ale niestety dobrze już nic nie było. Nenię przewieziono do więzienia we Wronkach. Podobno tam zaczęła pisać wiersze, uciekała w świat marzeń i poezji, znosząc równocześnie tortury, głód i upokorzenia. Pamiętajmy, że Irena była dziewczyną z niepełnosprawnością. We Wronkach odebrano jej wózek inwalidzki, odebrano szyny podtrzymujące sparaliżowane nogi. Irena musiała czołgać się po podłodze, żeby dojść na przesłuchanie. Razem z nią we Wronkach przebywała Stanisława Kwiatkowska, aresztowana na Poznańskiej w redakcji Pobudki. Gdy ją zwolniono, to właśnie ona przeniosła w bucie wiersz Ireny, ten o uczeniu się największej sztuki życia, uśmiechać się zawsze i wszędzie. Wiersz powędrował dalej, do innych więzień i więźniarek. Do Auschwitz zawiozła go Wanda Serwańska, współautorka hymnu fortecznego, harcerka, absolwentka Dąbrówki, rok młodsza od Ireny, więżniarka Fortu VII, obozu w Żabikowie, KZ Auschwitz-Birkenau, KZ Flossenbürg.

Pojechałam do Wronek. Już z dworca na którego budynku nigdzie nie mogę znależć napisu WRONKI, a który pewnie pamięta jeszcze napis Wronke widać największy w Polsce zakład karny typu zamkniętego. Więzienie, wtedy jeszcze pruskie zbudowano w 1894 roku na planie krzyża, w systemie celkowym. Po wybuchu Powstania Wielkopolskiego więzienie otwarto, więźniów wypuszczono, Niemców rozbrojono. Jakiś czas budynki więzienne służyły jako koszary dla II i VII Pułku Strzelców Wielkopolskich. Po zakończeniu walk budynki włączono w system więziennictwa polskiego.


W okresie okupacji hitlerowskiej obiekt więzienny we Wronkach włączony został w system więzień sądowych III Rzeszy w ramach Kraju Warty. Było to jedno z większych więzień wcielonych do Niemiec. Obiekt przeznaczony został dla mężczyzn i kobiet skazanych na karę więzienia od 6 miesięcy do 2 lat. Pod względem narodowościowym, więźniami we Wronkach byli przede wszystkim Polacy. Przez cały okres okupacji przez więzienie przeszło ponad 28000 więźniów. Liczba ta nie obejmuje jeńców, zakładników i innych osób osadzonych we Wronkach w pierwszych tygodniach okupacji. W więzieniu przetrzymywano ludność polską na wielomiesięcznych kwarantannach przed wysłaniem do innych więzień lub obozów koncentracyjnych, głównie Oświęcimia i Mauthausen, do zakładów przemysłowych wykorzystujących niewolniczą pracę. Więzienie było stale przeludnione. Najwyższy stan więźniów – 4458 odnotowano w dniu 1 listopada 1942 roku. Na samym cmentarzu wronieckim w tym okresie pochowano 804 Polaków. Hitlerowcy przeprowadzili także około dwóch tysięcy egzekucji w lasach położonych na drodze do pobliskiego Obrzycka.

W styczniu 1945 roku polskie władze uruchomiły więzienie, najpierw dla jeńców i zbrodniarzy niemieckich, później dla pospolitych przestępców, ale przede wszystkim dla Polaków sprzeciwiających się nowej władzy, dla żołnierzy AK, dla osób niewygodnych nowemu ustrojowi. Do roku 1956 było więzieniem politycznym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Również później, gdy po amnestii w roku 1957 wypuszczono większość więźniów politycznych i przyjmowano coraz więcej więźniów tzw. pospolitych, recydywistów, nadal cele więzienne wykorzystywano jako miejsce odosobnienia dla więźniów politycznych. Tu w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych swe kary odbywał Jacek Kuroń. W roku 1981, w trakcie stanu wojennego, zakład stał się miejscem internowania działaczy NSZZ Solidarność z województwa pilskiego.


W roku 1916 we Wronkach więziona była Róża Luksemburg, zamordowana rok przed urodzeniem Ireny, w Berlinie.

Z Wronek przetransportowano Irenę do Berlina, najpierw do więzienia w Spandau, potem na Moabit, później do Frauengefängnis na Barnimstraße i wreszcie na wykonanie wyroku do więzienia w Berlinie Plötzensee.


W Poznaniu, na cmentarzu Miłostowo, niedaleko ulicy Warszawskiej, na polu 39 jest grób rodzinny Bobowskich. Pochowana jest tam matka Ireny Zofia i brat Stanisław. Na płycie nagrobnej wyryte są jeszcze dwa nazwiska – Teodora Bobowskiego zamordowanego w Katyniu i Ireny Bobowskiej ściętej w więzieniu Plötzensee w Berlinie.


Wszystkie zdjęcia oprócz tych z Miejsca Pamięci Plötzensee wykonała Ela Kargol

Projekt Irena Bobowska (1)

Strona internetowa projektu TU
O Bobowskiej w Polkopedii TU

Grafika Anna Krenz


Ela Kargol

Z cyklu Chodzenie po mieście: W Berlinie i Poznaniu po śladach rodziny Bobowskich

Rodzice Ireny Bobowskiej urodzili się w Berlinie. Teodor Bobowski w roku 1889, Zofia Bobowska z domu Kraszewska w roku 1895. Podobno znali się od dziecka, a więc poznali się już w stolicy II Rzeszy, w mieście, gdzie kilkadziesiąt lat później stracono ich córkę, Irenę.

Kraszewscy wrócili do Poznania już w roku 1911, Teodor Bobowski w roku 1918, krótko przed wybuchem Powstania Wielkopolskiego. Przedtem zdążył w Berlinie zdobyć wykształcenie i założyć firmę, zajmującą się sprzedażą wyrobów tytoniowych. Żeby uniknąć służby wojskowej przeniósł się do Chicago. Przyjechał na kilka dni do Berlina w 1914 i wtedy powołanie do pruskiego wojska i tym samym na wojnę go nie ominęło.
Szukając adresu Bobowskich w starych berlińskich księgach meldunkowych, natrafiłam na kilka adresów Stanisława Bobowskiego, dziadka Ireny Bobowskiej Z rodziną dziadków Kraszewskich, a więc ze strony matki mam już problem. Możliwe, że mieszkali u rodziców babci, czyli u Prałatów. Ale to tylko przypuszczenia. Obie rodziny pochodziły z Wielkopolski, z ziem, które po II rozbiorze Polski znalazły się na terytorium Prus.

Anna Poniatowska (Polacy w Berlinie) pisze:

Po 1870, a więc po zwycięstwie Prus nad Francją, zarówno na zachodzie Niemiec, jak i w dużych miastach niemieckich, w tym też w Berlinie, w szybkim tempie rozwijał się przemysł. W Charlottenburgu, Moabicie, Weddingu, Schönebergu, Lichtenbergu, Neukölln, które to miejscowości stanowiły wówczas odrębne jednostki administracyjne (do wielkiego Berlina zostały włączone w 1920) wyrastały nowe gałęzie przemysłu – maszynowy, elektrotechniczny, chemiczny, odzieżowy, tytoniowy. Rozwijała się komunikacja, elektryfikacja, gazownictwo, wodociągi i wiele innych urządzeń komunalnych. Rosło więc zapotrzebowanie na ludzi do pracy. Polacy z Wielkopolski, Pomorza, a również i dalszych terenów, jechali na zachód szukać lepszych warunków pracy.

Do Berlina i okolicznych miejscowości przyjeżdżali polscy robotnicy kwalifikowani i niekwalifikowani, przyjeżdżało również dużo kobiet, które chętnie zatrudniał przemysł odzieżowy, tytoniowy, hotelarski, gastronomiczny i gospodarstwa domowe. Przeważnie byli to ludzie młodzi, którzy zakładali tu rodziny. 14 sierpnia 1905 “Deutsche Zeitung” pisała: “Berlin hinter Warschau die erste Polenstadt”.

Rodzice i dziadkowie Ireny Bobowskiej wrócili do Poznania, ich dalsza rodzina została w Berlinie i być może, potomkowie Bobowskich i Kraszewskich nadal tu mieszkają. Gdy Irena przebywała od kwietnia 1941 roku do śmierci 26 września 1942 roku w więzieniach na Moabicie i przy Barnimstraße, żadna z ciotek mieszkających w Berlinie nie odważyła się jej odwiedzić.

W lipcu 1918 roku rodzice Ireny mieszkają w Poznaniu i biorą ślub w kościele św. Małgorzaty na Śródce.

Średniowieczny kościół, wielokrotnie przebudowywany, stoi do dziś na nieistniejącym już Rynku Śródeckim, obok Klasztoru filipinów, naprzeciwko muralu, który wszyscy poznaniacy znają i podziwiają. Mural o bardzo opisowym tytule “Opowieść śródecka z trębaczem na dachu i kotem w tle” zdominował i kościół i klasztor i nawet trochę dalej położoną katedrę.

Młodzi Bobowscy zamieszkali przy Starym Rynku 71/72, a obok Zofia, jeszcze jako Kraszewska, prowadziła sklep i pracownię kapeluszy. Teodor Bobowski został właścicielem hurtowni i fabryki kapeluszy.

Adres niby jest, kamienice też, ale wyglądają zupełnie inaczej niż na zdjęciu zamieszczonym w książce Stefanii Tokarskiej-Kaszubowej o Irenie Bobowskiej, Nenia.

Na poznańskim Starym Mieście w lutym 1945 r. uległo zniszczeniu ok. 60% budynków, pisze Mateuesz Markowski.

Na jego zestawieniu zdjęć Starego Rynku sprzed i po wojnie poznaję miejsce, które niedawno odwiedziłam. Nie mam pojęcia, co jeszcze z substancji budowlano-architektonicznej zostało do dzisiejszych czasów. Kamienice odbudowywano w latach 60. ubiegłego wieku w stylu pseudo-barokowym, renesansowym, klasycystycznym. Swoim wyglądem miały przypominać te sprzed wieków. Mnie samej, spacerującej po Starym Rynku, wydaje się, że kamienice stały tu od wieków i zawsze tak wyglądały. A to nieprawda. Większość to rekonstrukcja udana lub mniej, niektórych budynków już nie ma, niektóre wyglądają zupełnie inaczej. Z jednej przedwojennej kamienicy, w której mieszkali Bobowscy i w której mieścił się dom towarowy z 1909 roku powstały dwie. Ciekawe jest to, że odbudowując zniszczone kamienice, powrócono do planu sprzed domu towarowego, planu kiedy istniały jeszcze dwa budynki. Stąd moje dość długie porównywania zdjęć i poszukiwania.


Wszystkie zdjęcia (oprócz zlinkowanego tekstu) – Ela Kargol. Ciąg dalszy za tydzień

The horror of the world

Andrzej Leder published some days ago on Facebook:

Oussama Abbes

Not to forget the real heroes of this world:

18th of August 2015

On his knees, he awaits his beheading.

This is Syrian archaeologist Dr. Khaled al-Asaad, chief of the excavations of Palmir (Palmyra). Khaled al-Asaad refused to reveal the location of the treasures and antiques of Tadmur (now Palmyra) that he hid before the arrival of the Islamic State.

Al-Asaad was beheaded in the square in front of the museum where he worked for over 50 years.

His mutilated body was then hung at a traffic light.

Khaled al-Asaad was the top guardian of Palmyra antiques and, in July 2015, he was captured by Islamic State fighters. Despite many tortures, he did not reveal the location of the museum’s treasures and was executed in the central square of Palmyre. When it became clear that fighters were going to capture Palmyre, scientists led by Al Asaad went to all lengths to hide Palmyre’s unique and invaluable antiques. He played a central role in saving hundreds of artifacts, transporting them from Palmyre to a safe location.

Khaled al-Asaad spoke five languages in addition to six ancient idiomatic languages, some of which are now extinct. Several European countries offered him residence and citizenship, but he refused to leave Syria.

He fought to his death to save the heritage of humanity.

https://en.wikipedia.org/wiki/Khaled_al-Asaad

Kaveh Akbar

Palmyra
                                                 after Khaled al-Asaad 

bonepole bonepole since you died
there’s been dying everywhere
do you see it slivered where you are
between a crown and a tongue
the question still
more god or less
I am all tangled
in the smoke you left
the swampy herbs
the paper crows
horror leans in and brings
its own light
this life so often inadequately
lit your skin peels away your bones soften
your rich unbecoming a kind of apology

when you were alive your cheekbones
dropped shadows across your jaw
I saw a picture
I want to dive into that darkness
smell
the rosewater
the sand irreplaceable
jewel how much of the map did you leave
unfinished
lthere were so many spiders
your mouth a moonless system
of caves filling with dust
the dust thickened to tar
your mouth opened and tar spilled out

I am an archeologist, I cann’t stop thinking about Khaled – al Asaad.
Requiescat in Pace, Brother.