Ewa Maria Slaska

Kolejny rozdział powieści. Eli Kargol
Śmierć Stalina (1953)
Były lata 50. Stefan, Staszelis, Kelus, Lifszes, Antek, Mariusz, Andrzej, Piotrek, Marek, koledzy z klasy albo z roku, i wszyscy inni późniejsi opozycjoniści byli dzieciakami i chodzili jeszcze do przedszkola, albo właśnie szli do pierwszej klasy, gdy 5 marca 1953 roku umarł Stalin.
A było tak, że gdy Stalin umarł, przechodnie na ulicy, robotnicy w fabrykach, tramwajarze i kolejarze, tara bum, tara bam, wróg nie wydrze pieśni nam, pielęgniarki i stróże, dzieci w szkołach i przedszkolach, jednym słowem — wszyscy przez minutę musieli stać cicho i nieruchomo. Tak, również w przedszkolach, wszystkich przedszkolach całego wschodnioeuropejskiego świata, a więc także na Oruni i we Wrzeszczu, dzieci odprawiają minutę ciszy. Stefan i Basia też. Dla Stefana to był początek świadomego życia jako on, Stefan. Przez minutę świat stoi nieruchomo i to by było na tyle, jak mawiał niezapomniany profesor mniemanologii stosowanej, Jan Tadeusz Stanisławski. Wielki przełom w powojennej historii Europy widziany od dołu. Oboje to zapamiętali. Dla Basi było to jej pierwsze wspomnienie w ogóle. Panie przedszkolanki i panie kucharki płakały. Dzieci też. Dorośli zapewne sądzili, że łzy będą dowodem socjalistycznego patriotyzmu i wspólnoty narodów, zjednoczonych wspólnymi ideałami równości i sprawiedliwości. Dzieci nie wiedziały, co o tym sądzić, bo nigdy przedtem nie widziały, żeby dorośli płakali.
Stefan wrócił z przedszkola, w domu była ciocia mamy, Karusia. Marek też już wrócił ze szkoły do domu. Karusia pracowała, tak to się wówczas nazywało, na pół etatu i czasami była w domu, gdy Stefan i Marek wracali z przedszkola i szkoły. Wtedy nie musieli sami sobie odgrzewać obiadu, zresztą wtedy nawet mama nie przygotowała obiadu wieczorem, tylko Karusia gotowała. Chłopcy bardzo lubili te dni, kiedy obiad robiła Karusia. Pozwalała im rozmawiać przy stole, nie musieli trzymać łokci przy sobie, nawet chyba nie pilnowała, w którą stronę przechylają talerz, zjadając resztki zupy.
Karusia podawała im akurat obiad, jak Marek powiedział to, co i Stefana nurtowało od kilku godzin.
– Znałaś Stalina?, zapytał Marek.
Karusia zatrzymała się z patelnią pomiędzy piecykiem a stołem.
– Nie znałam, odpowiedziała krótko.
– A mama i tata znali?, uzupełnił pytanie Stefan.
– Też nie.
– A pani Hela z przedszkola? I pani kucharka?
– Też na pewno nie.
– To dlaczego wszyscy płakali?, zapytał Marek, nie zastanawiając się nad tym, że Karusia jednak nie płakała, i mama i tata też nie.
Karusia nałożyła im kotlety i surówkę z marchwi. Ziemniaki stały w misce na stole. Zjedli, nie dowiedziawszy się, dlaczego w przedszkolu i w szkole „wszyscy płakali”.
Po obiedzie Karusia wyjęła z kredensu torebkę suszonych moreli. Wyszli na podwórko. Karusia poczęstowała morelami wszystkie dzieci i dwie matki, które siedziały, jak zwykle, z tyłu za domem, na ławeczce pod cisem.
Karusia dosiadła się do nich i podsunęła torebkę pani Wójcikowej z parteru i pani Zacharowicz z suteryny. Sięgnęły nieśmiało, bo nieczęsto zdarzało się, żeby ci z pierwszego piętra w ogóle się z nimi komunikowali. Kobiety z pierwszego niemal nigdy nie siadały z nimi na ławeczce. Karusia jednak usiadła.
– Umarł Stalin, powiedziała. Warto, żeby dzieci to zapamiętały.
W latach 50. suszone morele były wyszukanym delikatesem.
Ciekawe, że Basia też pamiętała śmierć Stalina, mimo iż przecież nie dostała od nikogo żadnych moreli. I była młodsza.
Słynna była w Gdańsku opowieść o panu Załuskim, szewcu domokrążnym, który reperował też buty Szarzyńskich. Szewc Załuski był nadzwyczajną osobistością. Był duży, gruby, a nawet potężny, prawdziwy niedźwiedź kresowy, o wspaniałym basie. W ciągu dnia zajmował się prozaicznym łataniem butów, wędrował przy tym od domu do domu, odbierając lub przynosząc buty, wieczorem natomiast śpiewał w Chórze Opery i Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.
Jest rok 1953 w Gdańsku. Basia ma cztery lata, Stefan sześć.
W Filharmonii odbywają się właśnie próby Dziewiątej Symfonii Beethovena. Wśród śpiewaków zrodził się zwyczaj witania się słowami słynnego Finału (dziś hymnu zjednoczonej Europy).
Marzec.
6 marca, bo wtedy właśnie prasa ogłosiła śmierć Józefa Wassirionowicza. Śmierć Ukochanego Wodza pogrążyła w żałobie wierne ludy socjalistyczne. Ale można było przecież nie kupić gazety. Nie każdy kupował. Nie każdy dostał. Takie były czasy.
Pan Załuski wsiada do tramwaju.
Kolega z chóru stoi już na tylnej platformie.
– O radości, iskro Bogów!, niesie się po wagonie donośny głos pana Załuskiego, kwiecie Elizejskich Pól…
– Święta, na twym świętym progu…, powinien odśpiewać kolega, ale już do tego nie dojdzie.
Mężczyzna w białym trenczu staje przed panem Załuskim, szybko podnosi do góry kołnierz płaszcza i natychmiast go opuszcza (wiadomo, co to oznacza, tam pod klapą miał odznakę — oznakę swej władzy).
– I dlaczegóż to się Pan TAK raduje?, pyta mężczyzna z odznaką-oznaką.
Tak to, w areszcie śledczym ubecji, pan Załuski dowiedział się, że Stalin umarł.
A Stefan dostał naprawione wiosenne sandałki dwa tygodnie później. Oczywiście to nie było jego stare obuwie, od zeszłego roku przecież znacznie urósł, tylko używane buciki po jakimś kuzynie. Tata mógł być lekarzem, a mama redaktorką, ale braki w sklepach były równe dla wszystkich. Mówiło się, że partyjne fisze wysokiego szczebla nie odczuwały żadnych braków, bo zaopatrywały się w specjalnych sklepach. Nazywało się je „sklepy za żółtymi firankami”, ale może to były tylko legendy, nazwane później miejskimi. Nie warto sobie było tym zawracać głowy.
– Martwiliśmy się, powiedziała pani Szarzyńska, witając pana Załuskiego, gdy wreszcie znowu się pojawił.
– Ach, odpowiedział radośnie, w Sowietach zarobiłbym 15 lat łagru, a tu głupie dwa tygodnie w areszcie. Jak dobrze, że jesteśmy w Polsce!
***
O radości, iskro Bogów!,
kwiecie Elizejskich Pól
Święta, na twym świętym progu
staje nasz natchniony chór
Jasność twoja wszystko zaćmi
złączy, co rozdzielił los.
Wszyscy ludzie będą braćmi
tam, gdzie twój przemówi głos.
Patrz, patrz: wielkie słońce
światem biegnie,
sypiąc złote skry,
jak zwycięzca, jak bohater –
biegnij, bracie, tak i ty.
Radość tryska z piersi ziemi,
radość pije cały świat.
Dziś wchodzimy, wstępujemy
na radości złoty ślad.
Tekst Schillera, tego od Zbójców, tłumaczył Konstanty Ildefons Gałczyński, którego jako słynna lewaczka muszę tu przypomnieć, bo dziś prawaki mogą nas opluć albo zlinczować za cytowanie jego poezji, a co dopiero za zachwyty, ale jednak… jednak jestem przekonana, że nie byłoby naszego pokolenia, romantycznego, zapatrzonego w piękne ideały, uduchowionego, gdyby nie on, władca nocy czerwcowych i zimowych urojeń. To dzięki niemu byliśmy szczupli, wierzyliśmy w prawdziwą miłość i patrzyliśmy w gwiazdy, tak jak dzięki Agnieszce Osieckiej byliśmy autoironiczni, zdystansowani i osobni.
Gdy poszukałam w styczniu roku 2022 tego tekstu w sieci, okazało się, że życie współczesne dopisało mu trzecią zwrotkę.
Wolność w sercu, w naszym śpiewie,
ona w splocie ludzkich rąk.
Kiedy Polska jest w potrzebie,
do Komisji wznosim głos.
Wstańcie, ludzie, wstańcie
wszędzie, kiedy jeszcze na to czas
Niech Europa nie odpuszcza
niechaj broni sądów bram!
Ciekawe, ale podczas wojny Putina z Ukrainą nie pojawiła się kolejna zwrotka. A przecież oda opowiada o wielkim marzeniu, w którym Ukraina też chce mieć udział. To pieśń o solidarności ludzi, a nie o tchórzostwie polityków, napisał dziennikarz.