Ciekawe. Wydaje mi się, że chyba nigdy przedtem świadomie nie słyszałam o Pionkach. Gdy jednak przygotowałam do publikacji wpis Michała S. Balasiewicza o Janie Procie, Pionki wryły mi się na stałe w pamięć. I wtedy, właściwie nagle, okazało się, że znam co najmniej dwie osoby – dwóch panów – urodzone i wyrastające w tym małym miasteczku w Puszczy Kozienieckiej, które z zaściankowego Zagożdżona stało się ważnym ośrodkiem produkcyjnym, pracującym na potrzeby przemysłu zbrojeniowego Polski w latach 30, kiedy to też, z uwagi na liczne kontakty zagraniczne, Zagożdżon przemianowano na Pionki. Poprosiłam obu panów, żeby napisali nam coś o dzieciństwie w Pionkach i oto jeden z nich już odpowiedział na to wezwanie.
Konrad Sałagan
Pionki koło Radomia
Wyjazd z Pionek na krótko przed moim pójściem do szkoły podstawowej (1964 r.) wprowadził w mój los fatalną „lekkość bytu”. Wtedy jeszcze nie miałem o tym pojęcia. Moja babka, Joanna Płachta – było to nazwisko jej drugiego męża, bo pierwszy zagubił się w czasach II wojny światowej – wywiozła mnie do rodziców na tereny Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. W ten oto sposób straciłem krainę swojego dzieciństwa, miejsce i epokę, kiedy przychodziły do mnie anioły, gdy rozmawiałem z ptakami, gdy zasłaniały mnie gęstwiny leśnych paproci, gdy kwiatami z leśnej polany stroiłem na pożegnanie zmarłych w prosektorium.
Tak, właśnie tak, bo wychowywałem się samotnie na terenie szpitala ogrodzonego słupami z drutem kolczastym, szpitala w Pionkach. To charakterystyczny sposób zamykania przestrzeni dla Pionek, ponieważ tak był ogrodzony olbrzymi teren zakładów ZTS „Pronit”, przedwojennej Państwowej Wytwórni Prochu i Materiałów Kruszących (PWPiMK) – ogrodzenie w dwóch rzędach, a nawet miejscami w trzech. Na żelbetonowych słupach był rozpięty drut kolczasty. Niemiłosiernie ostre kolce. Między ogrodzeniem stały strażnice i przechadzali się umundurowani, uzbrojeni strażnicy. Szpital nie miał takiej asysty. Leżał trochę dalej od zakładów po drugiej stronie torów kolejowych, za szlabanem. W tamtych czasach w Pionkach dużo było szlabanów, powiedzmy – „urok” miejsca o przeznaczeniu militarnym.
Pionki – przed siedzibą władz czciciele tow. Bieruta, prawdopodobnie w dniu ogłoszenia jego śmierci (rok 1956)
Pionki prawie na połowę dzieli trakcja kolejowa, fragment ważnego szlaku, Częstochowa-Lublin. Po drodze Dęblin, a wcześniej na zachód krąg zbrojeniowych zakładów w Radomiu. Władysław Płachta, mój przybrany dziadek, pracował jako robotnik na Wydziale Nitrogliceryny w ZTS „Pronit”. Na rękach i ramionach, może i na całym ciele, miał podłużne białe i szare plamy. Do swojej pensji otrzymywał gratyfikację za szkodliwą pracę. Prosty i subtelny człowiek, syn cieśli z Wygwizdowa – taka mała a zarazem odrębna dzielnica Pionek. Pierwsza chałupa przed ścianą lasu Puszczy Kozienickiej. Jeszcze tory kolejki wąskotorowej prowadzące do tartaku (również druty kolczaste) i na Załamanek, czyli w kierunku rozjazdu dróg do Radomia albo Kozienic.
Pionki – pierwsza od prawej Joanna Płachta przed szpitalem za drutami,
późne lata 50 XX w.
Za drutami, blisko zakładów mieszkała elita techniczna i urzędnicza w przedwojennych domach o klasycznym metrażu, normalnym, ludzkim. W barakach za pocztą mniej więcej na przeciw dworca kolejowego Pionki Zachodnie, w barakach, choć każde mieszkanie miało ogrodzony (już siatką czy płotem) ogródek, mieszkali wykwalifikowani robotnicy. Tu mieszkał z rodziną mój wuj, Arkadiusz Sobolewski, brat babki Joanny. Pokój z kuchnią, troje dzieci, spiżarnia, WC, ogródek, jabłonka papierówka, drobna plantacja pomidorów, jeden, permanentnie reperowany rower, aha, jeszcze długa latarka – symbol przynależności do lepszych. W zasadzie rzecz praktyczna, bo kogo milicja złapała jadącego na rowerze bez światła, mogła spałować lub wlepić mandat.
To była atmosfera i warunki egzystencji ludzi w Pionkach lat 50, 60 i na początku 70 XX w. Specyfiką Pionek byli wtedy rowerzyści, złodzieje rowerów, szmugiel części rowerowych, marzenia młodych ludzi o rowerze wyścigowym. O, np. mieć huragan, ho, ho. Jeszcze nim nastał świt, albo zaraz po zmierzchu, Pionki wypełniały setki, setki świateł latarek. Nie każdego było stać na rower z dynamem. Zza drzew, Pionki wypełniały fragmenty lasu, zza drzew widziałem ławice świateł, ludzie „schodzili” ze zmiany lub szli na swoją zmianę. To nie wszystko. Dzwonki rowerowe brzęczały tu, tam, dalej i dalej. Stałem po drugiej stronie, za drutami, ukryty pośród drzew. Teren szpitala w Pionkach miał wewnętrzny las. Tam w głębi pochowano żołnierzy niemieckich, których tu leczono, bodaj rannych na wschodnim froncie II wojny światowej. Płytkie groby, zniszczone i zbutwiałe krzyże, odkrywałem czaszki. Modliłem się. Tak poradził pan Strzębała, który pracował w szpitalnej kotłowni. Mój przewodnik po czarnym i ognistym piekle. W szpitalu wszędzie mogłem wejść, ale koło drzwi kotłowni w suterenie lękałem się przechodzić. Babka Joanna pracowała również na tym poziomie, jako kierowniczka szpitalnej pralni. Jak w szpitalu pracowały siostry zakonne, babka asystowała jako siostra instrumentariuszka. Potem wraz z „rozwojem” podstawowej organizacji partyjnej spadała coraz niżej w hierarchii. Wreszcie z łaski zatrudniono ją jako portiera.
Władysław Płachta, reanimacja po zatruciu, krew oddaje Joanna Płachta – Pionki, w szpitalu za drutami, wczesne lata 60 XX w.
Na dużą skalę wynoszono tzw. spirytus wytwórniany. Do tego również służył rower, a właściwie rama w rowerze. Oczywiście, spirytus wykradano na tysiąc i jeden sposobów. Stąd pojawiały się problemy z moim przybranym dziadkiem, a babka Joanna musiała błagać, by nie wyrzucono go z pracy. Szmugiel tzw. spirytusu wytwórnianego był następnym elementem charakterystycznym dla „ducha miejsca” Pionek. Zatem powtórzę – zewnętrznym motywem leśnych, wiejskich oraz industrializowanych Pionek były nadmiar żelbetonowych słupów i ogrodzeń z drutu kolczastego, wprost obsesja podnoszonych i zamykanych szlabanów; tabuny rowerzystów; szeroka rzeka szmuglowanego spirytusu. Później w latach 70 doszły jeszcz: produkcja na olbrzymią skalę „domowej” morfiny i heroiny (no, zakład chemiczny, stąd znawcy procesu ekstrakcji) oraz olbrzymie zatrucie środowiska naturalnego po wybudowaniu w Pionkach Wytwórni Skóry Syntetycznej (lata 1971-1975). Nic nie dawały protesty lekarzy zakładowych – sprawa polityczna. Ukrywano statystyki schorzeń, a np. dr Józefa Biernata wyrzucono z pracy, a potem szantażowano. Nie tylko jego.
Ludzie marli jak muchy. Wielu moich znajomych, kolegów, przyjaciół, przecież pamiętam, zdolnych, jakże zdolnych ludzi, odeszło przez narkomanię. Prasa informowała o „zagłębiu” morfiny i heroiny w Pionkach. Wzrastała także śmiertelność od wyziewów i zanieczyszczeń Wytwórni Skóry Syntetycznej. Tak odeszła moja narzeczona, Ania Andrzejewska, z tych dwóch powodów. Zerwałem wprawdzie z nią wcześniej, bo była córką aparatczyka PZPR. Mieszkali na początku w budynku przedwojennym. Kryterium aktualne do dzisiaj, przejaw socjotechnicznego rozwarstwienia w Pionkach. Należałem do nizin społecznych.
Konrad Sałagan, miniaturowa karetka pogotowia i dwie plastikowe muzy – Pionki, przedszkole nr 1 za Łaźnią, wczesne lata 60 XX w.
Na razie przekroczmy zewnętrzny motyw „ducha miejsca” Pionek. A zatem na terenie otoczonym drutem kolczastym, czyli nad wyraz bezpiecznym terenie szpitala w Pionkach, spełniła się epoka mojego dzieciństwa. Jak kwiat paproci. Biegałem po lesie pośród gęstego poszycia, a niezwykły kwiat wciąż umykał. Przybrany dziadek uczył mnie strzelać z procy, by odstraszyć skrzydlatych intruzów, ponieważ jego pasją była hodowla gołębi i miał na terenie szpitala własny gołębnik. Karmił mnie ogórkiem kwaszonym, boczkiem i chlebem.
Konrad Sałagan, uśmiech dla Matki, której nie ma w Pionkach – Pionki, wczesne lata 60 XX w.
W tamtych czasach Pionki oglądałem za szyby karetki pogotowia, które było blisko szpitala. Kierowcą karetki był mój ojciec chrzestny i wuj, Tadeusz Łuczyński z Kozienic. Jeśli go uprosiłem i były takie możliwości, dzień wypełniała przygoda. Fascynowała mnie architektura, np. przedwojenny dworzec Pionki Główne. Używam tu potocznej nazwy “Pionki Główne”, ale na wspomnianym budynku dopiero od 8 sierpnia 1932 r. widnieje napis “Pionki” – przedtem był napis “Zagożdżon.” Nazwę zmieniono, bo kooperanci zagraniczni PWP mieli kłopoty z wymową słowa “Zgożdżon.”
Właściwie od tego dworca w latach 20 XX w. wszystko się zaczęło. Stamtąd prowadzą dwie ulice istotne dla rozwoju Pionek, czyli ul. Kolejowa i ul. Zwoleńska. A po drugiej stronie torów kolejowych była kiedyś rozbudowana bocznica. Tu również w latach 20 zwożono maszyny, materiały, narzędzia, itp. do budowy i rozbudowy Państwowej Wytwórni Prochu. A nawet tu obchodzono święta państwowe. Trochę dalej zabrano dom z długą altaną (do dzisiaj marzę o takim domu), dom babki Joanny i jej pierwszego męża, ojca śp. mojej matki Honoraty Hanny Sobolewskiej. Ale to wydarzyło się już po II wojnie światowej. Znacjonalizowano dom i rozległą działkę ze względów „strategicznych”. Babkę Joannę przygarnęły siostry zakonne i lekarze jeszcze konotacji AK-owskiej, dając mieszkanie na terenie szpitala w Pionkach. Tak przypuszczam, ponieważ pokolenie mojej babki, a także pokolenie matki, nabrały wody w usta. Ludzie doświadczyli okupacji niemieckiej, a później sowieckiej. Przyczyną był paniczny strach. Potem dawano w tym miejscu działki dla zasłużonych wobec władzy komunistycznej. Dzisiaj to mniej więcej początek ul. Mikołaja Reja.

Dyrektor Konrad Sałagan (piąty od lewej) ze współpracownikami, na niewidocznym transparencie napis “Powstanie Warszawskie jeszcze trwa”Pionki, Miejski Ośrodek Kultury, sierpień 1989 r.
Pionki były dziwną miejscowością i trochę taką pozostały. Niekonsekwencja urbanizacyjna, nie dokończone wątki lokalizacji miejskiej. Prawdopodobnie właściwie miała to być miejscowość ukryta pośród lasu. Odbierałem zabudowę Pionek i otoczenie jako niepowtarzalny urok. Gdy byłem krótko dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury w Pionkach, w latach 1989-1990 (to socrealistyczny budynek) i wydawałem Gazetę Pionkowską, sugerowałem, że ta miejscowość przypomina greckie polis. Trochę miasta, trochę wsi, trochę lasu w środku. Jednak drzew wciąż ubywa w zastraszającym tempie, miasto ledwie funkcjonuje; a tam, gdzie postawiono bloki w latach 70 i 80, czyli na ziemi rodzącej zboże i miejscu sadów, nie da się teraz nagle przywrócić agrokultury.
Rozpocząłem od tego, że przed 1964 r. babka Joanna wywiozła mnie z Pionek do miejsca zamieszkania rodziców. Musiała to zrobić, bo właśnie wyrzucano ją i dziadka z mieszkania przy szpitalu. Musiała wpłacić ok. 16 tys. zł (kolosalna suma, jak na lata 60 i realia PRL), by zamieszkać w socrealistycznym bloku w pokoju z kuchnią przy ul. Aleje Lipowe. Oto paradoks, bo jest to i ulica i jednocześnie aleje, a do tego rosną tam przeważnie drzewa jarzębiny. Mieszkający tam ludzie, robotnicy niewykwalifikowani, otrzymali te lokale za darmo.
Konrad Sałagan, Pionki, mieszkanie przy ul. Aleje Lipowe – składanie 1 numeru pisma Nad Zagożdżonką, styczeń 1993 r.
Mimo decyzji babki Joanny każdy wolny czas chciałem spędzać w Pionkach i często tu przyjeżdżałem. Nie chciałem, by w tak absurdalny sposób zamknęła się brama do krainy mojego dzieciństwa i młodości. Wstawiałem więc buntowniczo nogę w malejący prześwit bramy. Kiedy po 8, 9 godzinach podróży wychodziłem z pociągu na peron dworca Pionki Zachodnie, a była np. mroźna zima, przede mną stały ośnieżone i iskrzące się jodły i wysokie limby. „W tej okolicy jest zbyt uroczyście…” Znowu wróciłem do siebie, tak wewnętrznie – pierwsze sekundy obecności w Pionkach.
Pionki to geneza mojej poezji od 12 roku życia. Geneza mojego bycia wymytym hippie. Geneza drogi ku wolności. I te umykające złote warkocze Małgosi Wojciechowskiej, której tłumaczyłem filozofię egzystencjalną na długich spacerach, zamiast ją pocałować. Nie poderwałem więc Euterpe. Znakomita biblioteka zakładowa w przedwojennym budynku Pod Łabędziami, rezydencji Dyrektora Naczelnego Państwowej Wytwórni Prochu w Pionkach. Niezwykłej urody architektura, połączenie renesansu z tzw. polską architekturą dworkową, poziom klasy europejskiej, niestety nie opracowany naukowo. Bywały takie wakacje, że prawie nie wychodziłem z mieszkania babki Joanny, tylko wypożyczałem sterty książek. To zasługa ludzi, którzy prowadzili tę bibliotekę. Chyba ten księgozbiór był punktem ciężkości atmosfery Pionek tamtych lat. Nie spotkałem takiej atmosfery twórczej i intelektualnej ani w Katowicach, ni Sosnowcu, Będzinie. Źródeł inspiracji w Pionkach było więcej, ale ten temat jest zbyt obszerny, jak na krótką impresję. Rzecz paradoksu – obok nadmiar drutu kolczastego, który ograniczał przestrzeń, jednocześnie szum skrzydeł wolności, bez granic. Przypuszczam, że atmosfera Pionek przejaw świadomości zbiorowej ludzi, którzy tam mieszkali, to proces uruchomiony przez założycieli tej miejscowości, przede wszystkim dyrektora dr inż. Jana Prota (właściwe jego nazwisko to Berlinerblau) oraz innych, elity Polski przedwojennej. O Janie Procie jest publikacja na blogu autorstwa Michała S. Balasiewicza.
Śp. Piotr Mitan, syn inżyniera i oficera przedwojennego, próbował w latach 90 XX w. zrekonstruować splendor słynnego Kasyna Urzędniczego, budynku leżącego blisko głównej bramy zakładów. Zrobiłem dla niego szyld w konwencji modernistycznej, a zarazem znak firmowy, a także pomogłem w doborze kadry pracowniczej. Projekt padł przed końcem XX w., a Piotr w kilka lat później zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Zatem zabrakło świadomego kontynuatora. Piotr mawiał do mnie – „Od rekonstrukcji Kasyna trzeba rozpocząć stawianie Pionek na nogi, a potem rzucić to w przyszłość”. Mnie przekonał. Obaj nie doceniliśmy „wiatru historii”, lepiej powiedzieć „praw historii”, ani konsekwencji społecznych wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. , ani po 1989 r. konsekwencji ekonomicznych związanych z drastycznym ograniczeniem dostaw na rynek wschodni produkcji tego największego zakładu Pionek. Krytyczny moment, brak pomysłów u kadry administratorów, krótkowzroczność działaczy związków zawodowych, a szczególnie NSZZ „Solidarność”.
Wykarczowano drzewa naprzeciw dworca Pionki Zachodnie (jeszcze przed 1989 r.), zresztą nie tylko tam, zniknął drut kolczasty typowych ogrodzeń w mieście i szlabany, otworzyła się przestrzeń ku niebu, a jednak szum skrzydeł wolności umknął. Ukrył się? Nie wiem. Zniszczenie zakładu, marnotrawstwo maszyn i zasobów przekreśliło prosperity Pionek. Wyjechali więc interesujący i uzdolnieni ludzie, no, trochę ich pozostało. Umiejętnie i taktycznie rozegrano Solidarność, tam i wtedy. Porywisty wiatr historii, jakby sztorm. Dzisiaj na olbrzymim terenie zalesionym stoją ruiny budynków – również rozpadające się budynki architektury przemysłowej dwudziestolecia międzywojennego XX w. wpisane w rejestr zabytków. Nikt do tej pory nie przeprowadził badań degradacji środowiska naturalnego, które dokonało się w wyniku „wesołej twórczości” PRL. ZTS „Pronit” upadł dokumentnie w 2000 r. Podobieństwo zony zanieczyszczeń do powieści SF Arkadija i Borisa Strugackich pt. Piknik na skraju drogi (1972) i filmu Andrieja Tarkowskiego pt. Stalker (1979).
Przechodniu pozdrów więc lepszą epokę, gdy ją rzeczywiście spotkasz.
Warszawa, 23 sierpnia 2014
Uzupełnienie – w latach 2009-2013 wykorzystując fundusze Urzędu Miasta Pionki i Unii Europejskiej, dokonano rekonstrukcji Kasyna Urzędniczego. Obecnie Kasyno jest centrum informacyjnym i medialnym.