Palindromy

Lech Milewski

Palindrom – wyrażenie brzmiące tak samo czytane od prawej i od lewej.
Z greckiego – palindromos – biegnący z powrotem.

Powyżej mozaika z IV wieku w greckim klasztorze w Malevi. Tekst – Zmyj swoje grzechy, nie
tylko twarz.

Anglicy sięgnęli dalej w przeszłość, do czasów stworzenia Ewy.
Adam, gdy się obudził po zabiegu wyjęcia żebra, przywitał swoją partnerkę słowami – Ave Eva.
Po chwili zorientował się, że należy się przedstawić – powiedział: Madam, I am Adam.
Również Anglik – Henry Peacham – wymyślił w 1638 roku nazwę Palindrom – KLIK.

Ja dowiedziałem się o tym fenomenie w szkole podstawowej, od kolegów – napisali na tablicy:
kobyła ma mały bok.
Nauczyciel rosyjskiego rozszerzył moje horyzonty, opowiedział historyjkę o Puszkinie, którego odwiedził jegomość nazwiskiem Kałdyba i spytał czy poeta nie zechciałby uwiecznić jego nazwiska jakimś wierszykiem – nic prostszego – odpowiedział Puszkin:
rak, ryba durak Kałdyba,
ryba rak, Kałdyba durak.

To był rak – podkategoria palindromów bazowana nie na literach lecz na słowach.
Tu nie musimy sięgać aż po Puszkina, już wcześniej tworzyli je polscy poeci.

Jan Kochanowski:

Folgujmy paniom nie sobie, ma rada;
Miłujmy wiernie nie jest w nich przysada.
Miłości pragną nie pragną tu złota.
Miłują z serca nie patrzają zdrady,
Pilnują prawdy nie kłamają rady.
Wiarę uprzejmą nie dar sobie ważą,
W miarę nie nazbyt ciągnąć rzemień każą.
Wiecznie wam służę nie służę na chwilę,
Bezpiecznie wierzcie nierad ja omylę.
Bogactwo, Cnota, Kobieta, Miłość.

Jan Andrzej Morsztyn:

Cnota cię rządzi nie pragniesz pieniędzy;
Złota dosyć masz nie boisz się nędzy;
Czystości służysz nie swojej chciwości;
W skrytości mieszkasz nie przywabiasz gości:
Szyciem zarabiasz nie wygrawasz w karty:
Piciem się brzydzisz nie bawisz się żarty:
Matki się boisz, nie chybiasz kościoła;
Gładki to anioł nie zła dziewka zgoła;
Szumnie ważysz mnie nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum niż miłość się zmieni.

W mowie codziennej:
Kajak
A Nil to kotlina?
Zakopane na pokaz
Łoi nas Anioł.
Akta ma matka.
Inni winni.
A kruk otyły to kurka?

Angielskie:
Racecar, radar, level, rotor, refer,
Dogma, I am God.
A man, a plan, a canal – Panama.
If I had a hi-fi.
Warsaw was raw.

Kilka przykładów z niemieckiej działki:

Alle Bananen, Anabella!
Ein Esel lese nie.
Reit nie tot ein Tier!
I oczywiście imię – Otto.

Gdy czasami mam trudności z zaśnięciem – wzdycham:
Ulu, Lech chce lulu – działa niezawodnie.

P.S. Modyfikacja słowa Palindromy na czas wojny: Palim drony.

PS od adminki: Na Netflixie obejrzałam niedawno południowokoreański serial pt. Dziwaczna adwokatka Woo (Extraordinary attorney Woo). Bardzo fajny. Radzę obejrzeć. Panna Woo ma masę dziwactw, jedno z nich – wszędzie szuka palindromów.

SI?

Lech Milewski

Friday, March 15, 2024

S.I. ? – si, si, si

Gdy lat ci przybywa, dopada cię demencja,
pozostaje reputacja – Stara Inteligencja.

A gdy stary bardzo się stara,
to robi się coraz starszy
i sił mu już nie starcza,
niektórzy dowcipkują – Inteligencja Starcza.

Faktycznie, gdy sił nie starczy
i człowiek już raczej na tarczy,
i już mu nic nie sterczy
do tego głos jakoś skwierczy,
wielu na ciebie warczy
często w sposób szyderczy.

A więc…
w towarzystwie absencja
+ od trunków abstynencja
+ u lekarza codzienna audiencja
+ twórcza impotencja
+ emocjonalna indyferencja
+ informatyczna niekompetencja,
+ w działaniu niekonsekwencja…
Straszna Inteligencja.

A jednak…
nadal podobają ci się dziewki
bo w oczach masz sztuczne soczewki.
Głód cię wcale nie nęka
bo w buzi sztuczna szczęka.
Sprawność jeszcze nie znika
bo w sercu masz rozrusznika.
Z łóżka potrafisz wstać rano
bo masz sztuczne kolano.
a reszta cię też nie martwi
bo nawet gdy będziemy martwi
– Sztuczna Inteligencja wszystko załatwi.

***

A skoro tak, to przypomnijmy:

W pajęczej sieci

Lech Milewski

Kalifornia, St Petersburg, Warszawa, Drezno, Monachium…

Gdzie tu zacząć?

Najlepiej w bliskim sąsiedztwie – złotodajne pola Ballarat – 120 km od Melbourne. Wspominałem na tym blogu o moich muzycznych doświadczeniach z tego miejsca – Źródła 7 – już wtedy nie uszedł mojej uwadze istotny fakt – w lutym 1858 roku odwiedziła Ballarat znana skandalistka Lola Montez i zaprezentowała tu swój słynny Taniec Pająka – Spider Dance. Podczas tego tańca powiewała swoją suknią odkrywając coraz wyżej swoje nogi aż… tu zdania są podzielone – niektóry widzowie widzieli jej majtki, inni widzieli, że nie widzieli majtek.
Znalazł się jednak odważny dziennikarz, Henry Seekamp, który w swoim piśmie donosił, że majtki to sprawa drugorzędna, pierwszorzędny jest fakt, że pani Montez nie prezentuje żadnego tańca.
Ta zniewaga krwi wymaga. Następnego dnia pani Montez odszukała dziennikarza w miejscowym barze i zaatakowała go szpicrutą…


Szczegóły TUTAJ…

Spider dance

pod obrazkiem ze szpicrutami

W obu zlinkowanych reportażach zauważyłem zaskakującą informację: “After fleeing from the coup in Bavaria, Montez…”
Zamach stanu w Bawarii?

Chwileczkę, zacznijmy od początku.

Kto się kryje za tym hiszpańskim nazwiskiem?

Niektóre źródła podają, że hiszpańska księżniczka, ja jednak pamiętam, kto masowo emigrował do Australii w połowie XIX wieku – Irlandczycy.
Zgadza się!
Lola Montez urodziła się w miejscowości Limerick jako Maria Dolores Elisa Rosanna Gilbert, córka niskiego rangą oficera marynarki brytyjskiej i senority Oliverres de Montalva. Gdy miała 3 lata, jej ojciec został wysłany służbowo do Indii, gdzie po kilku latach zmarł na cholerę. Senorita Oliverres wkrótce znalazła męża, a nieco później znalazła męża dla córki –
80-letniego sędziego.
Maria Dolores uciekła z domu i wzięła ślub ze znacznie młodszym oficerem. Po kilku miesiącach małżeństwa mąż uciekł od Marii Dolores, a ona uznała chyba, że małżeństwo to bardzo śliska ścieżka, zmieniła nazwisko na Lola Montez i ruszyła na podbój świata.
Paryż – tu oczarowała obu Aleksandrów Dumasów – ojca jak i syna.
Drezno – Franciszek Liszt.
Warszawa – tu zatrzymam się dłużej…

Encyklopedia Teatru Polskiego (Źródła 1) donosi:
“…Przyjechała w tym czasie do Warszawy Lola Montez, córka byłego jenerała hiszpańskiego. Jako tancerka zrobiła z dyrekcyą umowę na pięć przedstawień, po 3000 zł. każde. Będąc piękną znalazła protekcyę w ks. Radziwille, w hr. Zamoyskim, Turkulle, ministrze, Franciszku Potockim etc. etc.
Przy pierwszem wystąpieniu krzyki, oklaski protektorów i młodzieży krzesłowej zastąpiły niedostatek talentu, bo, prawdę powiedziawszy, było to z ujmą dla p. Turczynowiczowej i panny Wendt, pierwszych solistek baletu warszawskiego; oneby tę cachuchę kunsztowniej odtańcowały.
(…)
Nazajutrz posłała dyrekcya z uwiadomieniem, że od dalszych występów jest wolna. Ale tu protektorowie najechali Abramowicza z tem, żeby umowę wypełnić; że, wróciwszy do kraju, źle o Polakach mówić będzie; i wiele jeszcze innych uwag robili i póty od niego nie wyjechali, póki im nie przyrzekł, że za trzy dni znowu wystąpi.
Przebiegła Hiszpanka zrozumiała, że są nieukontentowania publiczności i zapewniła się, że ją protektorowie podtrzymają. Nadto, bywając na obiadach u bankiera Piotra Steinkellera, prosiła go o protekcyę.
Skutkiem tego Steinkeller rozdał sto biletów kowalom (których do 200 w jego fabryce na Solcu pracowało), z instrukcyą, żeby na niego uważali: jak tylko on klaskać zacznie, żeby i oni wszyscy walili w dłonie co sił mają.
Rozpoczęła Lola taniec. Zaczęto sykać. Lecz kowale Steinkellera, gdyby grom, zagłuszyli sykaczów, którzy, wyszedłszy z cierpliwości, gwiżdżąc przeraźliwie z pomocą świstawek, pole otrzymali.
Lola przestała tańczyć, orkiestra umilkła, a ona, wyszedłszy na przód sceny, powiedziała po francusku, że to gwizdanie jest dziełem, pochodzącem z tej loży – i wskazała na lożę Abramowicza.
Spuszczono kurtynę, wszyscy się rozeszli.
Nazajutrz rano wyszedł rozkaz ks. Namiestnika, żeby w przeciągu 12 godzin Lola Montez opuściła Warszawę.
Posłał po nią wojenny gubernator, lecz do niego pójść nie chciała, tylko do księcia. Stojący za drzwiami policyant nie puścił jej, za co uderzyła go sztyletem, który ześlizgnął się po lakierowanym bandolierze. Policyanta zaraz zastąpiło dwóch żandarmów…”

Kolejny etap St Petersburg.
Lola została przyjęta przez cara Mikołaja I na prywatnej audiencji.
Biografia Loli (źródła 4) podaje dość niezwykłą relację z tej audiencji… Przerwało ją niespodziewane przybycie dowódcy frontu na Kaukazie. Car schował Lolę do szafy, aby móc się w pełni skoncentrować na sytuacji na froncie. Sprawa była poważna, car i dowódca musieli spotkać się z dowódcami armii, wyszli z pokoju, car zatrzasnął drzwi.
Dopiero po kilku godzinach przypomniał sobie o Loli, wysłał adiutanta, aby ją uwolnił i przeprosił. Następnie przeprosił osobiście i dał jej 1,000 rubli rekompensaty.

Pora na podbój Bawarii…
Rok 1846 – królem Bawarii był wtedy Ludwig I (dziadek Ludwiga II, który wymyślił zamek dla Disneylandu).
Źródła (2) donoszą, że Ludwig I również był dziwakiem – nie używał karety, chodził piechotą po ulicach, pisał wiersze, zbudował świątynię Walhalla (źródła 3) ku czci wybitnych postaci “szeroko rozumianej kultury niemieckiej” – na tyle szeroko, że zmieścił się w niej Mikołaj Kopernik.
Nic dziwnego, że gdy zobaczył Lolę Montez na scenie w Monachium, oczarowała go. Za pięć dni zaprosił ją jako oficjalnego gościa na dwór królewski. Po miesiącu nadał jej tytuł księżniczki Landsdorf, wybudował dla niej dom i wyznaczył pensję 20,000 florenów.
To już był rok 1847 – Europa dojrzewała do Wiosny Ludów – Lola Montez panoszyła się w Monachium jak na swoim podwórku, była arogancka wobec królowej. Miarka przebrała się, gdy Lola zaczęła ingerować w skład rady uniwersytetu. Studenci zorganizowali masowe protesty, król wydał dekret zamykający uniwersytet na rok, protesty rozszerzyły się na całe miasto – rada lordów wydała dekret o wydaleniu Loli z Bawarii, tłum spalił jej dom. Ludwig I został zmuszony
do abdykacji.

Lola przeniosła się do Szwajcarii, liczyła, że Ludwig I do niej dołączy, gdy to nie nastąpiło, pojechała do Anglii, gdzie wyszła drugi raz za mąż. Niestety okazało się, że jej rozstanie z pierwszym mężem nie było do końca formalne, oskarżono ją o bigamię, uciekła więc do USA. W Kalifornii trwała właśnie gorączka złota i występy Loli cieszyły się wielką popularnością. Chyba znowu zaszkodziła jej zbytnia fascynacja mężczyzn jej osobą – kolejny ślub, niejasności formalne – lepiej było przenieść się za kolejny ocean, czyli do Australii.
W Australii Lola cieszyła się wielką popularnością wśród górników w kopalniach złota, media były raczej krytyczne.

Wpis zacząłem od relacji takiego właśnie, krytycznego odbioru, w wyniku którego doszło do pojedynku na szpicruty. To wydarzenie uwiecznił australijski kompozytor – Albert Denning – w utworze “Lola Montez, Polka” szpicruty strzelają gęsto – KLIK.
W maju 1856 roku Lola wyruszyła w podróż powrotną do Kalifornii. Próby powrotu na deski sceniczne nie były udane – Lola spędziła ostatnie lata życia wygłaszając umoralniające pogadanki.
Zmarła 17 stycznia 1861 roku w wieku 40 lat.

Propozycja:

Autor proponuje byśmy, zważywszy fakt, że Lola urodziła się w Limerick, napisali limeryki na jej temat. Limeryki były już na tym blogu po kilkakroć, można więc szybciutko znaleźć stosowne informacje, tu przypomnę więc tylko, że mają one konstrukcję aabba i najlepiej by wers pierwszy się zaczynał się, a ostatni kończył nazwą jakieś miejscowości. Limerykom bynajmniej nie szkodzi odrobina frywolności.
Dla zachęty spróbuję więc:

Pewien pająk z Lolą w Ballarcie,
podskakiwał tańcząc zażarcie
aż Lola majtki zgubiła
niesławy się dorobiła
i już nigdy nie tańczyła w Pagarcie

Nie jest to szczyt kunsztu limerykowego, ale na lepsze rymowanki nie mam czasu. Piszcie Wy, Kochani.

Źródła:

  1. Encyklopedia Teatru Polskiego – https://encyklopediateatru.pl/kalendarium/105/nagla-dymisja-dyrektora-warszawskich-teatrow-rzadowych
  2. Lola Montez i król Bawarii – KLIK / https://www.authorama.com/famous-affinities-of-history-iii-2.html
  3. Walhalla – KLIK. – https://en.wikipedia.org/wiki/Walhalla_(memorial)
  4. Skandaliczne życie Loli Montez – KLIK. – https://medium.com/wild-westerns/the-scandalous-life-of-lola-montez-c77b1770d5b4
  5. Wydana w 1909 r biografia, autor Edward B. d’Auvergne – KLIK. https://www.gutenberg.org/files/38512/38512-h/38512-h.htm
  6. Wikipedia – KLIK – link do wersji angielskiej, gdyż w polskiej nie wspomniano nawet o występie Loli w Warszawie. – https://en.wikipedia.org/wiki/Lola_Montez
  7. – https://ewamaria.blog/2019/01/25/muzyka/

Roboty malują

Lech Milewski

Niezawodne Google powiadomiło mnie jakiś czas temu, że w Melbourne pojawiła się pani Agnieszka Piłat z trójką robotów, aby zademonstrować ich możliwości malarskie.

Jeśli  malarstwo to National Gallery of Victoria – NGV.
Zacząłem googlować:  NGV pila… – google podpowiedziało – NGV pilates.
Wystarczyło żeby rozproszyć moją uwagę, poszedłem tym tropem – rezultaty:
– klasa pilates (ćwiczenia gimnastyczne) na dachu galerii,
– Contrology – rzeżba deski z nogami i płetwą wykonującej ćwiczenia pilates (uwaga – Contrology – takiej właśnie nazwy używał Joseph Pilates, gdy wymyślał swoją technikę ćwiczeń.)
– Sen żony Piłata – grawerunek z 1874 r.

STOP!
Pora zastosować Contrology – zapanować nad Google – piszę: Agnieszka Pilat NGV
Mam Ją!

Continue reading “Roboty malują”

Bieg Wazów

Ewa Maria Slaska

Są wpisy na tym blogu, lub na moich poprzednich, które od lat lubię. Nie są jakieś wybitne tematycznie. Być może to zwykłe wpisy, ale jednak specjalne. Taki jest mój wpis Czas czereśni i wpis Lecha Milewskiego Bieg Wazów, i jeden z wpisów Zbycha Milewicza o Podróży w górę rzeki, i opowieść Krysi Koziewicz o chałupie, i Ciotuchny o odbieraniu dzieci z przedszkola podczas lodowej śnieżycy. Dlaczego akurat te lubię najbardziej – nie wiem. Ale w ten smutny czas, bo zbliżają się święta, a tu w Ukrainie i w Izraelu straszne wojny, w Polsce tak uporczywe przepychanki z ustępującą partią, że aż człowieka ciarki przechodzą, a więc w ten smutny czas przypomnę Wasze i Nasze najmilsze wpisy. Eli wpis o polskiej bezdomnej z Moabitu, Moniki wpis o wyspach, Teresy o muzyce do nieba, Tibora, mój ukochany, o sałatce krzyżackiej. Wybaczcie mi, wzięło mnie na wspominki.

Dzisiaj Bieg Wazów. Tradycyjnie odbywa się na początku marca, a u nas dziś.

Lech Milewski
4 marca 2019, niedziela

Continue reading “Bieg Wazów”

Natrętna pamięć

Lech Milewski

Jakiś czas temu, podczas niedzielnej mszy, słuchałem czytań liturgicznych.
Drugie czytanie – list św Pawła do Efezjan…
Przez moją głowę przebiegła myśl – gdzie właściwie jest ten EFEZ?
Dlaczego nic o nim nie słychać?
Przecież tam znajdowała się świątynia Afrodyty – jeden z Siedmiu Cudów antycznego świata!
Co się z nią stało?
Dlaczego biura podróży nie organizują tam wycieczek?
Póki co starałem się skupić na treści listu św Pawła, ale po mszy rozterki wróciły.

Świątynia Artemidy – wybudowana w czasach, których ludzka pamięć nie sięga. Zburzona w
wyniku klęsk żywiołowych i wojen została odbudowana w VI wieku pne, projekt finansował nie
byle kto tylko Krezus.
W roku 356 pne, została zniszczona przez podpalacza…
Jakżeż on się nazywa?
No jakżeż? Przecież wiem?
W głowie poczułem pustkę.
Spróbowałem dobrocią…
Przecież to wszystko jest opisane w książce K. Bunscha – Olimpias. Ta książka leży z lewej
strony na dolnej półce, jak wrócę do domu to zaraz sprawdzę.
No, jak ten podpalacz się nazywał?
W głowie cisza.

Wracając pieszo do domu rekonstruowałem fragmenty pamięci.
Świątynię podpalił szewc z Efezu. Schwytano go natychmiast, postawiono przed sądem?
– Nędzniku, cóżeś ty uczynił?
– Jestem tylko skromnym szewcem, za pewien czas umarłbym w zupełnym zapomnieniu, ale nie teraz. Teraz cały świat pozna moje imię!
Wyrok sądu – podpalacza zatłuc na śmierć kijami i pod karą banicji zakazać wymieniania jego imienia. Poczułem ulgę. Moja pamięć jest w porządku, po prostu dopiero teraz dotarł do mojej świadomości wyrok efeskiego sądu – nie wymieniać imienia podpalacza! Nic to, że banicja z Efezu mi nie grozi, szacunek dla prawa nie powinien zależeć od skuteczności kary. Już zrelaksowany kontynuowałem spacer do domu.
Na wieść o spaleniu świątyni ludzie pytali – jak to możliwe że Artemida nie dopilnowała swojego przybytku?
Odpowiedź była prosta – dokładnie w tym samym czasie rodził się Aleksander Wielki i bogini była zbyt zaaferowana tym wydarzeniem. Aleksander Wielki, gdy doszedł do pełnoletności i władzy, zaoferował miastu Efez pokrycie kosztów odbudowy świątyni, ale efezjanie taktownie odmówili – nie godzi się aby jeden bóg fundował świątynie innemu bogu czy bogini. Odbudowali świątynie z funduszy własnych i właśnie ta wersja zdobyła miano Cudu Świata.

A potem przyszła nowa, nasza, era. W roku 268 n.e. świątynię Artemidy wstępnie zniszczyli Gothowie, w roku 407 n.e. świątynia została zamknięta.
Wraz z rozwojem chrześcijaństwa imię Artemidy zostało wymazane z wszelkich inskrypcji w Efezie.
I co dalej?
Ekonomia, głupcze! Ekonomicznym kręgosłupem miasta był ruchliwy port nad Morzem Egejskim, niestety kanał łączący miasto z portem został całkowicie zamulony, port upadł. Gdy w to miejsce dotarli krzyżowcy, zastali tylko małą wioskę.

Obecnie najbliżej ruin Efezu znajduje się tureckie miasto Selçuk.

Continue reading “Natrętna pamięć”

ApeiE

Lech Milewski

Apeirogon – książka autorstwa irlandzkiego pisarza Columa McCain.

Apeirogon – definicja: figura geometryczna o nieskończonej, ale policzalnej, ilości boków.

Rezultat – książka mocno powikłana, zawiera sporo wstawek nie mających nic wspólnego z głównym tematem.
W rezultacie, podczas lektury wielokrotnie korzystałem z pomocy internetu i… uderz w stół.

Okazało się, że dwaj bohaterowie tej bardzo dramatycznej historii są właśnie w Australii – KLIK

Ich historia w ogromnym skrócie:
Rami Elhanan – Izraelita, jego ojciec – Żyd, który emigrował do Izraela z Węgier w 1947 roku.
Żona – Nurit Peled – córka wybitnego izraelskiego generała (6-dniowa wojna 1967).
Rami był czołgistą podczas wojny Yom Kippur w 1974 r.
W 1997 r, jego 14-letnia córka Smadar, zginęła w wyniku palestyńskiego samobójczego zamachu bombowego na ulicach Jerozolimy.
Kilka lat później wstąpił do organizacji Combatants for Peace (Bojownicy o Pokój) – KLIK –zrzeszającej izraelskich i palestyńskich aktywistów walczących bez używania przemocy o zakończenie izraelskiej okupacji terenów palestyńskich.

Bassam Aramin – Palestyńczyk. 
Od dziecka był świadkiem izraelskiej przemocy w najbliższym sąsiedztwie.
Gdy miał 17 lat, wraz z kolegami podłożyli przypadkowo znalezione granaty pod izraelskie pojazdy, nastąpiła eksplozja, nikt nie zginął.
Wkrótce Bassam został schwytany i skazany na 7 lat więzienia.
W więzieniu został okrutnie pobity przez izraelskich żołnierzy, dla których był to regularny trening. Bicie było kontynuowane w więziennym szpitalu.
W więzieniu obejrzał film Lista Schindlera – KLIK – z którego dowiedział się o losie Żydów podczas Holocaustu.
Jego pierwszą reakcją była radość – TAK! TAK! – jeszcze więcej!

Po kilku latach, nadal w więzieniu, przyszła zupełnie odwrotna refleksja. 
Zdał sobie sprawę z cierpień narodu żydowskiego. Co go uderzyło to wrażenie, że ofiary Holocaustu zdawały się przyjmować swój los bez gwałtownych protestów. 
Zaczął studiować ten temat, nauczył się języka hebrajskiego.

W 2005 roku Bassam dołączył do Combatants for Peace i tam poznał Rami.
2 lata póżniej jego córka Abir została postrzelona gumową kulą przez izraelski patrol.
Najbliższy szpital nie był w stanie jej pomóc, zdecydowano przewieźć ją do szpitala w Jerozolimie.
Pokonanie kilku kilometrów przez palestyńską karetkę pogotowia zajęło ponad 2 godziny z powodu długiego czekania na izraelskim punkcie kontrolnym.
Dwa dni później Abir zmarła w szpitalu.

Abir i Smadar…

Od tego czasu Bassam i Rami odwiedzają wiele miejsc, głosząc ideę pojednania.
Kilka dni temu byli w Melbourne.

O ich wizycie dowiedziałem się w piątek (26/5/23) wieczorem.
Strona organizatora imprezy informowała, że bilety wyprzedane, ale można się zapisać na waiting list.
Zapisałem się.
W poniedziałek o 5 popołudniu dostałem powiadomienie, że mają kilka biletów.
Dla mnie mieli, początek 6:30.
Dojazd do centrum Melbourne o tej porze nie jest zbyt łatwy – samochodem do stacji kolejki, kolejką do centrum miasta, kilka przystanków tramwajem – JESTEM!

Migawka z jazdy tramwajem.
Tłok, w większości młodzież, studenci.
Starsza pani stoi w środku tego tłumu, nie ma się czego złapać a tramwaj hamuje dość mocno.
– Możesz się mnie przytrzymać – proponuje stojąca obok młoda dziewczyna.
– Naprawdę? Mogę? – starsza pani łapie dziewczynę w objęcia, przytula się do niej, kładzie głowę na jej ramieniu i z błogim uśmiechem zamyka oczy.

Przylegająca do naszej Biblioteki Stanowej sala Wheelers Centre okazała się bardzo skromna…

Dopiero w tym momencie zdałem sobie spraw, jak trudna do pojęcia jest idea, o którą walczą Rami i Bassam.
Wiedziałem, że szczególnie Rami i jego rodzina byli mocno atakowani przez izraelskie prawicowe media.
Nie dziwię się, że w takiej sytuacji trudno zdobyć popularność w innych krajach.
Bassam i Rami wspomnieli, że w Australii odwiedzili szkoły izraelskie i palestyńskie.
Spotkali się w nich z raczej chłodnym zrozumieniem, na marginesie zauważyli objawy wrogości.

Moje osobiste wrażenie.
Po pierwsze – zdawałem sobie sprawę, że raczej nie dowiem się niczego nowego, ale miałem jednak poczucie, że oto tuż za miedzą dzieje się coś ważnego i chciałem chociaż otrzeć się o to.
Niestety nie miałem śmiałości, żeby powtórzyć scenę z tramwaju.

Po drugie – Bassam i Rami – wydawali się nieco zmęczeni tymi licznymi występami, szczególnie Rami.
Bassam potrafił zachować dobry humor.
Na pytanie prowadzącej spotkanie, czy Rami jest jego przyjacielem, odpowiedział – Rami przyjacielem?
Rami to jest mój wróg – jest Izraelitą, nie mówi po arabsku i nie pali papierosów!

Na pytanie – dlaczego to robisz? – Rami odpowiedział – każdego ranka gdy się budzę widzę nad sobą Smadar. Patrzy na mnie z wyrzutem – już tak późno, a ty jeszcze nic nie zrobiłeś, żeby to skończyć. I tak do końca dnia.
Bassam kiwał głową bez słów.

Po trzecie – konkrety.
Rząd Izraela – obaj nie mieli wątpliwości – jeśli odrzucamy przemoc, to wszystko w rękach rządu Izraela.
Rami – to prawicowy, faszystowki rząd. Opozycja praktycznie nie istnieje. Jedyny izraelski rząd, który stwarzał nadzieję na unormowanie stosunków między Izraelem i Palestyną, to rząd Yitzhaka Rabina w latach 1974-77. 
Przypomnę, że w latach późniejszych Y. Rabin był przywódcą lewicowej parlamentarnej opozycji. W 1995 roku został zamordowany przez prawicowego ekstremistę.
Rząd okupowanej Palestyny – Rami machnął ręka z rezygnacją – jak prezydent Palestyny chce odwiedzić swój stary dom w innej strefie okupacyjnej, to musi prosić izraelską administrację o przepustkę.

Bassam miał podobne zdanie, dodatkowo wspomniał, że bardzo istotnym czynnikiem w tej sprawie jest pozycja rządu USA.

I jeszcze Rami – dla naszej młodzieży, gdy osiągnie 16 lat, organizuje się wycieczki do Auschwitz, tam maszerują wznosząc okrzyki – Nigdy więcej!
Po powrocie do Izraela, czeka na nich obowiązkowa służba wojskowa, a tam są szkoleni, jak przeprowadzać kontrole ludności palestyńskiej.

Po uporządkowaniu wrażeń wróciłem do lektury.

Apeirogon – nieskończone, ale policzalne.
W przypadku książki jest to 1001 rozdziałów.
Pierwsze 500 rozdziałów ponumerowane od 1 do 500, kolejne 500 – odwrotnie, ostatni rozdział – bez numeru – zdjęcie falującej wody.

Mój główny zarzut do autora – w książce brak jest płynnej narracji, która oddawałaby klimat życia w Izraelu i Palestynie, zamiast tego przypadkowe krótkie relacje, jakby skopiowane z internetu.
Dostosowałem się do tego. Poniżej kilka takich relacji. 

W rezultacie zamachu terrorystycznego, w którym zginęła Smadar, zginęły jeszcze trzy przypadkowe osoby oraz trzej zamachowcy.
Zamachowcy byli przebrani za kobiety.
Następnego dnia po zamachu rodziny terrorystów musiały opuścić swoje domy, które zostały zabetonowane.
Krążą pogłoski, że zamieszkały one w nowych domach, zakupionych dla nich przez rząd Iranu.
Rodzice dziewczynki, która również zginęła podczas zamachu, wytoczyli w USA proces rządowi Iranu o zorganizowanie zamachu.
Sąd uznał ich skargę i przyznał odszkodowanie $1,7 mln.
Rząd Iranu nie zapłacił.

Relacje prasowe po śmierci Abir.
Ojciec ofiary działa w organizacji Combatants for Peace...
Ojciec ofiary spędził kilka lat w więzieniu za działalność terrorystyczną.
Armia opublikowała oficjalną deklarację, że nie ma nic wspólnego z tą sprawą…
W okolicy wydarzenia odbywały się protesty Palestyńczyków…
Ofiarę incydentu widziano jak trzymała w dłoni kamień…
Została zabita kamieniem rzuconym przez protestujący tłum…
Została postrzelona przez palestyńską policję…
Miała atak epilepsji i uderzyła głową o bruk…
W jej kieszeniach znaleziono kamienie…
Zginęła w wyniku wybuchu granatu, który trzymała w dłoni…
Personel w palestyńskiem szpitalu upuścił ją z wózka i rozbiła sobie głowę…
Jej muzułmańscy rodzice nie zgodzili się na leczenie przez izraelskiego doktora…

Cztery lata później podczas procesu w sądzie cywilnym, sędzia (kobieta) zakwestionowała raport, że Abir została zabita kamieniem wystrzelonym z procy przez palestyńskich chłopców ukrywających się na pobliskim cmentarzu. Zwróciła uwagę, że cmentarz jest odległy 100 m i zasłonięty przez 4-piętrowy budynek. Dodatkowy argument – znaleziono gumowe kule na ziemi, kilka kroków od miejsca wypadku.
Rezultat procesu – Bassam otrzymał odszkodowanie – 1 mln szekeli ( ok. $270,000).

Bassam stale nosił w kieszeni cukierkową bransoletkę (candy bracelet), którą kupiła Abir podczas wyprawy do sklepu.
Może taką…

Po wyjściu z pracy wkładał rękę do kieszeni i przesuwał palcami po cukierkach.
Pewnego dnia wracał z pracy samochodem.
Ruchomy punkt kontrolny…
– Pokaż mi swoje dłonie! Pokaż dłonie!!
Izraelski żołnierz, starsza kobieta, siwe pasma włosów. Bassam miał wrażenie, że mówi z rosyjskim akcentem. Nagle wycelowała w niego karabin…
– Co to kurwa jest?
Bassam przekręcił donie, zauważył że są lekko zabarwione na różowo, pachniały słodyczą.
– Na kolana, na pieprzone kolana!
Bassam klęknął przy szosie. Twarz zwrócił na wschód aby, jeśli przyjdzie na to pora, móc się modlić.
Przez głowę przeleciała myśl, żeby polizać dłoń, ale przypomniał sobie, że jest Ramadan, czas postu.
– Podciągnij koszulę, podciągnij koszulę, powtarzam!
Przez chwilę nie czuł wstydu, nawet przed kobietą, gniew przytłumił przyzwoitość.
Kolba karabinu uderzyła go w okolice nerek, pchnęła do przodu, czuł kurz w na twarzy, kobieta nakładała mu na nadgarstki samozaciskowe kajdanki. Pociągnęła go za włosy i wepchnęła do wojskowego samochodu.
Pięć godzin później, jeszcze na posterunku, kobieta zmiękła, przykro jej, ale Sentex – materiał wybuchowy używany do produkcji bomb, zabarwia dłonie na różowo. 

Strefy na terenach palestyńskich:
A – administrowana przez władze palestyńskie, nieograniczony dostęp dla izrealskich patroli wojskowych, prawo izraelskie zabrania tam wstępu obywatelom Izraela.
B – administrowana przez władze palestyńskie, obie strony odpowiadają za bezpieczeństwo, otwarta dla Izraelitów i Palestyńczyków.
C – tereny zamieszkałe przez izraelskich osadników (ONZ uznaje to za nielegalne) i Palestyńczyków (głównie rolnicy). Strefa administrowana przez Izrael.
Prócz tego jeszcze 4 pomniejsze strefy H1, H2, E1. Seam Zone – patrz przypisy.

Apeirogon – figura geometryczna o nieskończonej, ale policzalnej, ilości boków.
Licznik bije nadal – 5/6/2023 – zmarł 3-letni palestyński chłopiec postrzelony przez izraelski patrol – KLIK.

Przypisy:
Colum McCain – autor książki – KLIK.
Punkty kontrolne na terytorium Palestyny – KLIK.
Seam Zone – KLIK.

Narty w Japonii ćwierć wieku temu

Lech Milewski

Właśnie zaczęła się Zimowa Olimpiada.
Wspominając historię zimowych olimpiad, zwróciłem uwagę na olimpiadę w Sapporo – 1972 rok.
Czyli 50 lat temu.
A co było pośrodku? Rok 1997 – moja wyprawa do Sapporo na maratony narciarskie. 

Mieszkam w Australii. Po długich wędrówkach do Europy i Ameryki Północnej rozejrzałem się po bliższych okolicach. Japonia wydawała się idealna – prawie ta sama strefa czasowa, tylko 10 godzin lotu, śnieżne zimy. 

Cel wyprawy – Sapporo Maraton – wyścig należący do serii WorldLoppet – KLIK.

Wyprawa na jeden wyścig?
Trochę za mało. 
Google jeszcze nie było, ale udało mi się znaleźć Miyasama Maraton, tydzień po Sapporo. 
To już miało dwie nogi. 

Napisałem list do organizatorów Miyasama Maraton, prosząc o formularz zgłoszeniowy, pytając w jaki sposób zapłacić za uczestnictwo, jak dojechać, jak załatwić noclegi. 

Po kilku tygodniach otrzymałem bardzo ugrzecznione zaproszenie – organizatorzy zapłacą za mnie wpisowe, zafundują bilet powrotny z Sapporo i zapewnią trzydniowy pobyt w hotelu. 

W międzyczasie skontaktowałem się listownie z Kenichi, japońskim narciarzem, poznanym na maratonie we Francji. 
Przeprosił mnie bardzo, że nie może zaoferować mi zakwaterowania u siebie, ale właśnie przenosi się do nowego domu. Ale może zaproponować mi wspólny wyjazd na maraton narciarski w Ohtaki, tam ma domek letniskowy. 

Och taki, owaki – 3 maratony w 8 dni – harakiri. 

Postanowiłem przylecieć do Sapporo cztery dni przed wyścigiem, żeby nieco się oswoić z warunkami i przypomnieć sobie, co to jest zima – w Australii jest w tym czasie lato w pełni. 

Mieszkanie załatwiłem sobie w hostelu młodzieżowym na peryferiach miasta. 

Pierwsze wrażenie po wylądowaniu w Japonii – duuuuużo ludzi. 
Na lotnisku, na ulicy, w pociągu – wszędzie miałem poczucie tłoku, braku przestrzeni. 

Drugie wrażenie – jadąc metrem w stronę hotelu, postanowiłem nawiązać z kimś kontakt. 
Dobrze się składało, bo w wagonie była grupka uczniów w mundurkach szkolnych – na pewno znają trochę angielskiego. 

Uśmiechnąłem się i zrobiłem kilka kroków w ich kierunku. Ku mojemu zaskoczeniu wszyscy rzucili się do ucieczki. Myślałem, że to jakiś żart, ale gdy sytuacja powtórzyła się, uznałem, że widocznie robię coś niewłaściwego i zrezygnowałem. 

Dojechałem metrem do celu, pozostawało jeszcze przesiąść się do autobusu. 
Kłopot w tym, że na przystanku autobusowym wszystkie napisy były po japońsku. 
Mój cel to Miyanomoru, hotel młodzieżowy znajdował się w pobliżu skoczni narciarskiej, na której w 1972 roku Wojciech Fortuna wywalczył 6 miejsce. 
To nie pomyłka, W. Fortuna zdobył złoty medal w Sapporo na dużej skoczni (Okurayama), ale kilka dni wcześniej zdobył 6 miejsce na skoczni normalnej – Miyanomori. 

Niestety cała ta wiedza a nawet kartka, na której dużymi literami napisałem nazwę przystanku docelowego, okazały się nieprzydatne. Liczni podróżni czekający na przystanku na autobus zachowali się dokładnie jak uczniowie w metro – ilekroć wykonałem krok w ich kierunku, wycofywali się trzy kroki do tyłu. 

W tym momencie nadjechał autobus. Podróżni ruszyli do drzwi wejściowych, w środku. Ja podbiegłem do przednich drzwi, żeby spytać kierowcę, czy dowiezie mnie do celu. 
Kierowca zamknął mi drzwi przed nosem i bardzo grzecznie pokazał, że wsiada się drzwiami środkowymi. 
Wsiadłem. 

Tu wyjaśnię, że na mój bagaż składały się – duży plecak, mały plecaczek i torba z nartami. Teraz, z całym tym ładunkiem, musiałem się przepchać do kierowcy i spytać: Miyanomori? 
Odpowiedź była przecząca. Kierowca otworzył mi drzwi. 
Historia powtórzyła się jeszcze dwa razy.
Za trzecim podejściem trafiłem, dojechałem do celu… 

Recepcjonista był przygotowany na mój przyjazd. 
Wybiegł do mnie i na migi wytłumaczył, że buty muszę zostawić na stojaku w sieni, a w hostelu mam używać plastikowych klapek. 

Dałem mu znak, żeby chwilkę poczekał i wyciągnąłem z plecaka porządne, skórzane, góralskie kapcie. Widziałem, że bardzo go to zaskoczyło, ale jak tu argumentować z góralami, z rezygnacją zaprowadził mnie do mojego pokoju. 
Czteroosobowy pokój. 

Pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę, to nie było w nim drzwi, w wejściu wisiały plastikowe paski.
Przypomniały mi się rozmówki angielsko-japońskie, w które zaopatrzyłem się przed wyjazdem. 
Otóż wiele słów to były lekkie modyfikacje terminów angielskich: 
– drzwi – door-o,
– prysznic – shower-o,
– lustro – mirror-o.
Czyżby wszystkie te urządzenia były obce Japończykom aż do połowy XX wieku? 

 W środku dwa piętrowe łóżka, a raczej legowiska. Bardzo szerokie. 
Może dwuosobowe – pomyślałem, ale po chwili zorientowałem się, że legowisko pełni rolę łóżka i szafki. Tam rozłożyłem swoje przybory toaletowe, ubrania, itp. 
Zauważyłem, że na sąsiednim legowisku leżał portfel, aparat fotograficzny, zupełna beztroska. 

Nie miałem jednak czasu na rozglądanie się, recepcjonista znacząco zakaszlał i przez współlokatora poinformował mnie, że chce mi jeszcze pokazać toaletę i drogę do jadalni, gdyż za chwilę będzie kolacja. 
Pokazał mi drzwi do toalety. 
Skorzystałem. 
Zdziwiłem się nieco, że recepcjonista nadal czekał na mnie pod drzwiami. 
Za chwilę zrozumiałem… recepcjonista ze wstrętem wskazywał moje kapcie – wszak byłem w nich w toalecie, nie ma mowy żebym ich teraz używał w innych częściach hostelu. 
Dopiero wtedy zauważyłem, że przy drzwiach do toalety był stojak z klapkami.
Poddałem się, założyłem plastikowe, nieco ciasne klapki i od tego czasu żyliśmy w zgodzie. 

Podczas posiłku zawarłem bliższą znajomość z moim współlokatorem – Minoru.
Po pierwsze zapytał, czy mógłby spędzać ze mną więcej czasu w celu nabrania doświadczenia w angielskiej konwersacji.
Po drugie, okazało się, że też przyjechał tu, z Osaki na Sapporo Maraton, a więc okazji do konwersacji będzie sporo.
Po trzecie, bardzo delikatnie zapytał, czy chciałbym towarzyszyć mu podczas lunchu, który on ma zwyczaj spożywać w tanich restauracjach dla studentów.
3 razy TAK.
Wyjaśnił mi również rezerwę, jaką wykazywały osoby, z którymi próbowałem nawiązać konwersację.
Większość z nich zapewne rozumie po angielsku, ale nigdy nie korzystała z niego w praktycznej sytuacji.
Mieli więc obawę, że albo nie zrozumieją mojego pytania, a to byłby duży wstyd, albo, co gorsze, udzielą mi błędnej odpowiedzi, albo ja tę odpowiedź źle zrozumiem – tak czy inaczej oznaczałoby to dla nich bezsenną noc. 

Nastęne trzy dni minęły bajecznie.
Każdej nocy spadało około 10 cm zmrożonego śnieżnego puchu. 
Trasy narciarskie w parku były doskonale przygotowane. 
W centrum Sapporo trwał właśnie Festiwal Śniegu – KLIK
Lunche w studenckich restauracjach były bardzo pożywne – główna pozycja to ramen – KLIK
Posiłki w hostelu były smaczne, towarzystwo sympatyczne. 

W przeddzień maratonu organizatorzy urządzili spotkanie zagranicznych narciarzy… 

Spotkałem tam kilku Australijczyków, którzy zwrócili mi uwagę, że w porywie patriotyzmu przyczepiłem się do nowozelandzkiej flagi.

Wreszcie dzień próby.
Organizatorzy kurtuazyjnie umieścili zagranicznych zawodników na czele stawki – ja to ten w czerwonych spodniach…

Było to dobre, ale tylko do fotografii.
START!
Od początku czuliśmy na karkach dyszenie naładowanych energią zawodników japońskiej kadry. Na szczęście za chwilę trasa wiodła pod górkę i tam nas wyprzedzili.
Przed nami 50 km olimpijskiej trasy.
Wyjaśnię, że maratony, w których uczestniczyłem do tego czasu, rozgrywane były na lokalnych, amatorskich trasach. Po raz pierwszy biegłem na trasie zaprojektowanej dla zawodowców i przyznaję, że zasłużyli na swoje zarobki.

Ohtaki.
Kenichi zawiózł mnie samochodem do swojego domku letniskowego.
Domek był niewielki. Jeden duży pokój na parterze.
Dodatkową atrakcją była łazienka, a raczej głębokie spa. 
W Ohtaki są gorące źródła z leczniczą wodą, która jest dostarczana za darmo do wszystkich domów.
A więc długie moczenie się, a potem syta kolacja.

W Australii, USA i kilku innych krajach, które odwiedziłem, w przeddzień maratonu odbywało się pasta loading – czyli zjedz tyle klusek, ile tylko możesz. 
W nocy zamienią się one w bardzo potrzebną energię.
Podczas spotkania narciarzy w Sapporo, stwierdziłem, że Japończycy preferują tradycyjne, solidne posiłki z przewagą protein – owoce morza.
To samo zaoferował mi Kenichi.

Pora spać.
Kenichi przesunął stół w bok i wyciągnął z szafy maty do spania.
Jestem profesorem geologii wyjaśnił i urządzam w tych okolicach praktyki dla studentów. W tym pokoju czasem nocuje na matach 12 osób.

Rano Kenichi schował maty i nakrył stół do śniadania.
Tym razem zdecydowałem zjeść śniadanie jak narciarz z Australii – owsianka. Kenichi pozostał przy japońskiej diecie.

Ohtaki maraton nie był zbyt ciekawy ani wymagający.
Na pocieszenie każdy zawodnik otrzymał bilet wstępu do miejscowej łaźni.

Gdy zacząłem pakować do plecaczka ręcznik i przybory toaletowe, Kenichi zaprotestował – w łaźni dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz.

Rzeczywiście dostałem – ręczniczek o wymiarach 15 cm x 15 cm.
Naśladując miejscowych rozebrałem się do naga, położyłem ręczniczek na głowie i wyszedłem do ośnieżonego ogrodu. Dookoła głęboki śnieg, na szczęście ścieżka dla gości była przykryta plastikowymi matami. Gwiazdy błyskały na czystym niebie, w dali ośnieżone góry.
Widoki zapierały dech…. a może to mroźne powietrze stawało kością w piersiach.

Szybki prysznic i plusk do gorącej wody.

Po długim moczeniu się przyszła pora na końcowe ablucje.
W sali było wiele pryszniców, umieszczonych na wysokości około półtora metra, pod każdym prysznicem był niski stołeczek do siedzenia. Na półce stały butelki z szamponem i płynem do kąpieli.

Po wymyciu się w ruch szedł ręczniczek.
Oczywiście był on za mały żeby się nim do sucha wytrzeć.
Należało się trochę wytrzeć, wyżąć ręczniczek, trochę wytrzeć… i tak w kółko.
W którymś momencie zgubiłem się, czy ja się jeszcze wycieram po kąpieli czy może po spoceniu od wyżymania ręczniczka?

Kolejny dzień – jazda pociągiem do Biei gdzie odbywa się Miyasama Marathon.
Na dworcu w Biei czekał na mnie przedstawiciel organizatorów z tłumaczką – Mitsuko.
Na mój widok nie mogli ukryć rozczarowania.
Starszy, siwy, człowiek z wyraźnymi oznakami przemęczenia (dwa maratony i wyżymanie ręczniczka).
Pojechaliśmy do hotelu – bardzo komfortowy, wyraźnie ukierunkowany na narciarzy zjazdowych.
Mitsuko przedstawiła mi rozkład dnia: śniadanie, samoobsługa, od 7 do 9, lunch, to samo, od 12 do 2, obiado-kolacja – 7 – obługa przyniesie ci do pokoju.
Czy masz jakieś specjalne wymagania lub pytania, tu nikt nie zna angielskiego, więc lepiej jak powiesz teraz.
– Trasy biegowe? Widziałem z samochodu przystanki autobusowe. Jak mogę tam dojechać?
O 10 rano będzie na ciebie czekał autobus i zawiezie cię na trasę. Jak dojedziecie, to napiszesz na śniegu o której kierowca ma cię podebrać.

– Smarowanie nart, pewnie jest tu sala do smarowania.
Mitsuko przetłumaczyła pytanie kierownikowi hotelu, wyraźnie go to zakłopotało.
– Nie, nie ma sali do smarowania. Narciarze zjazdowi tego nie potrzebują. Konkretnie – czego potrzebujesz?
– Stołu z dostępem do gniazdka elektrycznego. Podczas smarowania powstaje masa ostróżyn parafiny, a więc dobrze, żeby pod stołem była jakaś plastikowa płachta, z której można te okruchy strząsnąć do śmieci.
Mitsuko przetłumaczyła, kierownik zapewnił, że stanowisko przygotują przed wieczorem.

Szybko wrzuciłem bagaże do pokoju i pojechałem na trasę biegową. 
Śnieg, trasa i widoki dookoła były bajeczne.
Gdy wróciliśmy do hotelu, zauważyłem jakieś zamieszanie wokół maszyn do gier hazardowych.
Za kilka godzin wyjaśniło się – odłączyli i przesunęli je, aby postawić tam stanowisko smarowania nart.

W pokoju znalazłem bardzo eleganckie kimono i dokładną instrukcję jak rozpoznać i jak się zachować podczas trzęsienia ziemi, które są częste w tej okolicy.

W przeddzień wyścigu odbyła się kolacja dla zawodników zza granicy, którą zaszczycił swą obecnością książę Tomohito, główny sponsor maratonu – KLIK.
Wyznam, że książę wyglądał groźnie, zauważyłem że osoby, które do niego podchodziły, kłaniały się w pas. Książę głównie interesował się niewidomymi narciarzami, których było całkiem sporo.

Wyścig – nie był zbyt emocjonujący.
Ciekawsza była ceremonia zakończenia, na której każdy uczestnik otrzymał nagrodę – kilogram japońskiego ryżu. Najciekawsze było jednak to, że Australijka, Jenny Altermatt, wygrała wyścig w kategorii kobiet, pokonując znacznie od siebie młodsze Japonki.
Nagrodę wręczał książę Tomohito.

Na początku pewna konsternacja – nagrodą był puchar przechodni, czyli zdobywca pucharu musi za rok oddać go organizatorom.
Organizatorzy uznali, że nie mogą tego wymagać od Jenny, w związku z czym miejscowy jubiler już zaczął robić dla niej miniaturę pucharu.
Dodatkowa nagroda dla zwycięzcy to 10 kilogramów japońskiego ryżu.
Nie wspomniano, czy organizatorzy zapłacą za nadbagaż.

P.S.
Kilka miesięcy później otrzymałem list od organizatorów Sapporo Maraton.
Dziękowali za udział, zapraszali na następny rok i informowali, że pozwolili sobie wykorzystać mój wizerunek do promocji swojego wyścigu w roku 1998.

Ja – ten w czerwonych spodniach, tych samych co na starcie.