Góry Prania

Marianna Lorenc na FB 22 maja 22 roku

Za Górami Prania i za Lasami Wybujałych Pajęczyn był sobie inny świat, pełen zapachu ziół i ksiąg o pięknie historii Człowieka Szczęśliwego. Człowiek ów żył w Ogrodzie Zgody Ze Sobą, miłowany był przez tych, których kochał bezgranicznie, tak jak bezgraniczne było jego oddanie niesieniu światła szczęścia i poczucia bezpieczeństwa.

Góry Prania były jednak nieprzebyte, pokolenia dzielnych wojowników i amazonek próbowały je pokonać, lecz żadne eskapady ani najodważniejsi bohaterowie nigdy nie dotarli dalej niż do Doliny Widnokręgu, z której rozlegał się widok na niedostępną krainę. Zmęczeni wysiłkiem ponad miarę, ratując życie, odjeżdżali z powrotem do swoich domów, które znajdowały się w rozległych lasach rozsnutych gęsto pajęczyn. Wszystko w ich domach pachniało i smakowało Marzeniem, Snem, którego rozmytą, oniryczną treść trudno było oddzielić od życia na jawie. Toteż marzyli, śnili owi dzielni wojowie o dotarciu do krainy z owej mitycznej księgi, żyli nadzieją, że następnym pokoleniom uda się wychynąć z ciemnej głębiny i poznać świat odwiecznej, pięknej historii Człowieka Który Był (Na) Zawsze Szczęśliwy.

Migawki losu człowieka 

Teresa Rudolf

***

Jedna ręka w chmurach,
druga w dalekiej pamięci,
jedna noga już w marszu,
druga wciąż na progu domu.

***

Czymż jest tęsknota?
Co i ile w sobie mieści?
Zbliża, czy może oddala?
A do kogo, za czym, po co?

***

Odwracasz się wstecz, 
widzisz ślady własnych stóp,
a  gdy do przodu patrzysz, 
gęstą jak jogurt grecki mgłę.

***

Wiosna 
wpada na chwilę,
szeleści zieloną 
suknią
budząc cieniutką 
nadzieję, 
przez byle wiatr 
dziurawą.

***

Jutro znów
porankiem
się otworzy,

godzinami
wystukane

ciemnym
wieczorem
zamknie.

Słychać już
przesuwanie
paciorków

liczydła
życia…

na…
wczoraj.

Johann

Zbigniew Milewicz

Dawniejsi absolwenci wojskowego szkolenia studentów, jako rezerwiści, zobowiązani byli od czasu do czasu do pojechania na poligon wojskowy, żeby nie zapomnieć, czego się nauczyli i, najważniejsze, by pozostać w dobrej formie na wypadek Godziny W. Podobnie, jak rezerwiści to robią dzisiaj, w związku z wojną na Ukrainie. Moim przydziałowym miejscem w latach siedemdziesiątych był P. na Dolnym Śląsku. Ciekawe miasto, w którym mieszkało więcej kobiet, niż mężczyzn, armia była więc tam potrzebna bardziej, niż gdziekolwiek indziej. Bardzo mi się tam podobał zwłaszcza pewien bar mleczny, który wieczorem przeistaczał się w lokal dancingowy z dobrze schłodzoną wódeczką i lubiącymi tańczyć paniami. Byli podobno klienci, którzy nigdy stamtąd nie wychodzili, ale nie o tym chciałem pisać.

Któregoś razu, przez źle zawiązane onuce, nabawiłem się odcisków i trzeba mi było jakoś się z tym problemem uporać, bo w piechocie zmotoryzowanej najwięcej się jednak chodzi. Wziąłem w koszarach przepustkę na miasto i w miarę szybko trafiłem do drogerii, w której pracował Johann. Chłop–szafa, z wianuszkiem siwych włosów na łysej czaszce i w ciemnych okularach. Był niewidomy. Mówił cichym, trochę sepleniącym głosem, z wyraźnym niemieckim akcentem. W tej drogerii, która przypominała mi bardziej sklep typu szmalc-mydło i powidło mrowiło się od ludzi a miejsca było mało. Po dwóch kwadransach udało mi się wreszcie podejść do lady. Poprosił mnie, żebym od razu przeszedł do rzeczy.

– A nogi każdy wieczór myje?
– Yhm – skłamałem
– Yhm każdy albo prawie każdy?
– Yhm prawie…
– No to jak będzie, że każdy, to…

Energicznie obrócił się na pięcie, podszedł do jednego z regałów, tak jak widzący i po chwili wręczył mi buteleczkę z czymś oleistym, do której przyklejony był opis użycia, wykonany ręcznie. Kosztowało mnie to równowartość dwóch paczek trochę lepszych, krajowych papierosów. Do drogerii już wchodzili następni klienci, mieściła się niedaleko miejscowego rynku, łatwo więc można było ją znaleźć, ale podobno zawsze czekało się w kolejce. Przysiadłem na wolnej ławeczce przy skwerze, żeby przestudiować ulotkę, prawie równocześnie ze starszym, eleganckim jegomościem pod muszką, który też wyszedł z drogerii.

Polowe moro zostawiłem w koszarach, ale w niedużym P. wszyscy się znali, przynajmniej z widzenia, można się więc było domyślić, że nie jestem stąd.

– Pan Magister normalnie nie widzi, ale za to jasnowidzi – zaczął.

Nie wiedziałem, co starszy pan ma na myśli, więc opowiedział mi, że drogista pochodził z P., które za niemieckich czasów nazywało się Neustadt. Ludzie tytułują go magistrem, bo pochodził ze znanej w mieście, farmaceutycznej rodziny, gdzie już dziadek miał w rynku aptekę. Kiedy ojciec poległ na froncie w I wojnie, “geszeft” przejęła mama i powiedziała Johannowi, że on kiedyś ją zastąpi. Innych dzieci nie mieli. Do samego Berlina posłała go na farmację; studiował tę dziedzinę chętnie i był jednym z najlepszych na roku, chociaż pod koniec miał już problemy z czytaniem normalnych liter. Wiedział, że grozi mu ślepota, ale był ktoś, kto dodawał mu otuchy i gotów był towarzyszyć mu w dalszym życiu. Piękna Edith – koleżanka z roku, która także pochodziła z Dolnego Śląska. Cała ta opowieść brzmiała zbyt sentymentalnie i książkowo, jak na mój gust.

– Skąd Pan to wszystko wie ?
– Wiem, że komuś młodszemu może wydać się to nudne, ale proszę jeszcze o chwilę cierpliwości.

Senior był emerytowanym nauczycielem matematyki, ale historykiem z pasji i teraz pracował nad założeniem czegoś w rodzaju prywatnej izby pamięci dla P., bo historia miasta zawsze go fascynowała. Johannowi udało się ukończyć studia na krótko przed wybuchem II wojny. Edith nie miała tego szczęścia, była Żydówką i pod koniec studiów, za niearyjskie pochodzenie, została relegowana z uczelni. Mogła wraz z rodzicami i bratem wyjechać z Niemiec za ocean, jednak została. Kochała swojego chłopaka, on ją podobno w dwójnasób, planowali ślub i tak pewnego dnia znalazła się w jego domu rodzinnym. W zamożnej willi, położonej w centrum Neustadt, w której poza Johannem, jego mamą oraz kimś ze służby nikt nie mieszkał.

Edith z mamą Johanna bardzo się polubiły. Kiedy więc zaraz po Bożym Narodzeniu w 1939 roku, spadł kolejny, nieoczekiwany cios na ten dom, w mieście zaroiło się od plotek. Nagle zmarła mama Johanna, oficjalnie na serce, ale szeptało się, że może została otruta przez przyszłą synową, bo rodzina była bogata. Sekcja zwłok nie wykryła nic podejrzanego, jednak Edith musiała pilnie opuścić Neustadt, jeżeli chciała uniknąć deportacji do KZ. Według jednych, nie zdążyła, bo gestapo było szybsze, według innych udało się jej wyjechać, ale nie wiadomo dokąd i pozostawało pytanie, czy przeżyła Holocaust. Była wreszcie trzecia, najbardziej legendarna wersja, że Johann, zdolny majsterkowicz, zrobił jej skrytkę w piwnicy willi, z której na noc przychodziła spać do domu i tak przetrwała wojnę. Johann milczy na ten temat jak zaklęty po dziś dzień, nie wiadomo więc, jak było naprawdę.

Neustadt w czasie wojny wiele mu zawdzięczało. Brakowało całej masy leków na rynku, a on kręcił jakieś substytuty, w oparciu o posiadaną wiedzę i jeszcze przedwojenne zapasy środków. Nierzadko brał na siebie obowiązki lekarza i pomagał wszystkim, nie tylko Niemcom, każdemu, kto potrzebował jego pomocy i nie pytał o honorarium. W aptece pracowała też jego ciotka, starsza siostra jego ś.p. mamy, której wszyscy się bali, bo była jędzowata.

– Dobrą parę stanowili – opowiada mój rozmówca. – On wielkie chłopisko, ale do rany przyłóż, a ona mała, chuda, ryża i zjadliwa, jak muchomor, tylko dobry charakter miała. Jak przyszli ruscy, to od razu ich pod ścianą postawili, bo dla nich wszyscy tutaj to była giermanskaja swołocz i faszysty. Na szczęście drogą jechał na rowerze milicjant, który w czasie wojny był partyzantem i w swoim czasie potrzebował pomocy Johanna, więc powstrzymał wyzwolicieli.

Podziwiałem seniora za odwagę. Jak bym był bezpieczniakiem, już bym go miał na widelcu. W latach siedemdziesiątych za takie lekcje prawdziwej historii, bywały poważne kłopoty. Jego akcent śpiewał jednak z łyczakowska, że ta jojka, mogą mu nagwizdać. Po wojnie aptekę, jak wszstko inne, upaństwowiono, willę Johann zwolnił jakiemuś partyjnemu dygnitarzowi i poszedł mieszkać do walącej się przybudówki bez okna. I tak obywatel jest ociemniały, więc nie potrzebuje światła – uzasadnił urzędnik w magistracie. Dziś Johann mieszkał już w normalnym mieszkaniu w P., ale przecież nie o tym starszy pan chciał mówić…

– O tym jego darze jasnowidzenia Pan wspominał – podsuwam.
– Ano właśnie. To mu się ujawniło chyba zaraz po wojnie, a może zawsze tak miał, tylko o tym nikomu nie mówił. Wtedy już nie prowadził swojej apteki, tylko tę drogerię ze spółdzielni. Przyszedł do niego po jakiś proszek, czy trutkę na szczury jeden chłop, nie miejscowy, tylko z pobliskiej wsi, a ten go za mankiet i szepce mu na ucho, żeby się strzegł pociągów. Chłop furą się poruszał, ale jak raz na dniach trzeba mu było dalej, do Wrocławia, w jakiejś urzędowej sprawie. Przeląkł się więc tego, co mu pan magister powiedział i załatwił sobie przejazd ciężarówką do Wrocławia. Pan dasz wiarę, że ten pociąg, którym miał jechać się wykoleił ? I zginęli ludzie.

Później przepowiadał różnym ludziom inne zdarzenia, nie zawsze tragiczne, ale i radosne, jakieś zaręczyny, śluby, potomków, awanse. Podobno większość jego klientów nie po zakupy przychodziła do drogerii, tylko, żeby im pan magister coś przepowiedział ciekawego, a on przecież tylko wobec niektórych miał te nadprzyrodzone właściwości. Czasami miały więc miejsce komiczne sytuacje, bo do lady podchodzi dajmy na to panna na wydaniu, prosi o szare mydło i zaraz pyta, czy ją tam jakiś Józek chce.

– A skąd ja to mogę wiedzieć um Gottes Willen? – odpowiadał w zadumie.

Aby panna nie odeszła rozczarowana ze sklepu, często dodawał coś gratis. Jakąś kolorową spinkę do włosów, plastikowego motyla, lustereczko, albo małe, pachnące mydełko, bo wiedział, że kawalerowie nie przepadają za zapachem szarego. Najbardziej jednak spektakularnym i najczęściej w mieście opowiadanym zdarzeniem było to, które miało miejsce pod koniec lat sześćdziesiątych. Do sklepu przyszedł coś kupić miejscowy szef służby bezpieczeństwa, podobno wyjątkowo wredna postać. Ludzie się dziwili, bo milicja miała swoje, dobrze zaopatrzone Konsumy, pewnie chciał coś wyniuchać osobiście. Był powszechnie znany w P. , więc zrobiło się cicho w sklepie.

– Jezus cie kocha – powiedział Johann
– Ty wiesz, do kogo ty mówisz ? – zaperzył się esbek.
– Jezus cię kocha – powtórzył z naciskiem.

Starszy pan powiedział mi, że od tamtego zdarzenia miejscowa esbecja jakby trochę pofolgowała w swoich śledztwach. Kiedy w 1979 roku po raz ostatni pojechałem na poligon do P., w miejscu drogerii Johanna był już sklep wędkarski. Miejscowi, których zapytałem o przyczyny tej zmiany, udzielali mi różnych odpowiedzi, większość mówiła, że stary Niemiec zmarł, inni, że wyjechał do Reichu. Wtedy Himmelsreich i Republika Federalna Niemiec były dla mnie prawie równoznaczne, dopiero jak sam wyjechałem do Reichu, to przekonałem się, że tak niebiańsko to tu ni ma.

Hymn o perle

Jest Wielki Post, warto więc oddać się przemyśleniom, nie tyle może ściśle religijnym, ile tym szerszym, o życiu i o tym, co w życiu jest warte, a co jest tylko marnością nad marnościami.

Zbigniew Milewicz przysłał mi tę opowieść zamiast kwiatka na Dzień Kobiet. Publikuję ją tu akurat dzisiaj, bo 17 marca 2021 roku została ona w tej wersji po raz pierwszy umieszczona na youtubie.

Denise Fleming 2014

Continue reading “Hymn o perle”

Neue Insekten in unserem Essen

po polsku

Ab 23. Januar 2023, also ab morgen, sind neue Insekten in Lebensmitteln zugelassen, schreibt die Zeitschrift FOCUS.
Worauf wir jetzt achten müssen?

edible seasoned fried crickets and worms

(Getty Images/iStockphoto: Die Hausgrille (Acheta domesticus) ist nun in der EU in Form von teilweise entfettetem Pulver als neuartiges Lebensmittel genehmigt.)

Käfer in Nudeln, Grillen in der Pizza: Das ist künftig möglich. Neue EU-Verordnungen genehmigen im Januar zwei neue Formen für Speiseinsekten. Einige ekeln sich, andere loben das Essen der Zukunft.

So mancher denkt direkt ans Dschungelcamp. Die Hausgrille und der Getreideschimmelkäfer dürfen nun in unserem Essen landen – in ganz bestimmter Form. Andere haben gar Sorge, dass ihnen Insekten unbemerkt untergejubelt werden. Die lässt sich ganz einfach nehmen. „Was als neuartiges Lebensmittel zugelassen ist, muss als Zutat auf der Zutatenliste erscheinen“, erklärt Daniela Krehl vom Verbraucherschutz Bayern im Gespräch mit FOCUS online. Die Europäische Union habe die Hausgrille wie andere Insekten vorher intensiv geprüft und hegt „anhand der vorliegenden Studien keine gesundheitlichen Bedenken“.

Krehl ergänzt: „Wir stehen Insekten grundsätzlich positiv gegenüber. Sie liefern viele wichtige Nährstoffe und sind proteinreich.“ Wichtig sei natürlich, dass für Allergiker ein Hinweis zu finden sei. Denn die Hausgrillen seien den Krustentieren sehr ähnlich, die zu den zwölf Hauptallergenen zählen. „Daher wäre es ein großes Problem, wenn es nicht richtig gekennzeichnet ist. Auch wer gegen Hausstaubmilben allergisch ist, sollte vorsichtig sein.“ Die Kennzeichnung ist in den aktuellen Verordnungen geregelt. Die Details dazu und was Sie zu den neu zugelassenen Insekten wissen müssen:

Zur Hausgrille: Was genehmigt die EU-Verordnung 2023/5 genau?

Die neue EU-Verordnung 2023/5 genehmigt teilweise entfettetes Pulver aus Acheta domesticus (Hausgrille) als neuartiges Lebensmittel– für fünf Jahre exklusiv für das Unternehmen Cricket One Co. Ltd (Sitz in Vietnam), das 2019 den Antrag hierzu gestellt hat.

Hier geht’s zur EU-Verordnung 2023/5 .

Die Hausgrille selbst – gefroren, getrocknet oder pulverförmig – ist bereits seit März 2022 zugelassen (Antragsteller: Fair Insects BV, Sitz in Niederlande).

In welchen Produkten kann die Hausgrille stecken?

Die Liste an genehmigten Verwendungen für das Pulver der Hausgrille ist lang. Sie ist zugelassen in

  • Mehrkornbrot und -brötchen,
  • Crackern und Brotstangen,
  • Getreideriegeln,
  • trockenen Vormischungen für Backwaren,
  • Keksen,
  • trockenen gefüllten und ungefüllten Erzeugnissen aus Teigwaren,
  • Soßen,
  • verarbeiteten Kartoffelerzeugnissen,
  • Gerichten auf Basis von Leguminosen und Gemüse,
  • Pizza,
  • Erzeugnissen aus Teigwaren,
  • Molkenpulver,
  • Fleischanalogen,
  • Suppen und Suppenkonzentraten oder -pulver,
  • Snacks auf Maismehlbasis,
  • bierähnlichen Getränken,
  • Schokoladenerzeugnissen,
  • Nüssen und Ölsaaten,
  • Snacks außer Chips sowie
  • Fleischzubereitungen.

Konkrete Produkte lassen sich für beide Speiseinsekten zum aktuellen Zeitpunkt noch nicht nennen.

Zum Getreideschimmelkäfer: Was genehmigt die EU-Verordnung 2023/58 genau?

Die Larven von Alphitobius diaperinus (Getreideschimmelkäfer) in gefrorener, pastenartiger, getrockneter und pulverisierter Form dürfen zunächst exklusiv für fünf Jahre von der Firma Ynsect NL B. V. (Sitz Niederlande) in den Verkehr gebracht werden.

Konkret heißt es: „Das neuartige Lebensmittel besteht aus ganzem Getreideschimmelkäfer in gefrorener, pastenartiger, getrockneter und pulverisierter Form. Der Begriff ‚Getreideschimmelkäfer‘ bezieht sich auf die Larvenform von Alphitobius diaperinus, einer Insektenart, die zur Familie der Tenebrionidae (Schwarzkäfer) gehört. Die ganzen Getreideschimmelkäfer sind für den menschlichen Verzehr bestimmt, es werden keine Teile entfernt.“

Der Verordnungstext weist zudem darauf hin: „Vor dem Abtöten der Insekten durch eine Hitzebehandlung ist eine Futterkarenz von mindestens 24 Stunden erforderlich, damit die Larven ihren Darminhalt abgeben können.“

Hier geht’s zur EU-Verordnung 2023/58 .

In welchen Produkten kann der Getreideschimmelkäfer stecken?

Das neuartige Lebensmittel kann folgenden Lebensmitteln zugesetzt werden:

  • Getreideriegel,
  • Brot und Brötchen,
  • verarbeitetem Getreide
  • Frühstückscerealien,
  • Porridge,
  • Vormischungen (trocken) für Backwaren,
  • getrockneten Erzeugnisse aus Teigwaren,
  • gefüllten Erzeugnisse aus Teigwaren,
  • Molkenpulver,
  • Suppen,
  • Gerichten auf Getreide-, Teigwarenbasis,
  • Gerichten auf Pizzabasis,
  • Nudeln,
  • Snacks außer Chips.

Wie erkenne ich die neuen Insekten in Produkten im Supermarkt?

Grille: Die Bezeichnung im Zutatenverzeichnis lautet „teilweise entfettetes Pulver aus Acheta domesticus (Hausgrille)“ .

Getreideschimmelkäfer: Die Bezeichnung im Zutatenverzeichnis heißt entweder, „gefrorene Larven/Paste aus Larven von Alphitobius diaperinus (Getreideschimmelkäfer)“ oder „getrocknete Larven/Pulver aus Larven von Alphitobius diaperinus (Getreideschimmelkäfer)“ .

Welche Insekten sind grundsätzlich im Essen erlaubt?

Insekten werden in der EU als neuartige Lebensmittel gesehen. Wollen Unternehmen solche verkaufen, stellen sie einen Novel-Food-Antrag. Die Europäische Kommission unterzieht diesen dann durch die Europäische Behörde für Lebensmittelsicherheit (EFSA) einer intensiven Sicherheitsprüfung.

Laut der Weltgesundheitsorganisation (WHO) gelten mehr als 2100 Insektenarten als essbar für den Menschen. Zwei von ihnen sind seit 2021 in der Europäischen Union als Nahrungsmittel zugelassen: der Mehlwurm und die Europäische Wanderheuschrecke. Nun kommen mit den neuen EU-Verordnungen die Hausgrille und der Getreideschimmelkäfer dazu.

Sind die Insekten gesund oder gefährlich?

Wer keine Allergien hat, kann die Insekten laut Verbraucherexpertin Krehl ohne Probleme ausprobieren. Denn sie liefern wertvolle Nährstoffe und Eiweiße. Allergiker dagegen sollten aufmerksam die Zutatenliste studieren.

Der Lebensmittelverband weist darauf hin, dass für beide Speiseinsekten der Hinweis erfolgen müsse, dass „diese Zutat bei Verbraucherinnen und Verbrauchern, die bekanntermaßen gegen Krebstiere und Erzeugnisse daraus sowie gegen Hausstaubmilben allergisch sind, allergische Reaktionen auslösen kann“. Dieser Hinweis muss – wenn auch nicht speziell hervorgehoben – in unmittelbarer Nähe der Zutatenliste angebracht werden. Die Nahrungsmittelfachleute betonen zudem, dass die Speiseinsekten extra gezüchtet werden, also unter kontrollierten Bedingungen mit speziellem Futter aufwachsen.

Ihre proteinreiche Nährstoffzusammensetzung :

  • Die Hausgrille liefert circa 68 Gramm Eiweiß pro 100 Gramm.
  • Der Getreideschimmelkäfer kommt auf circa 57 Gramm Eiweiß pro 100 Gramm.

Gefährlich könnte es für manche Menschen beim Bäcker oder im Restaurant werden.

Was ist aktuell problematisch?

Da die neuartigen Zutaten erst in den Markt kommen, haben sie noch nicht alle Allergiker auf dem Schirm. Krehl gibt daher zu bedenken, dass es aktuell bei loser Ware, also etwa Brot oder Brötchen beim Bäcker oder im Restaurant, problematisch sein könnte. Betroffene sollten daher nachfragen. Bäcker oder Gastronomen müssen auch die neu zugelassenen Insektenzutaten ausweisen.

Fazit:

Grundsätzlich gelten Nahrungsmittel mit Insektenanteilen als gesund und gleichzeitig als Essen der Zukunft. Die Verbraucherexpertin Krehl hofft, dass die Entwicklung in diese Richtung weitergeht. „Als protein- und nährstoffreiche Lebensmittel kann ich sie nur empfehlen“, sagt Krehl im Gespräch mit FOCUS online. „Es sind nachhaltige Lebensmittel, die etwa weniger CO2-Ausstoß und weniger Ausscheidungen produzieren.“ Allerdings gibt sie auch zu bedenken, dass noch sehr viele Fragen ungeklärt sind. Dazu zählen beispielsweise Regulation der Insektenfarmen, sodass gesichert ist, dass die hier gezüchteten Tiere nicht in die Umwelt gelangen oder Verordnungen dazu, womit die Grillen oder Heuschrecken gefüttert werden, bevor sie verarbeitet werden.

Surftipps:

Czy przemijanie jest złem – dwie książki o śmierci

Konrad

Najpierw o Zaprzeczaniu śmierci (tytuł oryginalny: The Denial of Death). Książka antropologa i psychoanalityka Ernesta Beckera. Becker w 1974 roku otrzymał za nią nagrodę Pulitzera. Jej centralna teza: w naszej podświadomości tkwi konflikt między instynktem przetrwania z jednej strony, a świadomością nieuchronności śmierci z drugiej. Konflikt ten generuje (nieuświadomiony często) lęk przed śmiercią. Podświadomość popycha nas więc ku rozwiązaniom tego konfliktu – prawdziwym lub złudnym. Ponieważ nie możemy unieśmiertelnić się biologicznie, próbujemy osiągnąć to w sferze “symbolicznej”. Zdaniem autora gros tego co robimy to właśnie takie starania – i nawet same cywilizacje są w istocie systemami, których celem jest umożliwić nam osiągnięcie wrażenia nieśmiertelności.

Continue reading “Czy przemijanie jest złem – dwie książki o śmierci”

Ach to życie

Teresa Rudolf

Na fali

A życie płynie
...a w nim i my, 
z innymi bliżej
z innymi dalej,
czasem zawiruje.

Mówi się:
"płyniemy 
na tej 
samej 
fali"...

...a tu

nagle ktoś 
już płynie  
na innej,
już z innymi,
na innym statku...

...i tak

pokrętne
prawa
wciąż
falują
naszą

rzekę,
zwaną
...ŻYCIEM.
Karuzela

Przychodzenie,
odchodzenie,
przepływy,
odpływy,
przyloty,
odloty.

Wzruszenie,
obojętność,
śmiech,
płacz,
radość,
smutek.

Miłość
nienawiść
pokój,
wojna, 
życie,
...śmierć.

Jaipur

Joasia Rubinroth

Über den Lebensentwurf Busfahrer*in in Indien

Als Busfahrer*in sitzt du dann so in der Kabine und neben dir ist ein großes weiches podestbett auf dem der Schaffner im Schneidersitz barfüßig mit dir sitzt und aufpasst wo Du hin fährst.


Auf dem Weg kannst du immer ganz genüsslich und ganz laut den Rotz hoch holen und aus dem Fenster rotzen.

Dann lässt du dir durch das Bus Fensterchen einen Tee reingeben trinkst ihn aus und wirfst das Becherchen aus dem Fenster

Und während der Fahrt rauchst du natürlich die ganze Zeit eine nach der anderen.

Und du fährst in einem wahnsinnigen Slalom deine 150 kmh weil du musst die ganze Zeit den Kühen, den Schweinen und den Hunden ausweichen; dabei siehst du auch noch 13 Kamele und musst nicht in den Zoo gehen.

Die Schweine die Kühe und die Hunde hatten nämlich keine Verkehrsschule und laufen die ganze Zeit einfach auf die Straße rauf.

Und da das ganze recht gefährlich ist hast du vorne in deinem Bus einen Gott.

Ab und zu kommt jemand rein und schmückt deinen Gott mit frischen Blüten (vielleicht ist es auch nur ein vorsichtiger Fahrgast der hofft zu überleben…).

Und wenn du dann in Jaipur heil angekommen bist gehst du in den Park und guckst Affen im Blumenbeet an.

Oder beim Eisessen zu…

Pracownia artysty

Ewa Maria Slaska

Patrick William Adam
(Scottish painter,1854 – 1929)
“Morning at workshop”,1912

Poranek w warsztacie? W warsztacie? Lekko błyszcząca podłoga, a więc wypastowana i nie zadeptana. Biały wykrochmalony obrus z mereżką. Róże w wazonie, róże za drzwiami do ogrodu. Niedbale przerzucona serweta i otwarta książka na krześle. Jak się przyjrzeć, to po lewej widać tylne strony dwóch blejtramów, a na komódce po prawej w wazonie stoją pędzle. Czyli słowo “warsztat” oznacza atlier artysty. To on sam, tylko on, pił tu poranną herbatę i być może jadł na śniadanie grzanki z marmoladą pomarańczową. Jest jedno krzesło, jedna filiżanka na stole. Czytał przy jedzeniu. Porzucił serwetę i książkę. Wyszedł.

Ten obraz nie daje mi spokoju. Pracownia artysty? Wyrastałam w domu z matką-artystką. Nie było białych błyszczących obrusów, srebrnego dzbanka do herbaty ani porcelanowych filiżanek. Rzeczywistość PRL-u w latach 40/50/60 była przaśna, ale fakt, że dom był pracownią artysty, pogłębiał wszystkie niedomogi.


Najpierw mama “cięła” czyli przenosiła wykonany uprzednio rysunek na deskę lub linoleum i wycinała go dłutami, które musiały być bardzo ostre, a prowadzić je trzeba było pewną ręką, bo inaczej linie rysunku były niechlujne. Potem trzeba było wypukłe części deski lub linolum pokryć bardzo dokładnie farbą (u mamy – najczęściej – czarną), delikatnie i równo przyłożyć cienki papier do farby, wygładzić każdy przylegający do farby kawałek papieru czymś bardzo gładkim (mama używała wygiętego kawałka wypolerowanej kości słoniowej), co pozwalało odbić farbę na papierze, a potem jeszcze delikatniej zdjąć papier z deski i położyć odbitkę na stole lub powiesić na sznurku, aby wyschła.
Tak wyglądało robienie odbitek z małych grafik, duże wymagały większej siły nacisku – prasy lub magla, aby jednak przewalcowany papier się nie darł trzeba było pokrywać go równiutko kawałkami grubego materiału i dociskać kawałkiem blachy. I dopiero taką “kanapkę” wprowadzało się delikatnie między dwa rozstawione na największą szerokość wałki magla. Wałki trzeba było skręcić z powrotem i dopiero wtedy przeprowadzić korbą całą konstrukcję na drugą stronę. I tak na przykład dziesięć razy albo pięćdziesiąt. W zależności od tego, ile odbitek trzeba było wyprodukować. Najczęściej były trzy odbitki z 20 albo i 30 grafik. To była ciężka wyrobnicza praca.


Grafiki bardzo często się nie udawały, papier się rwał lub załamywał, robiły się dziury, farba przesiąkała bądź przeciwnie – było jej za mało. Czasem dało się jakieś załamania wyprasować, a dziury zakleić, ale czasem odbitka szła do kosza na śmieci.


Czarna farba brudziła dłonie, meble, ubrania, dłonie brudziły twarz, talerze, książki. Odbitki leżały i wisiały wszędzie. Przyjaciele, którzy pomagali je wykonywać, byli w całym domu, musieli, jeść, pić, myć ręce, palili papierosy, słuchali głośno muzyki, spali, gdzie popadło. Ich brudne ręce pokrywały umywalkę, wannę, ściany szarymi zaciekami, farba była na talerzach, kubkach i sztućcach. Kot lub dwa koty szarpały nieudane odbitki (udane trzeba było starannie chronić), deptały po świeżej farbie i zostawiały ślady, gdzie popadło.

Leon Wyczółkowski
“Wiosna w Gościeradzu”
Około roku 1930

Przemek Masalski, zaprzyjaźniony psycholog, który był właśnie z wizytą (z żoną i córeczką) i któremu się poskarżyłam, że na obrazach, w tych pomieszczeniach, gdzie bądź co bądź żyją artyści, a więc stworzenia brudzące, jest tak czysto i estetycznie, a u nas, po kolacji, którą właśnie we czwórkę zjedliśmy, została góra odpadków i góra brudnych naczyń, powiedział, że taka właśnie jest różnica pomiędzy tym, co sobie idealistycznie wyobrażamy, a życiem.

No cóż, u nas tak…