A. M. Rosner
Wszystko jest zapisane
Roman Arbatov siedział w swoim wygodnym, wysokim fotelu i wertował życiorysy. Jeden, najbardziej obiecujący, opatrzony fotografią apetycznej brunetki, odłożył na bok. Praktycznie podjął już decyzję, zostały tylko formalności.
Szukał asystentki, czy jak nazwaliby to inni, sekretarki. Człowiek na jego stanowisku nie mógł poradzić sobie sam z nawałem pracy, o czym przekonał się boleśnie po odejściu ostatniej pomocy biurowej. Do tej pory nie opanował korespondencji z kontrahentami, miał problemy z obsługą faxu, a ekspres do kawy, na który wydał prawie tyle samo, co na siedmioletniego sedana, stanowił dla niego nieprzeniknioną zagadkę. Za każdym razem, kiedy miał ochotę na espresso, dostawał latte. Najwyraźniej maszyna wiedziała lepiej niż on, co powinien pić, a postępowanie zgodnie z instrukcją obsługi nie robiło na niej najmniejszego wrażenia.
– Chyba ta będzie najlepsza – powiedział do stojącego z tyłu mężczyzny.
– Powinna sobie poradzić, ale dla pewności zaproponuj jej okres próbny. Wolałbym kogoś starszego, z większym doświadczeniem, a ta jest bardzo młoda.
– Wyrobi się. Potrzebujemy poza tym kogoś, kto będzie wizytówką naszej firmy.
– Zgoda, zadzwoń do niej i zaproś na spotkanie, zobaczymy…
Rozmowę przerwało im chrząknięcie. Nie przypadkowe, lecz jedno z tych, które mają na celu zwrócenie na siebie czyjejś uwagi. Roman przez chwilę zastanawiał się czy nie zapomniał znowu o jakimś spotkaniu, tak jak dwa dni wcześniej, gdy jeden z japońskich biznesmanów czekał na niego ponad godzinę we włoskiej restauracji. Kosztowało go to intratny kontrakt i na samą myśl o podobnej wpadce, włosy stanęły mu na karku. Wspólnik do tej pory miał o to pretensje, a w ich sytuacji nie mogli pozwolić sobie na podobne sytuacje.
Młody człowiek, stojący po drugiej stronie biurka, nie wyglądał jednak na przedsiębiorcę ani inwestora. Nosił wyświechtane jeansy i spraną koszulkę, a w jego minie ani postawie nie było nic z zakłopotania. Emanował raczej butą i zawziętością. Roman nie przypominał sobie, żeby zatrudniał kogoś takiego. Jednak to nie jego mina czy samo pojawienie się zaskoczyło go najbardziej. Tym, co wywarło na Romanie największe wrażenie, był wygląd młodzieńca. Przez chwilę wydawało mu się, że ma przed sobą siebie samego sprzed kilku zaledwie lat.
– Przepraszam bardzo, ale musimy porozmawiać – odezwał się młodzieniec spoglądając raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę.
– Tak? A był pan umówiony? – Roman wiedział jak idiotycznie w zaistniałej sytuacji musiało to zabrzmieć, jednak obecność wspólnika zmusiła go do szybkiej, nie do końca przemyślanej, reakcji.
– Nie. Powiedzmy, że nie mogłem się umówić.
– Wie pan, to poważna firma, do nas nie przychodzi się z ulicy…
– Spokojnie Romuś, może pan ma nam coś ciekawego do zaproponowania. Jestem Eryk Szalski, a to mój wspólnik…
– Roman Arbatov, wiem jak się nazywacie – przerwał mu młodzieniec. – Miło mi was poznać, ale jeśli pozwolicie daruję sobie te wszystkie urocze wstępy i przejdę do sedna. Nie mam dużo czasu, poza tym chyba będzie najlepiej, jeśli prosto z mostu wyłożę całą sprawę. Wiem, że opracowaliście technologię podróży w czasie. Wiem, że rozkręcacie firmę i chcecie organizować komercyjne wycieczki w przeszłość…
– Kto cię przysłał?! Dla kogo pracujesz?! – fuknął Roman.
Wstał powoli, wspierając się o biurko. Przez głowę przewijały mu się nazwiska ewentualnych konkurentów i współpracowników, którzy mogli widzieć projekt Czaso-Przerzucacza i dać się podkupić.
Eryk splótł ramiona na piersi i spoglądając raz na gościa, raz na Romana, rzucił:
– To zaczyna być ciekawe. Mów, młody, dla kogo pracujesz i skąd to wiesz.
– Ty mnie przysłałeś, z roku 2039 – skłamał, wskazując skinieniem głowy Romana. Decyzję o podróży i spotkaniu z ojcem podjął sam, za jego plecami. Staruszek nie był w stanie logicznie myśleć, nie po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. On zaś był zdeterminowany i wiedział, że musi przekonać go do swoich racji. Jedynym, co miał po swojej stronie, był czas. Jeśli bowiem nie udałoby mu się tym razem, próbowałby jeszcze raz i jeszcze raz… do skutku. Mógł w końcu wracać do 2013 tyle razy, ile tylko chciał, jedynym warunkiem był bezpieczny powrót do przyszłości, w której jeszcze raz mógłby uruchomić maszynę.
Roman opadł na fotel. Próbował zebrać myśli. Choć pozornie wszystko wskazywało na zdradę, wygląd gościa nasuwał inne możliwości.
Jeśli projekt wypali – pomyślał, – firma osiągnie sukces, możliwe, że rozmawiam z własnym synem lub wnukiem, który postanowił odwiedzić mnie w przeszłości. Przecież o to w tym wszystkim chodzi. Tak, istne szaleństwo, ale maszyna zadziała. Projekt jest sprawdzony, przetestowany. Odwaliłem kawał dobrej roboty.
– Nie możesz tego zrobić – wypalił nagle młodzieniec, wytrącając go z samozachwytu. – Najlepiej by było, gdybyś nigdy nie zbudował tej cholernej maszyny, ale jeśli już musisz to zrobić, zadbaj o bezpieczeństwo nasze i czaso-turystów.
– Czaso-turyści – powtórzył pod nosem. Spodobała mu się ta nazwa, postanowił wykorzystać ją w czasie wieczornej rozmowy z potencjalnym inwestorem.
– Tak, czaso-turyści. Wiesz o czym mówię. Nie możesz…
– Poczekaj… Po pierwsze nie stój tak nade mną, tylko łaskawie usiądź. Po drugie spójrz mi w oczy i powiedz jeszcze raz, że przybywasz z przyszłości. Wyglądasz jak ja, do tego mam wrażenie, że wiesz o czym mówisz, ale to dość nietypowa sytuacja. Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz, że ktoś cię nie wynajął, żebyś przyszedł i opóźniał start projektu, dając jednocześnie czas konkurencji?
– Spodziewałem się, że mi nie uwierzysz. Jestem na to przygotowany.
Eryk przysiadł na parapecie i posyłając wspólnikowi uśmiech rzucił:
– Miło mi to słyszeć, prawda? Pewnie poznamy numer najbliższego lotka, albo dowiemy się kto wygra kolejny mundial.
Siadając młodzieniec powiódł wzrokiem po biurze, choć zdawało się, że najbardziej zainteresował go widok rozciągający się na zewnątrz budynku. Roman odniósł wrażenie, że sporo dziejących się za nim rzeczy było dla przybysza niezrozumiałych. Przyszłość, o której mówił, nie mogła być odległa, ale przy dzisiejszym tempie rozwoju technologii, w jego czasach mogło nie być już samochodów czy starego budownictwa.
– Jesteś moim synem? – spytał w końcu.
– Tak. Powiedziałeś mi, że mam przenieść się do tego właśnie dnia i przekazać ci, że…
– Jeśli się, jak to powiedziałeś, przeniosłeś, podróże w czasie są możliwe, a projekt maszyny jest dobry! Wszystko zadziała tak, jak powinno.
Zerknął na Eryka, który delikatnie skinął głową. Nigdy nie był gadatliwy ani wylewny, choć Roman wolałby usłyszeć od niego choć słowo wsparcia.
– Jest dobry – przyznał młodzieniec. – Zbudowałeś maszynę jako pierwszy, choć od 2034 masz silną konkurencję. To oni donieśli do Izby Kontroli Zaburzeń Czasu o tych wszystkich wpadkach z ochroną i braku kontroli czaso-turystów. Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
– Zaburzenia czasu? Przerzucacz nie może nic takiego powodować.
– Może – odparł spokojnym głosem. – Problem polega na nieszczelnym systemie kontroli czaso-turystów, przekupności pracowników działu ochrony i rutyniarstwie. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem, nic złego się nie działo, ale w pewnym momencie, kiedy czaso-turystyka stała się popularna, straciłeś nad tym kontrolę.
– To nie może stać się masowe! Maszyna wymaga zbyt wiele energii, to nieopłacalne! – Znów rzucił spojrzenie Erykowi, licząc na to, że jako autor planu zasilania raczy się odezwać. Ten jednak słuchał w skupieniu słów gościa i tym razem nawet nie kiwnął głową.
– W pierwotnej wersji może i nie, ale po ulepszeniach, dodaniu nowego systemu zasilającego, podłączeniu silniejszej turbiny i ulepszeniu systemu chłodzącego – młodzieniec wyliczał odginając kolejne palce – wszystko okazało się całkiem tanie. Na podróże nie stać wszystkich, ale nawet członkowie klasy średniej mogą pozwolić sobie na czaso-turystykę. Właśnie na tym polega cały problemem. Dopóki pozwolić sobie mogli na to tylko bogacze, wszystko odbywało się zgodnie z procedurami. Pierwsze raporty o problemach pojawiły się dopiero po obniżce cen. Podróż w prezencie ślubnym, na komunię, z okazji rocznicy… za dużo tego po prostu, zbyt wielu chętnych i za mało pracowników.
– Silniejsza turbina – mruknął pod nosem Eryk. Rozmowa schodziła na najbardziej interesujący dla niego temat. Wyjął z kieszeni marynarki długopis i zaczął notować coś na kartce porwanej z biurka Romana. Choć wyglądał, jakby zatracił się w obliczeniach, jego wspólnik wiedział, że słuchał dalej i nie należało spodziewać się z jego strony żadnych pytań. Przynajmniej na razie. To on musiał prowadzić rozmowę, jak zawsze.
– Jakie znowu, jak to nazywasz, raporty? Przecież udostępnienie takiej możliwości wszystkim ludziom to coś wspaniałego! Właśnie to, tak naprawdę, chcę osiągnąć!
Młodzieniec westchnął ciężko widząc upór swojego przyszłego ojca. Po chwili podjął spokojnym, nieco monotonnym głosem:
– Nie możesz pozwolić im wybierać sobie dowolnego miejsca i czasu, do którego chcą się przenieść i pozwalać robić tego, na co tylko mają ochotę. Wszystko, co wydarza się w przeszłości ma wpływ na przyszłość. Jeśli już musicie rozkręcać ten cały przeklęty interes zróbcie to tak, żeby mogli oglądać to, co ich interesuje, ale nie pozwalajcie im ingerować w przeszłość. Odkąd wycieczki stały się tak popularne, ludzie zaczęli przemycać różne rzeczy, spotykać się z ludźmi z przeszłości…
– Ależ przeszłość jest czymś niezmiennym, nie da się na nią wpłynąć. Mam ekspertyzy, które to potwierdzają. Prowadziliśmy badania dotyczące tego zagadnienia. Właśnie na tym polega geniusz naszego interesu. Wszystko jest już zapisane, ich podróże i to co robią w przeszłości też. Nasze życie idzie zgodnie z wielkim, tajemniczym planem – opowiadał, choć jego gość wyglądał, jakby słyszał to już wielokrotnie, – a ja tylko zgarniam kasę za coś, co i tak jest jego częścią. Dlatego nie interesuje mnie, że coś tam ze sobą zabierają. Chcą porobić zdjęcia, to niech je sobie robią. Jeśli zabierają aparat, to tak było zapisane w tym całym planie.
– Aparaty to nic, zdjęcia robili od zawsze, tak samo jak filmy. Próbowali też przywozić do naszych czasów jakieś przedmioty, ale nie możesz pozwolić im zabierać wszystkiego, co chcą przewozić. I to niezależnie od tego, czy wwożą to w przeszłość, czy przywożą do swoich czasów.
– Zrozum, historia, cała nasza historia, jest już napisana. Przeszłość i przyszłość są niezmienne. To, że podejmujemy jakiekolwiek decyzje, to tylko złudzenie. Postępujemy zgodnie z wielkim planem, który od dawna jest już ustalony. Oglądanie tego, co było wcześniej, nic nie zmieni. Co więcej, nawet jeśli ktoś przedostanie się do przyszłości i sprawdzi numery lotka z najbliższej kumulacji, a potem ją zgarnie, nijak nie zachwieje rzeczywistością. Wygrana jest zapisana, tak jak sama podróż i podejrzenie magicznych cyferek. Wszystko jest już zapisane. Wydałem fortunę na badania, które to potwierdzają, poświęciłem temu ostatnich kilka lat. Jestem pewien, że właśnie tak to wygląda. Podróże są bezpieczne.
– Nie są…
– Są. Wiesz, że w czasie bitwy pod Grunwaldem zaobserwowano na niebie dziwny, jasny obiekt? Jak myślisz, co to było?
– Co? – mruknął młodzieniec, który najwyraźniej nie miał pojęcia nie tylko o tajemniczej obserwacji, ale i o całej bitwie.
– To był ślad po podróżnych, po czaso-turystach jak ich nazwałeś. Wiadomo o tym, choć ta podróż jeszcze się nie wydarzyła. A taki Nostradamus? Myślisz, że wiedział to wszystko, bo był jasnowidzem? Nie, ktoś mu to wszystko opowiedział, pewnie po to, żeby zmienić przyszłość. Facet przepowiedział drugą wojnę światową, wynalezienie dynamitu i broni jądrowej, a nawet to, że będziemy mieszkać w domach ze szkła. Czy cokolwiek to zmieniło? Nie… – Odpowiedział sam sobie.
– Nie rozumiesz… – Sróbował mu przerwać. Bezskutecznie. Roman wierzył w to, co mówił. Należał do ludzi upartych i niechętnie zmieniających poglądy.
– To ty nie rozumiesz. Alchemicy oszukiwali królów używając sztuczek, których dziś uczy się na lekcjach chemii, w szkole podstawowej. Pewnie ktoś sprzedał im te sztuczki w czasie jednej z wycieczek. Czy uzyskali dzięki temu złoto z niczego? Odkryli tajemnicę nieśmiertelności? Nie. Nic takiego się nie stało. Ich prace są udokumentowane, można to sprawdzić. Fakt, niektóre z tych dokumentów są dziwne, ale wiadomo o pokazach i trickach, którymi omotywali władców. Nikt poza nimi nie wiedział co się dzieje, a dziś każdy może się tak bawić. To, że ktoś powiedział im, że osolona woda wrze w niższej temperaturze niż nieosolona, nie zniszczyło świata. Tak samo jak to, że zaczęli stosować naczynia z podwójnym dnem, czy barwić wodę jakimiś odczynnikami.
– Mylisz się. Nic z tego nie jest dowodem na niezmienność rzeczywistości.
– Rzeczywistość?
Zaaferowani rozmową mężczyźni nie zwracali uwagi na Eryka, który nie tylko przestał notować, ale od dłuższej chwili przysłuchiwał się im z uśmiechem na twarzy.
– Roman ma rację – powiedział w końcu – mówiąc, że istnieje taki plan. Wszystko co się dzieje, wszystko czego doświadczasz, jest jego częścią. Nieważne co ani jak, ważne jest tylko to, do czego nas to doprowadzi. Ten cel, punkt do którego zmierzamy, on jest określony i wiadomy. To, jaką drogą do niego dojdziemy, to tylko nieistotny szczegół. Ważne jest to, żeby go osiągnąć.
– Są dowody na to, że wszystko jest z góry ukartowane. Nic nie możemy zmienić, a co za tym idzie, podróże w czasie są bezpieczne – dokończył Roman zadowolony z tego, że Eryk w końcu raczył zabrać głos, a jednocześnie przestraszony tym, że znowu może dojść między nimi do spięcia na temat konstrukcji czasu. Wolał dyskutować z nim na ten temat w cztery oczy, najlepiej nad szklaneczką whiskey.
Młodzieniec spojrzał na przyszłego króla czaso-turystyki z politowaniem. Spodziewał się, że zadanie okaże się ciężkie, ale nie przewidział aż takiego uporu. Ojciec, którego znał, był znacznie rozsądniejszy i uważniejszy. Może lata doświadczeń z podróżami w czasie czegoś go nauczyły, a może była to kwestia dojrzałości.
Eryka znał od zawsze, ale dla niego był przyjacielem rodziny i współpracownikiem ojca. Wujkiem Erykiem, z którym nie rozmawia się o teorii podróży w czasie, tylko gada o dziewczynach, chodzi się po górach czy jeździ na koncerty. Facetem, który bezbłędnie rozstawiał namiot, miał prywatny samolot i od lat nie mógł zdać końcowego egzaminu koniecznego do wyrobienia licencji pilota.
– Twoja teraźniejszość może jeszcze być niezmieniona, ale ja żyję w tej, która została zdeformowana przez wybryki czaso-turystów – powiedział młodzieniec. Postanowił wyciągnąć asa z rękawa i, jak miał nadzieję, przedstawić rozmówcom skutki ich lekkomyślności. – Opowiem wam kilka rzeczy o moim świecie, sami zdecydujecie, czy rzeczywiście nic się nie zmieniło.
Nie doczekał się odpowiedzi. Roman zaszczycił go tylko lekkim skinieniem głowy. Protekcjonalny uśmiech, którego nienawidził całe życie, nie schodził z jego twarzy.
– Przeniosłem się tu z czasu, w którym przejąłem firmę. Przeczytałem raporty z wypraw, które nie poszły zgodnie z planem. Nie wiedziałem wcześniej, że cokolwiek jest nie tak, ponieważ moja rzeczywistość zmienia się i dostosowuje do każdej ingerencji w przeszłość. Dla mnie skutki tych wybryków są czymś, co po prostu się wydarzyło, o czym uczono mnie w szkole.
Młodzieniec musiał być jego synem, ten upór był dziedziczny. Roman dobrze o tym wiedział, to z jego powodu nie rozmawiał z własnym ojcem już ponad dziesięć lat.
– Mówię ci przecież, że to niemożliwe – wtrącił znużonym głosem.– Nie rób już takiej zniecierpliwionej miny, mów dalej. Co niby takiego twoim zdaniem, jak to nazywasz, zmieniłem?
Młodzieniec wyciągnął z kieszeni kawałek papieru i podpierając się zapisanymi na nim informacjami, powiedział:
– W 2028 roku wysłałeś w przeszłość człowieka do Londynu. Dał łapówkę kontrolerowi, a ten pozwolił mu wejść do maszyny z taką małą, podręczną gaśnicą. Mówi ci coś rok 1666? Mnie nic, bo w mojej rzeczywistości nic się tam nie wydarzyło. Pewnie ta gaśnica odegrała jakąś rolę, bo wrócił z opróżnioną. Nie mogłem znaleźć nic niezwykłego w historii tego miasteczka, bo i kto zajmowałby się badaniem jego przeszłości, skoro stolicę Imperium Walijskiego przeniesiono do Aberdeen w trzynastym wieku, a w szesnastym do Awinionu? Niemniej informacja o gaśnicy była jedną z najwcześniejszych, które wydały mi się istotne.
– Imperium Walijskie?
– No tak, tak się to nazywało. Jestem noga z historii, ale tyle jeszcze wiem. Drugim, moim zdaniem dość poważnym incydentem, był ten z 2030 roku. Jeden z czaso-turystów przemycił taką małą, składaną mapę.
– A co w tym złego? – wtrącił Eryk.
– W przemycie nic, poza tym, że to złamanie protokołu bezpieczeństwa. Problemem jest to, że wedle raportu sprzedał ją Hiszpanowi, Ernesto Vellonowi. W raporcie nie ma o tym słowa, ale uważam, że to nie przypadek, że w kilka lat po kupieniu mapy od naszego klienta Vellon przeprawił się przez Atlantyk i, jak podają podręczniki, odkrył nowe ziemie.
– A co z Kolumbem? To on odkrył Amerykę…
Roman spojrzał zaskoczony na wspólnika, lecz ten najwyraźniej postanowił dać gościowi dokończyć to, co miał do powiedzenia. Chłopak zamilkł na chwilę, przenosząc wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. Po chwili przerwał ciszę:
– Z kim? Kolumbem? Pierwsze słyszę… A tej całej Ameryki też nie znam. Nowe ziemie nazwano na cześć odkrywcy Vellonią, ale to była jedna wielka pomyłka.
– Dlaczego?
– Jak to dlaczego? Nie wiesz o czym mówię? Jeśli tak, to znaczy, że ta mapa rzeczywiście mogła coś zmienić…
– Mów po prostu dlaczego uważasz, że to była pomyłka – wtrącił znów Eryk, bardziej zainteresowany historiami młodzieńca, niż jego dociekaniami o powodach zmian w jej biegu.
– Dlatego, że miejscowi, Tahuantinsuyu – rzucił z obrzydzeniem, – okazali się groźniejsi od Walijczyków i Seleucydów razem wziętych! Vellon wrócił, choć większość jego armii wybito na miejscu. Potem był odwet, drugi, trzeci… Nie dość, że nasi bronili się marnymi muszkietami, a tamci mieli broń maszynową, to jeszcze łupili nasze miasta przez następne dwieście lat. Łapali niewolników i wywozili na te swoje plantacje. Do tej pory stosunki między kontynentami są napięte, ale przynajmniej Tahuantinsuyu ograniczają się teraz wyłącznie do łupienia naszych statków.
Roman odwrócił się na krześle i posłał Erykowi pytające spojrzenie. Jego syn zawiesił na chwilę głos, spodziewając się pytań lub protestów. Podejrzewał, że niedopatrzenia o których mówiły raporty wpłynęły jakoś na historię, nie wiedział tylko jak bardzo, ani jak wyglądała ta jej wersja, którą znali mężczyźni.
– Mówię tylko, co znalazłem w twoich papierach. Podejrzewam, że ta mapa jakoś zmieniła rzeczywistość. Nie wiem czy to Vellon powinien tam płynąć, czy nazwano te ziemie tak, jak powinny się nazywać, czy może przez tę mapę wylądował nie w tym miejscu, w którym powinien. Wiem za to, że ta wyprawa rozpoczęła wojnę, w której zginęły miliony. Do tego w tym samym tygodniu, w którym tamten facet przemycił mapę, jakaś kobieta przeniosła się w lata sześćdziesiąte zeszłego stulecia. Okazało się, że też jakimś cudem przeniosła ze sobą odtwarzacz muzyki i spotkała się z jakimś producentem czy przedstawicielem wytwórni płytowej. Rozmawiała z nim o, jak sama potem powiedziała – znów zerknął w notatki – niebezpieczeństwie związanym z muzyką gitarową. Twierdziła, że to przywołuje jakieś demony, że zagraża życiu słuchaczy, powoduje choroby. Dziwnym trafem kilka miesięcy po jej wizycie zakazano tych instrumentów. Teraz wytwarza się je w nielegalnych pracowniach lutniczych, a grywa tylko w podziemiu. Jak do tej pory nikt nie zachorował, ale prawo obowiązuje już tak długo, że nie ma szans na jego zniesienie. Za posiadanie gitary grozi dożywocie, za wytwarzanie kara śmierci. Zupełnie, jakby to był jakiś alkohol czy coś takiego…
– Alkohol?
– Tak. No przecież za posiadanie tego świństwa grozi do dwudziestu lat, a za pędzenie kulka w łeb. Nie mówcie mi, że w waszej rzeczywistości jest inaczej.
– W mojej rzeczywistości, jak to nazwałeś, alkohol jest powszechnie dostępny. – Roman cedził słowa, jakby jednocześnie mówił i starał się zrozumieć to, co przed chwilą usłyszał. – Jest nawet w kosmetykach i chemii domowej. Można go kupić wszędzie i pić ile się chce. Gorzej z prowadzeniem samochodów po kielichu, ale nawet za to nie grozi nic więcej niż kilka miesięcy i parę punktów karnych.
– W takim razie na te przepisy też ktoś musiał wpłynąć. Mnie uczono, że tej śmiertelnie niebezpiecznej używki zakazano pod koniec dziewiętnastego wieku. Nieważne zresztą, znacznie gorsza była sprawa sprzed miesiąca i mam dziwne wrażenie, że znajdę gdzieś w archiwach notatki dotyczące tego całego incydentu z dinozaurem. Potrzebuję tylko więcej czasu, ale jakkolwiek dziwnie to brzmi, zaczyna mi go brakować.
– Jakiego znowu, jak to nazwałeś, incydentu z dinozaurem?
– Jakiś miesiąc temu taka nieduża jaszczurka zabiła kilkadziesiąt osób w stolicy Imperium Silezianum, Oslo. Jest tam jedno z przedstawicielstw naszej firmy. Okazało się, że system nie wykrył uśpionego zwierzęcia schowanego w plecaku czaso-turysty. Facet koniecznie chciał zobaczyć świat z okresu kredy, sprawa była bardzo głośna, bo pierwszy raz organizowaliśmy wycieczkę w tak odległą przeszłość. Początkowo wyglądało na to, że wszystko poszło dobrze, ale kiedy ludzie z ministerstwa zaczęli go przesłuchiwać, przyznał, że przemycił tego gada.
Młodzieniec sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej złożony w kostkę, przezroczysty materiał. Rozkładał go, aż do chwili osiągnięcia rozmiaru strony gazetowej, po czym podał Romanowi.
Eryk przysunął się bliżej i wraz z przyjacielem zaczął oglądać gadżet. Choć dziwny papier prawie nic nie ważył, najwyraźniej był czymś w rodzaju elektronicznego papieru. Gdy patrzyli nań z jednej strony, widzieli artykuł o ataku dziwnego stworzenia, po drugiej jednak materiał był w pełni transparentny.
Roman obracał go w rękach, starając się skoncentrować nie na tym, co o niedoróbkach systemu mówił jego syn, lecz na tym, czy rzeczywiście historia mogła się zmieniać. Z tego co wiedział, takie sytuacje nie powinny się zdarzać, najwyraźniej pojawienie się gada też było zapisane w wielkim planie. Miał przecież ekspertyzy. I to całkiem kosztowne.
– Podejrzewam, że niedługo i tak zamkną cały interes, ciebie wsadzą na długie lata do więzienia, Eryka pewnie też, a ja będę do końca życia tyrał na odszkodowania – rzucił młodzieniec. – Dlatego proszę, zrezygnujcie z tego projektu, albo wprowadźcie zaostrzone normy bezpieczeństwa. Zrujnujecie nie tylko moje przyszłe życie, ale i swoje. Ta maszyna to wielka odpowiedzialność, chyba zbyt wielka…
Przedsiębiorca przez chwilę milczał. Wiedział, że Eryk, tak samo jak on, zastanawiał się jak wyprowadzić z błędu dziwnego gościa. W końcu przemówił, siląc się na ton, jakim (jak podejrzewał), mógł mówić do swojego przyszłego syna w czasach, kiedy ten był dzieckiem:
– Jestem ci wdzięczny za te wszystkie historie i za to, że się tu zjawiłeś. Zaufaj mi i uwierz, że przeszłość i przyszłość jest już zapisana. Nie można ich zmienić. To, że tu jesteś, też zapisano. Uważasz, że przyszedłeś ostrzec mnie przed błędami i uczulić na wzmocnienie systemu zabezpieczeń. Wprowadzę te zmiany, bo tak najwyraźniej zapisano, a dzięki temu albo ty będziesz dorastać w takim samym świecie, w jakim żyję ja, albo przekonamy się, że te „zmiany” też są zapisane. Pamiętaj tylko, że nie ty na mnie wpływasz, obaj podlegamy temu, co już jest zapisane i zatwierdzone. Jesteśmy częścią wielkiego planu i choć możesz mieć wrażenie, że coś zmieniasz, w rzeczywistości tylko go realizujesz.
– Nie. Nie ma żadnego planu. Sam mi powiedziałeś, że się myliłeś – mruknął mając nadzieję, że pozbawiony doświadczeń wychowawczych ojciec nie zorientuje się, że kłamał. – Każda decyzja, każda akcja, niesie ze sobą zmianę.
– Cholernie jesteś uparty, młody – wtrącił Eryk. – Sam prowadziłem badania, z których jasno wynika, że nie tylko istnieje taki plan, ale dodatkowo wszystko, co się dzieje, ma na celu tylko i wyłącznie doprowadzenie do jego realizacji. Zastanów się choćby nad ewolucją. Małpy nie zaczęły w pewnym momencie chodzić z wyprostowanymi plecami dlatego, że miały takie widzimisię, ani dlatego, że pozwalało im to lepiej rozglądać się po okolicy. Miały stać się ludźmi, a to mogły osiągnąć tylko poprzez nauczenie się wyrabiania narzędzi. Nie da się ich wytwarzać ani używać, kiedy ręce służą do unoszenia ciężaru ciała. W planie zapisano, że ma tak być. To on wyznaczył cel, do którego ewolucja doprowadziła te małpiszony. Tak samo jak cel, do którego my teraz zmierzamy. Plan istnieje, wszyscy jesteśmy jego częścią i przybliżamy się do jego wypełnienia każdego dnia. Przeszłość jest zamknięta, wydarzyła się już i zrobiła to w konkretny sposób, narzucony przez plan. Tylko on się liczy, a nie sposób, w jaki dojdzie do jego realizacji.
Chłopak czuł się, jakby walił głową w mur. Próbując zebrać myśli, sięgnął po odłożony wcześniej na bok życiorys kandydatki na sekretarkę. Uśmiechnął się na widok znajdującego się u góry podania zdjęcia.
– Co cię tak rozbawiło?
– Nic. To podanie mamy. Zatrudnisz ją jako sekretarkę, zakochasz się i… zmienisz zasady bezpieczeństwa, mam nadzieję.
– Pokaż mi to.
Młodzieniec podał ojcu życiorys i zerknął na zegarek. Zsynchronizował go wcześniej z maszyną, dzięki czemu wiedział, że zostało mu niecałe piętnaście minut. Miał coraz mniej czasu i praktycznie żadnej pewności, że cokolwiek wskórał. Ojciec był uparty i przekonać go do czegokolwiek mogłaby chyba tylko rozmowa z samym sobą – starszym, mądrzejszym i bardziej doświadczonym. Problem polegał na tym, że nie chciał przenosić się do przeszłości i niczego sobie tłumaczyć. Zasłaniał się tym, że jeśli nie pamiętał takiego spotkania, nigdy nie miało miejsca, co za tym idzie nie było zapisane w żadnym planie i nie powinno się wydarzyć.
Zastanawiał się czy Eryk – ten którego znał całe życie, nie ten zarozumiały i pewny siebie facet z przeszłości – nie byłby skłonny porozmawiać z samym sobą albo z jego ojcem. Wcześniej przekonywanie go do tego nie przyszło mu nawet do głowy, teraz wydawało się całkiem kuszącym rozwiązaniem.
Z zamyślenia wyrwał go warkot maszyny, stojącej z boku biurka ojca.
– Co ty robisz?!
– Mówiłem ci już, wszystko jest zapisane – odpowiedział Roman, wsuwając życiorys swojej przyszłej żony do niszczarki. Patrzył na powoli znikającą i zmieniającą się w równe, wąskie paseczki makulatury kartkę. – To też nic nie zmieni. Urodziłeś się, jesteś jej i moim synem i będzie tak, nawet jeśli zniszczę jej podanie. I tak się spotkamy, tylko w innych okolicznościach niż miałem nadzieję. Nie zadzwonię do niej, nie zaproponuję tej pracy, ale i tak wszystko potoczy się dokładnie w taki sposób, w jaki to zapisano. Rozumiesz?
Podniósł wzrok, lecz fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedział jego niespodziewany gość, był pusty.
– Gdzie on…
– Nawet się nie pożegnał, gnojek jeden – fuknął Eryk. – Maszyna ma programator pozwalający wrócić do niej po upływie określonego czasu. Pewnie ustawił ten mechanizm i zapomniał sprawdzić ile czasu mu zostało.
– Dziwne spotkanie.
– Od razu dziwne… Przynajmniej wiesz, że będziesz miał zaradnego i samodzielnego synka. Zadbaj tylko o jego edukację, bo coś mi się wydaje, że ma problemy z rozumieniem podstaw konstrukcji czasu. Wyślij go na kółko fizyczne, albo zafunduj dodatkowe lekcje. Poza tym, jeśli sam się przyznaje, że jest noga z historii…
– Wyślę go do ciebie na korepetycje – odpowiedział. – Swoją drogą nieźle zmyślał z tymi zmianami. Ma chłopak wyobraźnię.
– Czy ja wiem… tak naprawdę to, czy zmieniamy przeszłość czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. To, co było się nie liczy, ważny jest tylko plan i jego realizacja. Może rzeczywiście jest kilka ścieżek, którymi można do niego dojść, a nie tylko jedna, jak zakładaliśmy. Nie ważne, kto odkrył Amerykę i jak ją nazwano, ważne jest tylko to, że została odkryta.
– Czyli co? Będziemy musieli powtórzyć badania? Wiesz ile kosztowały, sponsorzy drugi raz nie dadzą na to kasy.
– Nie. Nie ma powodu, żeby cokolwiek badać. Co ma być, to będzie, a to co było nie jest istotne. To tylko historia, jaka by nie była i tak osiągniemy cel.
Roman nie miał pewności, czy Eryk miał rację. Choć opowieści jego przyszłego syna brzmiały niedorzecznie, zaintrygowały go na tyle, by sprawdzić nie tylko wyniki ekspertyz, ale na własną rękę przeprowadzić dodatkowe.
– Wezmę to na kilka dni, jeśli nie masz nic przeciwko – powiedział nagle Eryk zgarniając z biurka gadżet, o zabraniu którego zapomniał ich gość. – Może uda mi się rozpracować technologię, na jakiej to oparto. Warto by to opatentować zanim ktoś inny to zrobi.
– Bierz, bierz. Na pewno da się na tym zarobić, a na nadmiar kasy akurat nie możemy narzekać – odpowiedział wybudzając komputer ze stanu uśpienia. Otworzył skrzynkę pocztową i przeszedł do odpowiedzi, które nadsyłały kandydatki na sekretarkę.
Eryk, stojąc już przy drzwiach gabinetu, odwrócił się i spytał po chwili namysłu:
– Zadzwonisz do niej?
– Zastanawiałem się nad tym. Ekspertyzy są kosztowne, a dzięki tej wizycie mogę zrobić bardzo tanie badania. Jeśli zadzwonię do jego matki… jego przyszłej matki – poprawił się – postąpię zgodnie z planem, jeśli zadzwonię do jakiejś innej, plan będzie musiał dostosować się do mojego zachowania. Możemy sprawdzić, czy rzeczywiście dam radę zmienić przyszłość…
– Sprytnie, ale jest coś, o czymś zapomniałeś. Ta brunetka była najlepsza, zna języki, ma doświadczenie i coś mi podpowiada, że okiełzna ekspres. Zadzwoń do niej, nie mamy czasu na to, żeby dawać szansę dziewczynie bez doświadczenia.
Roman przejrzał jeszcze raz zgłoszenia, po czym wybrał numer dziewczyny, która miała być matką jego przyszłego syna.
Pieprzyć wielki plan – pomyślał. – Ona rzeczywiście nadaje się bardziej, niż pozostałe. Lepiej nie ryzykować i zatrudnić od razu kogoś, kto spełnia nasze wymogi.
To niestety ostatnie opowiadanie uratowane ze strony http://www.johnnydrake.pl. Szkoda. Ale niestety nie możemy w nieskończoność korzystać z tych zasobów wspaniałych piracko-fantastycznych opowieści – strona została już zlikwidowana. Ale szukajcie. A.M.Rosner wydaje książki…