Wspomnienia o Maryli (13)

Magdalena Ciechomska

Przywołując w pamięci moje rozmowy z Marylą uświadamiam sobie, że większość z nich pozostała niedokończona. Pewnie dlatego, że choć miałyśmy w pewnych sprawach podobne poglądy, to nie zawsze się zgadzałyśmy. Czasami miałam wrażenie, jakby Maryla była tym zaskoczona. Dotyczyło to zwłaszcza tematów kobiecych i feministycznych. Powracał w naszych rozmowach problem aborcji, najtrudniejszy pod względem etycznym. Zasadniczo obie byłyśmy za prawem do wyboru. Jednak, gdy temat zaczynałyśmy – mówiąc językiem młodzieży – rozkminiać, ujawniały się różnice w poglądach. Pamiętam, że jeszcze przed narodzeniem Jaśka, w czasach, gdy pod wpływem Maryli analizowałam z feministycznego punktu widzenia literacki wizerunek kobiety i matki w polskiej literaturze, zwróciłam uwagę na motywy łączące stale macierzyństwo z cierpieniem. Czułam wówczas głęboki sprzeciw wobec takiego wzorca kulturowego, wiedząc oczywiście o tym, w jaki sposób jego geneza wiąże się z tematem martyrologii i mesjanizmu narodowego. Później, gdy ujawniła się niepełnosprawność naszego syna (a stało się to między trzecim a piątym rokiem jego życia), temat, który traktowałam w kategoriach czysto symbolicznych, wrócił do mnie w wymiarze realnego, życiowego doświadczenia, pozbawionego wszelkich kontekstów historycznych i kulturowych. Bo oczywiście fakt, że moje dziecko jest niepełnosprawne stanowi rodzaj cierpienia. Jednak nie przekreśla ono ani miłości macierzyńskiej (rodzicielskiej), ani nie unieszczęśliwia. Jak powiedziała Iwona Hartwich, przywódczyni protestu rodziców i opiekunów niepełnosprawnych dzieci: „Nasze dzieci nie są dla nas problemem…”

Wciąż niepokoi mnie pytanie, czy w związku z prawem kobiety do wyboru, prawo do życia osoby z niepełnosprawnością nie staje się ambiwalentne? Ten rodzaj pytań stawiałam Maryli, która miała tu od razu obraz naszego syna a swojego bratanka. I nie znajdowała, bo nie mogła znaleźć, gotowych odpowiedzi. Np. kiedy zapytałam ją, co sądzi o postawach, jakie pojawiły się we Francji, gdy niektóre media pokazywały uśmiechnięte, szczęśliwe dzieci z zespołem Downa i ich szczęśliwych rodziców. To wywołało sprzeciw działaczy „pro choice”, bo, rzekomo, mogło wzbudzać poczucie winy u kobiet, które zdecydowały się na aborcję. Maryla, po namyśle, zgodziła się ze mną, że było to ze strony organizacji „pro choice” zdecydowanie zbyt daleko posunięte działanie propagandowe.

Gdy się ma w rodzinie niepełnosprawne dziecko, zwłaszcza, gdy się jest jego rodzicem, ale także wtedy, gdy po prostu obserwuje się z bliska jego rozwój, jasne staje się pytanie o zależność między wolnością a powinnością. Pojawia się cały szereg pytań, na które nie zawsze wystarcza odpowiedź z perspektywy rodzicielskiej, matczynej miłości. Maryla mogła oglądać nas, rodziców w różnych sytuacjach. Wtedy, gdy dawaliśmy sobie radę i wówczas, gdy doświadczaliśmy całkowitej bezradności. Także wtedy, gdy popełnialiśmy błędy, gdy traciliśmy siły i cierpliwość. Gdy doświadczaliśmy bycia rodzicami niedoskonałymi. Jestem głęboko przekonana o tym, że te doświadczenia były bardzo ważne dla niej, właśnie jako feministki.

Maryla lubiła też przywoływać postać włoskiej lekarki, Gianny Beretty Molla, świętej kościoła katolickiego. Była ona dla niej przykładem wolnego, w pełni świadomego wyboru, wynikającego nie tylko z wiary, ale też popartego wiedzą medyczną. Zgadzałyśmy się w jednym: że był to wybór heroiczny, który musi być dokonany w wolności i nie może być wymuszony przez prawo. Nasze poglądy różniły się tym, że Maryla popierała nieograniczone prawo do aborcji, ja natomiast byłam i jestem zwolenniczką prawnego kompromisu.

Kiedy w Sejmie RP przegłosowano ustawę zaostrzającą prawo aborcyjne, opowiedziałam się po stronie protestujących kobiet. Oczywiście wiem, że Maryla też stanęłaby po tej stronie. Ale też jakoś nie potrafię utożsamić się z postawą Kai Godek, pomimo, że jest ona matką niepełnosprawnego dziecka. Nawet jeśli rozumiem jej argumenty, to w kontekście całej działalności organizacji Ordo Iuris, którą reprezentuje, brzmią one dla mnie fałszywie. Nie można bowiem bronić dzieci, będąc wrogiem ich matek.

* Gianna Beretta Molla (1922-1962) – włoska lekarka, matka trojga dzieci, która zdecydowała się urodzić czwarte dziecko, mimo iż lekarze poinformowali ją, że donoszenie ciąży będzie dla niej oznaczało śmierć z powodu włókniaka macicy; święta Kościoła katolickiego.

Dzień babci

To tekst sprzed miesiąca. Ale to bez znaczenia. Czytam to i szlag mnie trafia

Szlag mnie trafia, bo jasne – w Polsce były i są watahy moherowych beretów, ale, OMG, każdy z Was, młodych przemądrzalców, spotkał na swojej drodze niejedną kobietę – babcię, w wieku babci, w funkcji babci, która jest inna – której życia nie określają tylko wnuki, weki i leki, która wyrosła w czasach hippisów i Solidarności, która ma nowoczesne poglądy, słucha Janis Joplin i Nicka Cave’a, jest pacyfistką, nie je mięsa i lubi (a nie tylko toleruje) gejów i przyjaźni się z nimi od czasów, kiedy Wy, smarkacze, jeszcze pieluchy w zębach nosiliście. Ale nie, Wy… Wy wiecie lepiej, bo jakżeby inaczej – świat się zaczął od Was i Waszego aktywizmu, Wy, niedorobione kalki Grety, w większości i tak przecież sporo od niej starsze (zyg zyg marchewka)…

Już o tym pisałam… TU. I naprawdę chyba mam dość Waszego łaskawego protekcjonizmu!

Wszystkiego Najlepszego z okazji Dnia Babci. I uważajcie na doniczki, które zawsze przecież mogą Wam spaść na głowę z jakiegoś balkonu…

PS. Niektóre z nas mniemają, że w Niemczech jest lepiej, mimo że chyba nie obchodzi się Dnia Babci, ale za to szanuje grupę nieformalną Omas gegen Rechts (Babcie przeciwko prawicowcom). Ale i w tym kraju wszechobowiązującej uprzejmości pojawił się pod koniec ubiegłego roku pewien kawałek chóralno-popularny śpiewany przez gromadką przesłodkich dzieci, pod batutą jakiegoś kapelmajstra. To taka tradycyjna piosneczka (tu w tym tradycyjnym wydaniu), która opowiada o różnych przygodach babci, co w zamierzeniu jest śmieszne, bo łączy ową babcię z czynnościami nietypowymi dla jej wieku, a charakterystycznymi tylko dla młodych. Babcia jeździ na motorze, rozrabia, jest bezczelna. Wszystkie zwrotki zaczynają się od słów Meine Oma – moja babcia, a kończą wyrazami uznania: Meine Oma ist ‘ne ganz patente Frau (babcia jest fajowa). Całość przypomina polską zabawę z piosneczką Przepijemy naszej babci domek mały...

Takie rymowanki przy każdej okazji można łatwo zaktualizować. I otóż w trosce o zmiany klimatyczne dziatki zaśpiewały ostatnio teksty takie: „Meine Oma fährt im Hühnerstall Motorrad. Das sind tausend Liter Super jeden Monat. Meine Oma ist ‘ne alte Umweltsau“. Albo: „Meine Oma brät sich jeden Tag ein Kotelett, ein Kotelett, ein Kotelett. Weil Discounter-Fleisch so gut wie gar nix kostet. Meine Oma ist ‘ne alte Umweltsau“. Czyli babcia jeździ na motorze i truje benzyną, bo jest starą klimatyczną świnią. Albo: babcia zjada masę kotletów, a kupuje je taniej niż wino, bo jest starą klimatyczną świnią…

Wam, drodzy obrońcy środowiska w Niemczech też radzę, żebyście uważali – tu również może Wam spaść doniczka na głowę.

Ich first

Michael Müller

Wenn ich vom Berliner Südwesten mit dem Auto nach Hause, nach Charlottenburg, fahre, muss ich das Nadelöhr der Stadtautobahn am Funkturm passieren. Wer da weiter nach Norden will, muss sich auf einer Spur, der linken, einordnen; die rechte führt von der Autobahn ab, zum Messegelände, dem ICC usw. Ortskundige haben hier zwei Möglichkeiten. Entweder sie fädeln sich geduldig in die Schlange auf der linken Spur ein, oder sie fahren rechts vorbei und drängeln sich dann im vorletzten oder letzten Moment in die linke Spur hinein. Von der zweiten Möglichkeit machen viele Gebrauch – weshalb der Stau auf der linken Spur umso länger wird. Wer drängelt da auf Kosten der Geduldigen? Das sind nicht nur Kamikatse-Fahrer, in der Mehrheit auch nicht Taxis. Es sind meistens ganz normale Leute – oft junge Väter und Mütter in ihren SUVs, die die Vorfahrt gegen kleinere Autos erzwingen. Ich first!

Das scheint inzwischen zu einer Lebenshaltung, vielleicht sogar zu einer Erziehungsmaxime geworden zu sein, nicht nur beim Autofahren. Life is brutal, und wer sich durchsetzen will, muss die Ellbogen ausfahren. Das haben die SUV-Fahrer mittleren Alters wohl selbst meistens erfahren. Wer nicht andere auch mal abdrängt, wer nicht laut genug, lauter als die anderen, schreit, wer sich nicht breit macht, auch auf Kosten anderer, der hat das Nachsehen. Das lernen dann auch die Kleinen, wenn sie mit den Eltern im Auto fahren, wenn sie sehen, wie diese in Läden und Restaurants oder an Flughäfen um ihr „Recht“ kämpfen. Ich first.

Außerdem lernen die Kleinen, wie man andere – Gleichaltrige, aber auch Erwachsene – zurecht weist. Sie müssen doch Ihren Hund an die Leine nehmen! Hier darf man aber nicht parken! Wenn Sie mich im Auto mitnehmen, müssen Sie aber einen Kindersitz haben und mich anschnallen! Lerne, die anderen ins Unrecht zu setzen. Ich first.

Zentral für die Verfassung der USA ist das Recht des Individuums, nach dem eigenen Glück zu streben (the pursuit of happiness). Europäische Verfassungen hatten oder haben mehr das kollektive Wohl der Bürger im Blick: eine Ordnung von Gesellschaft, die allen eine Chance auf Glück bietet, ohne dass das auf Kosten der anderen, Schwächeren geht.

Ich first? Vielleicht müssen wir nachdenken, wie weit es uns bringt, so zu denken und zu handeln.

Ze świata podręcznych 9

Zosia woła, woła, woła, od wielu miesięcy Zosia woła praktycznie codziennie!

MIASTO BEZPRAWIA – TONIEMY W PRZEMOCY

Nasze miasto staje się miastem bezprawia, panuje tu powszechna akceptacja dla przemocy.
A zachowanie władz, instytucji i funkcjonariuszy policji z KPP wskazuje na wiele patologicznych powiązań.
Niemoc organów powołanych do zadań przeciwdziałania przemocy zatrważa. W naszym mieście potrzebujemy monitoringu!
Chcemy żyć spokojnie.

Zosia ma sprzymierzeńców, ale sprawca przemocy ma ich też i są chyba lepiej ustawieni, dlatego nadal ma się dobrze, przebywa na wolności i zajmuje mieszkanie, z którego dzięki przemocy pozbył się i Zosi, i jej matki.

6 grudnia Zosia donosi: Departament Społeczeństwa Obywatelskiego przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zajmie się sprawą bezpieczeństwa obywateli naszego miasta.
4 grudnia sprawę Zosi relacjonuje lokalna gazeta online,
Zapiski mazurskie:

Radni – nie bądźcie bezradni – apeluje mrągowska działaczka do reprezentantów mieszkańców z Rady Miasta Mrągowa

Kieruję apel ofiar przemocy, proszę pomyśleć, ale tak jak zwykły szary człowiek a nie organ samorządowy, że na moich stronach „Mrągowo bez przemocy” znalazło się kilka tysięcy wpisów i postów świadczących o tym, że mamy problem w Mrągowie.

Przeraża duża skala przemocy w Mrągowie – dotyczy nas wszystkich, a moja sprawa to jedna z wielu. Odnoszę wrażenie, że nasze miasto Mrągowo to miasto niemocy wobec przemocy.

Właśnie tymi słowami zwraca się Pani Zofia Wojciechowska z Mrągowa do radnych miasta Mrągowa.

Zofia Wojciechowska wystosowała apel. Spełnia swój obywatelki obowiązek i jeszcze chce się jej działać.

Zanim doszło do debaty na temat przemocy w Radzie Miejskiej, Zosia poruszyła niebo i ziemię, pytając wszędzie, w Sądzie, na Policji, w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, w tzw. MOPSie czyli Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, w Fundacji Niebieska linia i w Fundacji Biała Wstążka – dlaczego? Dlaczego pomaga się sprawcy, a nie jego ofiarom?
Dlaczego? Przyznaję, że nie wiem. Chyba że odpowiedź będzie taka jak zawsze – bo sprawca jest mężczyzną, a ofiarami są kobiety, ba, kobiety samotne!

W międzyczasie mama Zosi wylądowała z zawałem w szpitalu, po czym została umieszczona w drogim, opłacanym prywatnie Ośrodku Rehabilitacyjnym. 

Czy tak wygląda prawo? Czy tak wygląda sprawiedliwość?

Czy zmieni coś kolejna instytucja, która ma się obecnie zająć sprawą Zosi? Czy to kolejne mydlenie oczu?

Trzymaj się, Zosiu!

Sobota w marszu

civil-march-for-aleppoEwa Maria Slaska

Marek Kowalczyk

Poznaliśmy się w grudniu 2016, podczas jednego z ostatnich berlińskich spotkań przygotowujących marsz dla Aleppo, zanim 26 grudnia marsz wyruszył w trasę z berlińskiego lotniska Tempelhof. Zaciekawił mnie, bo był milczący i poważny, a my, ta berlińska gromadka, byliśmy raczej rozgadani i weseli. Gdy zaczęła się runda prezentacyjna (zawsze musiała być, bo grupa się wciąż zmieniała), powiedział, że jest ze Szczecina i chce robić film o marszu. Nastawiłam uszu, w końcu jestem przewodniczącą Stowarzyszenia Partnerstwa Miast pomiędzy Szczecinem a berlińską dzielnicą Friedrichshain/Kreuzberg. Nie jest to może moje najważniejsze zadanie życiowe, ale jednak zobowiązuje do kilku rzeczy, w tym również do szukania interesujących kontaktów.

Marek Kowalczyk, fotograf, filmowiec, dziennikarz.

Przeglądam jego stronę internetową, klipy reklamowe, foty, koncert kapel punkowych w jakichś bunkrach w lesie pod Szczecinem, pejzaże z Czarnych Gór na Ukrainie (powyżej), piękne jak malarstwo barokowe, zdjęcia z małej wioski niemieckiej (poniżej).

Czuję ucisk w piersiach i nie wiem, czy jest mi z tym dobrze  czy strasznie, bo takie zdjęcia robił 60 i 70 lat temu mój ojciec. Taki sam świat, te same motywy, te same efekty. Technika na pewno inna, nie znam się, ale ucisk w piersiach nie ustępuje. Przecież nie ma ojca, nie ma tego świata, nikt już tak nie robi zdjęć… Już nigdy nie pójdziemy o świcie plażą w Sobieszewie, nie zatrzymamy się na drugie śniadanie koło chałupy rybaków, być może w ogóle nie ma już tamtej plaży, bo zbudowano tam Port Północny i Siarkopol, bo mierzeję rozkopały kohorty poszukiwaczy bursztynu, a teraz i tak rząd podjął decyzję o tym, żeby przekopać ją od Zalewu do Bałtyku. Już nic nie ma…

A Marek zrobił takie zdjęcia rok czy dwa lata temu.

***

Podczas marszu jest po trochu uczestnikiem, ale tak naprawdę to patrzy z boku. Czasem filmuje, czasem fotografuje, ale przede wszystkim patrzy. Docenia czas. Milczy.

***

Kiedyś, gdy pracował jako reporter, musiał robić jeden, dwa, a czasem nawet trzy “materiały” dziennie. To uczy szybkości pracy i decyzji, co się zawsze bardzo przydaje. Ale jednak teraz, gdy zostawił etat, żeby filmować marsz, bardzo ceni czas.

***

Urodził się w Szczecinie.

Zdjęcia robił od zawsze, od kiedy brat harcerz, podarował mu aparat zenit, taki na film 36-klatkowy.

***

Dlaczego bierzesz w tym udział?, pytam. Bo to jedno z najważniejszych oddolnych wydarzeń społecznych zorganizowanych w Europie w ostatnim dziesięcioleciu. Chcę opowiedzieć historię tego wydarzenia. Osobiście wierzę, że marsz się uda, ale jeśli nie, nie ma to znaczenia. Chcę opowiedzieć jego historię. Ale nie będę uprawiał propagandy, w filmie na pewno pojawią się i nieprzyjemne aspekty. To ma być prawdziwa opowieść.

Wieczorem obejrzę kilka nakręconych fragmentów. Piękne, inne niż normalne filmy. Zapamiętuję ujęcie przez skostniałą z zimna, skuloną dłoń, otwierającą drzwi samochodu…

***

Z czego żyjesz, skoro nie tylko nie zarabiasz, ale jeszcze jesteś na marszu, który też kosztuje?

Projekt nie udałby się, gdyby nie pomoc finansowa kilku osób. Wymieńmy je, bo im się to należy:
Maciej Sajewicz
Ewa Kaptur
Ania Karkota
Andrzej Grochala

Dziękujemy Wam.

***

Jednak tak naprawdę projekt nie uda się bez… Marka Kowalczyka. Dziękujemy, Marku.

Foto Janusz Ratecki

 

fähigkeit etwas zu bewirken… Reblog

liebe ewa,

vielleicht was für den blog?

in einer rezension im tagesspiegel, samstag vielleicht, fand ich was von einem amerikanischen autoren den namen hatte ich mir nicht notiert. das war sicher noch vor trumps erfolg geschrieben. die systematisierung könnte auch was für eine persönliche strategie des umgangs mit diesem grausamen wahlergebnis bieten. es ging um die diskussion des machtbegriffs und er fand, mensch müsse die verengung auflösen, die seit machiavelli besteht: da geht es um zwang und gewalt und gerne auch um lug und betrug, wenn es dem machterhalt dient.

er will die definition erweitern auf: fähigkeit etwas zu bewirken, das ist natürlich sympatisch.

dafür sind individuelle fähigkeiten, sowie interpersonelle und systemische einflussmöglichkeiten zu bedenken.

  1. selbstvertrauen, ich kann etwas ausrichten
  2. auf dem teppich bleiben, wahrnehmen, dass die fähigkeiten bzw. die möglichkeit haben, sie auszuleben auch ein geschenk sind
  3. teilen und sich gegenseitig stärken
  4. respektvoll bleiben, lob, komplimente, höfliche worte, auch nonverbal respektvoll bleiben: fragen, zuhören, neugierig sein, anerkennen
  5. machtlosigkeit verhindern! also gegen ungleichheit vorgehen, armut nicht dulden, gegen bedrohung und einengung anderen menschen wert verleihen, gegen diskriminierung und rassismus auftreten. also die strukturellen settings sichtbar machen und bearbeiten.

ja, das stimmt alles, wir dürfen uns nicht erlauben, uns als machtlos zu sehen. wir bewirken was. und wir glauben ja auch zurecht, dass alles patriarchalische nicht nur frauen sondern auch männern schadet. und krieg sowieso keine lösung ist. und doch ist all dieses unter punkt 1-4 nur stückwerk, wenn wir gesellschaft nicht dazu bekommen, die weniger mächtigen zu stärken, immer wieder. bildung natürlich zuallererst, aber auch gesunderhaltung, gleichwertigkeit immer wieder einüben. wir können im eigenen leben wirksam werden, wir dürfen aber die strukturellen bedingungen nicht vergessen.

in diesem sinne ist sicher auch der angehängte artikel zu lesen.

liebe grüße

christine (Christine Ziegler)

***

Artikel auf Seite 37 der Zeitung Tagesspiegel vom So, 13.11.2016

Barbara Nolte

Festung der Ehefrauen

Manch einer verfolgte seine Partnerin mit der Axt bis vor die Tore dieser
Berliner Villa – 1976 wurde das erste Frauenhaus gegründet. Ein Modell für viele deutsche Städte.

frauenhausNachdem das mit den Zähnen passiert ist, das war das Schlimmste. Dass er mir im Hausflur wirklich die Faust ins Gesicht gehauen hat, und ich habe gemerkt: Meine Zähne vorne sind nicht mehr da, beziehungsweise einer war – wie hat die Ärztin geschrieben? – in den Oberkiefer gestaucht.

Bis zur Schließung 1999 war die Adresse geheim. Ein Eisenzaun sollte Eindringlinge abwehren.

Danach habe ich nur noch lautlos geweint. Er hat mich dann am Kragen genommen, die Treppen hochgeschleppt. Die Kinder haben oben so geschrien, die waren ja vollkommen außer sich. Er hat dann immer wieder gerufen: „Ich bin
mit eurer Mutter noch nicht fertig, die bringe ich heute noch um.“ Der Kleene hat auf der Couch gesessen und gesagt: „Papa, du bringst Mama nicht wirklich um, nein?“ Und dann hat er zu dem kleinen Kind, der war drei Jahre, hat er gesagt: „Doch. Heute noch.“ Angelika, 44.

In einem ehemaligen Kartoffelladen in der Yorckstraße standen sie manchmal in der Tür: Frauen, die Schutz vor ihren prügelnden Ehemännern suchten. „Damals wussten die nicht, wohin“, sagt Roswitha Burgard, die dort Anfang der 70er Berlins erstes Frauenzentrum mitbegründet hat. Aktivistinnen aus der Yorckstraße verbrachten deshalb einmal 14 Tage reihum bei einer Frau zuhause, die um Hilfe gebeten hatte, weil sie regelmäßig von ihrem Mann und ihrem erwachsenen Sohn misshandelt worden war. Roswitha Burgard selbst hatte weder in der Familie noch im Freundeskreis gewalttätige Männer erlebt.
Jedenfalls nicht, dass sie davon gewusst hätte. „Häusliche Gewalt wurde Anfang der 70er totgeschwiegen“, sagt sie, „als Ehekrach verharmlost, als Umgang von Asozialen weggeschoben.“

Davon erzählt Burgard heute in ihrem Behandlungszimmer einer Gemeinschaftspraxis. Um den Hals trägt sie ein elegantes Seidentuch, an den Füßen Pantoffeln, Straßenschuhe müssen an der Tür ausgezogen werden.

Anfang der 70er hatte sie gerade mit dem Psychologiestudium begonnen und war in Berlins feministischer Szene engagiert. „Als damals in London das weltweit erste Frauenhaus eröffnete, dachten wir uns: So was brauchen wir auch.“ Ein solches Haus würde die Fraueninfrastruktur, die sie in diesen Jahren begründet hatten, Frauencafés, Frauenbuchverlage, Frauenseminare an Unis, auf eine fast romantische Weise
ergänzen: Frauen helfen Frauen, die unter dem Machtgefälle zwischen den Geschlechtern am meisten leiden. Doch der Senat blockte ab. Erst müsse ermittelt werden, ob in Berlin Bedarf für eine solche Einrichtung bestünde. Für die Verwaltung schien es ein Problem, dass der Gruppe der Gründerinnen kein Mann angehörte. „Die trauten uns nicht zu, mit ihren Fördergeldern richtig zu wirtschaften.“, sagt Burgard.

frauenhauskobiety2SCHUTZENGEL. Ilona Böttcher (links) und Roswitha Burgard nahmen im ersten Jahr 615 Frauen auf.

Erst als sechs arrivierte Frauen dem Trägererein beitraten, darunter die damalige Vizepräsidentin des Roten Kreuzes, stellte das Land Berlin eine Villa für das Projekt zur Verfügung. Ein Gründerzeitbau in der Richard-Strauss-Straße 22 Grunewald, mit riesigen Aufenthaltsräumen in Erdgeschoss und Souterrain, aber nur 13 Zimmern im ersten Stock und der Mansarde. „Nicht perfekt geschnitten für unsere Zwecke“, sagt Burgard.
Die Adresse wurde unter Taxifahrern gestreut und vor Außenstehenden geheim gehalten. Um den Garten wurde ein Eisenzaun errichtet. Dahinter durfte kein Mann.
Im November 1976 war Eröffnung. Die erste Bewohnerin klingelte bereits am Abend zuvor. Es war die Ehefrau eines hohen Richters, sagt Burgard. Das Asozialen-Klischee war damit widerlegt.

Auch Ilona Böttcher erinnert sich an diese erste Bewohnerin: eine schmale Frau um die 40. Ihr Ehemann hatte ihr Geld, Schlüssel und Ausweis weggenommen. Ilona Böttcher und Roswitha Burgard übernachteten mit ihr im Frauenhaus. Sie wollten sie in der riesigen, leeren Villa nicht allein lassen.

frauenhaus2Ilona Böttcher war als Verwaltungsfrau eingestellt worden. Sie habe sich ganz profan auf eine Jobanzeige beworben, erzählt sie beim Treffen in ihrer Tempelhofer Wohnung. Doch im Frauenhaus packte sie – wie alle anderen – überall mit an: Zu jeder Tages- und Nachtzeit klingelten Frauen. Polizisten und Taxifahrer brachten sie. Jede wurde aufgenommen, selbst wenn sie betrunken war. „Wer sind wir denn, dass wir entscheiden,
wer über Nacht bleiben darf!“, sagt Böttcher. Ansonsten war Alkohol verboten. Bereits einen Monat nach Eröffnung waren alle regulären Plätze belegt. Immer neue Stockbetten wurden in die Zimmer, Gänge, Aufenthaltsräume gestellt. Im Haus, das für 70 Frauen und Kinder ausgelegt war, lebten bald bis zu 150. „Es gab Bedarf, und wie!“, sagt Böttcher.
Sie zieht ein lilafarbenes Buch aus ihrem Regal: die erste Jahresbilanz, herausgegeben im
Frauenselbstverlag. Die Gründung des Berliner Hauses war eine Initialzündung, in den meisten größeren Städten wurden fortan ähnliche Projekte geplant, die Berliner lieferten das statistische Material. Von den 615 Frauen, die im ersten Jahr in der Richard-Strauss-Straße betreut wurden, waren drei Viertel von ihren Ehemännern misshandelt worden, ein Fünftel von ihren Freunden, der Rest von Ex-Männern und Verwandten. Jede zehnte Frau hatte die Gewalt zehn Jahre und länger erduldet. 118 waren von ihren Partnern sogar in Lebensgefahr gebracht worden. „Mich hat der Zustand von Beziehungen erschüttert, am
Anfang stand ja mal Liebe“, sagt Ilona Böttcher. Eine Frau habe zu ihr gesagt: „Und dann hat er mich nicht mal mehr geschlagen.“ Schlagen sei für sie Zuwendung gewesen.
Böttcher erinnert sich, dass viele Frauen sich schämten. Sie hatten sich diesen gewalttätigen Partner ja ausgesucht. Verbreitet waren auch Schuldgefühle. Einige glaubten, dass ihr Mann nicht ausgerastet wäre, wenn sie selbst anders reagiert hätten. Im Frauenhaus hörten sie die Geschichten anderer Frauen und erkannten dabei mitunter Verhaltensmuster ihres eigenen Mannes wieder und die Unvermeidbarkeit seines
Zorns. Eine Frau habe es mal so ausdrückt: „Habe ich Salz rangemacht, habe ich eine gewischt gekriegt, habe ich kein Salz rangemacht, habe ich auch eine gewischt gekriegt.“ Oft steigerte sich der Jähzorn der Männer noch, wenn die Frauen ins Frauenhaus zogen.
12.3.77, 20.30 Uhr: Ein Herr läutet an. Er will das Haus in die Luft sprengen, sich aber zeitlich nicht festlegen. Gabi informiert die Polizei. 21.45 Uhr: Ein Herr ruft an. Er steht mit einer Pistole in der Telefonzelle gegenüber und will sich das Leben nehmen, wenn er nicht mit seiner Frau sprechen kann. Die Frau ist nicht bei uns. Da er unter Strom steht, hat Gabi Mühe, ihm das klarzumachen. Vorsichtshalber benachrichtigen wir
die Polizei. 23.15 Uhr: Ein Mann fährt mit einem Fahrrad in unserem Garten. Gabi ruft 110. Auszüge aus dem Protokoll einer Bewohnerin mit Telefondienst.
Häufig lungerten Männer vor der Tür herum, die die Adresse herausbekommen hatten. Mehrfach ist es ihnen tatsächlich gelungen einzudringen. Ilona Böttcher erinnert sich an einen Vorfall, als ein Mann eine Füllung aus der Haustür herausgebrochen hat, durchs Loch geklettert und mit der Axt ins Haus gestürmt ist. Eine Kollegin stellte sich ihm in den Weg, die Hausbewohnerinnen versteckten seine Frau. Für Mitarbeiterinnen und Bewohnerinnen des Frauenhauses war die Umgebung hinter dem Zaun feindlich: Während die Männer
mit roher Gewalt drohten, drohten die Grunewalder Nachbarn mit ihren Anwälten. Sie gründeten sogar eine Bürgerinitiative gegen das Projekt.
Erforderlich ist, dass das Lärmen der Kinder ab Freitag bis Sonntagabend unterbleibt. An diesen Tagen suchen die Anwohner nämlich absolute Ruhe in ihrem Garten. Die Wohngegend haben sich Anwohner ausgesucht, die in der Woche ganz besonders hart arbeiten. (…) Mehrmals habe ich die Feststellung treffen müssen, dass Kinder, soweit sie zu einem Spaziergang ausgeführt werden, auf meinen niedrigen Zaun balancieren. Mein Zaun stellt persönliches Eigentum dar, und das sollte eigentlich schon Kindern deutlich
gemacht werden, dass das Eigentum anderer zu schätzen ist. Aus einem Brief von Horst Sandner, Königlich Norwegischer Konsul (31.10.77), an Roswitha Burgard.
Der Tagesspiegel berichtete damals von einer Aussprache beider Seiten. „Wir sind gar nicht so verrückt, wir sind bloß nervlich am Ende“, habe dabei eine Bewohnerin an das Mitgefühl der Nachbarn appelliert, das aber ausblieb. Häufig, sagt Böttcher, seien sie damals zusammen mit Bewohnerinnen in der Öffentlichkeit aufgetreten. „Die wollten sich nicht verstecken.“ Die Heimlichkeit von häuslicher Gewalt, die den Tätern in die
Hände spielt, sollte durchbrochen werden. Deshalb fanden im ersten Frauenhaus die Beratungsgespräche im Aufenthaltsraum statt. Andere Frauen sollten daran anknüpfen können. „Die Betroffenen sollten sich gegenseitig unterstützen“, sagt Böttcher. In
Zweierteams wurden sie außerdem zu nächtlichen Telefondiensten eingeteilt, das sollte ihr
Selbstbewusstsein stärken. Viele, in der ersten Statistik waren es 30 Prozent, kehrten trotzdem zum Ehemann zurück. „Da konnten wir nur Wege aufzeigen, wie sie beim nächsten Mal die Situation schneller verlassen können“, sagt Böttcher. „Eine Frau war 13 Mal da, ist immer wieder zurückgegangen, bis wir in der Zeitung lasen, dass man sie tot aufgefunden hat.“
Ilona Böttcher arbeitete bis 1998 im Frauenhaus. Dann ging sie in Rente, im Jahr drauf schloss das erste Frauenhaus. Damals gab es bereits fünf weitere, rund 350 sind es mittlerweile in Deutschland. Obwohl sich das Gleichberechtigungsideal innerhalb ihres Arbeitslebens weit verbreitet hatte, habe sich dies auf die Gewalt gegen Frauen wenig ausgewirkt, sagt Böttcher. Nur der Anteil der Migrantinnen habe zugenommen.
Insgesamt registrierte die Berliner Polizei im vergangenen Jahr 15 000 Fälle von häuslicher Gewalt. Die größte Veränderung, sagt Böttcher, habe im Arbeitsverständnis der Betreuerinnen gelegen. Zum Beispiel sei eine neue Kollegin „entsetzt“ gewesen, dass es keinen Raum für Einzelberatungen gab. Den nächtlichen Telefondienst sahen manche der Jüngeren wegen einer möglichen Retraumatisierung kritisch. Am Ende, glaubt Böttcher, sei das erste Frauenhaus an einem unterschiedlichen Verständnis von Feminismus
gescheitert, denn als Feministinnen begriffen sich die Jüngeren auch. Einmal habe eine Mitarbeiterin vorgeschlagen, dass ihr Freund doch den Bus des Frauenhauses fahren könne: „Für uns völlig undenkbar: ein Mann am Steuer eines Frauenhausbusses!“
Nadja Lehmann eröffnete das Frauenhaus sozusagen neu. Lehmann war eine der jungen Kolleginnen. Zusammen mit zwei weiteren ehemaligen Mitarbeiterinnen aus dem Frauenhaus hatte sie das Konzept für das Projekt mit dem Namen „Interkulturelle Initiative“ verfasst, zu dem ein Teil der Gelder des geschlossenen Frauenhauses umgeleitet wurde. Im ersten Frauenhaus habe sie Rassismus zwischen deutschen und
migrantischen Frauen erlebt, sagt Lehmann. Deshalb schnitt sie ihr Projekt auf Migrantinnen und deren spezifische Probleme zu.
Er hat gesagt: „Du fühlst dich einfach nicht wohl in Deutschland.“ Ich habe gesagt: „Ich bin nicht in Deutschland. Ich bin in deiner Wohnung.“ Ich war eingesperrt. Ich durfte nicht raus, ich hatte keinen Schlüssel. Ich habe nur vom Fenster geguckt, wir hatten in Neukölln gewohnt, und ich hatte vor meiner Tür einen Spielplatz. () Bis mein Sohn angefangen hat, genauso zu handeln wie sein Vater. Er hat einen Gegenstand genommen und gesagt: „Hier, Papa, du kannst nehmen, und du kannst Mama wehtun, ich möchte, dass sie weint.“ Da habe ich gesagt: „Ich möchte nicht, dass mein Sohn so wird zu seiner Frau oder
seiner Lebensgefährtin. Ich habe zwei Söhne. Ich möchte nicht, dass drei Männer mich terrorisieren.“ Narin, 38, ehemalige Bewohnerin der Interkulturellen Initiative.

Die „Interkulturelle Initiative“ ist ebenfalls in einer Villa im Berliner Süden untergebracht. Da das Leben im Frauenhaus auf die Dauer belastend sei, wie Lehmann findet, bietet ihr Verein zusätzlich ein Wohnprojekt mit abgeschlossenen Apartments an sowie neuerdings Wohnungen speziell für geflüchtete Frauen, die unter häuslicher Gewalt leiden. Viele Migrantinnen bräuchten aufgrund schlechterer Sprachkenntnisse und ausländerrechtlicher Widrigkeiten länger, um eine Perspektive für sich und ihre Kinder zu entwickeln. Nach
einer Weile könnten sie in eigene Wohnungen umziehen. Das unumstößliche Gesetz autonomer Frauenhäuser, dass nämlich Männer draußen bleiben müssen, ist inzwischen nach Gender-Maßgaben umgeformt. Letztens wurde eine Bewohnerin aufgenommen, die zwar biologisch ein Mann ist, sich aber als Frau fühlt.

PS (Mail Nr 2):

https://i0.wp.com/www.campus.de/typo3temp/_processed_/csm_9783593399072_d83e3e2201.pngliebe ewa,

das buch, von dem ich in der anderen mail schrieb ist von Dacher Keltner „Das Macht-Paradox. Wie wir Einfluss gewinnen – oder verlieren“

ist erschienen im campus verlag und es war tatsächlich am samstag im tagesspiegel vorgestellt, ganz hinten.

liebe grüße

christine

Starcy i dzieci

29 czerwca pojawiły się w mediach zapowiedzi kolejnych dobrych zmian, jakie zaprowadzi nowy rząd –
Szokujący pomysł PiS! Uderzy w seniorów? Specjaliści tłumaczą

Ośrodki dla seniorów mają zostać odseparowane od domów dziecka i pogotowi opiekuńczych. Taki pomysł mają politycy Prawa i Sprawiedliwości. Chcą zmienić obecne przepisy tak, by dzieci z placówek nie miały kontaktu ze starszymi osobami.

Członkowie partii rządzącej uważają, że styczność ze starością źle wpływa na rozwój emocjonalny dzieci. Stąd plan oddzielenia domów opieki od placówek dla dzieci. – Wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci, stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych wsparcia najbliższej rodziny – tłumaczą pomysłodawcy zmian.
Nowe przepisy miałyby zagwarantować, że kształtowanie postaw dzieci będzie bardziej odpowiednie niż teraz. “Fakt” rozmawiał na ten temat z kilkoma psychologami. Ich zdaniem, separacja najmłodszego i starszego pokolenia byłaby wielkim błędem. Na Zachodzie dąży się do tego, by dzieci przebywały z seniorami. Obie strony tylko korzystają na takich kontaktach. Zdaniem PiS, najwyraźniej nie.

EMS: Jestem pisarką, zapewne nie jestem predystynowana do tego, by takie sugestie komentować. Przywołam więc tylko teksty literackie, o których myślę nieustannie, odkąd przeczytałam to doniesienie.

Proza: Alphonse Daudet, Listy z mojego młyna, Staruszkowie (cytuję z wydania biblioteki lingwisty z 1921 roku, tłumacz nieznany)

Listy z mlyna 00-doppel

listyzmlyna-staruszkowie

Poezja I: Katarzyna Krenz, Raport z wizyty w zakładzie dla starców i niewidomych dzieci Castelo de Vide, Convento de São Francisco
wiersz był już TU na blogu, ale muszę go przypomnieć Czytelnikom, po prostu muszę!

W imię Ojca i Syna i Ducha Jego

My, zakon braci bosych i ubogich, przyszliśmy tu
i uczyniliśmy, jak postanowiono:

Oto w sercu urodzajnej krainy, w dolinie
słońca, na wzgórzu oliwnego drzewa
zbudowaliśmy dom, by modlić się
o łaskę nieba na ziemi i snu wiecznego.

I daliśmy chleb, i dach nad głową
dzieciom, co nie widziały, i starcom gasnącym
co żyć już bez nas nie potrafili. Tak było,
jak powiadamy, aż do dnia, gdy w cieniu czasu,
który przeminął, umarła dusza domu, a wszyscy
odeszli do Pana lub do innego domu.

Inwentarz pozostawionych ruchomości obejmuje:
szafy biblioteczne pełne druków wypukłym pismem
z przeznaczeniem dla czułych opuszków palców,
w tym opisanie podróży Vasco da Gamy do Nowego
Świata. Oraz sztućce z aluminium i emaliowane kubki
i stoły z nadpalonymi nogami, dowód po dniach,
gdy nawet miednica rozżarzonych węgli nie dawała
wiotkim ciałom dość ciepła. Wannę i połamany
fotel fryzjerski sztuk jeden, i korytarze długie,
niegdyś szorowane w każdy piątek, a między nimi
stopnie schodów, ruchome w kilku miejscach
i niebezpieczne z braku poręczy. A także spróchniałe
podłogi, które nie zaskrzypiały pod naszymi butami
przypuszczalnie z powodu utraty poczucia bliskości.

W opuszczonej kuchni z kranu kapała woda.
Na pustym patio panowała cisza, tylko pod drzewkiem
pomarańczowym, w szarym piasku kąpały się wróble
oszalałe od woni kwiatów i zgniłych owoców.

W kącie bezpłodnego sadu stary ogrodnik
uśmiechał się do nas łagodnie, ale dość wesoło,
ścinając kosą perz, kąkol i pokrzywy.

KK: No rzeczywiście, te teksty pasują, a ja mam jeszcze coś, czego nikt jeszcze nie widział, nie czytał. Bo otóż Roma Cielątkowska, po przeczytaniu mojego wiersza, tego portugalskiego z domu straców i niewidomych dzieci, napisała “Rewers” – tym razem z Ukrainy. Chyba  tym mocniejszy, że dzieci w tym “jej” domu były OPUSZCZONE, same! Bez rodziców, wychowawców czy choćby… staruszków. Projekt ustawy? Wszyscy czujemy podobnie, dlatego komentarz wydaje się zbędny. Może tylko jedna uwaga: pomysłodawcy tej ustawy nie dostrzegli, że jest to pomysł obusieczny, bo pozbawiając dzieci widoku starości, jednocześnie osieroconym, chorym i opuszczonym dzieciom zabiorą ostatnią szansę na bliskość.

Poezja II: Romana Cielątkowska: Rewers: Raport z wizyty w byłym zakładzie dla głuchoniemych i ułomnych dzieci

Ławriw – klasztor Bazylianów, maj 2010

W Imia Swiatoj Trojcy,
Połoniny moje, otwórzcie swe ramiona
Cerkiew okopana z zewnątrz
i od środka.

Obnażone szczątki
i obdarzone rozpisy ścian
Samotna ikona bojkowa
czeka na odpuszczenie i ciąg dalszy – nieutulona.

Dotyk budynku zakonu
wbija się w cerkiew
posępnie.
Cisza, zamknięcie –
głuchoniemych cienie
i wołania szepty.
Niezborne rany
tych, co nie mogli się sprzeciwić i zapłakać.
Rynsztok łaziebny i
kłębowisko rusztowań łóżek
z paskami dla niepokornych
zalęgnięte w chłodzie suteryny
czekają wybawienia
spragnieni ciepła i płomienia świec.

Stoją tak obok siebie
puste:
Nienamodlona cerkiew
Dom
Dzieci

Świat równoległy z zielenią świetlistą
łąk umajonych, świergotem ptaków,
radosnym brzękiem pszczół,
opadających w ciepłym wietrze
bladoróżowych płatków kwitnących w sadzie
jabłoni i śliw –
udaje, jak co roku, że nic się nie stało…

Od Redakcji:

O Romie Katarzyna Krenz pisała TU we wpisie Odeszli, więc jeszcze tylko dodatkowa informacja: prawa autorskie do wiersza Romany Cielątkowskiej należą do jej córki – © Katarzyna Cielątkowska.

Polska Zielona Sieć

kupujodpowiedzialnie

Związek Stowarzyszeń Polska Zielona Sieć jest ogólnopolską organizacją pożytku publicznego zrzeszającą organizacje ekologiczne działające w największych miastach Polski. Naszym celem jest rozwój w zgodzie z naturą. Działamy poprzez budowanie obywatelskiego poparcia dla zrównoważonego rozwoju, tworzenie mechanizmów społecznej kontroli wydatkowania publicznych funduszy, zwiększenie wpływu konsumentów na jakość produktów oraz politykę globalnych korporacji, a także wspieranie ekorozwoju krajów Globalnego Południa oraz społeczeństwa obywatelskiego w Europie Wschodniej.

Wiele z naszych działań opiera się na aktywności organizacji regionalnych, które wspierają inicjatywy obywatelskie na rzecz ochrony środowiska. Współpracujemy również z organizacjami krajowymi i międzynarodowymi.

Aktywnie działamy dla natury, człowieka i rozwoju.

Główne programy PZS to:
Kampania Kupuj odpowiedzialnie!
Akcja dla Globalnego Południa
Program Dla klimatu
Fundusze dla zrównoważonego rozwoju

fabryka

Przypomnijmy
23 kwietnia 2013 zawaliła się fabryka odzieży w Dakce
zginęło 1100 osób.
Produkowano w niej ubrania dla
Primark, Bon Marché, Joe Fresh, El Corte Ingles, Mango, Benettona.
Mam sukienkę z Primarka. A inne, skąd są?
Skóra mnie boli.
HOME  BOOKS  ETHIC  CONTACT

GMO

Redakcja

24 lutego wzięłam udział w spotkaniu berlińskiej Polonii z przedstawicielami Konsulatu Generalnego RP w Berlinie. Podczas zebrania uczestnicy podpisali i przekazali Konsulowi Generalnemu list protestacyjny w sprawie GMO. List przedłożyła zebranym Anna Kuśmierska, akcję wspiera Jadwiga Łopata – pierwsza Polka, która otrzymała (w roku 2002) nagrodę Goldmanów czyli tzw. ekologicznego Nobla, aktywistka, zaangażowana w działania na rzecz zachowania wartości kulturowych i przyrodniczych polskiej wsi oraz promocję rolnictwa ekologicznego oraz agroturystyki.

Dr Jerzy Margański
Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej
Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej
w Republice Federalnej Niemiec
Lassenstraße 19
14193 Berlin

My, obywatele polscy, którzy z różnych powodów zamieszkują na terenie Niemiec, mając nadzieję powrócić do naszego kraju, protestujemy i wyrażamy wielkie obawy w związku z obecnie proponowaną wyprzedażą polskich ziem rolnych międzynarodowym korporacjom. Ziemie te następnie będą udostępniane dla upraw roślin GMO w „specjalnie wyznaczonych strefach“. Doprowadzi to do zniszczenia gospodarstw rodzinnych i do rozprzestrzeniania się wielkoobszarowych monokultur niszczących różnorodność  biologiczną, a w konsekwencji do zniszczenia naturalnego środowiska człowieka
Nie chcemy sałaty  z genami szczura ani ryby z ludzkimi genami!!!
Nie chcemy modyfikowanych ziemniaków, kukurydzy i innych  takich produktów!!!
Nie chcemy amerykańskiego mięsa i przetworów nafaszerowanych hormonami, chemią i przetworzonych genetycznie!    

Jak Panu wiadomo, w tej chwili mają miejsce protesty rolników przeciwko „prywatyzacji i eksploatacji“ polskiej wsi i obecnie staje się to sprawą ogólnonarodową.

W naszej akcji wspierają nas obywatele Niemiec, którzy regularnie odwiedzają Polskę i szczególnie cenią piękno jej wsi  oraz wspaniałą tradycyjną żywność. Razem oczekujemy od Pana interwencji w tej sprawie i wywarcia nacisku na rząd polski, aby uznał zasadność protestu rolników, podejmując działanie, aby ich niżej wymienione postulaty zostały wzięte pod uwagę:

– Powstrzymanie wysprzedaży polskiej ziemi rolnej międzynarodowym korporacjom.

– Wprowadzenie ustawowego zakazu upraw i handlu roślinami GMO na polskiej ziemi.

– Zlikwidowanie uciążliwych przepisów blokujących i zakazujących sprzedażny w miejscowych sklepach produktów wytworzonych w  gospodarstwie.

Oczekujemy również zapoznania polskiej opinii publicznej ze strasznymi skutkami upraw GMO, które ponoszą mieszkańcy krajów, w których już od wielu lat  prowadzona jest uprawa GMO, takich jak Argentyna , Brazylia, Indie, w których to krajach na skutek zwielokrotnionych oprysków upraw GMO środkiem owadobójczym RAUNDAP z zawartością GLIFOSATU doszło do  zatrucia miejscowej ludności, zniekształceń płodu, zmian DNA. Prowadzone są celowe opryski całych wiosek, co zmusza miejscowych rolników do opuszczenia ziem, które od stuleci były w ich posiadaniu.  Doprowadzono do samobójstw tysięcy ludzi.

Badania niezależnych naukowców  potwierdzają zagrożenie na różnych płaszczyznach,  wynikające z wprowadzenia GMO.
Ostrzegamy przed ignorancją i lekceważeniem naszych ostrzeżeń.

Taka perspektywę przygotowuje nam rząd  polski?

Jako przedstawiciele Polaków mieszkających w Niemczech, prosimy Pana również o spotkanie z nami i bezzwłoczne  omówienie tych pilnych spraw.

Z poważaniem

Jeśli też chcesz podpisać ten list, wydrukuj go, podpisz i wyślij na adres:
LUIS LEITNER
SCHILLERPROMENADE 32
12047 BERLIN