Spacery. Brüssow. Volkmar Haase.

Ewa Maria Slaska

Rzeźby Volkmara Haase znane są każdemu berlińczykowi, choć zapewne niemal nikt nie wie, jak się nazywa(ł) człowiek, który je wykonał. Tak to już jest z dziełami sztuki umieszczonymi w miejscach publicznych. Często, choć bywają ogromną atrakcją turystyczną lub ważnym monumentem, są w ogóle nie podpisane, jak na przykład przejmująca rzeźba Polaka, Karola Broniatowskiego przy berlińskim dworcu Grunewald, skąd podczas wojny odjeżdżały transporty na Wschód, do Treblinki, Sobiboru, Auschwitz czy Teresina. Ale nawet jeśli są podpisane, to być może nikt poza Elą Kargol i mną nie szuka ich autora.

W Wikipedii znaleźć można informację, że na berlińskich ulicach i w berlińskich parkach stoi ponad 40 rzeźb Volkmara Haase – niektóre są niewielkie, jednak większość to dzieła monumentalne. Wikipedysta informuje czytelnika, że rzeźby “ekspansywnie anektują przestrzeń”, a ich “dynamiczna, stwarzająca pozory lekkości przestrzenność” stanowi “dialektyczną przeciwwagę dla monumentalnych i nieruchomych budowli miejskich”. Hmmm, chyba dobrze, że ktoś to potrafił tak uczenie opisać, bo ja sama potrafiłabym tylko napisać, że są monumentalne i geometryczne, wielkie, ogromne, z żelaza, stali, czasem uzupełnione kamieniem.

Gdy przeglądam listę rzeźb Haasego w Berlinie, natychmiast zwracam uwagę na pomnik, pod którym kilka miesięcy temu położyłyśmy żonkile, aby upamiętnić ofiary Holokaustu. Zaprowadziła nas tam Ela Kargol, niestrudzona berlińska poszukiwaczka śladów, śladów ludzi i śladów zdarzeń. Pisałyśmy o tym, o tych ludziach, o śladach, o trzech dworcach, z których ich wywożono i o tym pomniku.

Pomnik pamięci o wywiezionych na Putlitzbrücke (1987) Berlin-Moabit
Campus uniwersytecki, Berlin-Lankwitz (1968)
Zróżnicowane dotknięcie (1989) Märkisches Museum Moabit
Grób artysty na berlińskim cmentarzu Heerstrasse

Znałam więc te rzeźby, jako niestrudzona poszukiwaczka śladów na cmentarzach, zwróciłam też kiedyś uwagę na grób Haasego na cmentarzu Heerstrase, nie spodziewałam się jednak, że spotkam je podczas weekendowego spaceru w miasteczku Brüssow w Uckermarcku. Pewnego listopadowego dnia pojechaliśmy z Battin, gdzie mieszkają Kasia, Przemek i Werka, do Brüssow, żeby obejrzeć moszczarnię, czyli fabryczkę, gdzie się wyciska soki z jarzyn i owoców. Jak nie przystało na nowoczesnych ludzi nie sprawdziliśmy, że moszczarnia zakończyła tegoroczną działalność w ostatni weekend października. Zaparkowaliśmy auto przed urzędem miejskim, bo moszczarnia znajduje się w głębi za urzędem. Pocałowaliśmy klamkę, a raczej kłódkę na bramie i postanowiliśmy się przejść. Przez gubiące liście drzewa zaraz obok urzędu zobaczyliśmy, że błysnął nam tam jakiś srebrzysty metal. Obeszliśmy żywopłot i nagle znaleźliśmy się w innym świecie – przez wielką, gościnnie otwartą bramę weszliśmy do czarodziejskiego ogrodu. Po lewej wznosił się masywny budynek starego dworu, a przed nami rozpościerał się park pełen jesiennych drzew i stalowych, wypolerowanych rzeźb. Już z daleka widać było wzgórze, kręte ścieżki wiodące po zboczu pod stary dąb, kamienne schody.
Przemek ze zdziwieniem uświadomił sobie, że właśnie przed kilkoma dniami znajomy opowiedział mu o tym miejscu.
– Wolno wejść, powiedział, ale trzeba zgłosić we dworze, że chce się obejrzeć rzeźby.
Zadzwoniliśmy więc i po jakimś czasie wyszła do nas piękna starsza pani, pięknie ubrana w stonowane wełniane szarości.
– Ależ proszę bardzo, możecie sobie Państwo chodzić po całym parku. Wiecie, czyje rzeźby tu stoją?, zapytała.
Przeczytaliśmy przed chwilą na dzwonku przy bramie, więc wiedzieliśmy.
– Volkmar Haase.

Potem dowiedzieliśmy się, że piękna pani jest wdową po rzeźbiarzu.


Urodził się w roku 1930 w Berlinie, zmarł w roku 2012 w Brüssow. Zdał maturę w roku 1949 i w latach 1949-1950 studiował w berlińskiej szkole rzemiosła artystycznego, a w latach 1951-1958 na Akademii Sztuk Pięknych. Ten znany przede wszystkim jak rzeźbiarz artysta studiował… malarstwo.

Od przełomu tysiącleci rodzina mieszka w Brüssow w starym pieczołowicie odrestaurowanym dworze szlacheckim z XVII wieku.

Bardzo nam się podobało w Brüssow. Warto się tam wybrać na wycieczkę.

Pomagamy

Ewa Maria Slaska: Pomoc była w tym roku jednym z częściej używanych słów. Nie tak często oczywiście jak ***** *** i derywaty, nie tak często jak wypierdalać, Trump, maseczka, szczepienie i social distancing, ale jednak bardzo często. A im było go więcej, tym bardziej mnie niepokoiło. Czy naprawdę pomagamy, gdy wychodzimy na balkon i śpiewamy albo wołamy dziękuję. To miłe zjawiska społeczne, na pewno, ale czy niosą pomoc? Służba zdrowia wiosną dostawała od nas wieczorne brawa, Lufthansie państwo niemieckie zapłaciło 7 milionów euro. Oba działania podciągnięte zostały pod ogólne pojęcie “pomoc”. Poprosiłam kilka osób o opinię. Odpowiedział psycholog.

Przemysław Masalski

Pomaganie

Czasami ludzie nie udzielają pomocy, gdyż mają poczucie, że nie posiadają zasobów potrzebnych do skutecznego poradzenia sobie w danej sytuacji. A to rodzi lęki natury społecznej: np. przed znalezieniem się w centrum uwagi, przed wstydem, wynikającym z potencjalnego, niewłaściwego oszacowania sytuacji.

W bardziej konkretnych sytuacjach, gdy chodzi o pomoc osobie będącej w sytuacji zagrożenia fizycznego, np. gdy czarnoskóry człowiek został zaatakowany przez grupę młodych rosłych nazistów, dochodzi oczywiście bardzo konkretna i całkiem uzasadniona obawa o własne życie i zdrowie.

W sytuacjach gdy pomoc nie dotyczy ratowania czyjegoś zdrowia czy życia, zaczynają się prawdziwe komplikacje i na scenę mogą wejść mechanizmy kompensacyjne, które napędzają zachowania altruistyczne, czy też lęki które odwodzą ludzi od pomagania. Może to być jeden z lęków zależnościowych, np. lęk przed nadmiernym zaangażowaniem emocjonalnym. Pomocodawca obawia się, że udzielona przez niego pomoc nie będzie miała charakteru jednorazowego, tylko wymusi na nim  zaangażowanie o bardziej długotrwałym charakterze.

Jak w Małym Księciu – pomagający może stać się “odpowiedzialny za to co oswoił”, tak samo udzielenie pomocy wytworzy sytuację emocjonalnej zależności odbiorcy pomocy od pomagającego. Pomagający może nie czuć się gotowy na przyjęcie takiej roli, może też nie chcieć angażować się emocjonalnie z obawy przed trudnymi emocjami, jakie ta sytuacja może wyzwolić, a które mogą okazać się zbyt przytłaczające i obciążające. Przytoczyć mogę tu przykład z życia mojej dawnej przyjaciółki, Eli, która uczestniczyła w liceum w projekcie charytatywnym. Licealiści spotykali się z niepełnosprawnymi rówieśnikami, którzy ze względu na stopień niepełnosprawności nie mogli uczęszczać do szkół i uczyli się zdalnie, przez co byli dość odizolowani społecznie. Ela chodziła do Ali, niepełnosprawnej dziewczyny w jej wieku, poczagała jej w lekcjach, dotrzymywała jej towarzystwa itp. itd. Bardzo szybko jednak Ela zaczęła się z tym czuć niekomfortowo, gdyż jej Ala, która dotąd doznała w życiu sporo samotności, zainwestowała w znajomość bardzo wiele emocji i zaczęła się domagać pogłębienia relacji, na co Ela zareagowała lękowym odrzuceniem. Miała poczucie że nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom Ali i nie była gotowa na taką odpowiedzialność za drugiego człowieka. Ela zerwała tę znajomość, ale czuła się w następstwie jak bardzo zły człowiek, gdyż rozbudziła a następnie zawiodła nadzieje rozpaczliwie samotnej niepełnosprawnej nastolatki. Tamta natomiast z pewnością poczuła się wykorzystana i porzucona. Pomaganie w pewnych sytuacjach oznacza więc wzięcie na siebie odpowiedzialności za kondycję emocjonalną, życiową i psychiczną drugiego człowieka.
Miarą gotowości do pomagania, może być więc stopień, w jakim dany człowiek jest gotowy wziąć na siebie odpowiedzialność za drugiego człowieka i czy jest w stanie skutecznie pomieścić w sobie trudne emocje, wzbudzone przez tę nową, cechującą się nierównowagą sytuację.

Wielu ludzi napędza do pomagania specyficzna struktura osobowości, ktora wiąże się ze zjawiskiem, jakże charakterystycznym dla naszej współczesnej narcystycznej rzeczywistości społecznej, a mianowicie z tzw. narcyzmem komunalnym. Jest on obecnie bardzo modny i stosuje go przez wielu samozwańczych dobroczyńców, np. Grażyna Kulczyk. Pomaganie jest modne i dobrze widziane społecznie, co może przynieść pomocodawcom tak potrzebny dla stabilizacji ich poczucia własnej wartości, podziw i popularność. Pomaganie jest elementem budowania wizerunku, fasady, za którą nie kryje się autentyczna empatia i troska o ludzi, lecz chęć osiągnięcia pewnych egotystycznych, a czasem również finansowych celów, gdyż pomaganie przekute w adekwatny biznes może przynieść pomagającemu wiele konkretnych korzyści (dobry przykład to Matka Teresa).

Ważne jest również rozróżnienie między pomaganiem a nadopiekuńczym kontrolowaniem, często będącym wyręczaniam, które z kolei może prowadzić do upośledzenia i uzależniania od siebie osób znajdujących się pod naszą opieką. Widoczne jest to zwłaszcza w kontekście wychowania dzieci i opieki nad osobami starszymi. Rodzice pomagający swojemu dziecku w ten sposób, iż nie pozwalają mu na podejmowanie niezależnych, autonomicznych i służących budowaniu odrębności i separowaniu się od nich działań, często są przekonani, iż pomagają swemu dziecku. Tymczczasem nie pozwalają mu na ukształtowanie poczucia skuteczności i sprawczości, które jest niezwykle ważne dla budowania pozytywnego obrazu samego siebie i pozytywnej samooceny. Tym samym zmniejszają jego szansę na sprostanie wyzwaniom psychospołecznym, które stopniowo pojawią się w adolescencji.

Wyręczanie starszych ludzi w wykonywaniu czynności autopielęgnacyjnych czy samozaopatrzeniowych w imię źle pojętej pomocy, tak naprawdę sprawia, iż stają się niesamodzielni, zależni od pomocy innych, co prowadzi do utraty poczucia autonomii i sprawności, przyspieszając procesy prowadzące do zniedołężnienia. Nawet gdy wydaje się, że osoby starsze niechętnie podejmują samodzielne działania, wyręczanie ich zamiast empatycznego wspierania, prowadzi w dalszej perspektywie do pogorszenia ich kondycji psychofizycznej, a tym samym jakości życia. Krótko mówiąc, nie zawsze należy pomagać, nawet wtedy, gdy ktoś aktywnie domaga się tej pomocy. Należy oszacować, czy odmówienie pomocy i wspieranie w podejmowaniu wysiłku w wykonywaniu samodzielnych czynności, nie prowadzi w perspektywie długoterminowej do lepszych rezultatów i tym samym nie stanowi prawdziwej pomocy. Pytanie więc, czy dać wędkę i zachęcać do jej używania, co może kosztować wiecej energii i czasu, czy też lepiej dać rybę, co często jest prostsze dla osoby udzielającej pomocy, ale niekoniecznie korzystne dla odbiorcy pomocy.

Wreszcie istnieje coś takiego jak teoria wymiany społecznej, która w odniesieniu do zachowań pomocowych głosi, iż ewolucja promowała te jednostki, które były bardziej skłonne do udzielania pomocy innym. Jednostki pomagające nieświadomie kierują się w swoim postępowaniu tzw. regułą wzajemności. Niepisane prawo wymiany społecznej głosi, iż ci, którzy pomogli pewnej ilości osób, mogą w przyszłości w większym stopniu liczyć na odwzajemnienie pomocy, gdy sami będą jej potrzebować, gdyż choć część tych, którym pomogli, postąpi w zgodzie z regułą wzajemności. Faktycznie jest tak, że człowiek, któremu udziela się pomocy, czuje dyskomfort psychiczny, jeżeli nie jest w stanie jej odwzajemnić, chociażby w postaci okazania wdzięczności.


Ewa Maria Slaska: Jestem wdzięczna Przemysławowi Masalskiemu za napisanie dla nas tego pasjonującego tekstu 🙂