Barataria 79 Babcia i wnuczka 2

Kilka tygodni temu po raz pierwszy ukazał się TU wpis o babci Zosi, która przez 20 lat pracowała w kawiarni “Barataria” w Warszawie i jej wnuczce Kamili. Kamila zaoferowała wówczas, że przeprowadzi wywiad z Babcią i słowa dotrzymała.

Dziękuję!

Kamila W.

Moja babcia Zosia ma 84 lata. Zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań, dotyczących nieistniejącej już warszawskiej kawiarni „Barataria”, w której przepracowała jedną czwartą swojego życia. Spotykam się z nią w jej mieszkaniu.

Pytam, czy mogę naszą rozmowę nagrać, żeby jak najdokładniej móc odtworzyć jej słowa. Zgadza się, więc zaczynamy:

– Babciu kiedy zaczęłaś pracować w “Baratarii”?

– Zaczęłam pracę 1 kwietnia 1963, miałam 29 lat.

– Byłaś już mężatką?

– Tak, miałam już dwoje dzieci, to była moja pierwsza praca po urlopach macierzyńskich (mój wujek i mama urodzili się w odstępie roku)

– Pamiętasz kto był wtedy właścicielem?

– Jak zaczęłam pracę w „Baratarii”, właścicielem był Karol Henn

– Dobrze go znałaś?

– Tak, ponieważ najpierw zaczęłam pracować w “Brazylijczyku” na ul. Puławskiej tuż przed kinem Moskwa. Współwłaścicielem tej kawiarni był właśnie pan Henn. Po pewnym czasie podjął decyzję o wyjściu ze spółki. Kiedyś zadał mi pytanie, czy jak założy swoją własną kawiarnię, to czy wrócę do niego pracować. Zgodziłam się.

– I przeszłaś tak od razu?

– Nie, pracowałam w “Brazylijczyku”, ale ciężko tam mi było. Straszna harówka. Zwolniłam się po mniej więcej czterechpięciu miesiącach. Potem w niedługim okresie czasu zaczęłam pracę w „Baratarii”.

– Wiesz, kto nazwał tak kawiarnię?

– Pierwsi jej założyciele, było to dwóch Braci Plastyków, ale nazwiska nie znam.

– Plastyków z zawodu?

– Tak. Pierwotnie kawiarnia nazywała się “Barataria braci Kleks”. To oni nadali jej wnętrzu taki dziwaczny charakter.

– Czyli jak ty zaczęłaś pracować to Karol Henn był trzecim właścicielem?

– Tak. Znałam też drugą właścicielkę, panią Marię Dembowską, która odkupiła od Braci Plastyków kawiarnię. Znałam ją prywatnie, mieszkała niedaleko domu moich rodziców, ja się z jej córką długo przyjaźniłam. Tak że kawiarnia, jak widać, przechodziła z rąk do rąk, najpierw Bracia, potem Pani Maria, a na koniec przejął ją Henn.

– Skąd wiesz o Braciach założycielach?

– Z opowieści stałych klientowi, którzy przychodzili do kawiarni od początku jej istnienia. Wiesz, kiedyś nie było tak, jak teraz, że ludzie w biegu żyją. Wchodzą, wychodzą oprócz dzień dobry i do widzenia, słowa nie zamienią z nikim. Kiedyś klientela przywiązywała się do miejsc, ludzie posiedzieli, porozmawiali… Większość bywalców znała się z imienia. Ja wiedziałam, kto jaką kawę lubił, co zamawiał do niej…

– Babciu, a czy w ogóle słyszałaś przedtem o “Baratarii” jako nazwie?

– Nie. Dowiedziałam się dopiero, jak zaczęłam tam pracować. Wtedy ta nazwa nic mi nie mówiła.

– A wracając do samej kawiarni– mogłabyś określić kiedy została mniej więcej założona?

– Wydaje mi się, że w latach pięćdziesiątych, nie wiem, nie chcę skłamać.

– Zawsze, jak opowiadasz o kawiarni to w taki sympatyczny sposób. Czy lata tam spędzone wspominasz jako szczęśliwe? Dlaczego?

– Lubiłam swoją pracę. Sama wiesz, że jestem towarzyska. Miałam miłych klientów, studentów i profesorów z Politechniki Warszawskiej, zoologów z pobliskiego instytutu, bardzo mili ludzi. Towarzystwo ciekawe tam się zbierało. Lubiłam tam pracować. Atmosfera była przyjemna.

– W jakich godzinach kawiarnia była czynna?

– Od 7.00 do 21.00

– I Ty pracowałaś w tych godzinach?

– Tak, bez przerwy. Obiad jadłam na raty, kiedy akurat nie było klientów, a to raczej zdarzało się rzadko. Pracowałam na zmiany: w poniedziałek zaczynałam, wtorek wolne, środa praca i tak dalej.

– Rozumiem, że w Twoich dniach wolnych, pracował tam ktoś inny?

– Na początku z szefową pracowałyśmy na zmianę. Potem została zatrudniona dodatkowa osoba. Też Zosia! I tak pracowałyśmy na zmianę. Codziennie zdawałyśmy sobie towar remanentem, żeby jedna za drugą nie ponosiła odpowiedzialności.

– Pracowałaś z szefową? A pan Henn?

– W niedługim czasie, jak zaczęłam pracować w „Baratarii”, pan Karol zmarł. Interes przejęła jego żona – pani Wanda Henn, która prowadziła kawiarnię do emerytury.

– Mogłabyś opisać wygląd kawiarni?

– Był to mały lokal, w którym mieściło się osiem okrągłych, czerwonych stolików. Od wejścia na ścianie, po lewej stronie wisiała klatka z dwiema żarówkami, a tam napis „śpiewające żarówki”.
Na wprost wejścia był bufet, moje główne stanowisko pracy, gdzie znajdował się ekspres do kawy. Zwróć uwagę na zdjęcie, tutaj dokładnie widać ladę i ekspres. Nad tymi półkami z alkoholem widniał taki napis: ”Samoobsługa nie dotyczy królów, mężów stanu i poetów”.
Tu, nad witryną z ciastkami był zegar, którego wskazówki kręciły się szybko, a ponad nim napis „Czas szybko leci”. Na tym zdjęciu już tego nie ma, ponieważ fotografia została zrobiona po remoncie, szefowa kilka rzeczy pozmieniała…
Po prawej stronie od wejścia w rogu przy oknie była postać nagiej kobiety ok. 150 cm wysokości, ale zamiast głowy miała szczotkę, na krótkim kiju, który stanowił szyję. Taka zwykła szczotka do zamiatania podłogi to była.

– Czyli to taki manekin jak z witryn sklepowych?

– Nie, to nie był manekin. To było ręcznie wykonana postura kobiety chyba z gipsu, o ile się nie mylę. Już jak przyszłam pracować to ten twór tam był. Tak samo, pod sufitem wisiały dwie nogi – jedna krótsza druga dłuższa, a obok nich napis „ NIE PODSKAKUJ”. Bracia Plastycy taką wyobraźnię mieli…

– I nikt od początku tych dekoracji nie zmienił?

– Moja szefowa zmieniła wygląd kawiarni. Chyba chciała ja troszkę „unormalnić” bo polikwidowała wszystko co dziwaczne, zostawiła tylko tą postać kobiety, której nikt kategorycznie nie mógł dotykać, a uwierz mi byli tacy, co dotykać chcieli.
Klienci nie byli za bardzo zadowoleni ze zmiany wystroju, bo jakby nie było trochę ubyło z niepowtarzalności.

– Wspominałaś mi kiedyś o cytatach z Gałczyńskiego…?

– Ja się nigdy ich nie nauczyłam na pamięć, tyle lat pracowałam, czytałam je na okrągło i nigdy się tego nie nauczyłam.

– A czy w kawiarni były gazety do czytania?

– Nie. Ewentualnie ktoś już przyszedł ze swoją gazetą. Ale tam się nie przychodziło czytać. Bywalcy zazwyczaj chcieli pogawędzić przy kawie i papierosku, bo w tamtych czasach można było palić w kawiarni, nikt nikogo nie wypędzał. Ludzie przychodzili grupkami, umawiali się z kimś, spędzali swój wolny czas od pracy. Było wesoło.

– Babciu tak patrzę na to zdjęcie przy ekspresie, pamiętasz po tylu latach jak parzyłaś wtedy kawę?

– Jeszcze i teraz bym umiała go obsłużyć. Ekspres ten robił pięć dużych kaw za jednym zaparzeniem, a te kurki na boku służyły do podgrzewania filiżanek parą. Oczywiście musiałam przejść kurs, aby nauczyć się go obsługiwać. Po jakimś czasie trzeba było go odnawiać. Spójrz tutaj, mam jeszcze na to papier.

(Babcia pokazuje mi zaświadczenie o odbyciu jednego z kursów)

– A klienci jaką kawę zamawiali najczęściej?

– Zwykłą czarną kawę, która kosztowała 2,20 zł za małą lub 4,40 zł za dużą filiżankę. Jak już kawa była gotowa, to na spodeczku stawiałam ją na ladzie. Cukier też stał na ladzie, każdy słodził sobie sam. W końcu była samoobsługa.

– Na jednym ze zdjęć trudno nie zauważyć, widać za Tobą półkę z alkoholem. Pamiętasz, jakie to trunki?

– Istra – wermut jugosławiański, Cinzano, Martini też wermuty, były wina takie jak Tokaj, Malaga, Calabrese, koniak… Chociaż z tego co pamiętam najczęściej szły Rieslingi, czyli białe wytrawne wina.

– A oprócz alkoholu i kawy?

– Wodę sodową! Fructon też zamawiano, to był taki napój jabłkowy, gazowany. Nie wiem, czy jeszcze jest na rynku.

– Na zdjęciu widzę gablotę…

– Tak, w niej były ciastka. Głównie eklerki, babeczki śmietankowe, rożki śmietankowe.

– Też je jadłaś?

– Co dzień inne! Ale, że pracę miałam stojącą i w ruchu od świtu do nocy, to i za wiele nie przytyłam! Jak się klientka zastanawiała, czy brać któreś z ciastek i biadoliła „oj, że w biodra pójdzie”, to ja jej na to odpowiadałam, że jestem chodzącą reklamą, bo jem je codziennie.

– Pamiętasz kto wam te ciastka dostarczał?

– Przywoził je ok. godz. 9.00 kierowca z cukierni Zdrojewskiego w Warszawie

– A wśród klientów byli amatorzy na te ciastka? Mieli swoje ulubione?

– Tak, np. miałam takiego klienta, zegarmistrza z naprzeciwka. Był akurat na kawie kiedy przyjechała Twoja Mama z Krystianem (mój starszy brat), który był jeszcze dzieckiem około trzyletnim. I ja dałam mu rożka śmietankowego, bo nie chciałam, żeby się wymazał w kremie, na co Krystianek niezadowolony głośno do mnie krzyknął „ciastko byleco mi dałaś!” Przy czym rozbawił klientelę. Od tamtej pory niezmiennie zegarmistrz prosił o kawę i ciastko byleco.

– Babciu, a jacy inni ludzie zapadli Ci w pamięć, którzy bywali w “Baratarii”?

– Na pewno pan Szymon Kobyliński, który mieszkał w tej samej kamienicy w której znajdowała się kawiarnia. Bywał często, wpadał na kawę. Zawsze siadał przy moim służbowym stoliczku, jak miałam chwilę, to się przysiadałam. Pewnego razu było tak głośno, że własnych myśli nie słyszałam, krzyknęłam do klienteli: „Cisza tu ma być, bo ja nie mogę pracować!” a on do mnie ze śmiechem mówi tak: „wygląda Pani, jak mikrus, a wkroczyła jak czołg!”

(Babcia ma 152cm wzrostu)

Nieraz też ktoś korespondencję dla niego u mnie zostawiał, a on jak odbierał to zawsze z kwiatuszkiem do mnie przychodził za podziękę.
A z innych osób to pamiętam pana Józefa – policjanta dzielnicowego. Przychodzili też taksówkarze, którzy czekali na kurs, lekarze ze szpitala na Koszykowej, głównie wpadali na koniaczek po swoich dyżurach, aktorzy..

– Pamiętasz którzy?

– Przychodził Jan Kobuszewski, Igor Śmiałowski, Wojciech Siemion, Emilia Krakowska, która robiła w pobliskim LOK-u kurs na prawo jazdy, więc zachodziła na kawę. Zawsze pytała, czy może ze mną przy bufecie wypić kawę, bo tak raźniej. Ale to tylko część klienteli, bo większość i tak stanowili studenci z Politechniki i profesorowie. W każdym razie często zdarzało się, że była kolejka, ekspres nie nadążał kawy parzyć, szczególnie w okresie kiedy zabrakło jej na rynku, kiedy była tylko na kartki.

– To w kawiarni musiało być wesoło i gwarno. Muzyka jakaś w tle pewnie też leciała?

– Radio było, musiało zagłuszać rozmowy klientów, żeby nikt nie czuł się skrępowany. Kawiarnia służyła ludziom do spotkań, każdy musiał czuć się komfortowo. Miejscem schadzek też była… Wiesz, miałam kiedyś taką sytuację – codziennie o stałej godzinie przyjeżdżała taksówką pewna para, siadali sobie przy stoliku w kąciku. Nigdy nie wychodzili z kawiarni razem, zawsze osobno. I kiedyś tak sobie siedzieli, aż tu nagle weszła chyba żona tego pana i poszła w ruch parasolka ku zdumieniu wszystkich. Temu panu mocno się oberwało, dziewczynie też. Już po tym zdarzeniu więcej ich nie zobaczyłam.
A wracając jeszcze do muzyki, to czasem studenci przynosili gitarę i grali sobie. Głównie przychodzili na mojej zmianie, szefowa nigdy nie pozwalała im grać, ja tak, jeśli byli grzeczni i przeszkadzali za bardzo innym, to nie widziałam w tym nic złego. Chyba mnie lubili…

– Babciu, a jak ogólnie wspominasz pracę podczas stanu wojennego?

– Pracowałam, dojeżdżałam do pracy i wracałam do domu bez żadnych przeszkód. Nigdy nie miałam żadnej stresującej sytuacji.

– Czy wiesz kiedy i dlaczego “Barataria” została zamknięta?

– “Barataria” została zamknięta już po moim odejściu z pracy. Ja odeszłam w ’83 roku, a kawiarnia jakieś pięć lat była jeszcze w utrzymaniu pani Henn. Potem pani Henn przeszła na emeryturę i sprzedała lokal, ale nie wiem komu. Podobno nowy nabywca przekształcił kawiarnię na bar. Ale trudno mi to już zweryfikować, bo już nigdy potem tam nie byłam.

– Zdradzisz mi czemu odeszłaś z pracy, którą uwielbiałaś?

– Przepracowałam tam równo 20 lat. Odeszłam bo byłam potrzebna gdzie indziej, powoli zbliżał się wiek emerytalny, przyszedł czas na zmiany…

– Babciu, dziękuję za podzielenie się swoimi wspomnieniami!


Dla przypomnienia – Gałczyńskiego było tak (a napisał to nam TU Mietek Węglewicz):

„O Baratario! O transmogryfikacjo, która holenderujesz natomiast! Czeluść otwarta! Słońce w znaku Wodnika! Zorobabel krąży na wysokościach!”
P.S. Na ścianie kawiarni było krócej – może do Wodnika…

Na wszelki wypadek dodam, że to cytat z Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
Babcia i wnuczek czyli Noc cudów
Farsa w dwóch aktach z prologiem i intermedium