Ratując, co się da 1

z likwidowanej strony pełnej wspaniałych tekstów współczesnych, pirackich i science fiction

A. M. Rosner

Ręka

Co dwa lata świat dookoła nas się zmienia. Raz silniej, raz słabiej. Szczęśliwie, to tylko tymczasowa zmiana, choć dość odczuwalna. Silniejsza następuje kiedy przychodzą mistrzostwa świata, słabsza kiedy europy. Tak, mówię o piłce. Wiem, że wszyscy mają jej już dość, ale co ja poradzę – tak już jest.

Zresztą, pocieszenie znajduję w tym, że są na świecie także rzeczy niezmienne – w co drugie lato wszystkie reklamy dotyczą piłki, zawsze też gramy mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Czy to się kiedyś zmieni? Nie wiem… Może tak, a może nie. Nie jestem wróżką, nie znam przyszłości – gdybym znał, grałbym regularnie w totka.

Wiem jedno – nie zmieni się z pewnością to, że mój kolega, Bartek, za każdym razem kiedy kadra gra mecz, próbuje wyciągnąć mnie do pubu na wspólne oglądanie. Nie lubię tego i rzadko się zgadzam. Jasne, miło obejrzeć mecz, szczególnie jeśli jest dobry, ale dlaczego robić to w tłumie podchmielonych wariatów? I dlaczego oglądać akurat naszą kadrę, skoro jest tyle lepszych? Zawsze kibicowałem Anglii, nawet kiedy odpadali w idiotyczny sposób, rzadziej Polsce.

Tym razem zabrakło mi argumentów i Bartek zatriumfował. Wyciągnął mnie do niewielkiego pubu blisko mojego domu, znalazł i zajął nienajgorsze miejsce, postawił piwo. Próbował wcisnąć mi na głowę biało-czerwoną czapkę, ale dałem odpór – wszystko ma swoje granice.

Za nami usiadła para młodych ludzi. Chłopak wyglądał na typowego specjalistę, takiego co to zna się na piłce, medycynie i polityce. Od początku tłumaczył jej dlaczego selekcjoner popełnił błąd i wybrał zły skład. Dziewczyna przytakiwała, choć byłem święcie przekonany, że nie rozumiała czym różni się skrzydłowy od bramkarza. Nie to, żebym sam jakoś wybitnie się na tym znał, ale moja ignorancja ma pewne granice.

Bartek, od lat pisujący felietony piłkarskie dla jakiegoś portalu internetowego, słyszał ich rozmowę równie wyraźnie co ja. Łypał na mnie raz po raz, mamrocząc coś pod nosem. Wydaje mi się, że chciał wyjaśnić młodzieńcowi jak bardzo się mylił. Szczęśliwie udało mu się powstrzymać.

– No, to teraz patrz – powiedział rzeczony młodzian, kiedy zawodnicy zaczęli wychodzić na boisko.
– Którzy to nasi?
– Jak to którzy? Ci z orzełkiem, bynajmniej.
– Aha… A ci drudzy?
– Kolumbia – warknął. – Gramy przeciw Kolumbijczykom.

Zerknąłem na Bartka. Wyjął z kieszeni notes i ogryzek ołówka, przygotowany do robienia notatek. Podejrzewam, że korzysta z nich w czasie pisania.

– Misiek, a ci? – niewiasta nie dawała za wygraną.
– Którzy?
– No ci. O, tam.
– To sędzia główny, a tamci to liniowi.
– Tak? To oni też grają?
– Pilnują tego całego interesu – odparł, zachowując cierpliwość. – Bynajmniej powinni.

Szczęśliwie zaczęto grać hymn. Wszyscy w pubie wstali i zaczęli się drzeć. Połowa nie znała tekstu, albo znała „tak nie do końca”. Cześć schowała ręce w kieszeniach, inni trzymali kufle. Nigdy nie przejmowałem się specjalnie połajankami dotyczącymi stania na baczność w takich sytuacjach, ale nawet mnie to zaskoczyło.

– Misiek, a ile to potrwa? – dobiegło mnie.
– Dwa razy po czterdzieści pięć minut.
– Ojej, bo wiesz, z Andżeliką się umówiłam… Ale to dobrze, to zdążę. Tylko żeby się nie spóźnili.
– Dwa razy po czterdzieści pięć minut i piętnaście minut przerwy. Bynajmniej tak powinno być, bo mogą coś doliczyć.
– O cholera, to mogę się nie wyrobić. A nie mogą grać szybciej?

Nie odpowiedział jej. Myślę, choć nie mam pewności, że ograniczył się do posłania jej złowrogiego spojrzenia. Zauważyłem też, że kilka osób zajmujących stolik nieopodal nas zerknęło na nich z zainteresowaniem.

– Ale nie będą grali dłużej, niż te dwie części, co nie, Misiek?
– Nie. Dogrywki są poza fazą grupową, i tylko wtedy, kiedy jest remis.
– Aha… to dobrze.

Nachyliłem się do Bartka i rzuciłem krótko:

– Wolę to, co za nami, niż to co przed nami.
– Normalne – odparł – jesteś historykiem.

Aż mnie zamurowało. Bartek i poczucie humoru! Tego się nie spodziewałem i przyznam szczerze – gdybym wiedział, że go na to stać, częściej bym z nim wychodził na piwo.

– Misiek, a co oni robią? – odezwała się dziewczyna.
– Próbują podejść bliżej pola karnego. To tam – uprzedził jej pytanie – pod bramką. Widzisz takie linie? To jest pole karne, a dalej, bynajmniej, jest bramka.
– No wiem, że bramka, Misiek. Nie jestem głupia! Piwo mi przynieś.
– Teraz?!
– Tak, teraz.
– Nie chciałaś przecież! Mogłaś wcześniej powiedzieć!
– Ale mecz się zaczął i chcę do mecza. Małe. Z soczkiem, Misiu! – zawołała, co pozwoliło mi przypuszczać, że chłopak dał za wygraną i poszedł złożyć zamówienie. Barman też oglądał, a zawracanie mu głowy takimi sprawami (szczególnie z sokiem) w czasie gry nie jest w dobrym tonie.

– Normalnie są tu ludzie, którzy wiedzą co się dzieje – mruknął Bartek, nachylając się w moją stronę. – To coś nowego.

Uśmiechnąłem się do niego i odparłem:

– Spokojnie. Nawet mi się to podoba, bynajmniej, teges… No i mamy blisko do domu, w razie czego zawsze możemy się ewakuować. To znaczy nasze osoby mogą się ewakuować.
– Przestań tak mówić, bo ci zostanie. Lubię oglądać w pubie…

– Dziękuję Misiaczku – rzekła nagle niewiasta, dość głośno bym nie usłyszał co mówił Bartek.

Odwróciłem się, niby po to, żeby poprawić zawieszoną na krześle kurtkę. Miała burzę czarnych, farbowanych loków, mocny makijaż podkreślony barwami narodowymi na policzkach i przerażająco długie, kolorowe szpony. Myślę, że jej „Misiaczek” jest tak posłuszny, bo wie, co można zrobić drugiej osobie podobnymi pazurami.

Nagle na boisku się zakotłowało. Wszyscy jęknęli z niedowierzaniem, a ona, jako jedyna, krzyknęła:

– Jest!
– Cicho, głupia! To nam strzelili, a nie my im! Patałachy cholerne…
– Jak to „nam”? To przegrywamy?
– Tak!
– Ale ten tam, w zielonym, ma polskie nazwisko na plecach, Misiu.
– Bo to bramkarz… – wyjaśnił, nieco zrezygnowanym głosem. – Nie złapał piłki, patałach, bynajmniej.

Minęły dwie, może trzy minuty, gdy znów doszło mnie:

– Aha… No to przesrane. A dlaczego ten w żółtej koszulce teraz coś im tłumaczy? Przecież oni poszli grać, a nie wykładów słuchać.
– Ręka była, musi być wolny.
– Co?
– Ręka. Ręką nie wolno grać – dodał, i mogę przysiąc, że jego głos pierwszy raz przybrał minimalny odcień zniecierpliwienia. – To piłka nożna, bo bynajmniej gra się nogami. Rękoma nie wolno. Jeśli któryś tak zagra, jest rzut wolny. Albo karny.

Zauważyłem, że ludzie koło nas zaczynali łypać w stronę parki, niektórzy pokazywali ich sobie dyskretnymi skinieniami głów.

– Nic z tego nie rozumiem, Misiu – mruknęła i wierzę, że mówiła szczerze. – To takie nudne. Mogliśmy zostać w domu i oglądnąć serial.

Przez pub przeszedł kolejny pomruk zawodu, kiedy nieźle zapowiadająca się akcja „naszych” skończyła się interwencją bramkarza „tych drugich”.

– Co on robi? No co on robi? Misiu, dlaczego sędzia na to pozwala?!
– Na co? Przecież wszystko…
– Zagrał ręką! Złapał piłkę w ręce! Mówiłeś, że nie wolno!
– To bramkarz – wycedził przez zęby Miś. – Jemu akurat wolno.

Kilka osób przy stoliku po naszej lewej zaczęło się śmiać. Inni próbowali zachować spokój, choć widziałem, że szło im coraz oporniej.

– No ale jak to, Misiaczku? Przecież zasady są dla wszystkich, prawda?
– Tak, są dla wszystkich, ale bramkarzowi wolno złapać piłkę.

Bartek nachylił się nade mną i szepną, dość teatralnie (inaczej nic bym nie usłyszał):

– Wiesz, chyba jednak dokończymy w domu.

Pokazałem mu wyciągnięty do góry kciuk i, by nie zmienił zdania, dodałem:

– Mam mrożoną pizzę, zdąży się zrobić w czasie przerwy.

Przez pub przetoczyły się siarczyste przekleństwa. Spojrzałem na ekran i zobaczyłem sędziego sięgającego do kieszeni na piersi.

Dziewczę zareagowało tak, jak się spodziewałem:

– Misiaczku, a co on robi?
– Kartka będzie. Żółta.
– Ale dlaczego on naszemu ją pokazuje?
– Faulował, bynajmniej – wyjaśnił karnie Misiaczek. – To było nieprzepisowe, więc dostał kartkę. Jak dostanie drugą, wylatuje z boiska. Dwie żółte to tyle, co jedna czerwona. A po takiej wypada się z gry.
– A zielona? Co będzie, jak pokaże zieloną?
– Jak to zieloną?
– No, Misiaczku – powiedziała, jakby rozmawiała z niedorozwiniętym umysłowo – przecież jest czerwone, żółte i zielone, prawda?

Bartek schował notes do kieszeni, dopił duszkiem pół kufla piwa i rzucił, nie dbając już o to, czy ktoś go usłyszy, czy nie:

– Idziemy. Mam dość. Do początku drugiej połowy będziemy na kanapie z tą pizzą w ręce.
– Ale ręką nie wolno – odparłem. Gdyby wzrok mógł zabijać, Bartek siedziałby już w areszcie i czekał na proces.

Upiłem jeszcze łyk i powlokłem się za nim.

– Miałem nadzieję, że zapyta o off side – burknąłem, gdy go dogoniłem.
– Nadzieję? Ty to masz dziwne marzenia.
– Może dziwne, ale za to realistyczne.

Miałem dodać coś jeszcze, ale wtedy z pubu doszedł nas kolejny pomruk niezadowolenia. Tylko dziewczyna krzyknęła coś wysokim tonem, jakby znowu się cieszyła.

Rzuciłem okiem za siebie i zobaczyłem, że kilka osób próbowało wdać się w dyskusję z Misiaczkiem. Podejrzewam, że chcieli zasugerować mu, by jednak udał się ze swoją dziewczyną oglądać serial.

Nie wiem czy zapytała o off side, ale myślę, że tak.

Nie wiem czy usłyszała odpowiedź, ale nawet jeśli tak się stało, wątpię by ją zrozumiała.

Nie wiem czy ten związek przetrwał do końca drugiej połowy. Gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że tak, bo Misiaczek wyglądał na bardzo cierpliwego. Pewnie za te wszystkie odpowiedzi czeka go w domu nagroda. Tego mu życzę, bynajmniej.

One thought on “Ratując, co się da 1

  1. “Chociaż chodzenie na dwóch nogach nie jest człowiekowi wrodzone, to może on być z tego wynalazku bezsprzecznie dumnym.”
    Krzysztof Lichtenberg “Notatki na mankiecie”, /J 211/

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.