Z wolnej stopy 74

Zbigniew Milewicz

Mikołaj Cudotwórca

Za świętego Mikołaja przebierałem się sporo razy w życiu. Kiedy broda była jeszcze ciemna, doczepiano mi do niej sztuczną z waty, na nos wsadzano jakieś cudaczne okulary, wkładałem czerwoną opończę i dzierżąc w ręku obowiązkowy pastorał, ruszałem do dzieci. Nie powiem, lubiłem tę rolę, zwłaszcza jak udawało mi się doprowadzić do płaczu co wrażliwsze maluchy, a później znowu szybko je rozweselić jakimś żarcikiem. Jako dziennikarz manipulację miałem we krwi. I tylko raz zostałem zdemaskowany, rozpoznali mnie moi kilkuletni synowie, kiedy rozdawałem prezenty w domu dla azylantów i przesiedleńców w Monachium, w którym mieszkaliśmy pod koniec lat osiemdziesiątych. Chłopaki zachowały jednak klasę i powiedziały mi o tym dopiero po imprezie. Po butach skubani mnie poznali, bo takich paradnych z cholewkami nie było i musiałem założyć własne.

Ponieważ akurat dzisiaj obchodzimy mikołajki, chciałbym przynajmniej w skrócie opowiedzieć o patronie tego święta, choć ściśle naukowo wiadomo o nim niewiele. Według średniowiecznych przekazów urodził się w 270 roku, niedaleko Myry w dzisiejszej Turcji. Obecnie Myra nazywa się Demre, co po turecku znaczy twierdza, a że leży ona nad Morzem Czarnym, w rejonie popularnej Antalii, więc jest chętnie odwiedzana przez turystów. Nikolaos był jedynym dzieckiem bardzo zamożnych rodziców i po ich śmierci odziedziczył fortunę. Musiał sobie lekceważyć materialne dobra, skoro chętnie dzielił się nimi z potrzebującymi, ale nie wiem, czy najpierw robił to tylko z potrzeby serca, a później także w duchu wiary chrześcijańskiej, czy od razu spełniał obydwa kryteria. Innymi słowy, czy pochodził z chrześcijańskiej rodziny, czy też pogańskiej? Chrześcijanie działali wówczas jeszcze w ukryciu i wiadomo tylko, że już we wczesnej młodości  Nikolaos postanowił powierzyć swoje życie Bogu i wstąpił do klasztoru. Po kilku latach pokornej posługi został biskupem; uczestniczył w Soborze Nicejskim w 325 roku. Wedug niektórych przekazów, za głoszenie prawd nowej wiary był torturowany i wtrącony do więzienia. Nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach zmarł, ale jak na antyczne czasy dożył sędziwego wieku, miało to nastąpić między 342 i 352 rokiem, w Myrze.

Dopiero ponad dwieście lat później doczekał się pierwszej biografii. W 565 roku został spisany żywot „archimandryty Mikołaja“ z klasztoru Syjon; w czasach wczesnego chrześcijaństwa archimandryta (ze starogreckiego przełożony owczarni) był opiekunem klasztorów w diecezji. Jest to opowieść o męczenniku, który za życia zdziałał wiele dobrego dla ludzi.

Najbardziej znana jest opowieść o trzech córkach na wydaniu. Ich ubogi ojciec nie posiadał wystarczających środków, by zapewnić im posag, w związku z tym nikt nie chciał poślubić dziewcząt. Aby zdobyć pieniądze, ojciec, który także moralnością nie grzeszył, postanowił wysyłać je do domu publicznego, aby tam zarobiły co trzeba. Kiedy Mikołaj się o tym dowiedział, chcąc uchronić dziewczynki od nierządu, trzy razy tajemnie podrzucił im sakiewki ze złotem. Na koniec nawrócił się wyrodny papa, kiedy zawstydzony poznał prawdę o darczyńcy.

Kolejna legenda prawi o tym, że Mikołaj wstawił się za trzema niesłusznie oskarżonymi o coś oficerami. Prefekt Eustachios skazał ich na śmierć. Biskup w ostatniej chwili powstrzymał kata przed egzekucją, udowadniając niewinność żołnierzy.

Inna historia związana jest z morzem. Opowiada o nieszczęściu żeglarzy, którym podczas sztormu zaczął tonąć statek. Zaczęli modlić się o pomoc do Mikołaja. W pewnym momencie objawił się im na statku, naprawił kadłub i przepędził wiatr. Według średniowiecznych przekazów nie dał nawet czasu żeglarzom na podziękowania, ponieważ od razu zniknął. Dzięki Niemu udało im się dopłynąć bezpiecznie do portu w Myrze, gdzie złożyli ofiary cudotwórcy w kościele.

Tak zapisywał się patron dzisiejszego święta w ludzkiej świadomości, jako obrońca ludzi w potrzebie i ten, który wspiera ubogich. Podobnych opowieści jest więcej, ale legenda pozostaje legendą, a cuda to, jak wiadomo, sprawa wiary. Największym cudem byłoby pewnie, gdyby wszyscy ludzie na świecie uwierzyli, że świętym Mikołajem może zostać każdy, bez względu na płeć, wiek, kolor skóry i społeczny status, że czynienie dobra w życiu należy przede wszystkim do nas samych.

Świętego Mikołaja czci zarówno kościół katolicki, jak i prawosławny. Jest patronem wielu miast i niektórych państw, orędownikiem m.in. ludzi morza, pielgrzymów, podróżnych, panien szukających kandydata na męża, jeńców, więźniów i… sędziów, uczonych i studentów, gorzelników i piwowarów oraz – uwaga – pojednania Wschodu i Zachodu. Pewnie tym ostatnim sektorem dzisiejszy Solenizant zajmuje się od niedawna, bo póki co nie zanosi się na pokój w Ukrainie, albo za słabo się o niego modlimy.

Z wolnej stopy 66

Zbigniew Milewicz

Wiara czyni cuda II

W czasie wojny każdy obywatel III Rzeszy otrzymywał j przydział na jedzenie, jaki by on nie był mizerny. Tylko Resl von Konnersreuth, jak nazywano Teresę Neumann, nie dostawała żadnych kartek żywnościowych, bo nic nie jadła – uzasadniali urzędnicy w gminie. Miała ona natomiast podwójny przydział mydła i proszku do prania, ze względu na swoje stygmaty. Pod tym względem bawarscy urzędnicy byli wyrozumiali, porządek musiał być. Przepowiednia wizjonerki dla jej kraju i narodu brzmiała jednak źle:

Idzie godzina wielka, groźna, sądu i kary. Póki macie czas posłuchajcie i porzućcie grzechy wasze, które na karę zasługują. (…) Biada przede wszystkim tobie Germanio. Nie pomyśleliście nigdy na szlaku waszej zbrodni, że nienawiść wasza i pycha mogły stworzyć dla was niezgłębioną czeluść w miejsce wiecznej zagłady, czeluść, której głębię wielkość waszej winy wypełnię żarem takich płomieni i taką siłą kaźni, jakiej dla innych nie będzie. Nie pomyśleliście nad tym, jaką grozą mogą na wieki zapłonąć, na hańbę waszą i karę, słowa waszej pychy.
(…) Uznaliście siebie samych za nadludzi, a przez uczynki wasze staliście się gorsi niż wilki i hieny, gdy nie oszczędziliście ani żywych, ani umarłych i pohańbiliście zwłoki tych, którym wydarliście życie. Przydaliście nowe zbrodnie do starych, a krzyk pomordowanych Żydów przyłączył się do starych, wołaniem krwi, ludów zapomnianych.
Biada przede wszystkim wam Prusacy, wodzowie i nieprzyjaciele. Przyszły już dwa uderzenia wichru i upadło Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego oraz moc sroga synów Północy. A przyjdzie trzecie uderzenie, a wtedy biada i Berlinowi. Los Berlina będzie jak los Niniwy, bo gdy padnie w gruzy, nie odbuduje się już więcej. Wicher pustyni zasypał piaskiem Niniwę, choć była większa niż inne miasta starożytności.
Puszcza będzie szumiała nad gruzami Berlina – miasta zbrodni i pychy. Będzie to szczęście dla ciebie, Germanio, jeżeli inny obejmie władzę nad tobą, jeżeli obmyta strumieniem krwi i łzami późnej pokuty, usłuchasz innego głosu, poznawszy w czym była twoja wina i zguba twoja. Nie ci bowiem są wybrani, którzy się za takich uznają. Inni, którymi gardzicie w pysze, wyprzedzają was w słowie i mocy. (…)

Niedobrze w wizjach Resl wyglądała również przyszłość Anglii, ale inne narody miały się odrodzić:

Wzejdzie, mimo klęski, znowu chwała nad Paryżem i Tokio. Hiszpania będzie krajem Serca Mojego, przez miłość ku niemu się podniesie. Italię, chociażby krwią uroczystą spływała, czeka piękne odrodzenie duchowe.

Jednak szczególnie dla Słowian, których Teresa Neumann darzyła sympatią, otwierały się pomyślne perspektywy:

Na Kremlu zabłysną łacińskie krzyże, a na miejscu zburzonej cerkwi Chrystusa Zbawiciela stać będzie kościół katolicki Zbawiciela. Jak w orną ziemię, wpadnie ziarno dobra i odmieni się oblicze narodu, który tyle wycierpiał. Błogosławieństwo Moje dam Słowianom, a Słowianie, choć wielu z nich dzisiaj błądzi, lepiej je przyjmą i obfitszy przyniosą owoc. Będą prawdziwym ludem Moim, ludem Słowa Przedwiecznego i pojmą naukę Moją, i staną się posłusznymi. Nie ci bowiem są wybrani, którzy sami się wybierają, lecz ci, którzy na wołanie Boga wstaną. Nie będą daremne łzy pokuty i modlitwy, a wierność wytrwania nie będzie bez błogosławieństwa i nagrody. Zdejmie niewolnica kajdany swoje i stanie się jako królowa. Wstawią się za nią łzy, które Matka Moja pod Krzyżem przelała, a naród, który Ją czci, nie będzie między narodami ostatni. Światłych i mądrych Polsce nie odmówię. W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy, zaś Warszawa stanie się stolicą Stanów Zjednoczonych Europy.
Polska, która pierwsza karę poniosła, choć wina jej nie była największa, prędzej niż inni się podniosła. W czym zawiniła, przez to musiała doznać kary. Ale już bliski jest koniec jej pokuty. Wytrwa przy Kościele swoim i doczeka wyzwolenia. Nieprzyjaciołom swoim krzywdy pamiętać nie będzie, dobrem za zło zapłaci. Będzie mieć chwałę między narodami i skrzydła szeroko otwarte, rozszerzy też granice swoje. Weźmie narody wierne Kościołowi w nagrodę wierności swojej
.*

Przyznacie Państwo, że z polskiego punktu widzenia faktycznie brzmi to budująco i czegokolwiek by nie sądzić o scenariuszach jasnowidzów na temat wydarzeń przyszłości, to dobrze wierzyć tylko w te pozytywne, bo myśl ma działanie sprawcze.

P.S. Teresa Neumann doczekała się licznych publikacji książkowych, w sieci można znaleźć różne dokumenty zdjęciowe i filmowe jej poświęcone, więc polecam je zainteresowanym.

* Wizja Teresy Neumann z 15 października 1948 r., Stephen Lassare – Odkryte sekrety przyszłości, Wyd. Adam, Warszawa 1992

Z wolnej stopy 65

Zbigniew Milewicz

Wiara czyni cuda

Kult świętej Teresy z Lisieux był na Śląsku, jak pamiętam, zawsze wielki. Moja babcia i jej siostry podkreślały z szacunkiem, że ona jest od Dzieciątka Jezus, nosiły w książeczkach do nabożeństwa obrazki urodziwej zakonnicy, modliły się do niej, zwłaszcza jak była choroba w rodzinie i święta ich przeważnie wysłuchiwała. Dwie z licznych kuzynek mojej mamy nosiły też imię Teresa, ale na starszą mówili wszyscy Trautka, pewnie dlatego, żeby jej nikt nie mylił z młodszą i tylko ta druga była od Dzieciątka Jezus. Jako dziecko jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Lisieux jest we Francji, zaś Avila, z której pochodziła patronka Trautki, w Hiszpanii.

Namiętność zbierania religijnych obrazków, zwłaszcza wśród kobiet w mojej rodzinie, brała się z wielkiej wiary w to, że pomogą one w potrzebie, nieszczęściu. Traktowano je więc po trosze jak talizmany. Święty Antoni pomagał odzyskiwać zaginione, cenne przedmioty, do Matki Boskiej Częstochowskiej modliliśmy się przed podróżą, do św. Józefa przed pracą, do Matki Boskiej z Lourdes albo Jaworzyńskiej o zdrowie. Myślę, że podobnie praktykowano w innych domach, tam gdzie tradycje chrześcijańskie były jeszcze nadrzędną wartością.

Therese Neumann z Konnersreuth w Dolnej Bawarii pochodziła z biednej rodziny wiejskiego krawca. W 1918 r., jako dwudziestoletnia dziewczyna, uległa poważnemu wypadkowi. Ratując bydło z płonącej stodoły w gospodarstwie wuja, w którym najmowała się do pracy, doznała uszkodzenia kręgosłupa, w wyniku czego sparaliżowało jej nogi i straciła wzrok. Lekarze nie dawali rodzinie chorej zbytniej nadziei, dziewczyna musi się niestety pogodzić ze swoim kalectwem. 29 kwietnia 1923 r., w dzień beatyfikacji Teresy z Lisieux, odzyskała wzrok, a 17 maja 1925 r., kiedy błogosławioną karmelitankę ogłoszono świętą, Therese Neumann wróciła władza w nogach. Ani ona, ani jej najbliżsi nie mieli wątpliwości, że wymodlili u Boga cud uzdrowienia. Przywieziony przez ojca z zachodniego frontu Wielkiej Wojny, z Francji obrazek patronki dziewczyny, wisiał w domu i ku niemu się zwracali z ufnością, prosząc o wstawiennictwo.

5 marca 1926 roku u Teresy po raz pierwszy pojawiły się stygmaty. Krwawiące rany na rękach, nogach, głowie i boku, które po trzech dniach same się zasklepiły. Tydzień póżniej zdarzyło się to ponownie. Wiadomość o stygmatyczce z Konnersreuth, która była członkinią Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, szybko rozeszła się po katolickiej Bawarii, a póżniej po innych niemieckich landach. Zainteresowały się nią gazety i Kościół. Wiadomo było, że w każdą noc z czwartku na piątek stygmaty wracają, zaś w niedzielę znowu znikają, co się pokrywało z czasem Męki Pańskiej. Kobieta przeżywała cierpienia fizyczne, a towarzyszyły jej wizje Drogi Krzyżowej Jezusa, mówiła obcymi językami, których, jako osoba niewykształcona wcześniej nie znała, między innymi aramejskim, oraz przepowiadała przyszłość. Ciekawe natomiast, że od niedzieli do czwartku nie było po niej zupełnie widać, że cierpiała, emanowała aktywnością i energią. Najbardziej kochano ją za to, że pomaga wyzdrowieć ludziom chorym, często nieuleczalnie. Do jej domu w Konnersreuth podążały całe pielgrzymki. Mówiono, że bierze na siebie ludzkie dolegliwości, modli się za nieszczęśników do Boga i wyprasza zdrowie. Najbardziej niezwykłe, przynajmniej dla mnie, było zaś to, że od 1922 roku, aż do swojej śmierci w 1962 r. miała nie przjmować żadnych płynów, ani też spożywać żadnych pokarmów oprócz codziennej Eucharystii.

Rodzina Teresy Neumann wyraziła zgodę na przeprowadzenie naukowych badań, które miały sprawdzić autentyczność stygmatów i wieloletniej głodówki. Badania poddały je w wątpliwość, ale przecież jednoznacznie nie wykluczyły. Za rządów III Rzeszy Teresa była ośmieszana i zniesławiana przez władze. Hitler wiedział, że mistyczka jest przeciwna narodowemu socjalizmowi, że przepowiada jego upadek, więc Gestapo ją obserwowało, ale dalej się nie posunęli. Zabobonny führer bał się tej kobiety.

Zmarła na skutek zawału serca i pochowano ją na cmentarzu w Konnersreuth. O tym kim była, a także kim nadal jest dla ludzi, świadczą umieszczane wokół pomnika tabliczki wotywne z wygrawerowanymi prośbami, podziękowaniami i nazwiskami darczyńców. Jej grób nawiedzany jest przez pielgrzymów z różnych krajów świata. W 2004 roku blisko 40 000 osób podpisało prośbę o jej beatyfikację. Rok później biskup Gerhard Ludwig Müller rozpoczął proces beatyfikacyjny Therese z Konnetsreuth na szczeblu diecezjalnym.

Piszę o Teresie Neumann głównie z trzech powodów. Po pierwsze 18 września minęło 60 lat od czasu jej śmierci. Po drugie, kiedy niedawno przeglądałem rodzinne pamiątki po mojej babci Jadzi, to natknąłem się na stary obrazek, przedstawiający kobietę w prostej chustce na głowie, której z oczu płynęła krew. Na odwrocie było coś napisane po niemiecku, tak zwanym “gotykiem”, ale nie chciało mi się sprawdzać, co dokładnie. Nie miałem więc pojęcia, kim jest ta kobieta z obrazka. Dziś wiem, że to Teresa Neumann, a więc była również i w mojej rodzinie poważana. Po trzecie jest ona autorką dobrej przepowiedni dla Polski, ale o tym za tydzień.

Trzej królowie monarchowie

… gdzie spiesznie dążycie?

Sen Trzech króli, 1120-30, fragment kapitelu z Katedry Saint-Lazare, Autun, Francja

Uwaga – wpis obrazoburczy. Czytacie na własną odpowiedzialność.

Ewa Maria Slaska

Mędrcy świata, monarchowie,
gdzie śpiesznie dążycie?
Powiedzcież nam Trzej Królowie,
chcecie widzieć Dziecię?
Ono w żłobie nie ma tronu,
i berła nie dzierży,
a proroctwo jego zgonu,
już się w świecie szerzy.

Mędrcy świata, złość okrutna,
Dziecię prześladuje,
wieść okropna, wieść to smutna,
Herod spiski knuje.
Nic monarchów nie odstrasza,
do Betlejem spieszą,
gwiazda zbawcę im ogłasza,
nadzieją się cieszą.

Przed Maryją stoją społem,
Niosą Panu dary.
Przed Jezusem biją czołem,
składają ofiary.
Trzykroć szczęśliwi królowie,
Któż wam nie zazdrości?
Cóż my damy, kto nam powie,
pałając z miłości.

Oczywiście wszyscy wiemy, że Trzej Królowie to pozostałość po starożytnych triadach bogiń i bogów.
W trójcy bogiń były zawsze Dziewica, Nimfa, czyli Matka i Starucha, Pani Piekieł. Trójca męskich bogów naśladowała triady kobiece i składała się z Boga Początku, Boga Życia i Boga Śmierci. Byli to trzej osobni bogowie. Dopiero chrześcijańska Trójca Święta, ta, którą dobrze znamy, a która składa się z Ojca, Syna i Ducha Świętego, uważa te trzy elementy triady za emanacje tej samej Istoty. W gruncie rzeczy ta stosunkowo niedawna interpretacja starożytnego prototypu, tylko nieznacznie przesuwa akcenty – najważniejszy staje się Bóg Ojciec, który i daje życie, i go pilnuje i może je odebrać. Syn i Duch są tylko pobocznym uzupełnieniem, ale teologowie nic na to nie mogą poradzić, że my, ludzie z jaskiń, wciąż jeszcze potrzebujemy trzech pradawnych bogów – Boga Piorunów, Boga Polowań i Boga Śmierci. I że, jak głębiej pogrzebiemy w naszych lękach i magicznych zabiegach, to okaże się, że są to starsze od Trzech Bogów Trzy Boginie – Kora, Potnia i Hekate.

Trzy księżniczki baktryjskie

Jedyną (chyba) religią, która konsekwentnie zlikwidowała starożytne triady był ustanowiony przez faraona rebelianta – Echnatona kult Jedynego Atona, przejęty przez Mojżesza i “wyprowadzony” z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Echnaton rządził zbyt krótko, by jego koncepcja Boga Jedynego zdążyła się ugruntować i przetrwać. Ale Żydzi mieli dość czasu i to tam właśnie, w Ziemi Obiecanej, utrwaliła się religia oparta na KONCEPCJI boga, który był jedyny i którego Prawo zostało zapisane w Księdze.

Izraelici czcili więc wymyślonego jednego Boga, jednoosobowego i jedynego, o którym mówili Jahwe, który był Obcy, Daleki, Bezimienny. Był on surowy i chyba nie mógł inaczej, musiał karać za odstępstwo, bo odstępstwo było łatwe, znajome, naturalne. Trzy Boginie lub Trzej Bogowie byli zawsze, Ten Jeden Bóg był Nieznany i Obcy, co gorsza jego pierwszą wersję ich przodkowie poznali w Egipcie, Kraju Niewoli.
Ten Obcy Bóg groził karami za czczenie bogów okolicznych narodów.

Ja jestem Jahwe, Twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

  1. Nie będziesz miał innych bogów obok mnie.
  2. Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!
  3. Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Jahwe, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą.
  4. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.
  5. Nie będziesz wzywał imienia Boga twego, Jahwe, do czczych rzeczy, gdyż Jahwe nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy.

My to znamy na pamięć w wersji uproszczonej do nierozpoznania: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Ci cudzy bogowie często pojawiali się jako triady, trójce bogów.

  • Fenicja: trójca mieszana Baal, Asztarte i Eszmun
  • Babilon: trójca męska Ea, Marduk i Gibil
  • Grecja: trójca kobieca Artemida, Demeter, Hekate & trójca męska Zeus, Posejdon, Hades
  • Mezopotamia: Elil, An i Enki,
  • Egipt: “triada rodzinna” (ojciec, matka, syn) Ozyrys, Izyda, Horus
  • Rzym: Trójca Kapitolińska Jowisz, Junona i Minerwa
  • Hinduizm: Brahma (Kriszna), Wisznu, Sziwa
  • Chiny: Fu Lu Shou (trójca bóstw gwiezdnych) Fuxing bóg szczęścia, Shouxing bóg długowieczności i Luxing bóg kariery

Niektóre triady zrastały się w jedną trójosobową postać, jak potrójna Hekate albo trójca prasłowiańska tzw. „Trzygłów” (Triglav)

Chrześcijaństwo przywróciło więc tylko starożytną trójcę, tracąc tym samym cechę podstawową religii monoteistycznej – Jedynego Boga. I choćbyśmy się nie wiem jak zaklinali i bożyli, że jak “bonie dydy”, wierzymy w Jednego Boga, to przypomnijmy sobie Wyznanie Wiary, czyli Credo:

Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Ukrzyżowany również za nas, pod Poncjuszem Piłatem został umęczony i pogrzebany. I zmartwychwstał dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo. I wstąpił do nieba; siedzi po prawicy Ojca. I powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a Królestwu Jego nie będzie końca. Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi. Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę który mówił przez Proroków. Wierzę w jeden, Święty, powszechny i apostolski Kościół. Wyznaję jeden chrzest na odpuszczenie grzechów. I oczekuję wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie. Amen.

C.b.d.o.

***

We Włoszech z kolei… ale to niech już opisze znawca Włoch, czyli cytowany już tu wielokrotnie Jacek Pałasiński:

Jesteście, P.T. Czytelnicy gotowi? Nie? No to hajże po skarpetę! Dzisiejszej nocy odwiedzi Was pewna brzydka starucha. Upewni się, czy śpicie i wedrze się do waszego domu, a jak się okaże, że głosowaliście na szajkę (tak autor określa tych, co u władzy – przyp. EMS), to do skarpety nawrzuca wam węgla. Rosyjskiego, oczywiście, z Donbasu, oczywiście, bo szajka zasiarczony węgiel z Ludowych Republik Ługańskiej i Donieckiej przedkłada ponad inne. A jeśli byliście grzeczni, chodziliście na manifestacje, dezawuowaliście przestępstwa, machlojki i oszustwa szajki, to może starucha wrzuci wam do zawieszonej na kominku skarpety cukierka.
Starucha ma na imię Befana. A „Befana”, to takie włoskie, ludowe przekoślawienie oryginału, czyli ἐπιφάνια, epifania, a epifania to objawienie. W tym wypadku objawienie boskiej natury dzieciątka Jeszua trzem mędrcom ze Wschodu, który, śledząc „gwiazdę” (Mt 2,1-12.16), przynieśli boskiemu Dziecięciu dary: złoto, kadzidło i mirrę, a kto nie wie do dziś, co zacz mirra, niech podłubie w źródłach. W suku w Damaszku straganiarze oferowali mirrę i D.O. oczywiście kupił, ale gdzieś mu się w licznych przeprowadzkach zadziała. Giotto przedstawił „gwiazdę” jako kometę, prowadzącą Trzech Mędrców (zupełnie niepoprawnie zwanych „królami”) do stajenki w Bet Lehem, co po hebrajsku oznacza dosłownie „Dom Chleba”, czyli po prostu piekarnię. No bo Giotto był w 1301 r. świadkiem „przebiegu” po nieboskłonie komety Haleya i tak mu się skojarzyło. Ale od tego czasu nikt inaczej owej „gwiazdy” betlejemskiej inaczej nie przedstawiał, jak tylko kometę, co jest bez sensu, bo gwiazda i kometa to są dwa zupełnie odmienne ciała niebieskie. Do dziś mędrcy (choć nie tamci trzej, ze Wschodu) zachodzą w głowę, cóż to mogło być za światło, które Trzech Mędrców prowadziło, bo, jakby tu powiedzieć, „gwiazda” na pewno nie. Może jakieś małe UFO?
„Epifania” to termin, używany przez Kościoły zachodnie, te wschodnie, nieco mniej od zachodnich heretyckie, na objawienie boskiej natury Jeszuy, używają bardziej precyzyjnego terminu „Teofania”. Z kolei muzułmanie używają terminu „epifania” na pojawienie się na końcu czasów ludzi wezwanych przez Allaha, którzy położą kres niesprawiedliwościom i niedoskonałościom gatunku ludzkiego. Drodzy muzułmanie, co, wy gazet nie czytacie? Tacy ludzie już się objawili, nazywają się „szajka”, a jak nie wierzycie, to obejrzyjcie wiadomości w kurwizji (https://tvn24.pl/…/afera-mailowa-nowa-odslona-mail-z…). W każdym razie we Włoszech z „epifanii” najpierw zrobili „bifanię”, a potem „befanię”, skąd już tylko krok do Befany. Befana ma źródła mało chrześcijańskie, dlatego w Kościele łatwego życia nie miała. Wywodzi się z hellenistycznej odmiany mitraizmu, dla którego 12 dni po równonocy zimowej, w Saturnaliach jako Diem Natalis Solis Invicti, obchodzono w Cesarstwie Rzymskim równocześnie, jako święto śmierci oraz święto odrodzenia Matki Natury. Rzymianie wierzyli, że przez te 12 dni (a raczej nocy) kobiety latają nad polami, by dodać im siły rozrodczej. 12 dnia umierały dla Rzymian zeszłoroczne plony, a te, przygotowane pod wiosenny zasiew, nabierały ducha, który sprawi, że w ziemi się odrodzą i rozmnożą.
I właśnie Befana była jedną z tych kobiet, latających nad polami, by dać im płodność. Bogiem a prawdą to zastąpiła Dianę, która wcześniej dokonywała tych nalotów. Befana odpoczywała w ludzkich domach i osądzała ich mieszkańców: dobrych nagradzała, złych karała. Aha: ten 6 stycznia, w którym mędrcy mieli dotrzeć do betlejemskiej stajenki, to nie jest wynalazek wczesnochrześcijański; datę tę zaproponował pod koniec IV w. święty Epifaniusz z Salaminy, przez Kościoły wschodnie uważany za ojca Kościoła. Dzisiaj by sprawiał mnóstwo kłopotów, bo energicznie przeciwstawiał się kultowi Maryi i równie energicznie zwalczał kult obrazów. (D.O. nieodmiennie namawia do przeczytania w Wikipedii hasła „Dekalog” i odbycia refleksji, jak też to się stało, że Kościoły chrześcijańskie, zwłaszcza zachodni, spokojnie wyeliminowały sobie Drugie Przykazanie Boże i, żeby się liczba zgadzała, podzieliły na dwa Przykazanie Dziewiąte, każąc wiernym wierzyć, że Pan Bóg zstąpił na Ziemię, by dać rodzajowi ludzkiemu Przykazanie o treści „ani żadnej rzeczy, która jego jest”).
Ufff…
No, dobrze, możesz, Czytelniku, zapomnieć o skarpecie dla Befany, ale nie zapominaj, żeby się przyzwoicie zachowywać i nie sprzedawać ojczyzny za 500 srebrników.

***

O!, poważnie się zrobiło. Oczywiście nie sprzedamy. Obyśmy jednak nie zapomnieli, że święto to jednak święto, przypomnę tu dwa królewskie wypieki pieczone z okazji święta Trzech Króli – Ciasto Królewskie i Szczodraki:

Ten wypiek nieco przypomina rogale marcińskie – jest to ciasto francuskie nadziewane masą migdałową. Z kolei szczodraki to drożdżowe ciastka nadziewane kapustą, czyli coś w rodzaju kulebiaczków, albo czymś na słodko, np. dżemem albo masą sernikową. Czyli też jakaś odmiana rogali marcińskich.

I w szczodrakach i w cieście królewskim coś się zapieka – figurkę, migdał, ziarnko fasoli. Osoba, która znajdzie zapieczonego fanta, zostaje królem, fasolowym, migdałowym, karnawałowym. Królem. A ten król to wzór postaci Sancho Pansy i jego nadziei na gubernatorstwo wyspy. Pisałam już o tym kilkakrotnie (np. TU), ale nigdy nie zawadzi przypomnieć.

Jakob Jordaens, Fasolowy Król (1640 – 1645)

Pewien młody człowiek poinformował swoją mamę, a ona mnie, że obecnie w Berlinie pojawił się od dawna znany w Niemczech północnych nowy sposób wybierania króla karnawału: kupuje się pączki w cukierni i je się tak długo, aż się trafi na pączek nadziany musztardą. Tak się zostaje Musztardowym Królem.

***

Dodatki od Czytelniczek i Czytelników nadesłane w ciągu dnia:

Ela Kargol o naszej dzisiejszej wyprawie do malarza, Wiesława Fiszbacha – ma nas trzy sportretować, a my się postanowiłyśmy pokazać w naszej prawdziwej postaci:

Powiedzcież nam trzy królowe,
gdzie spiesznie dążycie?
do artysty, het na Neukölln
umilić mu życie!!!

(Dodatek od Adminki: poszłyśmy do Wiesława Fiszbacha, a o nim będzie na samym dole)

Mietek Węglewicz

Trzech Króli
(kolęda)

Idą mędrcy wschodu,
przez calutki świat
dookoła globu
dwa tysiące lat
Czy pustynia, czy oaza
mróz, czy żar się leje
Kacper, Melchior i Baltazar
idą do Betlejem
Baltazara boli kostka
Kacper łapie dech
Melchior mówi ,,łaska boska
że nie sam,
we trzech”
Idą trzej królowie,
dwa tysiące lat
i dziękują Bogu
za ten piękny świat

Ewa Maria Slaska upiekła szczodraki, a Ela Kargol przypomniała poprzednie świętowania Trzech Króli

To jeszcze ja, Adminka: W szczodrakach zapiekłam słodkie nadzienie z makiem, orzechami i migdałami, po to by nam się dobrze wiodło. Był też jeden cały orzech. Królową Orzechową została Krysia!

***
Trzej Królowie to nie tylko koniec okresu świątecznego w chrześcijaństwie, ale praktycznie rzecz biorąc w każdej religii na świecie, która raczyła zauważyć zjawiska na niebie i ziemi, takie jak przesilenie zimowe, czy przybywanie dnia “na barani skok”. W tradycji słowiańskiej okres ten nazywał się Szczodre Gody. Stąd szczodraki.
Niech się nam wszystkim szczodrze wiedzie!
***

A to nasz wczorajszy Karnawałowy Król, Wielki Gubernator Baratarii w Berlinie, artysta Wiesław Fiszbach:

Wiesław Fiszbach, foto: Ela Kargol

Z wolnej stopy 60

Zbigniew Milewicz

Jakie drzewa, taki las…

80 lat temu w hitlerowskim więzieniu przy dzisiejszej ulicy Mikołowskiej w Katowicach stanęła gilotyna. Szybsza i precyzyjniejsza w obsłudze, niż średniowieczny topór, którym niemieccy kaci dotąd posługiwali się w miejscach kaźni. Wykonała ona co najmniej 552 wyroki śmierci na wrogach III Rzeszy i za więziennymi murami nazywano ją czerwoną wdową.

Machina śmierci – czytamy w archiwalnym materiale Grażyny Kuźnik* – działała jeszcze na kilka dni przed wejściem do miasta Rosjan. Niemcy stracili wtedy siedmiu więźniów z Piekar, Siemianowic, Knurowa, Orzesza i Rudy Śląskiej. Dopiero potem gilotynę próbowali ukryć. Nie mieli czasu, zakopali ją płytko na cmentarzu w Bogucicach. W katowickim Urzędzie Stanu Cywilnego cudem zachowały się spisy zgilotynowanych. Ginęli nie tylko mężczyźni, ale też kobiety i młodzież. W pierwszej egzekucji stracił życie 32- letni murarz z Czechowic. Drugą ofiarą była 31- letnia góralka z Żywca. Oprócz niej ścięto jeszcze 53 kobiety i 13 chłopaków w wieku do 19 lat.

W swoim artykule autorka opowiada o losach jednej z ofiar, 28-letniego, katolickiego księdza Jana Machy, o którym jej koleżanka z katowickiej TV, Dagmara Drzazga, nakręciła właśnie dokumentalny film. Tytuł obrazu brzmiał: Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Wspominam o tych pracach z okazji beatyfikacji księdza Machy, która odbyła się 20 listopada w Archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach w asyście tysięcy śląskich wiernych. Kto nie mógł osobiście przybyć do katedry, ten miał możliwość uczestniczenia w niej za pośrednictwem mediów; mnie niestety nie udało się z żadnej z tych opcji skorzystać, chociaż byłem wtedy na Śląsku, więc tym bardziej winien jestem napisać, co wiem o tym człowieku, który za pomaganie rodzinom prześladowanym przez Niemców w czasie wojny, zapłacił męczeńską śmiercią.

Hanik, bo tak go nazywali w domu, przyszedł na świat 18 stycznia 1914 roku w Chorzowie Starym. To była tradycyjna, śląska rodzina Pawła Machy i Anny, z domu Cofałka; Hanik miał dwie siostry i brata. Był harcerzem. W szkole brał udział w amatorskich przedstawieniach teatralnych i trenował piłkę ręczną, czyli szczypiórniaka, który w Chorzowie stał na wysokim poziomie. Z drużyną miejscowych Azotów kilkakrotnie sięgał po tytuł mistrza Śląska, a w latach trzydziestych – także wicemistrza Polski. Działał w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży. Nie wiem, kiedy zdecydował, że zostanie księdzem; w 1934 roku przyjęto go do Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie i pięć lat później, krótko przed wybuchem wojny, otrzymał święcenia kapłańskie.

10 września 1939 roku ksiądz Macha został wikarym w parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej, gdzie nawiązał kontakt z tajną grupą konspiracyjną o nazwie Polska Organizacja Zbrojna, wchodzącą w skład Polskich Sił Zbrojnych. Zajął się w niej prowadzeniem tzw. Opieki Społecznej, która sprowadzała się do działalności charytatywnej wśród rodzin, będących na niemieckiej, czarnej liście. Ich członkowie byli m.in. uczestnikami Powstań Śląskich, ale często wystarczył brak flagi z hackenkreuzem w oknach mieszkania, czy donos złośliwych sąsiadów, że na parterze śmieją się z führera, żeby trafić do aresztu, albo co gorsza do Oświęcimia, za wrogość wobec III Rzeszy. O rozmiarach tej pomocy, niesionej potrzebującym bez względu na ich narodowość, może świadczyć fakt, że młody wikary miał 1750 współpracowników – wolontariuszy, między innymi harcerzy. Konfidenci, którzy byli w czasie niemieckiej okupacji na Górnym Śląsku wszechobecni, pewnego dnia zadenuncjowali również Hanika. 5 września 1941 roku został aresztowany przez gestapo na dworcu kolejowym w Katowicach. Znaleziono przy nim listę osób, którym pomagał wraz ze swoimi współpracownikami oraz inne dokumenty, świadczące, że zbierał pieniądze na rzecz potrzebujących i im je przekazywał. Lista ta była później jednym z głównych dowodów w śledztwie i procesie całej grupy.

W śledztwie był brutalnie bity i torturowany. 17 lipca 1942 roku przed sądem doraźnym w Katowicach odbyła się krótka rozprawa, na której ksiądz Macha i współpracujący z nim kleryk Joachim Gürtler skazani zostali na śmierć, przez ścięcie gilotyną. Kilka godzin przed śmiercią ks. Macha napisał list do swoich rodziców i rodzeństwa:

„Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, ale uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze! Bez jednego drzewa las lasem zostanie (…) Zatem do widzenia! Zostańcie z Bogiem! Módlcie się za Waszego Hanika.“

Wiedział, że nie spocznie w grobie. We wspomnianym liście prosił więc swoich najbliższych: „Pogrzebu mi nie użyczą, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie Ojcze Nasz“.

Wyrok wykonano 3 grudnia 1942 roku. Ciała skazanego nie wydano rodzinie, najprawdopodobniej zostało ono spalone w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Prośba Hanika o cichy zakątek po śmierci została spełniona, kiedy z inicjatywy grona jego przyjaciół w październiku 1951 roku powstał symboliczny grób na starym, rodzinnym cmentarzu parafii św. Marii Magdaleny w Chorzowie Starym, gdzie Hanik został ochrzczony i gdzie sprawował swą prymicyjną mszę świętą.

Sługa Boży ksiądz Jan Macha został wyniesiony na ołtarze 20 listopada 2021 roku, po ośmioletnim procesie beatyfikacyjnym, przez papieża Franciszka, którego na uroczystości w Katowicach reprezentował kardynał Marcello Semeraro, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. W ceremonii wzięli udział: rodzina księdza Machy, episkopat Polski, śląskie duchowieństwo, przedstawiciele rządu, władz samorządowych Śląska i różnych organizacji kościelnych oraz społecznych. W katedrze odsłonięto portret nowego błogosławionego i wniesiono związane z nim relikwie – różaniec, który wykonał w celi z wydłubanych drzazg i ze sznurka wyciągniętego z siennika, chustkę więzienną oraz list, napisany do rodziny przed śmiercią. A w homilii, odwołującej się do ustawicznych apeli papieża Franciszka o społeczną empatię, było uzasadnienie, dlaczego ksiądz Macha został beatyfikowany:

Opiekował się wieloma rodzinami dotkniętymi koszmarem wojny. Nie pozostał obojętnym na żadne cierpienie: gdziekolwiek ktoś był aresztowany, deportowany, rozstrzelany, przynosił pocieszenie i wsparcie materialne. Nie zwracał przy tym uwagi na różnice narodowościowe, wyznaniowe czy społeczne. Jak cenny jest dzisiaj jego przykład! Jakże jasne jest jego nauczanie! W podzielonym społeczeństwie, gdzie indywidualizm i egoizm wydają się coraz bardziej umacniać z powodu braku autentycznych i szczerych relacji, nasz Błogosławiony przypomina nam, że Chrystus będzie nas sądził za miłość i dobro, które uczyniliśmy.

Ustalono, że wspomnienie błogosławionego Jana Machy przypadnie corocznie na dzień 2 grudnia, czyli na wigilię jego śmierci. Uroczystość beatyfikacyjną poprzedziła konferencja prasowa, na której zabrał głos m.in. dr Andrzej Grajewski, historyk i publicysta mediów katolickich. Tym, co powiedział, chciałbym podsumować mój dzisiejszy wpis, bo zgadzam się z autorem:

Dziś święto mają również wszyscy ci, którzy byli razem z księdzem Janem: kleryk Joachim Gürtler i Leon Rydrych – skazani razem z nim i zgilotynowani za działalność w podziemnej organizacji. – To także święto tych 1750 osób, o których mówi niemiecki wyrok określający liczbę współpracowników księdza Machy w akcji charytatywnej prowadzonej od Zabrza po Pszczynę. Gdybym zastanawiał się, co zrobiłby dziś ksiądz Macha, to myślę, że na pewno byłby w „Namiotach Nadziei”, które za strefą stanu wyjątkowego na wschodniej granicy rozstawiła białostocka Caritas.
______________

*slaskie.naszemiasto.pl, 29 października 2011

Wspomnienia o Maryli (5)

Magdalena Ciechomska

Rodzinnie

Nasz syn urodził się we wrześniu 1993 roku. Pamiętam, że był to czas pięknej, słonecznej pogody. Moja ulubiona pora roku – kiedy lato powoli przechyla się ku jesieni. Nasz stary ogród zaścielały żółto-złote liście włoskich orzechów, opadłe wcześnie, bo lato było suche i upalne.

Maryla przysłała mi z Berlina kartkę przedstawiającą posążek egipskiej bogini Izydy z małym Horusem na kolanach. Poprosiła o fotografię syna, którą zrobiono mu w szpitalu, bezpośrednio po porodzie. Na tym zdjęciu leży na szpitalnej wadze dla noworodków, kilka minut po tym, jak wyszedł z otchłani mrocznych wód. Istota z pogranicza dwóch światów, ziemno-wodna, amfibialna, która w niepojęty sposób powtarzając kolejne etapy ewolucji, od komórki do organizmu ludzkiego, w ostatnim akcie wydobyła się na stały ląd, oznajmiając początek nowego istnienia przenikliwym krzykiem, zsynchronizowanym z pierwszym oddechem. Tę fotografię Maryla umieściła na początku albumu, który później gromadził wykonane przez nią samą zdjęcia rodzinne. Fotografowała nas, naszego syna, swoich i moich rodziców, wtedy, gdy przyjeżdżała do Warszawy. Na kilku z nich widać nas w ogrodzie. Janek bawi się w bujnej trawie, kwitną peonie lub hortensje. Na innym drzewa są jeszcze bez liści, schodzimy z ganku w płaszczach, dziecko w kurtce i czapeczce. Idziemy ze święconką do kościoła, to Wielka Sobota, wczesnowiosenna, chyba marcowa Wielkanoc.

Sporo jest tych rodzinnych świąt sfotografowanych przez Marylę. Bardzo je lubiła. W ogóle była bardzo rodzinna. Może to się wydawać paradoksalne, że sama siebie nie widziała w roli żony i matki, a jednocześnie rodzina była dla niej tak ważna.

O ile dobrze pamiętam, od czasu, gdy wyjechała do Berlina , może dwa albo trzy razy nie było jej w Polsce na Wielkanoc i chyba raz na Boże Narodzenie. Z widocznym entuzjazmem przystępowała do świątecznych przygotowań, zwłaszcza kulinarnych; uwielbiała piec ciasta, za każdym razem przywoziła jakiś nowy, wyszperany skądś przepis. Chętnie ubierała choinkę, angażowała do pomocy Jaśka. A kiedy wszystko było już gotowe, z równym zapałem przystępowała do świątecznego obżarstwa, które uwielbiała. Mimo to udawało jej się zachować szczupłą sylwetkę. Ważnym tematem było kupowanie prezentów. Zwykle ustalaliśmy to wcześniej, tworząc katalog potrzeb i życzeń, ale zdarzały się niespodzianki.

Pamiętam, jak Maryla przywiozła dla Jasia prezent od naszej niemieckiej znajomej, Gudrun Koch: pluszową, bardzo kolorową papugę, mającą w brzuszku pozytywkę, która wygrywała melodię kołysanki. Janek ma tę zabawkę do dziś, choć nie wiem, czy pozytywka jeszcze działa. Często na Boże Narodzenie Maryla kupowała mu słodycze, np. czekoladowe figurki Mikołajów lub zwierzątek, bynajmniej nie te seryjne z hipermarketu, zdecydowanie z wyższej półki, starannie wykonane, w ładnych opakowaniach, z dobrej jakości czekolady, co było ważne, gdyż mały miał alergię na mleko krowie. Niestety, walory estetyczne tych cudeniek docenialiśmy tylko my, dorośli. Nasz synek błyskawicznie rozwijał mieniące się kolorami sreberka a zawartość, kawałek po kawałku, znikała w jego buzi.

Może niektórych zaskoczyć, że święta miały dla Maryli wymiar nie tylko rodzinny, ale także religijny. Była wierząca, jej uczestnictwo w bożonarodzeniowej czy wielkanocnej liturgii wcale nie sprowadzało się do tradycyjnego zwyczaju. W naszych rozmowach z nią, nie tylko tych odświętnych, problemy wiary, religii, relacji z Bogiem a zwłaszcza – wadzenia się z Nim, to był stały temat. Maryla celebrowała nabożeństwa Maryjne, zwłaszcza Nabożeństwo Majowe. Biblijne postacie kobiet interesowały ją w oczywisty sposób. Wyraźnie fascynowała ją Maryja, Miriam, Matka Jezusa, kult, który łączy Jej postać z przyrodą, charakterystyczny dla naszej ludowej pobożności, widoczne pokrewieństwo wizerunków Matki Bożej z pogańskimi bóstwami żeńskimi.

Postać Izydy z Horusem przy piersi wg religioznawców jest pierwowzorem obrazów Madonny z Dzieciątkiem – hodegetria – najbardziej znany typ ikonograficzny przedstawiający święte macierzyństwo. Matka Boża, Bogurodzica, Theotokos.

Nasze ostatnie spotkanie, to święta Bożego Narodzenia 2018 roku. Maryla była po operacji, w trakcie leczenia, mimo wszystko przyjechała. Choroba mocno nadwątliła jej organizm, patrząc na nią widziałam jej kruchość, delikatność, ale była zadowolona , ożywiona, radosna.

Nawet, swoim zwyczajem, upiekła kilka ciast. Stwierdziła, że bez tego nie poczułaby w pełni atmosfery świąt.

Mity nasze powszednie 3

Ewa Maria Slaska

Matrona

Tym razem młody człowiek, na którego prośbę mam czasem pisać o mitach greckich, wybrał temat wpisu nie posiłkując się Encyklopedią Kultury Antycznej: Matrona. Pomyślałam, że młodzian się naigrywa, ale nie, bo po chwili dodał, że feministki wprowadzają właśnie słowo matronat zamiast patronatu, a to przeniosło szacowną kobietę ze starożytnego Rzymu w zupełnie aktualne rejony.

Zdjęcie matrony i młodziana na tronie w sklepie Karstadt w Berlinie w grudniu 2020 roku, wieczorem ostatniego dnia przed lockdownem. Kupiliśmy marmoladę i herbatę, i tak to nas zmęczyło, że musieliśmy odpocząć. A że akurat stał tron…

Zacznijmy od tego, że matrona jest oczywiście pojęciem z historii kultury antycznej, ale w kulturze grecko-rzymskiej nie ma znaczenia mitologicznego. Znamy natomiast Deę Matronę, Boginię Matronę z mitologii celtyckiej. Była boginią rzeki Marne (Marny), boginią płodności i matką bogów. Również Normanowie czcili żeńskie boginie Matres i Matronae, czyli Matki i Panie. Występują jako boginki, boginie niższego rzędu, często potrójne, ale często jest ich znacznie więcej. W mitologii germańskiej, gdzie jest ich szczególnie dużo, nazywają się walkirie, norny i disy. Są spokrewnione z hinduskimi asparami i grecko-rzymskimi eryniami i furiami. Niektóre z nich są kochankami zmarłych wojowników (walkirie, hurysy, apsary), niektóre prowadzą ich w zaświaty, niektóre są matkami i im poświęcone było święto Przesilenia Zimowego, zwane Mōdraniht (Noc Matek), którego pamiątką jest również chrześcijańska opowieść wigilijna.

W kulturze rzymskiej matrona to była kobieta zamężna, żona, matka, córka, siostra sławnych i dzielnych mężczyzn, których wspiera i którym towarzyszy. Szacowna i szlachetna. Uosobienie rzymskich cnót. I tu, halo!, zaczynają się pierwsze schody. Jeśli kobietę określano jako matronę, to znaczy, że była to przedstawicielka jednego z wielkich i zamożnych rzymskich rodów. Praczka czy żona piekarza nie była matroną. Do bycia matroną potrzebne były bogactwo, obecność mężczyzny i silna struktura arystokratycznej rodziny. Dopiero wtedy można było być pustogłową kokietką albo szlachetną matką wojowników, nieważne, bo to ród był “właścicielem” matrony, a nie ona sama.Rzymska matrona jest zawsze kobietą z mężczyzną, dzięki któremu może zasłużyć na docenienie i stać się wzorem do naśladowania”, pisze Agnieszka Dziuba w książce o Klodii Metelli*. Przymioty matrony określają jednocześnie jej sytuację życiową: Matrona to istota zamknięta w czterech ścianach domostwa, czyli pałacu. Cechowały ją pietas, posłuszeństwo, pudicitia, skromność, castitas, czystość, parsimonia, oszczędność. Matrona rzymska była ponadto domiseda, “udomowiona” oraz lanifca – ta, która przędzie wełnę. Przeciwieństwem tej osaczonej przez codzienność nieszczęśnicy jest inny model arystokratycznej rzymianki: rozpustnica, intrygantka, ba, trucicielka. Często w źródłach literackich jest to jedna i ta sama osoba (tak właśnie było w przypadku Klodii Metelli), a wybór image’u zależy od stosunku pisarza do… mężczyzny stojącego za opisywaną kobietą.

Matrona ubierała się na biało, nosiła długą białą stolę i narzuconą na nią palię, a na gładko zaczesanych włosach zawiązywała białą wełnianą opaskę. Tak prezentowała się szacowna mater familias.

Starożytna Matrona była (bywała) obiektem podziwu, rzadko (a może nigdy) była jednak obiektem miłości, bo, jak twierdził Owidiusz, miłość i godność nie mieszkają pod jednym dachem. No i oczywiście, w czasach rzymskich, matrona nigdy nie była wojowniczką, mogła tylko zagrzewać mężczyzn do walki. Tak rola rzymskiej matrony stała się wzorem Matki Polki, rodzącej i wychowywującej synów w duchu patriotycznym, po to by stanęli do walki o wolność i niepodległość Ojczyzny. Patriotyzm Matki Polki był silniejszy niż jej miłość do dzieci, co sprawiało, że głosiła chwałę śmierci synów.

W starożytnym Rzymie co roku 1 marca odbywały się święta Matronalia. Obchodzono je w gaju Junony Lucyny (Niosącej Światło) na Eskwilinie. Kobiety modliły się do żony Jowisza o szczęście małżeńskie i składały bogini kwiaty w ofierze. Tego dnia mężowie ofirowywali im podarunki, one same zaś wyprawiały ucztę dla niewolników. Wydaje się jednak, że ten obyczaj nie ma naprawdę związku z matronami, lecz jest pozostałością starego święta noworocznego (1 marca był dniem Nowego Roku, dopóki rzymscy biurokraci nie przenieśli go na 1 stycznia). Było jeszcze święto Matralia (Święto Matki) obchodzone 11 czerwca w świątyni Mater Matuta, bogini poranku i urodzin, identyfikowaną z grecką Białą Boginią – Leukoteą, Ino.


Ino, opiekunka tonących. Grafika Ireny Kuran-Boguckiej (mojej mamy) z cyklu Odyseja. Ino rzuciła przepaskę i uratowała Odyseusza od niechybnej zguby**

W średniowieczu Matrona stała się imieniem i Kościół odnotowuje kilka świętych Matron, z których jedna, Matrona z Perge, zaliczana jest do tzw. świętych LGBT, a wspomina się ją w Kościele Prawosławnym 9 listopada. Była to kobieta z V wieku, pochodziła z zamożnej rodziny; w odpowiednim czasie wydano ją za mąż. Matrona urodziła córkę i prowadziła normalne życie małżeńskie, aż pewnego dnia poczuła, że chce poświęcić się służbie bożej. Opuściła męża i wstąpiła do klasztoru, żeby mąż jej jednak nie znalazł, przebrała się za mnicha i początkowo zamieszkała w klasztorze męskim. To właśnie życie w przebraniu sprawiło, że została zaliczona do świętych nie heteronormatywnych. Po  pewnym czasie opuściła jednak klasztor męski, przez jakiś czas żyła jako pustelnica, a potem zgromadziła wokół siebie inne kobiety, z którymi założyła klasztor najpierw w Bejrucie, a potem w Konstantynopolu. Przeżyła sto lat, z tego 25 lat jako kobieta świecka, a 75 lat w służbie bożej.

Matrona z Moskwy, Matrona z Perge, Matrona z Konstantynopola;
były jeszcze Matrona z Chios, Matrona z Barcelony i Matrona z Salonik.

Współcześnie matrona zmienia się nie do poznania. Pozostało oczywiście znaczenie matrony jako szanowanej kobiety, ale pojawiły się znaczenia całkiem nowe, typowe dla popkultury. W japońskiej grze z cyklu Anima: Siedem Grzechów Głównych, opowiadającej historię plemienia gigantów, Matrona jest Główną Wojowniczką i macochą-matką rodu wojowników***.

Inną Matronę – kobietę przechodzącą klimakterium – znaleźć można w filipińskim komiksie Pugad Baboy****, co w języku tagalog oznacza “stado świńskich grubasów”. Grubasy to manilska klasa średnia. Komiks istnieje od roku 1988, Matrona pojawiła się na okres 23 stripes (odcinków), które (wraz z innymi stripami) zostały zebrane w książce Pugad Baboy X w roku 1998. Matrona nosi przezwisko Girlie, bo mimo zaawansowanego wieku wciąż ubiera się jak dziewczynka i chodzi do klubów “na podryw”. Tym razem słowo matrona nie oznacza kobiety godnej szacunku – wręcz przeciwnie, jest to (nieudolny) wamp, flirciara i awanturnica, której moralność pozostawia z punktu widzenia norm klasy średniej – wiele do życzenia, ale i wśród przedstawicieli młodszego pokolenia nie cieszy się zainteresowaniem. W tych 23 komiksach Matrona przejdzie metamorfozę, zacznie się ubierać i zachowywać stosownie do wieku, spoważnieje, zrezygnuje z szalonych nocy w dyskotekach i nagannych miłostek, a żeby nocami nie było jej samej smutno, od jednego z bohaterów dostanie na pociechę tamagotchi. Czyli kolejna niezależna kobieta, którą społeczeństwo skutecznie przywołało do porządku.

Jest jeszcze ważka matrona, jedna z 17 odmian.

I jest matronat, najnowsze słowo polskie, tak nowe, że jeszcze niedopuszczalne w grach słownych, typu scrabble: patronat związany z działaniami prokobiecymi. W maju 2020 na portalu Do dzieła czytaliśmy:

Bardzo się cieszę, że 13 maja ukaże się kolejna książka z serii Wydawnictwa Wyszukanego, które udostępnia polskim czytelnikom tytuły wyróżnione Nagrodą Literacką UE. Podoba mi się koncept oficyny, żeby przybliżać te książki, ponieważ sądzę, że ich lektura może stanowić ciekawy klucz do odczytania współczesnej Europy. Więcej o unijnym konkursie przeczytacie tutaj. Do dzieła będzie dumnie matronować DENDRYTOM.

dendryty

Do dzieła, Kochane i Kochani, matronujmy, patronujmy i w ogóle coś zróbmy!

* Agnieszka Dziuba, Klodia Metelli. Literacki portret patrycjuszki, Wydawnictwo KUL, Lublin 2016, ss. 320
** Homer, Odyseja, pieśń V, linijka 333 nn (Wolne lektury), tłum. Lucjan Siemeński:

Widząc to, Leukotea nad nim się użali;
Jest nią Ino, Kadmosa pięknostopna dziewa,
Wpierw ludzką znała mowę, a teraz przebywa
W morskich toniach, gdzie cześć ją jak bóstwo otacza.
Otóż się użaliwszy biednego tułacza
W postaci wodnej kurki z topieli pomknęła,
Siadła na tratwie, ludzką mową mówić jęła:
„Biedny! Pewnieś obraził boga, Ziemiowstrzęscę
Opieka Posejdona, że klęskę zsyła ci po klęsce;
Jednak on cię nie zgubi, choć w zemście okropny.
Rób tylko, co ci powiem, jeśliś człek roztropny:
Ciśń te suknie, a tratwę zdaj na wolę burzy;
Potem skocz w wodę i płyń jak możesz najdłużej
Ku lądowi Feaków; tam pomoc ci dadzą.
Ot przepaska! Nią opasz piersi – pod jej władzą
Świętą możesz się nie bać śmierci, choć jak bliskiej;
A tak, kiedy rękoma namacasz brzeg niski,
Odwiąż ją i od brzegu podal rzuć tą szmatą
W toń morską, a twarz odwróć, byś nie patrzał na to”.
Rzekłszy, boginka dała mu przepaskę świętą.
Sama zaś odleciała znów na falę wzdętą
Podobna kurce wodnej i znikła pod wodą.

*** The Giant Clan & All Known Giants Explained! (Seven Deadly Sins /Nanatsu no Taizai Diane Matrona 2) https://youtu.be/Qrg9r-QdF0o
**** https://en.wikipedia.org/wiki/Pugad_Baboy

Kobiety i Księżyc

W imieniny 2018 roku Julita Bielak przysłała mi ten wiersz, a ja już wtedy natychmiast przygotowałam ten wpis. Ponieważ to również poniedziałek, to jest on baratarystyczny, ale gdy go zaczynam, nie wiem jeszcze, dokąd mnie ten w oryginale hiszpańskojęzyczny wiersz zaprowadzi.

1. Julita Bielak

Ewo Mario, na imieniny życzę Ci dobrych dni, bogatych w rzeczy ważne, od dawna planowane albo wymarzone, zdrowia.

Nie zakochuj się w kobiecie, która czyta,
w kobiecie, która czuje zbyt wiele,
w kobiecie, która pisze…

Nie zakochuj się w kobiecie
wykształconej, czarodziejce, rojącej, szalonej.

Nie zakochuj się w kobiecie,
która myśli, która potrafi wiedzieć, zdolnej wzbić się do lotu,
w kobiecie, która ma wiarę w siebie.

Nie zakochuj się w kobiecie,
która śmieje się lub płacze, gdy się kocha,
która potrafi przekształcić swego ducha w ciało, a nawet więcej…
w kobiecie, która kocha poezję (są one najbardziej niebezpieczne)
lub w kobiecie, która może stać pół godziny przed obrazem,
która nie może żyć bez muzyki.

Nie zakochuj się w kobiecie
intensywnej, zabawnej, błyskotliwej, zbuntowanej, zuchwałej.

Niech nigdy nie zdarzy ci się zakochać w takiej kobiecie.
Bo gdy zakochasz się w tego typu kobiecie,
czy pozostanie z tobą czy nie,
czy będzie cię kochać, czy nie,
od takiej jak ta kobiety nigdy nie wrócisz wstecz.
Nigdy.

Martha Rivera Garrido
❤️
Colin Page, olej

2. Martha Rivera Garrido

Nació en Santo Domingo, República Dominicana, el 19 de enero del 1960 y es biznieta del gran poeta dominicano Gastón Fernando Deligne. Poeta, narradora, ensayista de las que no abundan ni en las letras dominicanas ni en la Tierra toda, es nuestra. Como nuestra fue su otra forma de hablar: un largo silencio que no necesita traducciones. Mujer. Domadora de nudos. Biografía de un azar. Medida de rescate que nos privó de su bien: textos provocadores que agonizan bajo la superficie de un inequívoco lenguaje de poderosa alquimia filosófica. Impecable y desobediente, su trabajo nos inquieta y derrota. !Oportuno socorro espanta desazón, espanta desaliento! Esta es tu casa. Gracias.

A więc wyspiarka! Musiało tak być. Dziś poniedziałek. Dzień Księżyca i Baratarii. Nie zakochuj się jest najsłynniejszym wierszem Marty. Marta jest też tłumaczką z angielskiego, tłumaczyła między innymi wiersze Ann Sexton, Sylvii Plath i Williama Carlosa Williama. Feministka. Profesorka na gościnnych występach, ucząca pisania kreatywnego. Przed dwudziestu laty nakręciła film autorski Artyści Kwietnia, o artystach z czasu wojny domowej na Dominikanie w 1965 roku, zakończonej interwencją zbrojną USA.

3. Święta Ingrid

2 września to też dzień świętej Ingrid. Powiedziała mi o tym wiosnę tego roku katalońska przyjaciółka o niemieckim imieniu Ingrid. Czyli również ta część wpisu poczekała wiele miesięcy, zanim przyszedł jej czas. Zaglądam do Wikipedii. Na szczęście Ingrid nie była jedną z tych umęczonych nieszczęśnic wczesnego średniowiecza, trzymanych w lochach, łamanych kołem, poddawanych karze ognia, wody i krzyża za swą decyzję życia w cnocie. Wybacz mi Julito, ale dwie twoje patronki to były takie właśnie święte męczennice.

Ingrid, po polsku Ingryda, należała do grona tych świętych europejskiego średniowiecza, które najbardziej lubię – była jedną z tych władczyń, królowych, księżniczek, szlachcianek, zamożnych mieszczanek czy biednych praczek, które zakładały wspólnoty kobiece – beginek, tercjarek, sióstr zakonnych. Budowały kościoły i klasztory, albo jak u nas – uniwersytety. Te wszystkie Elżbiety, Hedwigi, Jadwigi, Brygidy, Katarzyny, Jutty, Ewy. To były nasze poprzedniczki i warto o nich pamiętać.

Ingryda Szwedzka (Elofsdotter), – ur. ok. 1220 lub 1235 (15 lat różnicy! nieźle!) w Skänninge, zm. 2 września lub 9 października 1282 tamże – ach to tylko miesiąc i tydzień, bagatelka) – szwedzka zakonnica, wdowa, założycielka pierwszego dominikańskiego klasztoru w Szwecji (szw. Skänninge nunnekloster) i jego pierwsza przeorysza, mistyczka i stygmatyczka, błogosławiona Kościoła katolickiego.

Urodziła się w arystokratycznej rodzinie, jako córka Elova i wnuczka (ze strony matki) szwedzkiego króla. Matka, nieznana z imienia, była siostrą arcybiskupa Folke Johanssona Angelesa. Ingryd w młodym wieku wydano za mąż, nie wiadomo jednak ani kiedy, ani za kogo. Po śmierci męża, wraz z siostrą Krystyną i innymi niewiastami, założyła grono tercjarek, pod przewodnictwem lektora Piotra z Dacji, które współpracowały z dominikanami ze Skänninge. Z przekazów Piotra wiadomo o mistycyzmie i stygmatach Ingrydy.

Pielgrzymując do Ziemi Świętej i Rzymu Ingryda uzyskała od papieża Marcina IV pozwolenie na założenie w rodzinnym mieście żeńskiego klasztoru. Uposażył go brat, Jan Elovson, reszta rodziny też go hojnie obdarowała. Uroczyste otwarcie miało miejsce w 1281 roku w obecności króla Magnusa I. Ingryda przyjęła habit dominikański i została pierwszą przeoryszą klasztoru. W rok później zmarła. Jej następczynią została jej siostra Krystyna, a ona sama została otoczona czcią.

W 1418 roku, podczas soboru w Konstancji, rozpoczęto jej proces beatyfikacyjny, który zakończył się w 1499 roku. W 1508 dokonano translacji relikwii do sanktuarium. W XVI wieku Ingryda była czczona jako święta, jednak jej kanonizacja na skutek reformacji nie doszła do skutku.

Jej wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 2 września lub 9 października.

Katolicki portal Deon dodaje, że w Polsce imię to nie występuje, ale i tak wszyscy znamy najsłynniejszą kobietę o tym imieniu – Ingrid Bergman. Jej najsłynniejszym filmem jest oczywiście Casablanka (1942), gdzie grały dwa bóstwa kina – ona i Humphrey Bogart. W roku 1978 zagrała w Sonacie jesiennej Ingmara Bergmana. Julita Bielak – tak właśnie zamykają się kręgi. Bergman cię fascynował, wiemy o tym z Księżyca myśliwych, książki, którą napisałyście razem z moją siostrą, Kasią Krenz.

Dziś pełnia Księżyca. Piękne urodziny.

Barataria 95 Santa Lucia

Ewa Maria Slaska

W mojej spontanicznej serii o grudniowych świętych – byli już święta Barbara i święty Mikołaj – musi się oczywiście znaleźć również święta Łucja. Ciekawe, że już dawno, kiedy wcale jeszcze nie wiedziałam, że zachce mi się (znowu) pisać o świętych, zapisałam w terminarzu wpisów na blogu, że dziś w cyklu Barataria znajdzie się święta Łucja. Rzecz tylko w tym, że nie zapisałam – dlaczego?

Jak już Czytelnikom zapewne wiadomo, są trzy podstawowe powody opisania jakiegoś zjawiska w aspekcie baratarystycznym. I są to:

  • związek z Don Kichotem, Sancho Pansą i ewentualnie Cervantesem
  • utopijne władztwa
  • wyspiarskość

Lub jakieś pochodne powyższych tematów.

Dotknięta niepamięcią, postanawiam, że najpierw opiszę świętą Łucję, żeby się trzymać serii o świętych, a potem sprawdzę, co z wyspami, bo jakoś mi majaczy, że powinny być takie wyspy. W końcu niemal wszyscy święci mają gdzieś jakieś wyspy.

Łucja czyli Lucia kojarzy się przede wszystkim ze Szwecją i dziewczętami, które ubrane w białe suknie przepasane czerwoną wstążką, przechodzą ulicami w wiankach ze świec. Jest to święto obchodzone dosłownie wszędzie i przez wszystkich, w domach prywatnych, szkołach i przedszkolach, biurach i urzędach. Je się różne smakołyki, np. bułeczki szafranowe.  TU podawałam przepis na ciasteczka świętej Łucji.

A TU Julita Bielak pisała o tym dniu, przypominając, że święta Łucja zaczyna obchody świąt Bożego Narodzenia, a według pogańskiej tradycji – Zimowego Przesilenia. Bo przypomnijmy: Boże Narodzenie to nie tylko Wigilia i dwa dni świąt, lecz 12 dni, od przesilenia zimowego do Nowego Roku, a czasem nawet jest ich 24 – od świętej Łucji do Trzech Króli. Do czasu reformy kalendarza dzień świętej Łucji był tożsamy z Przesileniem Zimowym, świętem Sol Invictus – Słońca Niezwyciężonego. Dnia przybywało, zwycięskie słońce trumfalnie wędrowało po nieboskłonie, codziennie o kilka chwil dłużej. Nic więc dziwnego, że w wielu krajach ze wspomnieniem o świętej Łucji łączą się wróżby i świąteczne obyczaje. W Chorwacji na przykład sieje się tego dnia pszenicę w doniczce i dobrze jest, jeśli się zazieleni do Bożego Narodzenia, co oczywiście przypomina, że gałązki wiśni włożone do wody na świętą Barbarę tego dnia mają zakwitnąć.


Sama święta Łucja była, podobnie jak święta Barbara, świętą dziewicą-męczennicą, zabitą zresztą w tym samym okresie krwawych prześladowań chrześcijan – w roku 304. Opowieści o śmierci tych dziewcząt tchną sadystycznym okrucieństwem i są tak przesadzone, że chciałoby się powiedzieć – zmyślone. Jednak często ich cierpienia brzmią jak współczesne opisy przemocy domowej, a zadają je ojcowie, bracia, oblubieńcy… Przypomina mi to jakiś okropny przypadek przemocy opisany niedawno w Wysokich obcasach. Mąż, który okrutnie latami pastwił się nad żoną, szydził: spróbuj pójść się poskarżyć – i tak ci nikt nie uwierzy.

Łucja urodziła się w zamożnej rzymskiej rodzinie w Syrakuzach. Ojciec wcześnie zmarł, matka, która początkowo chciała dziewczynę wydać za mąż, uleczona cudownie z ciężkiej choroby przy grobie świętej Agaty z Katanii, zezwoliła córce na złożenie ślubów czystości. O zgubie dziewczyny zadecydował odrzucony na rzecz Jezusa narzeczony. Zawlókł ją sędziego, a ten skazał Łucję na karę… burdelu. Jak chce legenda, ani sprzężaj wołów, ani tysiąc mężczyzn nie zdołało jej tam zaciągnąć. Poddano ją więc przeróżnym męczarniom, z których jednak zawsze cudownie się salwowała. W końcu została zabita ciosem miecza w szyję, być może również wyłupiono jej oczy.

Relikwie św. Łucji w srebrnej trumnie – kościół św. Jeremiasza w Wenecji

Łucja pomaga w chorobach oczu, układu krwionośnego, bólach gardła i przy biegunce. Nie wiem, co z tą biegunką, ale pozostałe choroby, które jej podlegają, są związane z jej męczeństwem. Wyłupiono jej oczy i dlatego zajmuje się chorobami oczu. Dziwna logika. Odpowiednio więc jest opiekunką ślepych (ale i biednych), nawróconych dziwek, chorych dzieci oraz Syrakuz i Wenecji, jej opiece podlegają też adwokaci, wieśniacy, elektrycy, szklarze, wozacy, nożownicy (rzemieślnicy a nie rzezimieszki), szwaczki, pedele, tapicerzy, siodlarze, krawcy, pisarczykowie i tkacze.


W Neapolu śpiewa się słynną piosenkę Santa Lucia. To utwór ludowy, spisany przez Teodoro Cottrau (1827–1879) w roku 1849.


A to już zupełnie inne morze i inne góry. Wyspa Saint Lucia i dwie wspaniałe wpadające do morza góry – Mały i Wielki Piton, wpisane na listę zabytków przyrody UNESCO.

Wyspa (jest tylko jedna), położona w Małych Antylach, została odkryta przez Krzysztofa Kolumba w 1502 roku. Początkowo była przedmiotem rywalizacji Francuzów i Anglików, w XIX wieku weszła w skład Korony Brytyjskiej, obecnie jest niezależnym państwem,  ale jej nominalną władczynią jest królowa Elżbieta. Dzień świętej Łucji jest tu świętem narodowym.

Na stronie turystyka.pl autor tekstu napisał, że wyspa jest kwintesencją Karaibów, tutejszego luzu, folkloru i atrakcji. A największą jej atrakcją jest wulkan, zapewne jedyny wulkan na świecie, do którego wnętrza można wjechać samochodem.

Mieszkają tu, jako to beztrosko podaje Wikipedia – Murzyni, w większości katolicy. Wyspa liczy zaledwie około 160 tys. mieszkańców (mniej niż Kreuzberg czy Mokotów), a mimo to wydała w XX wieku aż dwóch laureatów nagrody Nobla.

Sir William Arthur Lewis (1915 – 1991), ekonomista, otrzymał w roku 1963 tytuł szlachecki, a w roku 1979, wraz z Theodorem W. Schultzem nagrodę Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych.


Sir Derek Walcott (1930 – 2017) był poetą i pisarzem brytyjsko-santalucijskim; w roku 1972 otrzymał szlachectwo, w roku 1992 – literacką nagrodę Nobla.