Uwaga! W tekście są dwa “haczyki” – jeden w miarę prosty do odgadnięcia i drugi, który będzie wymagał pewnej dozy samodzielnej pracy poszukiwawczej. Ten, kto odkryje obie niespodzianki, dostanie nagrodę! Będzie to podpisana przez autorkę antologia opowiadań fantastycznych wydana przez wydawnictwo Posnania, gdzie opublikowane jest inne jej opowiadanie. Zresztą znakomite, warto się zatem postarać o zdobycie nagrody.
Anna Rosner
Bez biletu wysiadasz
Nad Zieloną Górę nadciągała jesienna mgła. Białe pasma owijały klosze latarni starając się opaść coraz niżej. Spowijały miasto i wyciszały je, jakby chciały by to, co skrywały, zostało niezauważalne nie tylko dla oczu, ale i dla uszu postronnego obserwatora.
Cztery osoby wyszły na chłodne, nocne powietrze, z jednej z niewielkich kamienic.
– Co za pogoda – fuknął chłopak z ciężkim plecakiem. Zapiął kurtkę i rzucił do stojącej nieopodal dziewczyny: – Patrz, Iga, wiaduktu nie widać. Tylko światła, kiedy coś przejedzie. Niesamowite.
– Trzeba było zostać do rana, a nie decydować się na kuszetkę. Nie wiem, co wam odbiło, żeby wracać do Warszawy o takiej porze – odparł jego kompan, drżący na zimnie w samym tylko swetrze. – Mogliście przenocować u mnie i wracać rano.
Spojrzał na dziewczynę opatulającą się szalikiem. Gdy pozostała dwójka zajęta była podziwianiem świateł, przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno na pożegnanie. Był szczęśliwy, że przyjechała z przyjaciółmi na jego urodziny. Poznali się kilka tygodni wcześniej i choć związek na odległość nie był prosty, na razie wszystko układało się całkiem dobrze. Wypuszczając Ewę z ramion spytał:
– Musicie teraz jechać? Impreza trwa w najlepsze, a wy się zbieracie. Co wam szkodzi…
– Szymek, mówiłam ci już. Mamy w poniedziałek kolokwium. Prześpimy się w pociągu i od rana zakuwanie. Mogłeś zrobić imprezę innego dnia, mówiłam, że tak będzie.
Westchnął, rezygnując z przekonywania ich do pozostania. Kiedy Ewa coś postanowiła, było się na przegranej pozycji. Spojrzał na jej przyjaciela i spytał:
– Bartek, pamiętasz którędy iść?
– Jasne. Cały czas prosto, pod wiaduktem, przez rondo i jesteśmy na dworcu.
Iga, do tej pory robiąca zdjęcia tonących we mgle wiaduktu i pobliskiego boiska, schowała telefon i spojrzała na nich spode łba.
– Ewka, ten pociąg odchodzi za jakieś dziesięć minut. Pośpiesz się.
– Już, już…
Zarzuciła na ramię torbę i ruszyła za przyjaciółmi. Droga na stację kolejową była krótka, ale wyszli później niż planowali i teraz musieli praktycznie biec, by się wyrobić. Wiedziała, że następne połączenie jest dopiero rano, a czekające ją kolokwium wymagało sporo nauki. Jasne, fajniej byłoby zostać, jeszcze fajniej nie pojawić się na konwersatorium i udawać, że zmogła ją grypa czy inne choróbsko. Wolała jednak mieć w zapasie bezkarne nieobecności na zajęciach i nie wykorzystywać ich na samym początku semestru. Poza tym nie miała ochoty udawać, że czyta notatki w drodze do Warszawy, rozkojarzona i zestresowana.
– Ewcia! Odezwij się, jeśli nie wsiądziecie do tego pociągu! Jakby co, materac czeka!
Obejrzała się i pomachała mu na pożegnanie.
* * *
Starali się iść szybkim marszem, czasem tylko podbiegając po kilka metrów. Bartek popędzał dziewczyny. Był podchmielony i denerwowało go, że zostawały z tyłu, szczególnie że to on dźwigał plecak, do którego Iga napakowała nikomu niepotrzebnych gratów.
Gdy minęli rondo Maćkowiaka, zaczął wypatrywać zarysu dworca. W kilka chwil znaleźli się na niewielkim, prawie pustym parkingu. Zapowiadało się na to, że zdążą, może na ostatnią chwilę, ale się uda. Właśnie wtedy jego dziewczyna straciła równowagę, oparła się o maskę samochodu i rzuciła:
– Jezu, chyba obcas złamałam.
– Teraz?! Weź się nie wygłupiaj, Iga! Jak będziecie się tak guzdrać ni diabła nie zdążymy.
– Sam się nie wygłupiaj – warknęła Ewa podchodząc do koleżanki. – Leć po bilety, spotkamy się w środku.
Gdy pobiegł, pomogła Idze zdjąć buty. Cieszyła się, że sama postawiła nie tyle na wygląd, co na wygodę. Stare, znoszone trapery może nie wyglądały zbyt atrakcyjnie, ale do takich sytuacji nadawały się znacznie lepiej, niż szpilki i krótka spódnica.
Poprawiła torbę i podała koleżance buty.
– Biegusiem, Iga.
– Nienawidzę, kiedy dzieje się coś takiego. Boso po chodniku, po prostu bomba.
– Oby tylko dostał te bilety. Usiądziemy w przedziale i zobaczymy czy da się coś z tym zrobić. Ostatecznie urwiemy drugi, jak w tej starej reklamie.
– To nie było śmieszne – skwitowała Iga. – Szmelc z wyprzedaży.
Ruszyły truchtem w stronę dworca. Nie zdążyły jednak dotrzeć nawet do drzwi, gdy zobaczyły wychodzącego na zewnątrz, zdezorientowanego Bartka.
Chłopak omiótł wzrokiem ulicę i machną ręką dając znak, żeby się pośpieszyły. Nie czekając aż znajdą się bliżej, podszedł do niewielkiej, zielonej budki, stojącej obok budynku. Widziały, jak wdał się w rozmowę z kimś w środku. Po chwili wyprostował się i krzyknął:
– W kasach nikogo nie ma. Pan mówi, żeby iść tędy. Pośpieszcie się!
Iga pobiegła za nim, przeklinając pod nosem. Ewa przyśpieszyła kroku, ale na widok miejsca, przy którym przystanął jej kolega, nie mogła się powstrzymać. Wyjęła z kiszeni komórkę, uruchomiła aparat i zrobiła niewielkiej budce zdjęcie. Już miała schować aparat, gdy ujrzała drugą rzecz, godną uwiecznienia – niewielką bramę, przez którą musieli przejść, i zawieszony na niej szyld z nazwą stacji.
Wpadła na peron ostatnia. Bartek stał w drzwiach końcowego wagonu i przytrzymując je pokazywał, żeby się pośpieszyła. Ponad jego ramieniem widać było twarz rozbawionej Igi.
– No dawaj, bo odjedziemy bez ciebie!
Ewa rzuciła okiem na pociąg. Wagony pomalowano kolorami, które nie kojarzyły się jej ani z koleją podmiejską, ani żadnymi przewozami regionalnymi czy połączeniami pośpiesznymi. Nie wiedziała jak długi był skład, wszystko poza dwoma ostatnimi jego elementami tonęło we mgle. To, co widziała, wyglądało nietypowo i archaicznie, a dla osoby przyzwyczajonej do powolnej modernizacji, wręcz odpychająco.
Wskoczyła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
* * *
Wnętrze, w którym się znaleźli, wydało się Ewie surowe i nieprzyjemne. Wszystko wyłożono listewkami, nawet ściany i sufit. Nie było przedziałów, zamiast tego dwa rzędy drewnianych ławek i przecinająca je wolna przestrzeń wiodąca do drzwi następnego wagonu. Większość miejsc była zajęta i dziewczyna z zaskoczeniem stwierdziła, że siedzący na nich ludzie wyglądali jak statyści filmu kostiumowego, ubrani w szarawe, podniszczone ubrania, jakie widywało się na zdjęciach z początku XX wieku. Wszystko oświetlały staromodne lampy, umieszczone między oknami na metalowych ramionach.
Bartek ruszył przed siebie, a Iga podążyła jego śladami. W turkocie, jaki rozległ się, gdy pojazd ruszył, Ewa musiałaby krzyczeć, by któreś z jej przyjaciół dało radę cokolwiek usłyszeć. Pozostawiona bez wyboru, podreptała za nimi. Przechodząc między ławkami zerkała ukradkiem po twarzach podróżnych. Niektórzy spali, inni czytali gazety. Kilka osób rozmawiało, kuląc się ku sobie, by przekrzyczeć hałas. Nikt nie zaszczycił ich choćby przelotnym spojrzeniem.
Czemu nie? – Pomyślała i gdy dotarła do końca wagonu, zrobiła zdjęcie pasażerom. Czuła się z tym głupio, nawet idiotycznie. Szybko jednak wytłumaczyła sama sobie, że jeśli ktoś ubiera się taki sposób, musi być przygotowany na przypadkowych fotografów-amatorów.
Zaraz za drzwiami drugiego wagonu znaleźli dwie wolne, zwrócone ku sobie ławy. Pod drewnianym sufitem nie było półek na bagaże. Odłożyli je na twardych siedziskach i usiedli koło nich. Spojrzeli po sobie z widoczną ulgą. Złapanie pociągu okazało się nieco trudniejsze, niż się spodziewali, kosztowało nieco nerwów i wysiłku, ale udało się. Jechali do domu.
Bartek nachylił się nieco do dziewczyn i powiedział głośno:
– Facet w budce powiedział, że bilety kupimy u konduktora. Powie nam też, gdzie jest jakiś pusty przedział, w którym można się przespać.
– Spytałeś się go, czy ten pociąg na pewno jedzie do Warszawy?
– Spytałem o pociąg o trzeciej pięćdziesiąt. Ile pociągów, Ewuś, odchodzi twoim zdaniem o tak nieludzkiej porze z tego dworca? – rzucił, po czym sięgnął do plecaka po puszkę piwa. Otworzył ją i pociągnął solidny łyk. – Wiecie co? Ten z budki mówił do mnie po niemiecku.
Iga przyglądała się swoim butom. Obcas lewego złamał się u samej nasady. O naprawie w takich warunkach nie było mowy. Szewc może coś by poradził, ale póki co zapowiadało się na to, że będzie musiała chodzić boso. Zrezygnowana odłożyła szpilki i spytała:
– No i?
– Nie rozumiesz? Jesteśmy w Polsce, a on do mnie po niemiecku zaczyna!
– I co zrobiłeś?
– A co miałem zrobić? – Wypił kilka łyków i przetarł twarz dłonią zerkając na Igę, niespecjalnie zainteresowaną jego opowieścią. Odwrócił się do Ewy i dodał: – Śpieszyło mi się, co się będę z dziadem kłócił? Przeszedłem na niemiecki i wtedy powiedział, gdzie mamy iść. Po prostu śmieszne, nie spodziewałem się czegoś takiego. Może to jakiś miejscowy żart, którym częstują przyjezdnych?
– Tu wszystko jest jakieś dziwne… Nie podoba mi się ten pociąg.
– No co ty, przecież lubisz retro. Klimat pełną gębą!
– Coś ci pokażę. To, że mówił po niemiecku, to jeszcze nic.
Włączyła ponownie telefon i pokazała jedno ze zdjęć. Nad zieloną budką, wewnątrz której widać było twarz starszego mężczyzny, widniały wyraźne, białe litery: Kartenbüro.
Iga zerknęła na wyświetlacz ze znudzoną miną, po czym wróciła do obserwowania widoków przesuwających się za oknem. Bartek przyjrzał się fotografii i rzucił:
– Może kręcą jakiś film? Widziałaś tych ludzi z tyłu pociągu? Jakby się z planu urwali. Wszystko do siebie pasuje. Pewnie wracają z planu. Potrzebowali go do zdjęć pociągu retro, a teraz muszą jakoś odstawić do kolejowych zajezdni.
– Może… Ale nie jestem przekonana. Takie składy normalnie stoją w muzeach, jeśli nawet się je wypożycza, to nie po to, żeby rozwoziły statystów, ani tym bardziej podróżnych. Poza tym widziałam jeszcze jedną dziwną rzecz.
Przesunęła palcem po wyświetlaczu i pokazała kolejne zdjęcie, które zrobiła przed wbiegnięciem na peron. Widać było na nim wagony, wyłaniające się z mgły podświetlonej ulicznymi lampami. Na pierwszym planie znajdowała się wykuta w metalu, łukowata brama z wyraźnym napisem: Sprottauer Bahnhof.
– To też wygląda jak z planu zdjęciowego – skwitował. – Nazwa kolei, pewnie jakaś fikcyjna, bo nigdy o niczym takim nie słyszałem.
Zerknęła na niego niepewnie. Od kiedy zobaczyła pociąg, miała złe przeczucia. Nie potrafiła ich wyjaśnić, po prostu czuła, że coś jest nie tak. Coś nie dawało jej spokoju. Coś nie pozwalało przyjąć tego wszystkiego tak spokojnie i bez zadawania pytań.
– Zwróciłeś uwagę na to, że wszyscy tu czytają tylko niemieckojęzyczne gazety?
– Nie… – mruknął i wstał na chwilkę, żeby się rozejrzeć. – Rzeczywiście. Jeśli to statyści, to może ściągnięci zza granicy? Wiesz, jak do filmu potrzeba ludzi mówiących po niemiecku, to czasem łatwiej zatrudnić kogoś z miasteczka zaraz za miedzą, niż Polaków. Wypadają wiarygodniej i wcale nie są kosztowniejsi.
Obserwowała go, gdy sięgał po puszkę. Starała się ocenić, czy pojawiają się w nim jakiekolwiek wątpliwości, czy też jest absolutnie przekonany o przeznaczeniu pociągu i zawodzie pasażerów.
– Poważnie uważasz, że to wszystko jakaś scenografia?
– A niby co innego?
– Może jesteśmy w złym pociągu – wtrąciła Iga, do tej pory ledwie zwracająca uwagę na całą rozmowę. Na jej twarzy zakwitł szelmowski uśmiech. Wyjęła z plecaka chłopaka drugą puszkę piwa. Otworzyła, wypiła kilka łyków i dodała:
– Dojedziemy do Berlina, nie do Warszawy. Zobaczycie! Słyszałam, że w tym mieście nie takie rzeczy się zdarzają. Podobno znajomy znajomego kuzynki mojej współlokatorki z akademika…
Ewa miała dość, uwielbiała spędzać czas z Igą, ale kiedy zbierało się jej na opowieści tego typu, miała ochotę ją zamordować. Kolejna legenda miejska, którą znalazła na jakiejś stronie w sieci i po raz setny opowiadała jako najświętszą prawdę. Zamiast się denerwować, rozparła się na siedzeniu i uruchomiła w telefonie przeglądarkę internetową. Chciała sprawdzić co oznaczała nazwa na bramie.
– Szlag by to trafił – mruknęła po chwili. – Nie ma zasięgu.
Zdenerwowała się nie tylko dlatego, że nie mogła poszukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania, co przede wszystkim z niemożliwości przedzwonienia do Szymona. Obiecała dać znać czy zdążyli, teraz chciała mu jeszcze opowiedzieć gdzie jest i co się dzieje. Poznać jego zdanie i – choć ciężko jej było się do tego przyznać nawet przed sobą – dać się przekonać do spędzenia tej nocy u niego.
Rozejrzała się po pociągu i nie mając nic lepszego do roboty, włączyła w komórce aparat fotograficzny. Nie należała do ludzi, którzy robią zdjęcia wszystkiego, co tylko się da, a potem wrzucają je na profile w portalach społecznościowych i zamęczają nimi innych. Lubiła za to starocie, a pociąg był ich po prostu pełen. Poza tym uważała, że Iga i Bartek stanowili całkiem ładną parę. Postanowiła zrobić im kilka zdjęć i później przerobić je na wzór starych – czarno-białych lub sepiowych.
Przesiadła się na ławkę po drugiej stronie przejścia i jeszcze kilka razy uruchomiła migawkę. Potem uwieczniła śmieszne lampy, drewniany sufit i ściany. Nie chciała denerwować innych podróżnych, dlatego odpuściła sobie robienie im fotografii. Ta jedna, którą już miała, musiała wystarczyć. Już chciała wracać do znajomych, gdy zauważyła, że na pustym siedzeniu zaraz obok nich, ktoś zostawił gazetę. Wzięła ją do ręki i, zajmując swoje miejsce, przyjrzała się tytułowi.
– Grünberger Zeitung? Ale jaja…
Kątem oka zauważyła, że Bartek przyglądał się jej nowej zdobyczy. Nagle przyłączyła się do nich Iga, nie dlatego jednak, że zainteresował ją nagłówek, tylko by poinformować nieco głośniej, niż było to konieczne:
– Konduktor idzie! Bartuś, schowaj browarki i wyjmij grzecznie portfel!
* * *
W mgnieniu oka puszki zniknęły pod ławami. Ewa sięgnęła do torby w poszukiwaniu pieniędzy. Wsunęła do niej gazetę i spojrzała w kierunku nadchodzących pracowników kolei.
Było ich dwóch, pierwszy wyższy, potężniej zbudowany, zagadywał pasażerów z miną pozbawioną cienia uśmiechu. Wszyscy, których widziała, pokazywali mu niewielkie, kartonikowe bilety, które kasował zawieszoną na szyi maszynką przypominającą dziurkacz do papieru. Drugi, znacznie niższy, trzymał się kilka kroków z tyłu. Raz na jakiś czas udzielał informacji, choć większość czasu zajmowało mu obserwowanie otoczenia niepewnym, rozkojarzonym wzrokiem. Co chwila wyglądał przez okna składu, jakby próbował ocenić gdzie się znajdowali, albo wypatrywał czegoś, co się za nimi czaiło.
– Co ty dziś masz z tym fotografowaniem? – Spytała Iga, gdy Ewa wycelowała aparat w konduktora.
– Nikt mi nie uwierzy, kiedy powiem, że kupiłam bilet u faceta ubranego w pruski mundur. Poza tym pewnie drugi raz w życiu mi się to nie zdarzy.
– Jaki tam pruski mundur…
– A nie widzisz orła? Czarny, z koroną i czerwonymi szponami. Pruski jak nic! Może to nie ekipa filmowa, tylko jakaś grupa rekonstrukcyjna, albo zlot maniaków historii kolejnictwa?
– Czy to ważne? – Wtrącił chłopak. – Istotne, że jedziemy do domu.
Spojrzała na niego i rzuciła:
– Jeśli ten pociąg rzeczywiście jedzie do Warszawy… Jeden z nich wygląda, jakby wcale nie był pewien gdzie się znajdujemy.
Gdy konduktor zbliżył się do nich, Bartek stał obok dziewczyn z portfelem w ręce. Szybko okazało się, że pracownik kolei, tak jak mężczyzna z budki, odmówił konwersacji po polsku. Nie zamierzali się z nim kłócić, chłopak przeszedł na niemiecki i zaczął tłumaczyć dlaczego wsiedli bez biletów.
Ewa nie słuchała jego wynurzeń. Była na kilku lekcjach tego języka, ale szybko zrezygnowała i przepisała się do innej grupy. Z tego, co mówił konduktor, rozumiała tylko pojedyncze słowa. Jej uwagę przykuł drugi mężczyzna. Nosił mundur, lecz dystynkcje zdradzały, że w hierarchii stał niżej od swojego kompana. Początkowo zdawał się roztargniony, teraz wyraz jego twarzy zdominowało przerażenie. Zaczął nerwowo rozglądać się po wagonie, dalej też zerkał przez okna, tyle że jakby z coraz większą determinacją i rozdrażnieniem.
Korzystając z tego, że jego zwierzchnik tłumaczył coś pasażerowi, przecisnął się za jego plecami i stanął bliżej Ewy. Przez chwilę, zwrócony do niej plecami, wytężał wzrok starając się dostrzec cokolwiek we mgle. Nagle odwrócił głowę i spytał tak cicho, że ledwie go usłyszała:
– Po co jedziecie na Grünberg-Schützenplatz?
– Jedziemy do Warszawy…
Zdjął czapkę i nerwowo przeczesał palcami włosy. Zerknął na konduktora, nadal pogrążonego w rozmowie, i wymamrotał:
– Nie… Nie jedziecie do Warszawy, on kończy na Grünberg Schützenplatz. Wszystko się tam kończy. Następna stacja to Grünberg Oberstadt. Wysiądźcie. Uciekajcie…
Nachyliła się do mężczyzny i już miała go spytać o dokładną trasę, polskie nazwy stacji i przede wszystkim o to, dlaczego jako jedyny odezwał się po polsku, gdy nagle przełożony szturchnął go z całej siły. Kolejarz zatoczył się przez przejście i klapnął na jednym z siedzeń. Zakrył twarz dłońmi i wymamrotał krótkie przeprosiny. Konduktor ruszył do ostatniego z wagonów, a on wstał i karnie powlókł się za nim. Nim jednak zniknął w drzwiach oddzielających wagony, odwrócił się i szepnął:
– Bez biletu wysiadasz… Grünberg Oberstadt.
* * *
Przez dłuższy czas patrzyła za sponiewieranym kolejarzem. W głowie nie mieściło się jej, by takie traktowanie podwładnego gdziekolwiek należało do zwyczajowych, czy choćby akceptowalnych. Jeśli to, co widziała, było historyczną rekonstrukcją, należało do tych zbyt dosłownych i brutalnych.
Początkowo cała ta podróż wydała się jej przygodą. Nieco zaskakującą, może bardziej niż by tego chciała dziwną i lekko przerażającą, ale tylko przygodą. Czymś, z czego za kilka dni będzie się śmiać i co będzie wspominać. Teraz jednak coraz mocniej czuła, że powinna wysiąść. Towarzyszące jej od początku wrażenie zagrożenia stawało się coraz silniejsze i trudniejsze do zignorowania. Ktokolwiek podstawił ten pociąg, ktokolwiek zaaranżował to wszystko, zdecydowanie przesadził. Nie chciała brać w tym udziału.
– Widzieliście to? – zagadała Igę i Bartka. – Widzieliście jak go potraktował?
Nie odpowiedzieli. Byli zajęci oglądaniem biletów, które wręczył im konduktor. Niewielkie, szarobrązowe kartoniki z dziurkami wygryzionymi archaiczną maszynką.
– Dla mnie też kupiliście? Zaraz oddam pieniądze, ile kosztowały?
Nie doczekała się żadnej reakcji. Bartek, najwyraźniej niezainteresowany już swoim piwem, opatulił się szczelniej kurtką i oparł o ścianę. Wyglądał, jakby szykował się do snu. Iga położyła swój bilet na siedzeniu i zajęła się chowaniem połamanych szpilek do plecaka, który wcześniej taszczył jej chłopak.
Dziewczyna zerknęła na kartonik i z trudem odczytała wydrukowane gotycką czcionką słowa:
– Sprottauer Bahnhof. Grünberg Hatzfeldstraße – Grünberg Oberstadt – Grünberg Schützenplatz.
Zdawała sobie sprawę, że jeśli Bartek rzeczywiście kupił tylko dwa bilety, powinna pognać za konduktorem i poprosić o jeszcze jeden. Nie miała jednak zamiaru tego robić. Podjęła już decyzję – wysiadała na najbliższej stacji.
Zerknęła ponownie na swoich przyjaciół. Bartek spał, Iga najwyraźniej szła w jego ślady i też szykowała się do drzemki. Żadnego słowa wyjaśnienia, informacji czy choćby cienia min zdradzających, że z niej żartują.
– Odbiło wam? Ej!
Nie doczekawszy się odpowiedzi szturchnęła Bartka. Jedną reakcją, na jaką się zdobył, było poprawienie się na drewnianym siedzeniu.
– Wysiadam na najbliższej stacji, słyszycie? Nie wiem, o co tu chodzi, ale coraz mniej mi się to wszystko podoba. Mam dość. Zbieracie się ze mną?
Pociągiem szarpnęło, gdy wagon pokonał zwrotnicę, pierwszą od początku podróży. Po chwili zaczął nieznacznie zwalniać.
Była zdeterminowana, ale targały nią wątpliwości. Nie chciała jechać dalej, z drugiej strony czuła, że nie powinna zostawiać ich samych. Nie chciała też sama, po nocy, chodzić po nieznanym mieście. Nie miała pojęcia w jakiej dzielnicy zatrzyma się pociąg – równie dobrze mógł stanąć nieopodal jakiejś całkiem ruchliwej ulicy, co w miejscu, w którym nawet za dnia nie chciałaby się znaleźć.
Spróbowała jeszcze raz, głośniej:
– Jaja sobie ze mnie robicie? Ruszcie się! Wysiadam i wracam do Szymka! Złapię pociąg jutro rano! Normalny, a nie coś takiego! Słyszycie?!
Wstała i założyła na ramię torbę, w której miała wszystko, co zabrała z Warszawy. Zachowanie Bartka i Igi w innej sytuacji może i byłoby zabawne, ale teraz doprowadzało ją na skraj wytrzymałości. Skład coraz bardziej zwalniał, a to oznaczać mogło, że zbliżali się do stacji. Tej, na której wysiadała, niezależnie od wszystkiego. Jeśli nie z powodu tego dziwnego uczucia, które nie dawało jej spokoju, to choćby po to, by zrobić im na złość.
– Dobra, róbcie jak chcecie! Widzimy się na zajęciach!
Zerknęła na pozostałych pasażerów. Spodziewała się przynajmniej kilku rozeźlonych twarzy zwróconych w jej stronę, ewentualnie uwag dotyczących jej zachowania. Nikt jednak nie zdawał się nawet zauważać tego, co robiła.
– Idioci – rzuciła pod nosem i ruszyła do drzwi.
Pociąg zatrzymał się. Nie oglądając się za siebie nacisnęła staromodną klamkę i wyszła na peron. Mgła zdążyła opanować miasto, widoczność wynosiła kilkanaście metrów, choć wyraźnie widziała na zaledwie kilka. Zatrzasnęła drzwi i podeszła do okna, przy którym drzemali jej kompani. Miała nadzieję zobaczyć, jak w pośpiechu łapią swoje rzeczy, by do niej dołączyć. Nic takiego jednak się nie działo. Nadal drzemali wciśnięci w kąt przy oknie.
Zapukała w szybę. Nie po to, by ich obudzić i dać szansę na podjęcie decyzji, lecz po to, by niewybrednym gestem oświadczyć, co myśli o ich towarzystwie. Nie zareagowali jednak i na to.
Dziewczyna zmełła przekleństwo i ruszyła wzdłuż składu. Była ciekawa, czy cały wyglądał tak dziwnie. Z każdym krokiem z wszechobecnej bieli wyłaniały się kolejne wagony. W sumie naliczyła siedem identycznych – staromodne, lecz w idealnym stanie. Na ich bokach widniały takie same, jak na mundurach kolejarzy herby, i napisy w języku niemieckim. Nie rozumiała ich, była jednak pewna, że na czterech ostatnich były takie same, na następnych, bliższych lokomotywie, inne.
W końcu jej oczom ukazała się maszyna, która ciągnęła cały skład. Nie była to nowoczesna elektryczna czy choćby spalinowa lokomotywa, lecz parowóz. Dokładnie taki, jaki widziała wiele lat wcześniej na szkolnej wycieczce w muzeum kolejnictwa. Był wielki, czarny i syczał buchając białymi kłębami pary. W otulającej wszystko mgle zdawało się, że to nie ona go spowijała, lecz że to on był jej źródłem.
* * *
Parowóz wydał z siebie nieprzyjemny pisk i skład ruszył mozolnie po torach. Ewa stała na peronie z komórką w ręce. Zrobiła zdjęcie parowozu, spróbowała też uwiecznić wagonowe napisy. Po chwili darowała sobie dalsze próby i patrzyła jak coraz szybciej przesuwał się przed jej oczami. Przez żadne z okien nie udało się jej zauważyć konduktora, mignęli jej za to śpiący przy szybie przyjaciele. Poczuła się paskudnie, zostawiając ich w środku, uważała jednak, że sami są winni przez to, jak ją potraktowali. Poza tym ulżyło jej, gdy tylko znalazła się na zewnątrz. Dziwne uczucie mijało i choć jeszcze nie czuła się pewnie ani spokojnie, było już zdecydowanie lepiej.
Gdy pociąg zniknął we mgle, dziewczyna ruszyła w stronę stacji. Uznała, że tam zdoła uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Chciała nie tylko dowiedzieć się w której części miasta się znalazła, ale i poprosić o numer do korporacji taksówkowej. Musiała dostać się z powrotem do domu Szymona, a w takich warunkach wolała polegać na doświadczonym kierowcy. Spacer nie wchodził w grę, tak samo jak szukanie przystanku nocnej linii autobusowej.
Murowany, nieotynkowany budynek znajdował się dość blisko, by dała radę ujrzeć go z krawędzi peronu. Z oddali widziała też zarysy sporych rozmiarów okratowanego okna i drzwi, prawdopodobnie prowadzących do dworcowej hali. Zmartwiło ją tylko, że wewnątrz zdawały się panować kompletne ciemności.
– Jasne. Kto by pracował w środku nocy? – mruknęła i mimo wszystko powlokła się w jego stronę. Szarpnęła klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Minęła tablicę z rozkładem jazdy i zajrzała do środka przez okno.
Było ciemno, nie widziała wiele, ale dała radę dostrzec, że pomieszczenie poczekalni było obszerne. Pod sufitem, w refleksach odbijanego przez mgłę światła, migotał sporych rozmiarów żyrandol. Przy samej szybie widziała wyraźne zarys oparcia ławki dla czekających na odjazd podróżnych. Trzy, podobne do niej, stały także na zewnątrz.
Skoro nie da się przejść przez poczekalnię, trzeba poszukać innej drogi – pomyślała i postanowiła obejść budynek dookoła. Gdy tylko minęła jego węższą ścianę, jej oczom ukazało się kilka samochodów zaparkowanych w niewielkiej, bocznej uliczce. Poczuła na ich widok ulgę, zupełnie jakby zobaczyła dawno niewidzianego przyjaciela czy element bezpiecznego, oswojonego świata, w którym wszystko wyglądało i zachowywało się tak, jak powinno.
Nagle zatrzymała się i po chwili namysłu wróciła na tyły dworca. Co prawda był zamknięty i nie mogła wypytać o nic jego pracowników, ale przypomniała sobie o rozkładzie jazdy. Postanowiła sfotografować go i sprawdzić później gdzie znajdowała się stacja i dokąd jechał pociąg, z którego wysiadła.
Nim zorientowała się, że wszystko wyglądało inaczej niż zaledwie przed kilkoma minutami, zdążyła dotrzeć aż do wielkiego okna. Tablica zniknęła, podobnie jak ławki. W ścianie nadal znajdował się otwór okienny, jednak zamiast szyb i krat, zasłaniała je dykta, na której miejscowe dzieciaki wypisywały markerami miłosne wyznania i niezbyt wyszukane słowa uznania dla sportowych drużyn z okolicy. Drzwi, wcześniej staromodne, wyposażone w finezyjną żeliwną klamkę, w tajemniczy sposób zmieniły się w ciężkie i metalowe, z zamkami antywłamaniowymi.
Stała przez chwilę zastanawiając się, czy we mgle nie pomyliła budynków. Szybko jednak odrzuciła taką możliwość. Może widoczność nie przekraczała kilkunastu metrów, ale nie odchodziła od dworca na więcej niż pięć, może sześć. Nie mogła pomylić drogi, ani znaleźć się w innym niż wcześniej miejscu. Bryła wyglądała tak samo, zdawała się tylko starsza, bardziej zniszczona i traktowana bez przynależnego zabytkom szacunku. Ciągle patrząc na zabudowania Ewa zaczęła cofać się w kierunku torowiska. W końcu odwróciła się, by nie upaść na tory, ale tam, gdzie powinny być, znajdowała się tylko wylana spękanym asfaltem jezdnia.
Dziewczyna przez chwilę stała w bezruchu próbując dojść do siebie. Wszystko, co widziała, czego doświadczała, było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Zaczęła nawet podejrzewać, że ktoś w czasie imprezy u Szymona dorzucił jej czegoś do drinka. Szybko jednak porzuciła tę myśl. Znała swojego nowego chłopaka stosunkowo krótko, ale wiedziała o nim dość dużo, by mieć pewność, że sam nie posunąłby się do niczego podobnego. Goście, którzy przewinęli się przez jego mieszkanie, też nie wyglądali do zdolnych do takich czynów. Nie byli chuliganami, namolnymi podrywaczami z małomiasteczkowych dyskotek czy gangsterami, tylko studentami wyższych lat miejscowego uniwersytetu.
Z zamyślenia wyrwały ją światła jakiegoś samochodu sunącego powoli w jej kierunku. Nie miała ochoty ryzykować zaczepiania nieznajomych, dlatego zeszła z jezdni i przepuściła go mając nadzieję, że kierowca nie będzie jej niepokoił. W końcu czym innym było korzystanie z dobrej woli przypadkowo napotkanego człowieka, a czym innym jechanie z taksówkarzem. Jak na jeden wieczór miała zdecydowanie dość przygód. Szczególnie tych związanych z transportem.
Gdy auto przejechało, odblokowała klawiaturę komórki.
– Jezu, jest sygnał! – Wyrwało się jej mimowolnie. Szybko wybrała numer swojego chłopaka i przytknęła aparat do ucha. – Odbierz… Proszę, odbierz.
Po kilku dzwonkach usłyszała komunikat automatycznej sekretarki. Poczekała na sygnał i wydusiła z siebie:
– Szymek, oddzwoń do mnie, błagam. Nie wiem gdzie jestem. Wszystko poszło nie tak. Złapaliśmy pociąg, ale… Był dziwny i chyba jechał w złą stronę. Wysiadłam, ale jestem sama. Próbuję do ciebie przyjechać. Proszę zadzwoń do mnie…
Rozłączyła się niezadowolona z tego, że głos tak bardzo jej drżał. Podejrzewała, że w świetle dnia wszystko to wyda się jej tylko bardzo dziwną przygodą, której wspomnienie nie będzie wywoływać niczego, poza zażenowaniem. Teraz jednak czuła, że znajdowała się na skraju paniki. Jakkolwiek idiotyczne zdawało się jej to wszystko, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie było zwidami, lecz całkiem realną rzeczywistością.
Rozejrzała się i postanowiła ponownie obejść budynek dworca. Ulica, która znajdowała się po jego drugiej stronie, wydawała się większa i bezpieczniejsza. Poza tym Ewa wiedziała już gdzie znajdowała się wiodąca w tamtym kierunku ścieżka. Szła powoli, znów przyglądając się zabudowaniom. Cały czas wyglądały tak, jak inne zaniedbane kamienice. Tu i ówdzie obdrapane, pomazane, z kilkoma zaciekami z nieszczelnych rynien. Żadnych ławek, okien skrywających poczekalnie czy jakichkolwiek znaków świadczących o przeznaczeniu innym, niż mieszkalne.
Po chwili znalazła się na parkingu, po tej stronie dziwnej stacji, którą widzieli kierujący się ku pociągom pasażerowie. Budynek od parkingu oddzielał betonowy, pomazany sprejami mur. Nad głównym wejściem nie było żadnej nazwy, ani nawet śladu po tablicy informującej o tym, co znajdowało się wewnątrz. Jedynym, co przywodziło na myśl dworcową infrastrukturę był staromodny zegar, zawieszony między parterowymi oknami. We mgle nie widziała go wyraźnie, miała jednak wrażenie, że znajdował się na nim ciemny kształt, do złudzenia przypominający orła.
Dziewczyna ostatni raz rzuciła na niego okiem i ruszyła przed siebie. Po minucie z bieli wyłonił się znajdujący się po drugiej stronie uliczki sporych rozmiarów parterowy, wolnostojący sklep. W przeciwieństwie do dworca, ewidentnie należał do nowszych obiektów w mieście. Był w dobrym stanie i co najważniejsze położony przy nim parking sąsiadował ze znacznie szerszą ulicą. Dziewczyna dotarła do skrzyżowania i na sporych rozmiarów tablicy informacyjnej odczytała nazwę minimarketu, godziny jego otwarcia oraz adres.
– Ogrodowa. To już jakiś początek.
* * *
Kilka chwil później stała już przy krawężniku i wypatrywała świateł nadjeżdżających samochodów. Pierwszy raz w życiu była szczęśliwa z powodu wandalizmu. Tak chyba bowiem można nazwać nalepianie reklam korporacji taksówkowych na ulicznych słupach informacyjnych. Naklejka nie była w dobrym stanie, zerwano część z nazwą i połowę uśmiechniętego samochodu, zachęcającego do korzystania z usług firmy. Fragment z numerem telefonu pozostał jednak nietknięty. Ewa szybko połączyła się z dyspozytorką, która nie tylko obiecała jak najszybciej wysłać kogoś w okolice, w których znajdowała się dziewczyna, ale jeszcze pokierowała ją na niewielkie rondo, łączące ulicę Ogrodową z Jaskółczą. Teraz, opatulając się szczelniej szalikiem, stała przy czymś, co jak się okazało, było Parkiem Kolei Szprotawskiej i czekała na miłego pana, który miał zawieźć ją pod dom Szymona.
Dyspozytorka uprzedziła ją o konieczności kilkuminutowego oczekiwania, który musiał przyjechać z innej dzielnicy. Wykorzystała ten czas na próby dodzwonienia się do Igi. Nie chodziło nawet o dopytywanie o zachowanie współtowarzyszy, mówienie o tym gdzie jest czy wyzłośliwianie się. Chciała po prostu upewnić się, że jej przyjaciołom nic się nie stało. Ilekroć jednak wybierała jej numer, w uszach odzywał się suchy komunikat operatora dotyczący braku możliwości wykonania połączenia. Tak samo działo się, gdy próbowała połączyć się z Bartkiem. Zadzwoniła też do Szymona. W jego przypadku za każdym razem włączała się sekretarka, a nie bezduszny komunikat.
Gdy zatrzymał się przed nią samochód z podświetlonym na żółto słowem TAXI na dachu, wyjmowała akurat z torby gazetę zabraną z pociągu
– To pani dzwoniła? – Spytał kierowca przez opuszczoną szybę.
Przytaknęła i wskoczyła na tylne siedzenie.
– Na Bema proszę.
Uśmiechnął się do lusterka wstecznego, włączył taksometr i ruszył przed siebie.
– Nie ma sprawy. A jeśli wolno spytać, co pani robi w takiej mgle, o takiej godzinie, i do tego zupełnie sama? Nie boi się pani? Nigdy nie wiadomo, co może czaić się na ulicach.
– Dobre pytania. Szczerze powiedziawszy nie do końca umiem na nie odpowiedzieć. Przepraszam… – rzuciła, gdy rozległ się dzwonek jej telefonu.
Przycisnęła aparat do ucha, z ulgą słysząc głos Szymona. Po chwili powiedziała:
– Tak, już jadę do ciebie. Wyjdź przed dom, proszę. To było coś okropnego! Opowiem ci wszystko, jak się spotkamy. Nie wiem co się stało, ale wysiadłam z tego pociągu i… wiem jak to brzmi, ale tu nawet nie ma torów!
Uspokajał ją obiecując, że zaraz się zobaczą. Zerknęła na przednią szybę i spostrzegła w lusterku minę taksówkarza. Zatroskanie mieszało się z niedowierzaniem.
– Dobrze, zaraz się widzimy. Na razie. – Rozłączyła się i spytała kierowcę: – Niech mi pan powie, co za kolej ma tu dworzec?
– Tu?
– Tak, w takiej bocznej uliczce odchodzącej od Ogrodowej.
Wrzucił kierunkowskaz i stanął przy krawężniku. Obrócił się w fotelu tak, by móc na nią spojrzeć. Przez chwilę milczał, jakby dobierając odpowiednie słowa. W końcu zebrał się w sobie i powiedział:
– Chodzi pani pewnie o Kolej Szprotawską. Przygotowywałem się kiedyś do pracy przewodnika. Nic z tego nie wyszło, jak widać, ale o ile wiem była tam kiedyś stacja. Niemcy wybudowali ją jeszcze w dziewiętnastym wieku. Potem, już po pierwszej wojnie, funkcjonowała kilka lat, ale jeszcze wcześniej chcieli ją likwidować. Po wojnie już nigdy jej nie odtworzono, cały interes zamknięto dawno temu. To, co zostało, to troszkę torów tu i tam. No i maniacy, próbujący ratować jej pozostałości. Dawne dzieje…
– A jakiś działający dworzec?
– Nie… Nic takiego tu nie ma. Wiedziałbym, całe życie tu mieszkam. Przepraszam, że pytam, wiem jak to zabrzmi, ale czy… widziała pani parowóz?
Zastanowiła się co powiedzieć, by kierowca nie wziął jej za wariatkę. Była coraz bardziej zdezorientowana, ale wiedziała, co przeżyła. Widziała ten przeklęty pociąg, siedziała w nim! Widziała wagony, konduktora, pasażerów i dworzec. Widziała poczekalnię, rozkład jazdy i drewniane ławki na peronie. Poza tym miała zdjęcia. Były w telefonie, wyraźne i w niezłej rozdzielczości.
– Wydawało mi się, że słyszałam dźwięk takiego pociągu – skłamała w końcu. – Ale nie widziałam go.
– Rozumiem. Wie pani, naprawdę przepraszam, że pytam, ale kiedy człowiek chce być przewodnikiem, musi nie tylko znać topografię miasta, ale i legendy. Ponoć raz do roku, kiedy nad miasto nadciąga taka nieprzyjemna mgła jak ta, pociąg szprotawski wraca do życia. To oczywiście tylko historyjka do straszenia dzieci – dodał szybko siląc się na uśmiech. – Problem polega na tym, że jest pani drugą osobą, którą zabieram z okolic Ogrodowej w czasie ostatnich trzech lat. Tamten chłopak, bardzo sympatyczny młody człowiek swoją drogą, twierdził, że udało mu się wysiąść, bo ostrzegł go konduktor.
– Serio?
– Jak najbardziej. Twierdził, że podróżował razem z narzeczoną. Kilka dni później przesłuchiwała mnie policja. O ile wiem dziewczyna zniknęła bez śladu. Jego podejrzewali o morderstwo, a mnie przesłuchiwali w roli świadka. Nic mu nie udowodniono, bo nigdy nie znaleziono ciała, ale co nas wymęczyli, to nasze. Wtedy też była taka mgła. Przez te przesłuchania dobrze pamiętam. Mam nadzieję, że pani nikogo nie próbowała zabić. Nie chciałbym znowu przez to przechodzić.
– Nikogo nie zamordowałam. Tego akurat jestem absolutnie pewna.
– To dobrze – odparł i ponownie ruszył. – Takie historie człowiek przeżywa chyba tylko raz w życiu. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo na powtórkę nie mam najmniejszej ochoty.
Nie chciała wdawać się w dalsze dyskusje z taksówkarzem. Świadomie unikała też jego wzroku, choć czuła, że zerkał na nią raz po raz. Rozwinęła gazetę i rzuciła na nią okiem, by zająć się czymkolwiek innym. Była nieco pomięta, ale nie pożółkła czy wyblakła. Wyglądała, jakby zeszła z prasy drukarskiej góra kilka dni wcześniej. Dopiero teraz pod tytułem dostrzegła datę: 30 II 1910.
Opowiadanie zostało opublikowane online i analogowo: 2017_10_16_Annales 2016 Arial Narrow 9.5 v7
Aż dwa haczyki? Ja znalazłem jeden, ale podwójny – data 30 II 1910. 30 luty? Przyjmując, ze chodziło o listopad też mam zastrzeżenie – kolej szprotawska Kleinbahn Grünberg–Sprottau budowę rozpoczeto w lipcu 1910 roku, oddano do uzytku w 30 września 1911 roku.
Tak jest, drogi Pharlapie – wygrana! Po pierwsze w gazecie jest data 30 lutego 1910 roku, a po drugie kolej szprotawską oddano do użytku ponad 1,5 roku później!