Ewa Maria Slaska
Dusza i ciało

Mária (Alexandra Borbély) zaczyna pracę jako kontrolerka jakości w rzeźni w Budapeszcie. Jest młodą dziewczyną, obdarzoną genialną pamięcią, skrytą i bardzo zamkniętą w sobie. Z rosnącą fascynacją obserwuje ją Endre (Morcsányi Géza), dyrektor finansowy firmy.
Od chwili gdy Maria pojawia się w pracy, zaczynają się zakulisowe szepty. W czasie lunchu w sterylnej kantynie młoda kobieta siada samotnie. Podchodzi do swojej pracy poważnie i ściśle wypełnia swoją pracę, skrupulatnie przestrzegając przepisów. Jej świat składa się z liczb i danych, które wryły się w jej pamięć od dzieciństwa. Jej szef, trochę starszy od niej Endre, to również spokojny człowiek. Stopniowo zaczynają się poznawać. Odkrywają nie tylko braterstwo dusz, ale nawet to, że mają takie same sny, gdzie spotkają się pod postaciami łani i jelenia. Ostrożnie próbują sprawić, by się spełniły.
Wypełniona każdego dnia zwierzęcą posoką rzeźnia jest jednym z ostatnich miejsc, w których dwójka życiowych wrażliwców mogłaby nawiązać intymne relacje. A jednak właśnie w rzeźni, pośród rutynowego krojenia jeszcze niedawno żywych krów na kawałki jakościowego mięsa, Endre i Mária odnajdują w sobie bratnie dusze. On pełni funkcję kierowniczą i jest zdystansowanym wobec otaczającej rzeczywistości mężczyzną w średnim wieku z niedowładem ręki. Ona, znacznie od niego młodsza, chorobliwie nieśmiała i niepotrafiąca radzić sobie z zawiłościami świata zewnętrznego, rozpoczyna pracę w rzeźni jako kontrolerka jakości. Z początku łączy ich to, że każdej nocy śnią ten sam sen, w którym są jeleniem i łanią biegnącymi wolno po zaśnieżonym lesie. Z czasem odkrywają, że mogą ofiarować sobie o wiele więcej za dnia. Pytanie tylko czy będą w stanie przełożyć delikatną, powstałą na bazie efemerycznego marzenia więź na fizyczną relację w świecie, którym rządzi cielesność i seksualna gratyfikacja?
***
Tak jak w zeszłym tygodniu po obejrzeniu filmu Io, tak i dziś rozmyślam o tym, co nam ten film mówi o nas w kontekście problemu cierpienia zwierząt. Dzieje się w nowoczesnej przemysłowej ubojni, a romans dwojga bohaterów rozwija się na tle zabitych sztuk bydła. Z kolei katalizatorem ich romansu są zwierzęta wyśnione, potężne, wielkie i wolne, jeleń i łania w czystym zimowym krajobrazie. Oboje utożsamiają się z symbolicznymi zwierzętami ze snów, ale doprawdy niewiele sobie robią z tych zabitych ciał, które ich zewsząd otaczają. Techniczna śmierć tych zwierząt nie wpływa w najmniejszym stopniu na ich miłość. Mało tego, obcowanie ze śmiercią zwierząt jest wpisane w ich życie. Ani ona, ani on nie są w rzeźni przypadkowymi gośćmi. Znaleźli się tu w pełni świadomie jako absolwenci studiów, które kiedyś wybrali i miejsc pracy, które zaakceptowali. Nie mieli i nie mają oporów, śmierć, którą zarządzają, ich nie dotyka. Dotknęła ich i zraniła dopiero miłość.
Myślę, że tacy właśnie jesteśmy, utożsamiamy się z pięknymi zwierzętami na wolności, nie interesuje nas jednak, czy ich życie jest rzeczywiście takie piękne i wolne, tak jak nie obchodzi nas śmierć tych zwierząt, które zabijamy i zjadamy.
I jak zwykle myśl bez związku z tematem filmu. Zabawki. Pluszowe zwierzęta. Misie, małpki, lewki. Pingwiny. Był film o tańczącym pingwinie, który przekazał ludziom informację, że pingwiny nie mają co jeść. Czy to coś zmieniło? Czy teraz pingwiny już mają, co jeść? Nie wiem. Ale lepiej nie pokazujmy dzieciom takiego zdjęcia:









