Ewa Maria Slaska
Solidarność sumień (1980)

Piękne słowo solidarność, napisał ksiądz Józef Tischner w książeczce Etyka Solidarności, która zaczynała się jego słynnym kazaniem wygłoszonym do stoczniowców w Częstochowie, na Jasnej Górze w październiku 1980 roku. Piękne słowo solidarność. Niesiemy je jak radość i jak brzemię.
Rzućmy okiem na ciężar, który niesiemy. Co znaczy to stare i nowe zarazem słowo „solidarność”?
Gdyby trzeba było bliżej określić znaczenie słowa „solidarność”, to należało by sięgnąć do Ewangelii i tam szukać jego rodowodu. Jedni drugich ciężary noście, a tak wypełnicie prawo Boże. Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka.
Słowo solidarność skupia w sobie nasze pełne niepokoju nadzieje, pobudza do męstwa i do myślenia, wiąże ze sobą ludzi, którzy jeszcze wczoraj stali od siebie daleko. Historia wymyśla słowa, aby następnie słowa mogły kształtować historię. Słowo «solidarność» przyłączyło się do innych, najbardziej polskich słów, aby nadać nowy kształt naszym dniom. Jest kilka takich słów: «wolność», «niepodległość», «godność człowieka» – a dziś «solidarność». Solidarność nie potrzebuje wroga lub przeciwnika, aby się umacniać i rozwijać. Ona zwraca się do wszystkich, a nie przeciwko komukolwiek. Trzeba zrobić porządek w domu. Właśnie to, co trzeba zrobić, zespala i pobudza do czynu. Zespala głębiej i trwalej niż strach przed wrogiem. Chcemy być narodem zespolonym, ale nie zespolonym strachem. Chcemy, aby nas jednoczył nasz najprostszy ludzki obowiązek. Przeżywamy dziś niezwykłe chwile. Ludzie odrzucają maski, wychodzą z kryjówek, ukazują prawdziwe twarze. Jesteśmy dziś tacy, jacy naprawdę jesteśmy. To, co przeżywamy, jest wydarzeniem nie tylko społecznym czy ekonomicznym, lecz przede wszystkim wydarzeniem duchowym.
Najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień.
Solidarność jest dziełem nie tylko tych, którzy zawsze mieli sumienia, ale również tych, którzy je w sobie odbudowali.
W październiku w sklepach zabrakło nawet ziemniaków. Lato było mokre i ziemniaki zgniły na polach. Prości ludzie, którzy nie umieli rozróżnić stron, ani świata, ani politycznych, uznali, że klęska nieurodzaju jest karą boską za strajki. Jako autorka myślę, że przez ostatnich 40 lat niewiele się zmieniło. Głupców nie sieją, a i tak rosną.
W listopadzie 1980 roku Gdańsk wyglądał jak mała Portugalia. Napisy i plakaty były praktycznie wszędzie. Czerwony napis Solidarność z powiewającym sztandarem – symbol nadchodzących dni. Rozmowy jak karuzele obracające się wokół kilku zaledwie słów, wyznaczających ogromne połacie życia. Demokracja, odnowa, reforma gospodarcza, nowe związki i solidarność. Ogólna burza mózgów i każdy staje się politykiem.
– Na czym ma polegać reforma?, zapytała Basia podczas obiadu. Stefan skończył przeżuwać nieśmiertelnego klopsa. W sklepach nadal nic nie było, oprócz jakichś strasznych ochłapów. Basia twierdziła, że napisze książkę kucharską pod tytułem Sto potraw z ochłapów.
– Zniesienie limitu zatrudnienia i wolność w rozdzielaniu funduszu płac, a z góry tylko generalne wytyczne, a nie drobiazgowy plan. To powinno wystarczyć na początek.
– Gadasz zupełnie jak w telewizji. Nigdy w życiu bym czegoś podobnego nie wymyśliła.
– A jak myślisz, skąd ja to wiem? Też z telewizji.
– Ale tam są same pyskówki.
– Takie czasy nastały, walka na argumenty. Jest dobrze. Dziesięć lat temu strzelali i zamykali.
– Ale to już się robi nie do wytrzymania. Wieczna gadanina. Wszyscy łażą do wszystkich, rozsiadają się wygodnie i zaczynają odbudowywać świat.
– No nie wszyscy, jak przyszła Anna Walentynowicz, to siedziałaś i słuchałaś dokładnie tak samo jak Tadzio.
– A ja dostałem baloniki, czerwone, niebieskie i zielone, poinformował rodziców Tadzio. Z Japonii.
Była to prawda, Walentynowicz, gdy spotykała się z różnymi delegacjami z zagranicy, dostawała jakieś prezenty i rozdawała je znajomym dzieciom. Te baloniki Tadzio miał zapamiętać na całe życie, bo były pierwsze, jakie w ogóle zobaczył.
– Tak, synku, wiemy, powiedział Stefan.
– A pan Jaskólski z dołu mówił, że mieli jej oddać pracę, że po to były te całe cholerne strajki, a ona teraz ważniaczkę struga i wcale nie pracuje.
– Tadziu, zdziwił się Stefan, ale oczywiście pani Ania pracuje. Chyba nie wszystko, co mówi pan Jaskólski, jest zgodne z prawdą, wiesz. Ludzie często nie wiedzą różnych rzeczy, a mimo to mówią, bo lubią mówić. Pani Ania ma już 50 lat, niedługo pójdzie na emeryturę. Wiesz, co to znaczy? Jak ludzie długo pracują, to potem nie muszą już pracować, a i tak dostają pensję. To się nazywa emerytura. No więc pani Ania pracowała już bardzo długo. Zaczęła pracować jako mała dziewczynka. Miała 12 lat, wiesz. Potem pracowała w Stoczni. To jest ciężka praca, ona się upominała o to, żeby ta praca dla wszystkich była trochę lżejsza. Miała iść niedługo na emeryturę, i wtedy ją zwolnili z pracy.
– Aha, czyli pan Jaskólski miał rację.
– Miał i nie miał, westchnął Stefan. Ale tak, o to też były te strajki i cieszymy się, że pani Ania wróciła do pracy.
– I mogła mi dać baloniki.
10 listopada Sąd Najwyższy zarejestrował NSZZ Solidarność. Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Solidarność. Polska szalała z radości, ludzie dzwonili do siebie bez opamiętania i wykrzykiwali nowinę zamiast przywitania. Stefanowi przypomniała się stara, zapomniana historia o szewcu Załuskim.
– O radości, iskro bogów, powiedział.
– Kwiecie elizejskich pól, odpowiedziała machinalnie Basia. Samorządny, dziwny wyraz. Wiem, nie musisz mi tłumaczyć, rządzi się sam, czyli jest niezależny od władz, partii i innych kacyków, ale jakoś dziwnie brzmi. Dlaczego nie samorządowy?
– Bo samorządy to władze, a związek zawodowy to nie władza, tylko reprezentacja pracowników, samodzielnie kierująca swą działalnością.
– Mama, zawołał Tadzio z drugiego pokoju. Chodź, coś ci pokażę.
– Widzisz? Tadzio pokazał Basi figurkę z plasteliny. To jest prezes.
– Bardzo ładny prezes. A czego on jest prezesem?
– Zaraz zrobię więcej prezesów i to będzie komitet strajkowy Solidarności.
– Teraz nie ma strajków.
– Ale moje prezesy zrobią strajk. Albo nie. Oni zrobią komitet założycielski i wybory, jak u taty w pracy. A kiedy ja będę mógł być w Solidarności?
– Jak będziesz duży.
– I też będę strajkował?
– Mam nadzieję, że już nie będzie trzeba.
– A dlaczego teraz było trzeba?
– Bo ludzie chcieli demokracji.
– A co to jest demokracja?
– Prawo wszystkich ludzi do równego prawa, równych przywilejów i obowiązków i równego udziału w życiu społecznym, odezwał się Stefan z kuchni.
– A wczoraj ten pan w telewizorze, ten co zawsze, mówił demokratyzacja a nie demokracja, powiedział Tadzio.
Stefan przyniósł do pokoju miskę gotowanego bobu.
– Może się pomylił, powiedział, stawiając miskę i talerzyki na stole, bo nam nie chodzi o demokratyzację, tylko o demokrację. Chcesz się pouczyć na gitarze?
– Tak, chcę, wrzasnął Tadzio.
Zaczęli więc grać i tak im dobrze szło, że byli prawie tak dobrzy jak Gintrowski z Kaczmarskim.
Póki co jednak w Polsce wprowadzono kartki.
Przyznaję jako autorka, że choć kartki pamiętam bardzo dobrze, to nie pamiętam ani konkretnych dat, ani zawiłości organizacyjno-prawnych, związanych z ich wprowadzeniem. Sięgam więc do Wikipedii, choć nie jestem pewna, że wszystko było tak, jak tu napisano.
W roku 1980 kartki wprowadzono po raz trzeci. Starsi pamiętali niemieckie kartki z czasów wojny, ale pamiętali też kartki z okresu powojennego i lat 50. Trzeci okres systemu kartkowego rozpoczęło wprowadzenie kartek na cukier w lipcu 1976 roku. Kartki najpierw drukowano z licznymi zabezpieczeniami, niemal jak banknoty, co później zostało uproszczone. Zniesiono je 1 listopada 1985 roku, czyli niemal po 10 latach. W trakcie wydarzeń sierpniowych z 1980 jednym z 21 postulatów było wprowadzenie kartek na mięso, które faktycznie wprowadzono 28 lutego 1981 roku. System kartkowy został rozszerzony 30 kwietnia 1981 roku i obejmował wszelkie przetwory mięsne, masło, mąkę, ryż i kaszę; 1 września 1981 roku system objął też mydło i proszek do prania. Po wprowadzeniu stanu wojennego system został rozszerzony na czekoladę, alkohol, benzynę. W szczytowym okresie reglamentacji jako dowody zakupu stosowano też książeczki zdrowia dziecka, w których sklep wstemplowywał każdy zakup waty, pieluch, mleka w proszku, masła itp., albo np. pokwitowania z punktów skupu makulatury, uprawniające do zakupu papieru toaletowego. Reglamentacją objęto też papierosy, co Basię bardzo obeszło, bo paliła, i wódkę, ale wódka była na razie mniej ważna.
Jest oczywiste, że duże fragmenty tego rozdziału zawdzięczam księdzu Józefowi Tischnerowi, a fragment o kartkach Wikipedii.