Pokolenie Solidarności 22

Ewa Maria Slaska

Eli

Ten odcinek już kiedyś był TU na blogu publikowany, ale teraz pojawia się nie jako wybrany fragment prozy “na temat”, tylko jako część powieści. Są zmiany. Na przykład bohater ma inaczej na imię.

Jaworze (1981)

Gdy wprowadzono stan wojenny, Stefan przesiedział się najpierw w areszcie na Białej we Wrzeszczu, a potem w więzieniu na Kurkowej w Gdańsku i dopiero po przesłuchaniach, z których nic dla władzy ciekawego nie wynikało, został internowany. Z przesłuchań nic nie wynikało, bo skądinąnd okazało się, że wcale nie jest tak dobrze rozpracowany, jakby się można było domyślać i władza nie umiała go do końca przyporządkować. Próbowano mu udowodnić, czy raczej wziąć go na spytki, żeby się dwiedzieć, czy dałoby mu się udowodnić coś więcej niż działalność związkową. Na przełomie roku 1981 i 1982 władzy bardzo by się przydało wykrycie małej, nieważnej i niegroźnej komórki rzeczywiście antypaństwowej, takiej, która planowała obalenie ustroju. Komórka powinna była być mała, żeby nie trzeba było świecić oczyma przed Wielkim Bratem i żeby nie okazało się, że to go jednak zmusza do interwencji zbrojnej. No, ale powinna była być, tak, żeby można było zrobić proces pokazowy. Była już wprawdzie wersja, że Ewa Kubasiewicz planowała taki zbrojny zamach, ale przydałoby się jeszcze jedno ognisko zapalne, tak żeby lud uwierzył, że generałowie naprawdę musieli zbrojnie interweniować. Z jakiegoś powodu Stefan został uznany za świetny materiał na pokazówkę. Ponieważ jego rodzice przyjaźnili się ze słynną samotną żeglarką, Teresą Remiszewską, połączono ich osoby w jedną wydumaną komórkę anarchistyczną. Oboje mieli skrycie knuć obalenie ustroju za pośrednictwem kontaktów, jakie w świecie nawiązywali, czy mogli byli nawiązywać, żeglarze. Ponieważ jednak tak nie było, Stefan, który oczywiście znał Remiszewską, ale nigdy z nią nic nie „knuł”, mógł swobodnie i właściwie nawet beztrosko na każde zadane mu pytanie odpowiadać „nie” lub „nie wiem”.

W lutym 1982 roku przewieziono go więc w końcu do „internatu”, jak powszechnie nazywano obozy dla internowanych, a właściwie, w peerelowskiej nomenklaturze wcale nie obozy, tylko ośrodki odosobnienia. W Jaworzu przesiedział następnych osiem miesięcy. Warunki internowania w Jaworzu były o niebo lepsze niż w innych miejscach, gdzie przetrzymywano internowanych w więzieniach. Ich natomiast osadzono w Wojskowym Domu Wypoczynkowym „Wilga”. Był to obóz dla „specjalnych” internowanych i Stefan w gruncie rzeczy nie wiedział, jak to się stało, że dostał się chyba do najlepszego „internatu”, do jakiego można się było dostać. Mimo wszystko był to jednak obóz i było w nim ciężko. W przeciwieństwie do wielu internowanych, którzy źle znosili uwięzienie i pozbawienie życia prywatnego, których gnębiło poczucie bezradności, ci, którzy wiedzieli już, co to jest więzienie, tak jak Stefan, zaprawieni odsiadkami w „prawdziwych” więzieniach, byli w gruncie rzeczy nawet zadowoleni. Stefan przez ostatnie półtora roku liczył się z tym, zresztą jak wszyscy, że prędzej czy później Sowieci wkroczą do Polski i ukręcą łeb Solidarności, fakt więc, że zrobiła to jednak polska władza i że mieszka się w zwykłym obozie w Polsce, a nie w Gułagu na Syberii, sprawiał, że wszystko wydawało się nieznośnie wręcz lekkie i nieco nierealne.

Jaworze było niewielką nadmorską wsią w województwie koszalińskim, nad rzeką Krzywą. Wieś znajdowała się na terenie poligonu drawskiego, w jej pobliżu, na północnym brzegu jeziora Trzebuń zlokalizowane było lotnisko Jaworze, zapasowe lotnisko dla 37 pułku śmigłowców transportowych z Leźnicy Wielkiej koło Łęczycy.

W Jaworzu było, powtórzmy to, luksusowo. Ci, których, jak Stefana, przywieziono tu z więzień lub innych ośrodków odosobnienia, potrafili ocenić i docenić różnicę. Około 11 w nocy przejeżdżamy bramę obozu, pisze Kuczyński. Najzwyklejszą bramę! Nie ma żadnych murów, drutów, wieżyczek. A już w następnym rozdziale doda: W hallu recepcji ogromna palma, miękkie fotele. Ośrodek wypoczynkowy lotnictwa. Pokoje trzyosobowe. Trójki mogą się dobierać, jak chcą. W pokojach radia, normalne meble, lustro, dywan, ciepłe koce. W korytarzu łazienki i ubikacje. Posiłki w stołówce. Stoły nakryte obrusem, zwykłe nakrycia i sztućce. Kelnerzy. Na kolację masło, szynka. Jest transport odzieży i kosmetyków. Są papierosy. Punkt rozdziału w jednym z pokoi, u wybranego przez osadzonych komendanta – Władysława Bartoszewskiego.

Nie śmierdzi więzieniem, nieba nie przekreślają pręty i kraty, nie przesłania blenda. Wielka przestrzeń do spacerów.

Ale izolacja, oderwanie od Warszawy czy Gdańska, od nadziei na kontakt, gryps, znak otuchy. W tej pomorskiej wsi stworzono dla więźniów luksusową mini-Syberię. Są tu sami inteligenci, wiele sławnych osobistości ówczesnego życia publicznego, creme d’extreme, powie kiedyś o nich (i o sobie) Janusz Szpotański. Stefan siedział z Piotrem i Stefanem Amsterdamskimi, Władysławem Bartoszewskim i Andrzejem Celińskim, a wraz z nimi zostali tu osadzeni Geremek, Karkosza, Kijowski, Komorowski, Kuczyński, Mazowiecki, Niesiołowski, Szczypiorski, Wierzbicki i Woroszylski. Były tu też kobiety, na przykład znana aktorka, Halina Mikołajska. Szybko jednak wyjechały, przeniesione do Gołdapi na Suwalszczyźnie, została tylko Kęcikowa. Mają z mężem dwuosobowy pokój.

PRL to jednak dziwaczny kraj, myśli Stefan, jak się o tym dowiaduje. Właśnie przyjechał z Kurkowej w Gdańsku, gdzie przez sześć tygodni mieszkał sam w wielkiej, zimnej czteroosobowej celi, z nadtłuczonym oknem i bez kibla. Tak było niby lepiej, bo nie cuchnęło, ale gorzej, bo klawisz zawsze mógł się pastwić nad więźniem, celowo opóźniając lub uniemożliwiając wyjście do toalety. Również fakt, że był sam w celi, można było dwojako interpretować, bo z jednej strony nie był skazany na towarzystwo kryminalistów, zwłaszcza takich, którzy nie lubią paniczyków i bananowej młodzieży, a też na przykład podstawionych ubowców, ale z drugiej strony samotność w celi doskwierała mu coraz bardziej. Były momenty, że brudny, przemarznięty, samotny, zwijając się z bólu nie opróżnionego pęcherza, Stefan wiedział, że te szykany miały cel. Miał czuć się jak nędzny łachman, wydany na pastwę oprawców. Wiedział, że to są dobrze przygotowane i wypracowanej praktyki rozmiękczania i łamania więźniów. Wyczerpany samotnością osadzony mógł z tęsknotą wyczekiwać jakichkolwiek rozmów z drugim człowiekiem, nawet ze śledczym. Z kolei człowiek przyciśnięty potrzebą wypróżnienia, mógł zacząć prosić, błagać, skamleć o łaskę wyjścia do kibla, bądź odlać się na przykład na podłogę, skazując się tym samym na przebywanie w smrodzie własnych odchodów i narażając na karę za zanieczyszczenie celi. Stefan miał wrażenie, że choć właściwie nikt go nigdy nie dotknął, to, co mu fundowano na Kurkowej, było jednak torturą. Ale nawet jeśli tak było, to cóż on tak naprawdę miał z tą wiedzą począć?

A teraz luksus.

Ten luksus to była oczywiście prowokacja, każdy to wiedział od pierwszej chwili. Chodziło o to, żeby z powrotem oddzielić od siebie inteligencję i robotników, jednym stępić ostrze krytyki, drugim pokazać, że na tych zza biurek prawdziwy robotnik nie ma co liczyć, bo prędzej czy później zawsze zdradzą. Było to tak dojmujące, że 40 osadzonych napisało podanie do ministerstwa o zrównanie statusu wszystkich internowanych, czyli o odesłanie ich z powrotem w warunki więzienne, albo zapewnienie osadzonym obecnie w więzieniach odosobnienia w ośrodkach wypoczynkowych, takich jakie zapewniono w Jaworzu.

Petycja nie odniosła skutku.

Stefan nie poznał wszystkich tu internowanych. Niektórzy wyszli, zanim tu przyjechał – Bugaj, Kijowski, a Kuczyński siedział dokładnie do dnia, kiedy Stefan przybył do Jaworza. Wymienili się. Kuczyński odleciał tym helikopterem, którym przywieziono Stefana.
Był piątek 19 lutego. Bartoszewski świętował 60 urodziny. Stefan trafił w sam środek uroczystości, którą obchodzono, jak wszystkie zresztą imprezy oddolne, w Klubie Pod Sedesem, czyli rozszerzeniu korytarza obok toalet. Pogodnie, słonecznie, zanotował solenizant. Chłodek niewiele powyżej 0 stopni. (…) o 17 ogólne „co nieco” na korytarzu, w tonie wesołym. Marzena przygotowała kanapki z wędliną (od Zimanda), serkiem od siebie, smalcem serem i margaryną, cebulą. Ciasteczka norweskie. Czekolada. Rodzynki. (…) Chór Rayzachera odśpiewał wiązankę melodii, chór Bogusławskiego po angielsku, dowcip Holzera z chórem po niemiecku.

Koledzy zachęcili Stefana do pracy w tak zwanym jaworzańskim uniwersytecie, założonym od razu w pierwszym tygodniu internowania. Wszechnica, mówili. Wykłady w większości dotyczyły szeroko rozumianej historii politycznej, często sięgając do wojny. Były jednak i inne tematy. W marcu odbył się na przykład wykład Piotra Topińskiego, zootechnika, pod tytułem „Do czego służy płeć?” Stefan zgodził się od razu na propozycję, by na obozowych „tajnych kompletach” uczyć chętnych podstaw informatyki. Nie był jedynym matematykiem w tym gronie. Tak się nawet złożyło, że pierwszy odczyt w ramach obozowej Wszechnicy wygłosił matematyk, doktor Ryszard Herczyński. Miało to miejsce już 16 grudnia, czyli następnego dnia po tym, gdy przywieziono internowanych do Jaworza. Stefan zostawił doktorowi Hreczyńskiemu opowieści o zagadnieniach matematycznych i postanowił, że będzie raczej opowiadał o komputerach i o tym, czego się można po nich spodziewać w przyszłości. W środowisku złożonym głównie z humanistów matematycy robili wrażenie. Bardzo wiele problemów matematycznych trzeba im było tłumaczyć od podstaw, od poziomu pierwszych klas liceum, ale trzeba przyznać, że wszyscy wiedzieli, co to jest krzywa Gaussa. Znali ją jednak wcale nie ze szkoły tylko z lektury Małego Księcia. Tak, uśmiechnął się Stefan, wąż, który połknął słonia, świetnie się daje zastosować do analiz socjologicznych i to we wszystkich aspektach. Zawsze około pięciu procent (no, czasem dziesięciu) społeczeństwa coś akceptuje lub robi w pełni i dokładnie tyle samo to całkowicie odrzuca. To jest rondo kapelusza. Reszta albo mozolnie wspina się pod górkę, gdzie lokuje się idealna średnia, albo stopniowo schodzi w dół. I dotyczy to zarówno płacenia podatków, jak bicia dzieci, czy angażowania się w działalność polityczną. Dziesięć procent nigdy się na nią nie zdecyduje, a dziesięć zdecyduje się natychmiast, w pierwszym momencie wystąpienia takiej konieczności. Reszta w połowie będzie mniej lub bardziej wspierała takie działania, ci ze środka nie będą robili nic, a ci z drugiej strony będą potępiać, krytykować, oskarżać, a wreszcie donosić. Czynnie niszczyć będą ci z drugiej strony ronda. Tak samo jest z grzechami i uprawianiem seksu, jedzeniem mięsa i czytaniem książek. Gauss był geniuszem. Umiał wszystko i wszystko wiedział, mówił kilkunastoma językami, śpiewał, był dobrym finansistą, astronomem, geodetą…

Stefan sam też się zdecydował na udział w lekcjach jako uczeń i zaczął poprawiać angielski, który znał, co tu dużo gadać, raczej słabo.

Choć życie obozowe było bardzo prężne, co drugi dzień były wykłady, codziennie lekcje, co tydzień, w niedziele – msza i widzenia, dużo się też rozmawiało między sobą, wciąż jeszcze pozostawało mnóstwo czasu na zajęcia własne, czytanie, pisanie, korespondencję. Stefan zastanawiał się, czy nie zaproponować współmieszkańcom wspólnych ćwiczeń gimnastycznych, ale jakoś wszystko spełzło na niczym. Potem często sam siebie pytał, dlaczego mu nie wyszło i nie umiał znaleźć odpowiedzi. Udało mu się natomiast zaproponować i zorganizować wykład o tradycji Dnia Kobiet i namówić kolegów, żeby wręczyć pracownicom kuchni w obozie kwiaty, które dostali od rodzin na niedzielnym widzeniu.
W poniedziałek 8 marca zanieśli kobietom z kuchni bukiet tulipanów, te zaś odwdzięczyły się sernikiem. Stefan, który nie był człowiekiem sentymentalnym, nie tyle wzruszył się tym gestem, ile zadał sobie pytanie, co to był za sernik i skąd się wziął tak od razu? W końcu doszedł do wniosku, że kobiety widocznie liczyły się z jakimś gestem z ich strony. Był to w końcu tak zwany „głęboki PRL”, Dzień Kobiet ściśle należał do kalendarza obrzędowego zgodnie z regułami “nowych świeckich tradycji”, jak 1 maja, 22 lipca i obchody Rewolucji.

W marcu 1982 roku władze zaczęły pozbywać się internowanych i nakłaniać ich do wyjazdu za granicę. Nie było to nic nowego, w całej komunie zdarzały się wypadki wyrzucania na siłę „elementów wichrzycielskich” tam, dokąd wszyscy chcieli wyjechać i nie mogli. Oni natomiast często nie chcieli. Tak było. Tak NRD pozbyła się Wolfa Biermanna, a Związek Sowiecki – Vladimira Bukowskiego.

Pytanie wyjechać, czy nie wyjechać, było przez wiele miesięcy jednym z głównych tematów rozmów w Jaworzu. W ciągu stanu wojennego internowano w sumie około dziewięciu tysięcy mężczyzn i nieco ponad tysiąc kobiet. Około tysiąca trzystu osób podpisało podanie o prawo wyjazdu za granicę. Wyemigrowało jednak znacznie mniej działaczy. Statystyki, którym jednak nie do końca można ufać, podają, że osobom internowanym i ich rodzinom wydano tylko około dziewięciuset paszportów, a wyjechało jeszcze mniej, bo niespełna osiemset osób.

Bardzo wzruszający przebieg miała Wielkanoc. Zaczęła się od wykładu profesora Bartoszewskiego na temat świąt podczas wojny i przypomnienia, że Wielkanoc to archaiczne święto wiosny, życia, nadziei – optymizmu. W Niedzielę Palmową odwiedzające żony przywiozły poukrywany w różny sposób alkohol, ciasta, wędliny i ogromne ilości pisanek. W Wielki Poniedziałek trzykrotnie odbyły się rekolekcje prowadzone przez ojca Jacka Salija, dominikanina z Warszawy. W Wielki Czwartek internowani przygotowali wieczór poezji religijnej, poczynając od Lamentu świętokrzyskiego. W programie znalazły się utwory Klemensa Janickiego, Jana Kochanowskiego, Słowackiego, Norwida, potem Konopnicka, Wyspiański, Staff, Wierzyński, Szelburg-Zarębina, Watt, Liebert, Brandstaetter, Baczyński, Wojtyła, Woroszylski, Kamieńska. W Wielki Piątek zadymka śnieżna, wykład profesora o Ziemi Świętej, czytanie psalmów. Wielka Sobota – wspólne Te Deum po polsku o 9 rano. Deszcz ze śniegiem, silny zimny wiatr. Paskudnie. Jajka i wino. W Niedzielę Wielkanocną rano jajka w żurku, w południe kotlety schabowe, wieczorem szynka. Przed śniadaniem Bartoszewski wygłosił mowę o tym, że nie ważne, jak długo przyjdzie im to wytrzymać, ale jak to wytrzymają i życzenia, żeby im się udało wytrzymać w solidarności i miłości. Było zimno, padał śnieg i wiał wiatr. Stefan był pewien, że Basia nie dojedzie, dojechała jednak.

Internowanie Stefana oznaczało dla Basi mnóstwo różnych utrudnień, w tym również utratę działki. Basia nie była w stanie sama zajmować się ogródkiem i dwójką dzieci, komisja zarządzająca ogródkami upomniała ją dwukrotnie, że nie wolno nie uprawiać działk, bo ziemia nie ma prawa leżeć odłogiem. W drugim liście poinformowano ją, że nie zastosowanie się do wymogów niniejszego pisma będzie oznaczało odebranie jej działki, a w dwa miesiące później działkę oddano komuś bardziej przydatnemu władzy niż żona internowanego opozycjonisty. Zastrzeżenia i wymagania były nielogiczne, była właśnie zima, a zimą na ogródkach działkowych nic się nie dzieje, nie można więc było nawet stwierdzić zaniedbań.

Była to w gruncie rzeczy błaha szykana, ale Basia, która po otrzymaniu działki po raz pierwszy poczuła, że ma coś swojego, swój własny kawałek ziemi, tak jak mieli ją jej dziadowie i prababki w obu liniach rodowych, bardzo ciężko przeżyła tę stratę.

Głównym zadaniem Basi, podobnie zresztą jak każdej osoby, której bliski przebywał w obozie, było załatwianie zaopatrzenia internowanego w dodatkowe jedzenie, papierosy, alkohol, ciepłą odzież, bieliznę, buty, skarpetki. Ponieważ w sklepach nie było dosłownie nic, zdobywanie prowiantu wymagało ogromnej ilości zabiegów. Przede wszystkim więźniowi natychmiast odbierano kartki na żywność. Poza tym i tak wszystko było trudno dostać, a przed sklepami, w których coś było, wszystko jedno co, tworzyły się długie, wielogodzinne kolejki. Dolar u cinkciarza kosztował tysiąc złotych. Oczywiście istniała cała sieć pomocy osobom takim jak ona, zwłaszcza, że Stefan był jednak znaną postacią, może nie z samej góry, ale co najmniej z tak zwanego drugiego garnituru. Pojawiali się więc różni ludzie i przynosili jej różne rzeczy, a to jakieś jedzenie z darów, a to odzież, a to pieniądze. Basia najlepiej pamiętała panią Irenę, dystyngowaną artystkę, która była sąsiadką teściów, i jej męża, znanego żeglarza. Pojawiali się często, zawsze na przemian. Przynosili próżniowo pakowany boczek, rodzynki w czekoladzie, szynkę w galarecie i zawsze bardzo serdecznie kazali pozdrowić męża. Z czasem zamiast pani Ireny i pana Darka zaczęły przychodzić ich córki, Kasia lub Ewa. Kasia z jamnikiem, który miał na imię Filip. Ewa z synem. Obie siostry znały się ze Stefanem z podstawówki i ze wspólnych zabaw w parku koło kortów, zwanym Małpim Gajem. Basia znała Ewę z widzenia z Jedynki. Były z tego samego rocznika, ale Basia była w klasie matematyczno-fizycznej, a Ewa w łacińskiej. Stefan był dwie klasy wyżej i Basia z nim nigdy w szkole nie rozmawiała. Kasia była młodsza od nich o kilka lat i chodziła do szkoły baletowej, a więc i one nigdy się przedtem nie spotkały, dopiero teraz. Umawiały się najczęściej na placu koło Pomnika Sobieskiego, albo na Hali Targowej przy straganach z kwiatami. Albo o godzinie 12 w Kościele Mariackim, gdzie pokazywały dzieciom poruszające się w zegarze figurki świętych. Któregoś dnia Ewa dostarczyła jej puszkę soku ananasowego, w której, jak się potem okazało, były ulotki. Innym razem w firmowo zamkniętej brązowej aptecznej butelce wody utlenionej (do przemywania ran, jak podkreśliła Ewa) znajdował się spirytus (do użytku wewnętrznego, jak to potem określił Stefan). Basia wiedziała, że istnieje cały „przemysł” wytwarzania takich „firmowo zamkniętych” opakowań dla uwięzionych, ale też na przemyt za granicę.

Władza mogła myśleć, że wygrała, że nie ma w Polsce już nigdzie oporu czynnego, a tymczasem to, co się właśnie rodziło, miało się w dalszej perspektywie okazać najgroźniejszą bronią – rodził się bowiem opór cywilny. Powszechna, wewnętrzna niezgoda na upodlenie, pozbawienie praw i wepchnięcie całego społeczeństwa w system restrykcji. Obywatelska niezgoda i międzyludzka solidarność stały się na dziesięć najbliższych lat wyznacznikami „życia w prawdzie”. Okazało się, że Polska tak naprawdę składa się z dwóch państw, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Jedno, nieprawdziwe, to byli „oni” – w biurach, urzędach, na uczelniach, w komitetach wojewódzkich, w prasie, radiu, telewizji, drugie, prawdziwe, czyli „my” – było w domach i jeżeli „wychodziło z domu”, to co najwyżej na spacer, na wakacje nad jeziorem, do ogródka. Jeśli na początku „wojny polsko-jaruzelskiej” można się było obawiać, zastanawiać nad tym, jak napisał Kuczyński, ile nieprawdopodobnego zła wyrządzi narodowi zatrute ziarno stanu wojennego, o tyle po kilku miesiącach już było wiadomo, że to się na pewno narodowi nie przydarzyło. Ludzie są silni, zwarci, przygotowani na znane i nieznane, znacznie bardziej niż byli w grudniu 1981 roku. Nie będą tworzyć konspiracyjnych komórek, bo konspiracja nie jest metodą na życie narodu, konspiracja to system działania dla aktywistów. Naród nie musi, a nawet nie powinien być w konspiracji, naród musi dobrze funkcjonować, umieć stawić czoło wyzwaniom przyszłości i musi być silny.

I tak było.

Po latach będzie się twierdzić, że to, że Solidarność jednak w ogólnym rozrachunku wygrała, Polska zawdzięcza kobietom. Nikt ich nie traktował poważnie, ani komuna, ani opozycja, ani oczywiście kościół, gdy więc mężczyzn aresztowano i internowano, kobiety zajęły się tym, co i tak już przedtem robiły – pisały, drukowały, kolportowały, otaczały opieką, przekazywały informacje, zbierały pieniądze, budowały siatkę kontaktów i wreszcie inicjowały działania. W ich aktywności niewiele się zmieniło, tyle że teraz robiły to samorządnie, niezależnie i solidarnie podejmując decyzje. Różnica była taka, że o ile mężczyznom często zdarzało się zapomnieć, że społeczeństwo to nie jest homogeniczna grupa mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat, o tyle kobiety nigdy nie zapominały, że są jeszcze kobiety, dzieci, młodzież, starzy, chorzy i umierający. I że wszyscy muszą nie tylko walczyć o wolność, równość i solidarność, ale że trzeba też zadbać o łyżkę ciepłej strawy, jedzenie i picie, dach nad głową, koc w zimną noc i przyjacielską rozmowę w chwili zwątpienia. Z zimnego zimowego stanu wojennego zaczęła się wyłaniać ciepła, wiosenna Polska kobiet.

Przykład Basi też o tym świadczy. Z czasem zaprzyjaźniły się z Ewą, Tadzio i Jacek, syn Ewy też się polubili, dla Małgosi to byli smarkacze, ale bardzo lubiła jamnika Filipa.

Czasem Basia odwoziła dzieci do mamy na Orunię, a sama jechała do Wrzeszcza do Ewy, żeby pomagać jej i jej mężowi w produkcji bimbru z cukru. Stefan powiedział kiedyś Basi, że ten bimber jest znakomity i że on go zna, bo był to bimber do tych puszek i butelek, które żony czasem przywoziły mężom do internatu. Czyli Basia osiągnęła to, co chciała, zobaczyła jeden z podziemnych procesów produkcyjnych. Oczywiście było to na każdym etapie nielegalne i karalne. Produkcja trwała dwa dni i zajmowała całą kuchnię. Ostatnia produkcja odbyła się w grudniu 1982 roku, tuż przed świętami. W przededniu Wigilii 1982 roku w nocy, gdy wszystko było gotowe, sprzęt wywieziony, napełnione butelki i puszki rozdane, oddane lub schowane, mieszkanie wywietrzone, do drzwi ktoś zadzwonił i do mieszkania weszło czterech facetów w cywilu wprawdzie, ale z bronią. Goście najpierw przez wiele godzin przeczesywali mieszkanie, a potem zabrali do aresztu Ewę i jej maszynę do pisania. Bimbru nie znaleźli, innych inkryminowanych przedmiotów, tekstów, gazetek, matryc nowych i zapisanych też nie, bo przygotowany przez męża Ewy schowek pod podłogą był naprawdę super. Ponieważ był to areszt prewencyjny, nikt od Ewy nic nie chciał. Wypuszczono ją przed upływem 48 godzin – na taki czas można było w PRL zupełnie legalnie zatrzymać każdego bez nakazu zatrzymania lub podania powodu. Ot, tak sobie.

Niewykluczone, że była to szykana, bo Ewa przyjaźniła się z Basią, żoną internowanego opozycjonisty, ale możliwe, że Ewa sama „zasłużyła się” u władz.

Gdy Ewa po dwóch dniach wyszła z więzienia, Basia na wszelki wypadek w ogóle się już z nią nie spotkała. Bała się, że może jej to pokrzyżować plany, a te były święte.

Basia od razu w marcu wystąpiła o pozwolenie na wyjazd na Zachód. Boże Narodzenie 1982 to były jej ostatnie święta w Polsce. Przygotowała je wspaniale, tak jak co roku przygotowywało się Boże Narodzenie w kresowo-kaszubskiej rodzinie Grubów. Był więc barszcz, uszka, kapusta z grzybami, piernik i kutia, zwana po prostu makiem. Zapakowała wszystko w słoiki i pojechała do Jaworza.

13 stycznia 1983 roku miała wyjechać do Berlina Zachodniego, a stamtąd dalej, do Australii, do Kanady, do RPA lub do Ameryki. Stefanowi Basia powiedziała o tym dopiero wtedy, gdy już wszystko załatwiła. Nie powiedziała mu jednak wszystkiego, ale przecież sam się domyślił, że jej prawo wyjazdu opierało się właśnie na tym, że Stefan był internowany.

– Chyba zwariowałaś, powiedział Stefan, gdy w Wigilię Basia przyjechała go odwiedzić w Jaworzu i powiedziała mu, że za trzy tygodnie wyjedzie i zabierze dzieci, i prosi, żeby podpisał zgodę. A jak go wypuszczą z tego pierdla, to będzie miał dokąd jechać.

– Chyba zwariowałaś, powtórzył Stefan. Po moim trupie pojedziemy do Ameryki.

Ale zgodę na wyjazd dzieci podpisał. Co miał zrobić?

– Chcę żyć jak człowiek, powiedziała Basia.

– W Ameryce?

– A żebyś wiedział. W Ameryce!

Stefan wiedział, że Basia zawsze postawi na swoim, mimo to z uporem godnym lepszej sprawy powtórzył:

– Po moim trupie.

I w gruncie rzeczy tak się stało, choć nie od razu.

Wypuścili go w ostatni dzień roku, dojechał do Gdańska w Nowy Rok. Siedział rok i 17 dni, był więc jednym z internowanych, których trzymano najdłużej. W chwili, gdy to piszę, jest 28 grudnia 2021 roku, niemal dokładnie rocznica dnia, gdy Stefana wypuszczono z pierdla. Dziś sąd przyznał Andrzejowi Gwieździe 400 tysięcy złotych odszkodowania za okres internowania. Nie wiem, czy jest to tylko jednorazowe odszkodowanie dla Gwiazdy, czy ta wypłata stanie się precedensem i w przyszłym roku wszyscy dostaną takie pieniądze? Stefana to i tak nie dotyczy.

Stefan nie pisał już wierszy, ale gdyby pisał, to mógłby chyba napisać taki wiersz jak Jacek Podsiadło:

Z uniesień
pozostało mi uniesienie brwi,
ze wzruszeń
– wzruszenie ramion.

Jeszcze piszę wiersze,
uparcie poprawiane testamenty,
którymi niczego
nikomu nie przekazuję.

To dotkliwe uczucie,
że ja nie istnieję,
a nikt inny
nie potrafi mi pomóc.

Stefan wiedział, że w jego życiu czasy poezji definitywnie się skończyły, nawet nie pamiętał dobrze, kiedy. Czasem wydawało mu się, że chyba w areszcie śledczym na Kurkowej napisał ostatnie wiersze, a potem, w internacie, na wolności, w Gdańsku, Berlinie i Nowym Jorku już nigdy nic nie napisał. Ale myślał. To się nie zmieniło. I miało się nie zmienić aż do śmierci. To, co myślał, nie było poprawne polityczne. To, co myślał o Niemcach, sprawiłoby, że każdy współczesny Niemiec ukamieniowałby go na miejscu. Ale przecież myślał tylko sam dla siebie. Nazizm był taki, jaki był, myślał Stefan, bo Niemcy byli tacy, jacy byli. To nieprawda, co mówili po wojnie, wypierając się świadomego udziału w zbrodni, to nieprawda, że władze hitlerowskie zmusiły ich do udziału w zbrodni. Było na odwrót. Nazizm był zbrodniczy, bo Niemcy umieli być posłuszni i posłusznie wykonywać rozkazy, nawet te zbrodnicze. Umieli też uwierzyć w to, że ci, których prześladowali i zabijali nie byli ludźmi.
Wtedy jeszcze Stefan myślał, że Niemcy byli jakimiś specjalnymi ludźmi. Umarł zbyt wcześnie, żeby się dowiedzieć, że wszyscy ludzie są, a w każdym razie mogą być tacy i że nawet jego rodacy okażą się tacy i to z własnej i nieprzymuszonej woli. Gdyby to ktoś Stefanowi powiedział i przepowiedział, nie uwierzyłby, że odgrodzą się drutem kolczastym i pozwolą biednym, głodnym, zmarzniętym ludziom, kobietom, dzieciom, chorym i starym umierać za płotem. A potem, gdy wybuchnie wojna, okażą się nagle kochający innych, dzielni i ofiarni.

I ta przepaść między tym, co nieludzkie, a tym co ludzkie wcale im nie będzie przeszkadzała. Po doświadczeniach tego, jak zachowujemy się my Polacy w czasach kryzysu, już nie można sugerować, że Niemcy byli zbrodniarzami. Nie byli, podobnie jak wszyscy inni ludzie na świecie – zaaranżowali się.

4 thoughts on “Pokolenie Solidarności 22

  1. Trochę zabolało ostatnie zdanie cyt.” I ta przepaść między tym, co nieludzkie, a tym, co ludzkie wcale im nie będzie przeszkadzała. Po doświadczeniach tego, jak zachowujemy się my Polacy w czasach kryzysu, już nie można sugerować, że Niemcy byli zbrodniarzami.” Nie byli, podobnie, jak wszyscy inni ludzie na świecie.” Ewo nie czytałam gorszego zdania, sorry. Niemcy i tak już się wybielili, że to nie oni mordowali i napadali na niewinne kraje, tylko NAZIŚCI, czyli jakaś zupełnie inna rasa (sic!) – Tak to prawda. To w ludziach, tkwi ZŁO. Uważam, że to wychowanie młodego pokolenia stanowi o tym, jaki naród wyroście. Czy nasiąknięty dobrem czy krystalicznym złem. Jest w nas wszystkich, w całej ludzkiej rasie i samarytanin, anioł, dobry adwokat i diabeł i morderca jednocześnie. Tak! Jest w nas “nierozwinięta piękna istota w nędznej z wadami oprawie zmieszana z gliną mała bryłka złota” Niemcy budowali swoją taktykę przedwojenną i wszystkie plany na długo wcześniej przed napaścią na P:olskę. Eksperyment Milgrama potwierdza tę ludzką cechę. Wszyscy możemy być potworami w zależności od wpajania morale, etycznych wzorców za dzieciństwa lub wczesnej młodości. Obecnie system wychowuje Zombi, posłusznych obywateli ( historia się powtarza) ustanawianego prawa, który ma za zadanie z PRAWDY robić KŁAMSTWO i odwrotnie. Zaczyna walić się budowany dziesiątkami lat system hygge w Danii, oparty na spokoju, miłości, tolerancji do wszystkich i wszystkiego, do ludzi, ich orientacji, ich wolności. który pod wpływem napływu uchodźców zaczyna zmieniać się na niekorzyść Duńczyków i ich ciężko wypracowanego systemu. Zaczyna rodzić się agresja. Inny przykład mam z Niemiec pracując jako opiekunka blisko domu w którym mieszkała rodzina dr. Mengele, który żył sobie później w spokoju i miłości w Brazylii. Ponieważ uważano, że był biedny, to rodzina wysyłała mu paczki i pieniądze. Działo się to w latach sześćdziesiątych. Czy pomagali mordercy i socjopacie, który z ciał zamordowanych Polaków robił mydło czy pomagali biednemu człowiekowi? Oto jest pytanie. Materiały i dowody na to można znaleźć w niemieckich gazetach sprzed lat, jaką pomocą służyło zbrodniarzom następne pokolenie. Jak określić ZŁO, a jak DOBRO. Wiem jedno. Tylko PRZEBACZANIE (ale nie zapominanie) uwolni od łańcucha ZŁA. Ludzkość jest powierzchowna i oględna w ocenach. Dzisiaj młodzi mają zarabiać, a nie myśleć o morale i etyce. I tak świat się kręci, a HISTORIA SIĘ POWTARZA. Myślę, że IM LEPIEJ LUDZIOM, TYM WIĘKSZE ROGI DIABŁU W CZŁOWIEKU ROSNĄ.

    1. Przykro mi Lucy, ale od czasu, gdy dopuściliśmy do tego, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej, też jesteśmy zbrodniarzami, a zatem nie nam osądzać, kto przedtem był zbrodniarzem. Nie jesteśmy wyżsi moralnie i nie mamy prawa do osądów. Być może zresztą nikt nie ma. Każdy się jakoś aranżuje, my, Ty i ja, też. Tak sądzę, a fakt, że z ich zaaranżowania się wyniknęły miliony śmierci, a z naszego “tylko” setki nie może być podstawą obiektywnej oceny. Działamy lub właśnie nie-działamy, żyjemy, a oni umierają.

      1. Ewo! Tak! Gdy idę Twoim torem myślenia mogę przyznać rację. Ale…nie możemy winić wszystkich, bo to przywódcy łasi na podboje i zyski, to dający się skorumpować politycy. Naprawdę byli są i będą ludzie tylko dobrzy, bo cytuję ponownie. ” Jest w nas i to w każdym prawie nierozwinięta piękna istota, w nędznej z wadami oprawie zmieszana z gliną MAŁA BRYŁKA ZŁOTA.” To zdanie niech będzie esencją na ZŁO. Przypominam sobie cudną historię Państwa Żabińskich ( dyrektorzy warszawskiego ZOO) z czasu II wojny, którzy uratowali ponad 300 Żydów. To historia o dobroci, miłości i ryzyku. Myślę Ewo tak: dopóki, dopóty istnieje DEKALOG, nienaruszalne TABU, a granica pomiędzy ZŁEM, a DOBREM jest oczywista, to świat będzie po dobrej stronie, ale mamy czas świata antydekalogowego. Jeśli dopuścimy do tego, że świat będzie bez wspólnoty wiary, bez nienaruszalnej rodziny, ( rodzina, jako byt umiera,) bez twardych wartości, świat w którym oparcia nie zapewnią rodzice, świat bez choćby pozornej demokracji, a rządy sprawować będą medialne korporacje i globalny kapitał, to nasza cywilizacja zacznie być cywilizacją rozkoszy i wyłoni się jakiś koszmarny lagier, przy którym pomysły Hitlera i doktora Mengela, czy Stalina całkiem zbledną. Jeśli tak myślę, to nawet Orwell jest dla mnie optymistą. Pomimo DOBRA, które wciąż w ludziach istnieje, to krystalizuje się dystopijny świat, a tym samym z każdym miesiącem czeka nas pesymistyczna wersja dziejów. Świat oszalał- tego jestem pewna ale….. nie możemy Ewo, nie możemy wpuścić wszystkich wszystkich uciekających przed wojną i nędzą, ale przywódcy mogą się dogadać, bo inaczej czeka nas okrutna wojna, jakiej świat jeszcze zaznał i nie będzie w niej wygranych. W tej chwili Polskę widzę, jako potłuczone lustro chaosu, jaki ogarnął cały świat. Świat w którym “postęp” morduje stare normy i wartości. Jednak wciąż jest NADZIEJA, jednak DOBRO zatryumfuje, czego sobie na pewno życzymy. ZŁO można pokonać, a DOBRO po prostu JEST W NAS.

  2. To prawda, przyzwolenie tego co działo się (i do dziś się chyba dzieje) na granicy polsko-białoruskiej, było i jest zbrodnią dokonaną na tak zwanych “innych uchodźcach”.
    A tymczasem obrazy np. matki rodzącącej w zimie na zamarzniętej ziemi, strzelanina do tych ludzi, całymi dniami trzymanie ich bez dachu nad głową w zimie, bez możliwości zrobienia kroku do przodu, czy też do tylu, bedących piłeczką do rozgrywek politycznych między dwoma krajami, to okrutna zbrodnia, niewybaczalna. Trzeba wspierać ludzi uciekająch przed wojną, czyli po prostu przed śmiercią, obojętnie skąd pochodzą. I nie da się zakłamać tej zbrodni nową twarzą Polski, tej bohaterskiej ratowniczce Ukrainy, dającej dom uchodźcom. Super, że tak się Polska w tej chwili zachowuje, ale okrucieństwem jest robić różnicę między ludźmi, których wspólnym mianownikiem jest bycie ofiarą wojny i gwałtu. A nie widzenie takiego mianownika jest podłożem najgorszych działań przeciw człowieczeństwu z jednej strony, a bycie humanitarnym z drugiej.
    To taki swoisty rodzaj “schizofrenii użytkowej na codzień i od święta

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.