Cztery rzeczy, osiem pokoleń

Ewa Maria Slaska

Znalazłam gdzieś na półce książkę, którą mam, choć w ogóle nie wiedziałam, że tak jest, ba, mam ją pewnie od jakiegoś czasu, ale nigdy nie przeczytałam. Nawet nie wiem, skąd ją mam. Kupiłam? Dostałam? Pożyczyłam i nigdy nie oddałam, bo nie wiedziałam komu?

Książka została wydana dziesięć lat temu. Mam ją już tak długo? Ciekawe, dlaczego jej nigdy nie przeczytałam? Ciekawe skąd się wzięła?

No cóż, nie odpowiem sobie na te pytania, w zamian więc postanowiłam zacytować jej maleńki fragment i podywagować o różnych sprawach.

Boeing należący do Alitalii pędzi pasem lotniska w Sydney. Potem kolej na bezkresną panoramę miasta. Myślę o tym, co widziałem w podróży. Australia. Kontynent większy od Europy, a tylko osiemnaście milionów mieszkańców. Kraj, który robi ścisłe kontrole na granicy, a który jest jednak gotów przyjąć wietnamskich uciekinierów – boat-people. Kraj nastawiony pokojowo, wielokulturowy, o solidnej demokracji, a który wcześniej unicestwił Aborygenów. Kraj bez bomby atomowej, gdzie służba wojskowa nie jest obowiązkowa i gdzie uczniów szkół podstawowych, chłopców i dziewczęta, uczy się, oprócz innych przedmiotów, czterech rzeczy: przyszyć guzik, uprać i uprasować koszulę, posłać łóżko i przyrządzić normalny posiłek dla dwóch osób. Zdaje się z tego później egzamin.
Bye, bye, Australio.

Czytelnik, Warszawa, 2012, s. 132; tłum. Joanna Ugniewska.

Chyba wszyscy potrafią lub będą potrafili, gdy podrosną, przyszyć guzik, posłać łóżko i uprać koszulę. Inaczej jednak ma się sprawa z zadaniem, jakim jest przyrządzenie posiłku, bo przyrządzić to nie znaczy ugotować. Czy to znaczy upolować jelenia? Czy obsiać pole, zżąć i zmielić ziarno? Wyhodować kurę i zebrać jarzyny posadzone we własnym ogrodzie? A może, tak jak my to robimy, już tylko kupić produkty? A może kupić kotlety rozbite i otoczone w panierce przez rzeźnika? Czy po prostu nabyć gotowe dania i je podgrzać? Co rozumiemy, gdy odpowiadamy na takie pytanie “tak” lub “nie”. To sprawy generacyjne.

A z generacjami jest tak:


Patrzę i patrzę na tę tabelkę i początkowo wcale nie jestem pewna, że tak jest, jak na tej tabelce, i myślę, że może tak jest tylko wtedy, gdy się patrzy na świat z wyżyn świata anglosaskiego. Ale im więcej myślę o tych generacjach, tym bardziej wydaje mi się, że ta tabelka ma sens, choć może nie wszystkie nazwy pokoleniowe go mają.

Lost Generation to moja babka i jej rodzeństw, pokolenie, które urodzone podczas rozbiorów, doczekało Wolnej Polski. Na pewno by się oburzyli, gdyby się dowiedzieli, że są Straconym Pokoleniem.
Greatest Generation chyba w mojej rodzinie przepadła, pod sam jej koniec rodzą się moi rodzice, choć tak naprawdę to w całości reprezentują oni Silent Generation, łącznie z tym, że żyli milcząc o przeszłości.
Ja to Baby Boomers (w Polsce nazywano nas Wyżem Powojennym)
Generation X to mój syn.
Millenialsów w rodzinie nie ma. Mówi się, że się dorabiają i nie angażują.
Generację Z reprezentuje przyszywany wnuk, a prawdziwy wnuk i jego kuzyni i kuzynki to generacja Alfa.

Te dziury pokoleniowe biorą się stąd, że w naszej rodzinie raczej długo trwa, zanim urodzi się następna generacja. Moja babka miała 32 lata, gdy urodziła się moja mama. Moja mama ma 27 lat, gdy rodzę się ja, i podobnie – ja mam 27 lat, gdy rodzi się mój syn, a on ma lat 34, gdy rodzi się jego syn. Na przestrzeni pięciu pokoleń zgubiliśmy 32 lata – półtora pokolenia.

Lost Generation to pojęcie znane. Hemingway twierdzi, że wymyśliła je Gertruda Stein i miała na myśli ludzi, którzy za dużo pili i nie okazywali szacunku starszym. Hemingway sportretował ich w powieści Słońce też wschodzi. Byli to Amerykanie w Paryżu, ci wszyscy pisarze, którzy mieszkali tu w latach 20 i 30: Henry James, Ezra Pound, T. S. Eliot, Ernst Hemingway, F. Scott Fitzgerald. Byli częścią “wielkiej ucieczki z Ameryki”, uciekali przed miałkością kultury amerykańskiej i banalnością amerykańskich aspiracji społecznych. Uważa się, że Lost Generation to pokoleniowo ci, którzy dorastali w czasie I wojny, ale tragizmu ich losom przydała druga wojna, a nie pierwsza.
Pokolenie zwane Lost Generation już nie żyje.

Dlaczego jednak pojawiły się nazwy Silent Generation albo Greatest Generation? Ci cisi to pokolenie moich rodziców. W Polsce po wojnie na wszelki wypadek nikt o niczym nie mówił, rodziny żydowskie bały się powrotu dawnych prześladowań, rodziny akowskie – nowych prześladowań, ci, co zagrabili mienie pożydowskie – rozliczenia, rodziny niemieckie – tego, że im się przypomni ich niemieckość. Myślę, że tak samo milczało się w całym Bloku Wschodnim. Na pewno milczało się też w Niemczech Zachodnich o przeszłości nazistowskiej. Pół Europy milczało, ale czy Amerykanie to wiedzieli?

Oczywiście nie wiedzieli. Określenie narodziło się w kapitalistycznych korporacjach i oznacza, że było to pokolenie tradycjonalistów, przyzwyczajone do ciężkiej pracy i lojalności, a zatem… nie pyskujące.
Również Greatest Generation jest pojęciem amerykańskim – to ci, którzy przeżyli Wielką Depresję i walczyli z Niemcami podczas II wojny światowej.

Pokolenie B (Baby Boomers) chciało się dorabiać.
Pokolenie X, odcięło się od rodziców i nastawiło na osiągnięcie statusu.
Pokolenie Millenialsów zwane jest również pokoleniem “me” i jest przez świat traktowane jako egoistyczne, choć ja osobiście znam masę ludzi z tego pokolenia, którzy są głęboko zaangażowani w sprawę praw człowieka i praw kobiet.
Pokolenie Z to pierwsi prawdziwi ludzie cyfrowi. I pierwsi, którzy dopominają się o globalny dobrostan całej Ziemi.

Jak więc przygotowują posiłek osoby z poszczególnych pokoleń?

Lost Generation – bogaci i zamożni mieli kucharkę, mogli w ogóle nie umieć gotować. Ubodzy gotowali proste potrawy i każdy umiał je ugotować. To oznacza, że zadania wymyślone dla uczniów australijskiej podstawówki miały sens nie tylko genderowy, ale również klasowy.
Klasyfikacja: +/-
Greatest Generation – przed wojną było tak samo jak przedtem, po wojnie – każdy musiał się nauczyć coś ugotować; sztuką było ugotowanie smacznie i różnorodnie z coraz mniejszej ilości dostępnych produktów.
Klasyfikacja: +
Silent Generation – jw.
Klasyfikacja: +
Baby Boomers – jw.
Klasyfikacja: +
Generacja X – pomiędzy stołówką a sprawną matką, lub babcią, nie trzeba się uczyć gotować, choć potem w życiu umiejętność okazuje się niezbędna.
Klasyfikacja: – –>+
Millenialsi – jak nie muszą, to nie umieją (to być może dla nich szkoła australijska wymyśliła takie zajęcia w programie szkolnym)
Klasyfikacja: –
Generacja Z – nie muszą, bo w sklepach można kupić dziesiątki fajnych potraw
Klasyfikacja: – a mimo to +
Generacja Alfa – nie muszą, bo wciąż jeszcze jedzą to, co przygotują dorośli; w razie potrzeby umieją wyżywić się bananami, mlekiem i krakersami
Klasyfikacja: –

Wniosek – do końca lat 80 wszyscy musieli umieć gotować; dziś nie musi już nikt.

Na zdjęciu poniżej tradycyjne potrawy wigilijne. Być może pokolenie X jest ostatnią generacją, która jeszcze je przyrządza.


6 thoughts on “Cztery rzeczy, osiem pokoleń

  1. Wspomnij Australię a ja się odezwę.
    Po pierwsze – statystyka – 18 milionów mieszkańców – to oznacza koniec poprzedniego tysiąclecia. Teraz jest nas ponad 25 milionów.
    Po drugie – dzieci uczą się w szkole przyszyć guzik, uprasować koszulę… na dodatek zdają z tego egzamin.
    Niech się tylko skończą letnie wakacje to pójdę do ministerstwa oświaty ze skargą, że nasze dzieci i wnuki nie były tego uczone w szkole.
    Po trzecie – wszystkim generacjom życzę pomyślności w Nowym Roku.

  2. Rowniez i ja zycze Wszystkim:
    Dobrego, Spokojnego, z perspektywami na tzw. “lepsze” Nastepnego Roku, a do Ewy potraw wigilijnych, dolaczam dobra muzyke:

  3. Następne pokolenie też nie będzie gotować. Będą zajmować się zbieractwem i spożywać prosto z drzewa te owoce które mają pestki. Będą ze wstrętem patrzyli na tych co gotują i z pogardą na tych co kupują. Przyłączamy się?

  4. Jak wędrowałem na duże odległości to w drodze najbardziej mi smakowały owoce. Mógłbym powiedzieć, że w drodze byłem fruktanem (nie wiem czy dobrze) . Wieczorem na postoju najbardziej smakowały mi zupy warzywne. Na mięso nie mogłem patrzeć. Dopiero po paru dniach byłem w stanie (co nie znaczy, że miałem apetyt) jeść mięso. To mi zwróciło uwagę na zapis w Biblii, że Bóg ludziom przeznaczył „wszelkie rośliny rodzące nasiona i wszelkie drzewa rodzące owoc który zawiera nasiona” . Pierwsze spostrzeżenie, to że rodzaj diety zależy od stylu życia. Drugie, że są owoce chcą być zjedzone przez nas bo w ten sposób roznosimy ich nasiona. I dalej . Czy czasami pestki nie powinny przejść przez nasz układ pokarmowy by kiełkowały z nich drzewa o najsmaczniejszych owocach. Nie znam się na tym, ale mnie to intryguje.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.