Jacek Krenz
Na studia
I może właśnie dlatego, w 1966 roku, po zdanej w Poznaniu maturze postanowiliśmy z Michałem Ozdowskim, że będziemy studiować w Gdańsku. Przyjechaliśmy na Wybrzeże w początku maja i zamieszkaliśmy u jego wujostwa, państwa Sokolnickich, w Oliwie. Początkowo moja wieloletnia fascynacja morzem podpowiadała mi studia w Wyższej Szkole Morskiej. Jednak, gdy stanęliśmy urzeczeni przed wspaniałą fasadą Politechniki Gdańskiej, której architektura podążała za stylem flamandzkiego renesansu, zdecydowałem się przyłączyć do Michała i zdawać razem z nim na Politechnikę. On na Budowę Okrętów, ja na Architekturę.
Zacząłem kurs przygotowawczy z rysunku u pana Kostka Maciejewskiego w Oliwie. Po egzaminie z rysunku pojechałem do Jastarni na krótki odpoczynek przed egzaminem z matematyki.
Pewnego dnia zauważyłem wchodzącego na plażę pana o charakterystycznej postawie i siwiźnie. Rozpoznałem w nim profesora ze zdawanego dopiero co egzaminu. Podszedłem, a on od razu, że zdałem! Niesamowite, profesor Zygmunt Schmidt zapamiętał mnie, choć było tam kilkaset osób! Był sekretarzem komisji egzaminacyjnej i skojarzył mnie, może dlatego że byłem wysoko na liście.
Egzamin wstępny z matematyki zdawaliśmy ze spokojem, bo byliśmy po kursie przygotowawczym prowadzonym w poznańskim NOT. Wróciliśmy do Jastarni, by po tygodniu pojechać zobaczyć listę wyników. Piotr Wilkuszewski, lokalny zabijaka, który akurat wyszedł na przepustkę z wejherowskiego zakładu odosobnienia, zaoferował, że pojedzie z nami i jak k…., będzie źle, to ich k…. zaje….
Każda miejscowość ma swojego oryginała, wybijającego się ponad przeciętność. Tu był nim Piotr, chociaż nie w pozytywną stronę. Z twarzą pooraną szramami po licznych bójkach, wysoki i zamaszysty o nieokiełznanym temperamencie ładującym go nieustannie w kłopoty, w swoisty sposób wyrażał sympatię do mnie: podnosił mnie wysoko, i obróciwszy do góry nogami energicznie mną potrząsał. Nie mogliśmy mu odmówić jazdy z nami do Gdańska, ale ustaliliśmy, że lepiej będzie, jak zaczeka na nas przed gmachem Politechniki. Na szczęście, zdałem, dzięki czemu udało się uniknąć kryminalnych kłopotów.

Okazało się wkrótce, że jastarnieński wątek kryminalny jednak dopadł i mnie. Jesienią przyszło do mnie, na adres dziekanatu Wydziału Architektury, wezwanie do stawienia się w komisariacie w Pucku. Przesłuchiwano mnie w sprawie posiadania pistoletu. Okazało się, że jeden z moich jastarniańskich koleżków na bakier z prawem, na pytanie milicji, gdzie ukrył pistolet, powiedział, że dał takiemu jednemu letnikowi z Poznania. Wydawało mu się, że nie znajdą, kto to. Sprawa się wyjaśniła po pewnym czasie, gdy poszukiwany pistolet odnaleziono na dnie basenu portowego. Bywają niekorzystne następstwa przejrzystej wody, to znaczy, niekorzystne dla inkryminowanego, bo ja szczęśliwie zostałem oczyszczony z podejrzenia o nielegalne posiadanie broni…
Do dziś piękno architektury naszej Politechniki działa na mnie równie mocno, a nawet po latach mocniej w miarę poznawania ukrytych symbolicznych znaczeń płaskorzeźb fasady, które mogłem codziennie podziwiać, początkowo jako student, a teraz jako profesor tej uczelni.
swietne i znakomicie, jako zawodowy wedkarz wybaczam nawet pedraki na haczayku; w jastarni nie bylem, ale czesto w okolicy, gdie mieszkaly resztki mojej. nie wymordowanej przez hitlerowcow i komunistow,rodziny;
p.s.
“komunistow” – oczywiscie TO co wtedy organizowano ( nie tylko w polsce) to nie byl zaden komunizm w XIX – w iecznym pojeciu tego slowa, tylko brutalny, idacy po trupach bolszewizm;
komunizm w rosji nawet sie nie zaczal, a rychlo sie skonczyl w ostatnim, rozpaczliwym powstaniu robotnikow kronsztadu, kiedy lenin, stalin i sitwa doszli ostatecznie do waadzy, co potwierdzilo, nie po raz pierwszy i ostatni, ze ta idea krazaca nad swiatem byla, jest i pozostanie tylko utopia;