Zbigniew Milewicz
Pofyrtany ten Śląsk
Kiedy urodziła się moja mama, dziadek Erwin ubrał się odświętnie i poszedł do chorzowskiego magistratu, żeby to zgłosić. Niemiecki urzędnik zapisał w swojej księdze datę, dane rodziców i oczywiście zapytał o imię córki.
– Janina – odparł petent.
– Czyli Johanna – stwierdził człowiek za biurkiem i zanurzył pióro w kałamarzu.
– Janina – powtórzył pogodnie Erwin, kładąc przed tamtym pistolet.

Dziadek był na ogół spokojnym człowiekiem. Nie wiem natomiast, czy ten pistolet należał wcześniej do jego starszego brata Jorga, albo był zdobyczny, z powstania. Jorg czuł się Niemcem i służył w Grenzschutzu, kiedy dowiedział się, że Erwin idzie walczyć za polski Śląsk i ma na uzbrojeniu jakąś małokalibrową zabawkę, ironicznie to skomentował, ale dał mu dla pewności swoją broń. Pisałem o tym w czwartym odcinku W górę rzeki. Mama Nina urodziła się 14 czerwca 1921 roku, wtedy losy III Powstania Śląskiego jeszcze się ważyły. Od dwóch dni trwało zawieszenie broni, dziadek mógł więc przyjechać do domu i powitać swoją pierworodną córkę, ale czy był przy tym, jak jego Jadka rodziła tego również nie wiem. Nie poznałem też nigdy szczegółów dotyczących jego udziału w powstaniu, które mógł spędzić w okopach pod Anabergiem, albo w obsłudze nielicznych dział, którymi dysponowali Polacy, czego się nauczył w Wielkiej Wojnie, jako pruski artylerzysta, lub siedział w jakimś sztabie, przy telefonie, czy pisaniu meldunków, bo ładnie kaligrafował. Oczywiście moja chłopięca wyobraźnia kreśliła zawsze sceny batalistyczne, bohaterskie, a mogło być różnie, skoro nikt w domu nigdy mi na ten temat niczego nie powiedział. Zawsze się tylko powtarzało: jak będziesz duży, to się dowiesz. A kiedy dorosłem, zajęło mnie własne życie.

III Powstanie Śląskie, o którym zwykło się mówić, że było zwycięskie, w przeciwieństwie do poprzednich dwóch, przegranych, wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921 roku, walki trwały dwa miesiące. Poprzedził je marcowy plebiscyt w sprawie przynależności państwowej Górnego Śląska; w głosowaniu dopuszczono udział osób, które wcześniej wyemigrowały ze Śląska. W tym celu z Niemiec przyjechało 182 tys. emigrantów, z Polski – 10 tysięcy. Jak łatwo zatem odgadnąć, większość uprawnionych do głosowania, stanęła za pozostawieniem tego regionu w dotychczasowych granicach Niemiec, za przyłączeniem do Polski opowiedziała się mniejszość – 40,3% głosujących. W miastach większość obywateli stanęła za Niemcami, wieś była za Polską.
Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa z siedzibą w Opolu, w skład której wchodzili przedstawiciele Anglii, Francji i Włoch zdecydowała o przyznaniu prawie całego obszaru Niemcom – Polska miała otrzymać tylko powiaty pszczyński i rybnicki. Na to dictum dotychczasowe pojedyncze strajki niezadowolonych z materialnej biedy i bezrobocia mieszkańców regionu przekształciły się w strajk generalny, a następnie w zbrojny zryw. Znany śląski działacz społeczny, Wojciech Korfanty, który ogłosił się dyktatorem III Powstania Śląskiego napisał w odezwie do rodaków:
„Zwycięstwo osiągniemy za wszelka cenę i nie ma takiego mocarza na świecie, który by mógł nas okuć ponownie w kajdany germańskie”.
Wcześniej, jako komisarz plebiscytowy z nadania komendanta Józefa Piłsudskiego, był gorącym zwolennikiem rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej. Kiedy jednak przekonał się, że angielscy i włoscy rozjemcy nie są bezstronni i trzymają stronę Niemiec (z Polakami sympatyzowali jednak Francuzi) – zmienił zdanie. Przyznał rację swojemu oponentowi, hrabiemu Maciejowi Mielżyńskiemu – z którym w kwietniu 1921, w bytomskim hotelu „Lomnitz“, toczył burzliwe spory o to, jak odzyskać Śląsk – że trzeba chwycić za broń. Datę wybuchu powstania, z 2 na 3 maja, wybrano starannie. Duże grupy Ślązaków, szykujących się w nocy do wymarszu na powstańcze pozycje, tłumaczyły przypadające nazajutrz rocznicowe obchody Konstytucji 3 Maja, na które trzeba było zawczasu dotrzeć to tu, to tam. Zaczęto od świetnie przygotowanej akcji „Mosty”. Grupa Destrukcyjna „Wawelberga”, pod dowództwem Tadeusza Puszczyńskiego, zniszczyła w zsynchronizowany sposób około 50 przepraw na Odrze, aby uniemożliwić przeciwnikom komunikację kolejową z resztą Niemiec, czyli odciąć ich od dostaw broni, amunicji, żywności i nowych kontyngentów wojska. Zaskoczenie było totalne, dzięki temu udało się uniknąć większych strat po własnej stronie.

Do walki stanęli przede wszystkim Polacy z Górnego Śląska, jednak nie brakowało wsparcia i spoza kordonu. Wojskami dowodził ppłk. Maciej Mielżyński, z Wielkopolski; później zastąpił go ppłk. Kazimierz Zenkteller, również Wielkopolanin. W ciągu tygodnia, wykorzystując zaskoczenie przeciwnika, powstańcom udało się opanować cały teren plebiscytowy. Kiedy Niemcy się z grubsza pozbierali, rozpoczęli mobilizację sił samoobrony w rejonie Raciborza. Największą bitwą pierwszej fazy powstania były walki o Kędzierzyn oraz o pobliski port na Odrze, tzw. Przystań Kozielską. 10 maja 1921 roku Korfanty ogłosił zawieszenie broni, Niemcy zaś rozpoczęli mobilizację swych jednostek w rejonie Krapkowic i Kluczborka. Ich głównodowodzący, gen. Karl Hoefer, który wcześniej był komendantem straży granicznej na Górnym Śląsku, wydał rozkaz natarcia w kierunku Góry św. Anny. Ofensywa ruszyła w nocy z 20 na 21 maja. Po zaciętych walkach bataliony Freikorpsu „Oberland“ z Bawarii zajęły to ważne strategicznie wzgórze, skąd można było poprowadzić bezpośrednie natarcie w kierunku śląskiego rejonu przemysłowego.
Mimo kilkakrotnie podejmowanej kontrofensywy powstańcom nie udało się ponownie zdobyć Anabergu. Niemcy mieli przewagę w uzbrojeniu i wyszkoleniu bojowym, powstańcy rekompensowali to odwagą i sercem do walki, ale każda ofiara ma swoje granice. W maju i czerwcu toczyły się również walki o Kędzierzyn i Koźle, które ucichły po zawieszeniu broni 12 czerwca 1921 roku. Chociaż powstańcom udało się utrzymać ten strategiczny rejon, Korfanty wiedział, że Niemcy mają militarną przewagę i dalsza walka może pogorszyć sytuację jego wojsk na froncie. Rozpoczął więc negocjacje z przeciwnikiem. 26 czerwca Wojciech Korfanty i Karl Hoefer podpisali porozumienie o wycofaniu swoich wojsk z linii frontu, a 5 lipca zakończono ich ewakuację. Siły przeciwników rozdzielały oddziały alianckie. Zawarto rozejm z Niemcami, przy czym polska strona rządowa oficjalnie odcięła się od odpowiedzialności za powstanie. 12 października 1921 roku, po dyplomatycznych rozmowach, przeprowadzonych przez Korfantego z aliantami, Komisja Międzysojusznicza podjęła decyzję o korzystniejszym dla Polski podziale Górnego Śląska i to była główna wygrana tego powstania. Z obszaru plebiscytowego, czyli ponad 11 tys. km kw., zamieszkanego przez ponad 2 miliony ludzi, do Polski przyłączono 29% terenu i 46% ludności.
W Polsce znalazły się m.in. Katowice, Świętochłowice, Królewska Huta (obecny Chorzów), Rybnik, Lubliniec, Tarnowskie Góry i Pszczyna. Podział był też korzystny dla nas gospodarczo – na przyłączonym terenie znajdowały się 53 z 67 istniejących kopalni, 22 z 37 wielkich pieców oraz 9 z 14 stalowni.
„Cud nad Wisłą uratował Polskę od zguby, cud nad Odrą dał Polsce Śląsk. Cudu nad Wisłą i cudu nad Odrą nie stworzył żaden dyktator, żaden mocarz, który wziął odpowiedzialność za losy narodu, ale duch narodu, jego solidarność narodowa, duch obywatelski i poczucie odpowiedzialności każdego obywatela” – oceniał Korfanty efekty powstań.
W tym trzecim, według danych historycznych, wzięło udział około 60 tysięcy Polaków. 1218 spośród nich poległo a 794 odniosło rany. Niemieccy naziści nie darowali tym, którzy przeżyli. Kiedy we wrześniu 1939 roku Hitler napadł na Polskę, za udział w trzecim powstaniu i poprzednich karano śmiercią. Niemcy dysponowali spisami powstańców, sporządzonymi dla celów ewidencyjnych przez polską administrację i na ich podstawie docierali do kombatantów, których likwidowano później w obozach zagłady, albo zaraz po zatrzymaniu. Przykładem lista chorzowska, znajdująca się w zbiorach Muzeum Śląskiego. Widnieją na niej głównie ludzie, którzy należeli do Związku Powstańców Śląskich ; lista jest zdigitalizowana i dostępna w sieci, więc ją przeglądałem, szukając nazwiska mojego dziadka. Zrobiła na mnie ponure wrażenie, bo w rubrykach zapisanych odręcznie przez polskich urzędników, są późniejsze adnotacje ich niemieckich następców w magistracie. Pisali, kto zmienił miejsce zamieszkania, albo już zmarł śmiercią naturalną, przy niektórych nazwiskach stoją znaki zapytania, lub wykrzykniki. Na szczęście Seweryna Palucha nie znalazłem, bo w przeciwnym razie pewnie bym go nie poznał osobiście. Z tego co wiem, nigdy nie dał się namówić na oficjalne członkostwo w tym związku, bo mierziły go wewnętrzne spory między ludźmi Korfantego i zwolennikami jego największego wroga – Michała Grażyńskiego, który po powstaniu został wojewodą śląskim. Wolał nie mieć tych paru złotych dodatku kombatanckiego do emerytury, ale za to swój święty spokój. Poza tym zawsze był ostrożny, jak by znał rosyjski, to by pewnie mawiał: będziesz cichszy, to dalej pojedziesz…


Mama Nina (w kapelusiku – w wieku 19 lat)
Wczoraj minęło sto lat, jak urodziła mu się jego pierworodna córka, moja mama Nina. Może dlatego, że była powstańcza, zapamiętałem ją przede wszystkim, jako człowieka bez strachu, z wielkim sercem, zawsze gotowego spieszyć innym z pomocą. Zawsze pogodnie uśmiechnięta, miała piękny alt i lubiła śpiewać stare, harcerskie piosenki, albo te śląskie, powstańcze, a ja jej w tym chętnie towarzyszyłem. Na przykład : Już zachodzi czerwone słoneczko… Natomiast irytowało ją zawsze, jak jej siostra Irka, która bywała złośliwa, intonowała jako następny szlagier: Horst Wessel Lied. Po pierwsze bowiem była to pieśń SA, a po drugie ciocia okropnie fałszowała. Mama wykształciła się w dobrym, polskim liceum w Chorzowie, im. Marii Curie-Skłodowskiej a jej młodsza o siedem lat siostra, już w niemieckim, choć też dobrym. Mama była przedwojenną, polską harcerką, ciocia należała do Bund Deutscher Mädel i każda była przekonana, że to był najpiękniejszy czas w ich życiu. Nie pamiętam, żeby sprzeczały się między sobą o to, który był piękniejszy.

Kiedy ja znowu jadę z Monachium do tych swoich Tychów, wiem, że mój młodszy syn Mikołaj tylko się dziwi, bo to jest już czwarta, albo piąta podróż do Polski na przestrzeni roku, ale nic nie mówi. Tylko, żebym nie zasnął za kierownicą, bo już nie mam dwudziestu lat. Mikołaj, tak, jak ciotka Irka, lubi stare, niemieckie pieśni szturmowe i też mu tego nie mam za złe. Mieszka na bawarskiej wsi, niedaleko Glonn, gdzie po II wojnie żył ujek Jorg, starszy brat mojego dziadka, który za Hitlera służył w SA i pewnie nie raz sobie śpiewał: Die Fahne hoch… Zapamiętały to pewnie drzewa rosnące koło jego domu i kiedy mój syn pojechał tam, żeby zobaczyć, gdzie Jorg mieszkał, to mu pieśń powtórzyły i się młodemu spodobała. Taki jest pofyrtany ten Ślask i jego dzieci.
Bardzo lubię te Twoje opowieści Zbyszku, dziękuję, że mogę poznać część historii o Tobie 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
To ja Tobie dziekuje Krysiu. Pozdrawiam rowniez serdecznie.
Jak zwykle ciekawe, warte przeczytania, pozdrawiam
T.Ru
Dziekuje Tereso za dobre slowo, buziaki.