Joanna Trümner
Zaproszenie, które Maria wręcza mi w drzwiach wielkiego, nowocześnie umeblowanego domu na przedmieściach naszego rodzinnego miasta zaskakuje prostotą i elegancją. Po Marii spodziewałam się czegoś bardziej wystawnego, złoconych, pretensjonalnych liter, głośno krzyczących o późnym szczęściu mojej bliskiej kuzynki i nie poznanego jeszcze przyszłego pana młodego. „Dziś rozpoczynamy kształtowanie naszego życia. Wspanialszego od tego, które spędzilibyśmy samotnie”, czytam i czuję, że z tych słów bije przekora, zaczepna odpowiedź na złośliwe komentarze, że wspólna droga nie będzie już długa, pan młody ma przecież 74 lata, a Maria skończyła przed kilkoma miesiącami 60 lat.
Czas obszedł się z nią bardzo łaskawie – nieodpowiedni partnerzy, złe decyzje, długi, problemy z dziećmi i choroby, którymi zarażała się kilkakrotnie do pacjentów, wszystko to nie pozostawiło na jej twarzy prawie żadnych śladów. Uśmiecham się do tej szczęśliwej Marii w wielkim domu przyszłego męża, z trudem rozpoznaję w niej Marię z naszego przedostatniego spotkania, nienaturalnie szczupłą, znerwicowaną, z ciemnymi sińcami pod oczami. Marię, która po raz kolejny znalazła się w zwrotnym punkcie życia.
Było to nasze pierwsze spotkanie po jej sześcioletniej nieobecności w rodzinnym mieście. Podczas tych sześciu lat Maria dzwoniła do mnie kilkakrotnie z życzeniami urodzinowymi lub świątecznymi, nasze rozmowy były zbyt krótkie, żeby zorientować się, jak bardzo była nieszczęśliwa. Nawet chciałam ją odwiedzić na drugim końcu Polski, w tej małej mieścinie, której nazwy przedtem nigdy nie słyszałam. Dwa razy Maria odwołała moje odwiedziny, tłumacząc się najpierw remontem mieszkania, a potem grypą. Nasz kontakt ograniczał się więc przez lata do sporadycznych, często nieoczekiwanych, rozmów telefonicznych. Teraz wiem, że Maria dzwoniła do mnie prawdopodobnie tylko po to, żeby usłyszeć mój głos, przypomnieć sobie, że ma rodzinę, nie jest zdana tylko na siebie i może liczyć na pomoc. Nigdy nie poznałam mężczyzny, do którego przeprowadziła się po trzech miesiącach znajomości przez internet na drugi koniec Polski, jednego z wielu w szeregu nieodpowiednich, egoistycznych, nie szanujących jej i uzależnionych od alkoholu lub po prostu kompletnie nie dających sobie rady w życiu partnerów.
Nasze przedostatnie spotkanie, pierwsze po powrocie Marii z gehenny, którą przeszła na południu Polski, odbyło się w eleganckiej kawiarni dużego centrum handlowego. Opowiadanie Marii o mężczyźnie, który traktował ją jak tanią sprzątaczkę i przez lata upokarzał i przejął kontrolę nad jej życiem, o jej dramatycznym powrocie do rodzinnego miasta, który był w zasadzie ucieczką, nie pasowały do tego miejsca. Przy sąsiednich stolikach siedzieli ludzie, których życie składało się z sukcesów, biznesmeni spędzający przerwę obiadową przy belgijskiej czekoladzie lub kobiety odpoczywające po kilkugodzinnych zakupach. Nikt z nich nie potrafiłby zrozumieć życia Marii. W ich życiu nie było miejsca na naiwne i nieprzewidywalne decyzje.
Nieraz zastanawiałam się, skąd się brali wszyscy ci nieudacznicy życiowi, których Maria przyciągała jak magnes, tylko po to, żeby przez krótki czas poczuć akceptację i ciepło. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego była gotowa płacić tak wysoką cenę za chwilę iluzji. Nie wiem, jak udało jej się mimo wszystkich życiowych pomyłek wychować trójkę dzieci, dwóch synów, którzy ją uwielbiają i córkę, która nie akceptowała wyborów matki i zdecydowała się nigdy nie zakładać własnej rodziny.
Pan Młody opowiada o swoim życiu, pierwszym małżeństwie i śmierci żony przed sześcioma laty, o dwóch synach, którzy po killku latach pobytu w Irlandii wrócili do domu z pieniędzmi i prowadzą samodzielną działalność, o wielkim domu, który sam wybudował. Opowiada i opowiada, jego życie brzmi jak jedno wielkie pasmo sukcesów i ciężkiej pracy. „Po co mu Maria, skoro sobie tak wspaniale daje radę w życiu?“, myślę i czuję, że wzbiera we mnie niechęć do niego. Widocznie mam to wypisane na twarzy, bo pan młody reflektuje się i dodaje: „Największym szczęściem ostatnich lat jest to, że znalazłem Marię“. Maria milczy, któtko potem opowiada o młodszym z żyjących w Wielkiej Brytanii synów: „Wraca. I dzieci, i żona mają dosyć Anglii, wszyscy nie widzą tam dla siebie żadnych perspektyw”. Gryzę się w język, żeby powstrzymać się przed komentarzem, że dwudziestoośmioletni człowiek z trójką małych dzieci, bez zawodu, bez mieszkania i oszczędności również w Polsce nie będzie miał żadnych perspektyw. Pan Młody jest mniej delikatny: „Niech on zostaje tam, gdzie jest. My mu na pewno nie pomożemy. Zresztą nie znam człowieka, który nie wróciłby z zagranicy z pieniędzmi”. Patrzę na Marię, jej usta zaczynają drżeć. „Po trzydziestu latach pobytu za granicą wiem, że nie każdy wraca do Polski z pieniędzmi”, mówię i nienawidzę się za pouczający, arogancki ton. Ale wiem, że muszę wziąć Marię w obronę, jest przecież moją kuzynką, bliską rodziną, jednym z ostatnich pomostów do wspólnie spędzonego szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa.
Pan Młody zmienia temat i zaczyna opowiadać o mieszkaniu Marii. „Dałby sobie święty spokój”, myślę na wspomnienie zaniedbanego dwupokojowego mieszkania, w którym czasami mieszkało aż sześć osób, dwie świnki morskie, pies i kot. Pan Młody, wybawiciel, rycerz na białym koniu opowiada, jak stopniowo zwalczył brud ponad czterdziestu lat i harował jak wół, żeby można było tam znowu zamieszkać. Pokazuje mi zdjęcia z kolejnych etapów pracy i komentuje z dumą, że mieszkanie zostało niedawno wynajęte i w końcu przynosi pieniądze. „Przecież tam nikt nigdy nie sprzątał”, dodaje, a ja kątem oka widzę, że usta Marii ponownie zaczynają niebezpiecznie drżeć. Jestem wściekła, facet ma zero wyczucia: „Przecież ona musiała samotnie wychowywać trójkę dzieci”, mówię i czuję, że muszę chociaż na chwilę odpocząć od obecności tego człowieka.
„Możesz mi proszę pokazać sukienkę ślubną?”, pytam Marię. Elegancki bladoróżowy kostium bardzo do niej pasuje, Maria wygląda w nim ślicznie. „Jesteś szczęśliwa?”, pytam i wiem, że nie udało mi się ukryć wątpliwości i mieszanych uczuć na temat jej późnego szczęścia. „On jest najlepszą rzeczą, która mogła mnie spotkać“, odpowiada.
Przytulam ją do siebie, żałuję, że nie będę mogła przyjechać na ślub. I bardzo chciałabym, żeby naprawdę Pan Młody okazał się najlepszą sprawą, jaka Marię w życiu spotkała.
Bardzo cieplo i “przytulnie” napisane..
poruszylo mnie. Dziekuje….