Don Kichot i fejki

Ewa Maria Slaska

Tytuł wpisu nawiązuje do tytułu książki Marii Kuncewiczowej Don Kichot i niańki, o której pisałam TU.

Ilustracji a przeto i inspiracji do tego wpisu dostarczył Arkadiusz Łuba. Dziękuję.


O ile ten po prawej (rysunek Moebiusa; zob. TU) to zaiste Don Kichot, taki któremu znudziło się donkichotowanie i donkiszoteria i który, po prawdzie tak samo jak Jezus i Syzyf (o których pisałam TU), postanowił wszystko olać, odpocząć i odciąć się od obowiązków, o tyle ten po lewej, dzieło podpisane MAJA (tak – ten Maja, inspirator mnie z góry uprzedził, że to mężczyzna), to jednak zapewne wcale nie Don Kichot, tylko jeżdżąca na ośle imitacja. Czyli fejk.

Tych pseudo Don Kichotów jest u Maja więcej, w samym wydawnictwie Austeria – dwóch. Zdobią okładki książek profesora Adama Wodnickiego. Ale, choć myślałam, że tak właśnie jest – nie przedstawiają samego profesora. Profesor, Adam Wodnicki, tłumacz literatury francuskiej i profesor ASP (Wydział Form Przemysłowych) w Krakowie, był nie dość, że mężczyzną gładko wygolonym, to jeszcze konkretnie spoglądającym na obserwatora (proszę kliknąć w linka). Tymczasem ta postać na ośle jest roztargnionym profesorem z anegdot o profesorach, skrzyżowaniem wyimaginowanego pana Ambrożego Kleksa i jego owianego legendą warszawską pierwowzoru – Franca Fiszera (też proszę kliknąć w linka). Ale Daniel Maja portretuje też pana, który jednak być może jest profesorem-autorem (po prawej):

Daniel Maja, autor tych profesorów, jest francuskim rysownikiem, autorem komiksów i rysunków satyrycznych. Od roku 2008 prawie codziennie publikuje na swoim blogu La Vie Brève jeden rysunek. Czuję tu pokrewną duszę, w końcu ja też od grudnia 2012 roku publikuję na tym blogu co noc nowy wpis. Jednak na blogu Maji niestety nie ma jednego rysunku dziennie; np. ostatni jest z lutego 2022. Maja ma dość liczne związki z Polską. Był (a może jest nadal) żonaty z polską artystką Ewą i pośród niezliczonych książek, jakie ilustrował, nie ma wprawdzie Don Kichota, ale jest na przykład Porwanie Baltazara Gąbki.

Ilustrował mnóstwo książek współczesnych, ale też Biblię, mitologię grecką i wielu filozofów. Filozofia jest, jego zdaniem, bardzo ważna.

W jednym z wywiadów (z 2008 roku) odpowiada na pytanie, dlaczego?

Mam duży szacunek dla umysłów filozoficznych, mówi Maja, dla tej potrzeby jasności, dla posuwania rzeczy do granic możliwości, dla zbliżania się do światła i czasem gubienia się w nim, dla prób dawania świadectwa temu, co się dostrzegło, w języku, który nie jest słyszalny. To wymaga odwagi i uporu. Wady filozofów są wadami wszystkich: próżność, przekonanie, że ma się zawsze rację, autyzm, miażdżenie przeciwnika i wszystkie te wspaniałe grzechy, które są tak przyjemne. Inną bardzo zabawną (ale i fascynującą) dziedziną jest filozofia uprawiana przez szaleńców, obsesjonatów, poszukiwaczy Jedynej Przyczyny, gnostyków, okultystów, heretyków, utopistów, guru, iluminatów, często niebezpiecznych sekciarzy. Antidotum na szaleństwo są Arystofanes, Rabelais, Montaigne, Voltaire, Sterne, Cervantes, Woody Allen…


I jeszcze jeden Don Kichot – w książce wydanej przez Lidię Głuchowską i nieżyjącego już Vojtecha Lachodę. Książka jest uczona, ma więc uczony tytuł:

Nationalism and Cosmopolitanism in Avant-Garde and Modernism. The Impact of World War I

Książka się niedawno ukazała i ma tę nieznośną cechę wszystkich ważnych książek wydawanych w ciągu ostatnich dziesięciu lat – jest okropnie gruba i ciężka. Nie sposób jej położyć na biurku i zerkać, na pewno nie da się jej wziąć do łóżka, nawet usiąść na fotelu się z nią nie da. Musi płasko leżeć na stole. A tymczasem na stronie 460 zaczyna się rozdział zatytułowany Don Quixote in the Trenches. Don Kichot w okopach. Narodziny hiszpańskiej poezji awangardowej pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem.
Don Kichot w okopach. Autor: Emilio Quintana Pareja. Autor przypomina, że obchody trzechsetnej rocznicy śmierci Cervantesa miały miejsce w roku 1916, czyli podczas Wielkiej Wojny. Nie tylko żołnierze, również poeci umierali w okopach i to w ich obronie pojawił się po latach zapomnienia smutny, szalony rycerz w misce balwierskiej na głowie. Jeździł konno i w hełmie z przyłbicą, choć wiadomo, koń nie chronił przed czołgami, przyłbica – przed gazem bojowym. Był anachroniczny. Dobrze nadawał się do roli symbolu zmagań człowieczeństwa z potęgą zbrojną. Najmniejszy z żołnierzy frontowych. Najważniejszy. Wyidealizowany. Bohater najważniejszego poematu modernistycznego w kulturze hiszpańskojęzycznej.
El Soldado desconocido (Nieznany żołnierz) Salomona de la Selva, wydany dokładnie sto lat temu, w roku 1922.


I nie łudźmy się, czy jesteśmy starzy czy młodzi, czy jesteśmy żołnierzami czy żołnierkami wszelkiej płci i niepłci, czy jesteśmy sławne czy niesławne, każda wojna, gdy już przetrawi człowieka, sprawia, że stajemy się la soldada desconocida.

Z wolnej stopy 27

Zbigniew Milewicz

Generał Patton

Był kontrowersyjną postacią. Żołnierze kochali go jak ojca, przełożeni głęboko cenili, albo nienawidzili. Wśród przeciwników na polu bitwy budził postrach, bo operacje, którymi dowodził, prawie zawsze kończyły się sukcesem.

Urodził się na ranczu Lake Vineyard, niedaleko miasta San Gabriel w Kalifornii, w rodzinie o silnych tradycjach wojskowych. Jego przodkowie walczyli m.in. w rewolucji amerykańskiej, z Anglikami o niepodległość kraju i w wojnie secesyjnej, po stronie konfederatów. W dzieciństwie marzył, by zostać bohaterem wojennym i generałem, czytał książki i opracowania z dziedziny historii oraz wojskowości, ale cierpiał na dyslekcję i najpierw z nią przyszło mu się zmierzyć. Zamiast czterech lat, minęło pięć zanim ukończył akademię wojskową w West Point, później ożenił się z wielką miłością swojego życia – Beą Aeyer, której wielu mu zazdrościło. Była córką bogatego przemysłowca z branży włókienniczej, urodziwa i utalentowana, ale to już nie należy do tej historii.

Na Igrzyskach Olimpijskich w Sztokholmie w 1912 roku George Patton reprezentował USA w pięcioboju nowoczesnym, zajął w nim piąte miejsce, choć klasyfikacja ta budziła spory, bo w tarczy, do której strzelał nie znaleziono śladu po jednej z kul, więc nie trafił, albo przeszła innym, wcześniej zrobionym otworem. Później jego nazwisko pojawiło się na łamach gazet w związku z kawaleryjską szablą, wzór 1913, którą zaprojektował dla armii amerykańskiej, a kiedy USA postanowiło zdławić rewolucję meksykańską, mającą na celu obalenie reżimów Porfiria Diaza i Victoriana Huerty, zajął miejsce w szeregu, jako adiutant generała Johna Pershinga. Celem wyprawy było pojmanie przywódcy chłopskiej partyzantki, Francisco „Pancho“ Villi. Patton wsławił się zabiciem dowódcy gwardii przybocznej komendanta. Po przystąpieniu USA do I wojny światowej, w jej końcowej fazie, pojechał na front francuski, nadal jako adiutant gen. Pershinga, już w stopniu kapitana. Dostał rozkaz utworzenia pierwszego, amerykańskiego korpusu czołgów i okazało się, że ma duże zdolności organizacyjne, co doceniono kolejnymi awansami. W połowie września 1918 r., w szturmie na St. Mihiel, który był równocześnie chrztem bojowym Amerykanów w tej wojnie, poszedł jako dowódca korpusu na pierwszą linię frontu, gdzie otrzymał z niemieckiego karabinu maszynowego ciężki postrzał w udo, co sprawiło, że zawieszenie broni powitał w szpitalu.

Za zasługi wojenne odznaczono go dwoma ważnymi medalami i po powrocie do kraju znowu pisały o nim gazety. Zaprzyjaźnił się z Dwightem Eisenhowerem, co miało później ogromny wpływ na kariery ich obu, a zawodowo zajął badaniami nad udoskonaleniem możliwości broni pancernej oraz nad taktyką jej używania. Temat był nowatorski, a więc i wyzwanie niemałe, wymagające zmiany starej doktryny wojennej , bazującej na kawalerii i piechocie, a także funduszy, których Kongres nie chciał dać. Kiedy zaczął pisać na ten temat krytyczne artykuły w Infantry Journal i okazało się, że ma również zacięcie dziennikarskie, zagrożono mu sądem wojskowym. Zniechęcony niepowodzeniami wrócił do kawalerii i skupił się na dalszej edukacji; ukończył wyższą szkołę swojej formacji, później z wyróżnieniem kursy dowodzenia oraz sztabowe i tak wyszkolonego oficera wysłano na Hawaje, gdzie poznał gen. Omara N. Bradleya. Tam ponownie zajął się koncepcją rozwoju broni pancernej, Waszyngton po staremu jej nie akceptował i to go coraz bardziej frustrowało. W trakcie swojej służby napisał do Departamentu Stanu o zagrożeniu, jakie może stanowić Japonia, ostrzegając, że Pearl Harbor jest narażone na nagły atak bez wypowiedzenia wojny, który może być przeprowadzony przez samoloty startujące z lotniskowców. Niestety ostrzeżenie to również zignorowano, co później zemściło się na Ameryce.

W 1934 roku, po dziewięciu latach służby na Hawajach, z inicjatywy nowego szefa sztabu amerykańskiej armii, George’a Marshalla, Pattona awansowano na podpułkownika i ponownie znalazł się w kawalerii. Latem 1938 roku awansował do stopnia pułkownika i został przeniesiony najpierw do Fortu Clark w Teksasie, a później do Fortu Myer, gdzie powierzono mu dowództwo pułku. Karta się odwróciła. Kiedy we wrześniu 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, Patton przekonał Kongres o potrzebie stworzenia nowoczesnych oddziałów pancernych. Otrzymał promocję na generała i został dowódcą brygady zmechanizowanej, która wkrótce powiększyła się do rozmiarów dywizji; na jej czele uczestniczył wraz z Brytyjczykami w operacji „Torch“, mającej na celu wykurzenie Niemców, Włochów i ich francuskich kolaborantów z Afryki Północnej (był jednym z głównych planistów tego przedsięwzięcia ). W Afryce powierzono mu dowództwo II Korpusu, rozpuszczonego jak dziadowski bicz; był dobrym przełożonym – surowym, wymagającym, ale sprawiedliwym i tak wytrenował tych żołnierzy, że po krótkim czasie zmienili się nie do poznania.

Po zakończeniu zmagań w Afryce Północnej przyszedł czas na rozpoczęcie kampanii w Europie. Pierwszym celem ataku aliantów była Sycylia, a następnie Półwysep Apeniński. 10 lipca 1943 roku rozpoczęła się operacja “Husky” – lądowanie wojsk amerykańskich i brytyjskich na plażach koło Palermo. Pattonowi powierzono dowodzenie 7 Armią Amerykańską. Z jednostką tą poprowadził natarcie w kierunku Messyny, gdzie miał zamiar znaleźć się wcześniej, niż konkurujący z nim dowódca 8 Armii Brytyjskiej, gen. Bernard Law Montgomery. Patton wygrał swoisty wyścig, docierając do Cieśniny Messyńskiej przed zarozumiałym Brytyjczykiem. To było w jego zwyczaju – pokazać konkurentowi, że jest się lepszym. Podobnie traktował wroga, nieodmiennie z zaskoczenia, zawsze w innym czasie, albo miejscu, niż tamten się tego spodziewał. Dlatego Niemcy najbardziej z przeciwników cenili i obawiali się właśnie jego. Wojaczka była dla Pattona nie tylko obowiązkiem i rzemiosłem, które starał się wykonywać najlepiej, jak umiał, ale była też jego pasją i życiowym celem, pewnie więc dlatego miał w niej tak dobre osiągnięcia. Jak każdy człowiekowi miał również wady, bywał między innymi apodyktyczny i porywczy, zarówno w czynach, jak i słowach, w których nie przebierał. W swoich emocjonalnych i obrazowych przemówieniach do żołnierzy obiecywał im np. regularnie, że w boju będą po szyję unurzani we krwi i flakach, swoich i wroga i tylko od nich będzie zależało, czego wypłynie więcej. Stąd miał wśród podkomendnych pseudonim old blood and guts.

Kiedy więc pewnego dnia w Acate na Sycylii grupa amerykańskich żołnierzy zabiła około 70 niemieckich i włoskich jeńców, jeden ze sprawców powiedział, że zrobił to pod wpływem prania mózgu ze strony dowódcy. Krótko później na lotnisku w Comiso doszło do podobnego zdarzenia i wtedy generał wydał zakaz zabijania jeńców. Z politycznego punktu widzenia gorszy był incydent ze spoliczkowaniem, który zdarzył się później. Generał wizytował jeden z sycylijskich szpitali, w którym leżeli ranni amerykańscy żołnierze; kiedy zauważył pacjenta bez jakichkolwiek zewnętrznych obrażeń i zapytał go, co tutaj robi, tamten odparł, że cierpi na nerwicę okopową. Wtedy Patton się wściekł, wyzwał żołnierza od symulantów i wymierzył mu soczysty policzek. Parę dni później podobna sytuacja powtórzyła się w innym szpitalu, oburzeni lekarze poinformowali o tym prasę i zaczęła się publiczna nagonka na generała. Pod jej wpływem naczelnemu dowódcy alianckich ekspedycyjnych sił zbrojnych, którym był Eisenhower, prywatnie zaprzyjaźniony z Pattonem, nie pozostawało nic innego, jak odebrać mu dowództwo 7 Armii. Był jednak zbyt cennym dowódcą, aby odstawić go na boczny tor, zwłaszcza w przededniu planowanej inwazji na Normandię.

Bezpośrednio przed samą inwazją Pattona mianowano dowódcą fikcyjnej Pierwszej Grupy Armii stacjonującej w południowej części Wysp Brytyjskich. Była to część operacji “Fortitude”, mającej zmylić Niemców, co do rzekomego celu alianckiego ataku na Francję – regionu Pas de Calais. W tamtym czasie o generale ponownie rozpisały się gazety. Miał nieoficjalne wystąpienie w Knutsford, niewielkim mieście w hrabstwie Cheshire, w którym zapytano go, jak wyobraża sobie mapę polityczną świata po zakończeniu wojny. Odparł, że zapewne będzie on rządzony przez Amerykę, Anglię i Rosję. Z niezrozumiałych powodów relacje prasowe z tego wystąpienia pominęły Rosję, Stalin się ciężko obraził i wybuchła afera na skalę międzynarodową. Gdy alianci zaczęli lądowanie w Normandii, Pattona mianowano dowódcą 3 Armii Amerykańskiej, z którą ruszył w szybkim marszu, wyzwalając znaczną część północnej Francji. Z powodzeniem użył zmodyfikowanej przez siebie taktyki blitzkriegu, pokonując ponad 900 km w ciągu zaledwie dwóch tygodni, jednak tuż przed wejściem do Paryża został zatrzymany przez Eisenhowera, aby pozwolić na zajęcie miasta przez francuską 2 Dywizję Pancerną pod dowództwem generała Philippe’a Marie Leclerca. We wrześniu 1944 roku jego 3 Armia dotarła do Metzu w Lotaryngii i tu uwikłała się w ciężkie walki pozycyjne z Niemcami, straty po obydwu stronach były duże.

Pod koniec 1944 roku niemiecka armia przeprowadziła ostatnią wielką ofensywę na froncie zachodnim – operację Wacht am Rhein (Straż nad Renem), w której wzięło udział 29 niemieckich dywizji (łącznie ok. 250 tys. żołnierzy); jej celem było rozdzielenie wojsk aliantów oraz dotarcie do portów Holandii, aby odciąć zaopatrzenie dla przeciwnika w żywność, amunicję i paliwo. Patton jako jedyny z wyższych dowódców alianckich przewidział możliwość takiej ofensywy i dzięki temu jego armia była na to dobrze przygotowana. Niemcy wcześniej dwukrotnie przeprowadzali podobne operacje w tym rejonie: w czasie wojny prusko-francuskiej i I wojny światowej, zawsze udane. Tym razem ponieśli fiasko. W przeciągu zaledwie dwóch dni Patton zmienił oś ataku dwóch korpusów 3 Armii o 90 stopni i uderzył w lewe skrzydło armii niemieckiej, docierając do okrążonych w Bastogne oddziałów 101 Dywizji Powietrznodesantowej.

Pod koniec lutego 1945 roku wojska niemieckie przeszły do obrony i Patton przełamując „Linię Zygfryda”, wkroczył do Zagłębia Saary. W szybkim marszu opanował południowe Niemcy i oswobodził dużą część Czechosłowacji. Planował wyzwolenie Pragi i dotarł prawie na jej przedmieścia, jednak otrzymał od Eisenhowera kategoryczny zakaz dalszego pościgu za wojskami niemieckimi i polecenie cofnięcia się na wysokość Pilzna, gdyż do Pragi wchodziła już Armia Czerwona.

Tak w dużym skrócie wyglądała kariera wojskowa człowieka, który kilka miesięcy później, 21 grudnia 1945 roku zmarł w dziwnych okolicznościach. Minęło 75 lat od tamtego czasu, więc jest okazja, żeby wrócić do sprawy. Po kapitulacji Niemiec Patton miał nadzieję, że otrzyma znowu skierowanie na Hawaje, pozostawiono go jednak w Europie, gdzie został gubernatorem wojskowym Bawarii. Jego zadaniem było odbudowanie tego regionu, jednak szybko popadł w konflikt politycznym z przełożonymi. Zdaniem Pattona oficjalna polityka denazyfikacji była błędem, uważał, że nie powinno się automatycznie wykluczać z życia publicznego wszystkich osób, które należały do partii nazistowskiej. Skoro gość był jakimś zwykłym pionkiem w NSDAP i znał się przede wszystkim dobrze na wodociągach, to powinien dalej w nich pracować, a nie iść w odstawkę – mawiał, dodając, że w Stanach Zjednoczonych obywatele czasami zostają członkami partii demokratycznej czy republikańskiej tylko po to, aby ułatwić sobie dalszą karierę zawodową, a nie ze względów ideologicznych. Media podchwyciły jego słowa i doniosły, że Patton porównuje demokratów i republikanów do nazistów. Kiedy oburzona opinia publiczna zażądała ukarania oszczercy, Eisenhower przeniósł Pattona do grupy wojskowych, zajmujących się pisaniem oficjalnej historii II wojny światowej, ale ten już do niej nie dotarł.

9 grudnia 1945 roku jego cadillac, którym jechał w Niemczech na pożegnalne polowanie, zderzył się z amerykańską ciężarówką wojskową i w wypadku ucierpiał mocno tylko on. Zmarł w szpitalu w Heidelbergu. O bliższych okolicznościach śmierci generała, jego innych poglądach politycznych i rozmaitych spekulacjach, łączących jedno z drugim, napiszę za tydzień, jeżeli oczywiście dożyję.

Listopadowe spacery cmentarne. Poppy Day.

Ela Kargol

Brytyjski cmentarz w Stahnsdorfie (Berlin South-Western Cemetery)

O tym, czy maki kwitną w Stahnsdorfie wiosną, muszę się jeszcze przekonać. Na pewno zakwitają 11 listopada, a ściślej w niedzielę najbliższą tej dacie.

11 listopada 1918 w wagonie kolejowym w lesie Compiègne został podpisany rozejm między Ententą i Cesarstwem Niemieckim, kończący I Wojnę Światową. Rozejm wszedł w życie tego samego dnia o godzinie 11. Tego dnia Polska po 123 latach zaborów odzyskała niepodległość. W 1937 roku ustanowiono w Polsce 11 listopada Narodowym Świętem Niepodległości.

W Finlandii 11 listopada obchodzony jest Dzień Ojca, w Tajwanie Dzień Bliźniąt, w Chinach Dzień Singli, w Stanach Zjednoczonych Dzień Weteranów, we Wspólnocie Narodów Dzień Pamięci (Remembrance Day) nawiązujący też do dnia zakończenia I Wojny Światowej. Dzień Pamięci nazywany jest także Dniem Maku (Poppy Day).

Mak już od starożytności symbolizuje wieczny sen i śmierć. Makami przystrajano grobowce faraonów. Architektura sepulkralna pełna jest maków wykutych w kamieniu.

Mak jest rośliną ulotną, przemija szybko, jak życie. Nasiona jego z kolei mogą wykiełkować nawet po 30 latach.

Najbardziej lubi ziemię nagą, bez roślin, taką przeoraną i wymęczoną, wzruszoną pługiem lub wojną.

Poppy Day nie wziął się ze starożytnych wierzeń, ale z flandryjskich pól, pól, gdzie toczyły się najkrwawsze bitwy I Wojny Światowej.

John Alexander McCrae był kanadyjskim poetą, lekarzem, żołnierzem Kanadyjskich Sił Zbrojnych. Brał udział w Wielkiej Wojnie. Podczas drugiej bitwy o Ypres 2 maja 1915 roku ginie jego dobry przyjaciel. Pogrzeb odbywa się następnego dnia i wtedy McCrae dostrzega ogrom kwitnących maków na wojskowym polowym cmentarzu. Zaraz potem John McCrae pisze swój słynny wiersz In Flanders Fields. Czerwony kwiat maku staje się symbolem Dnia Pamięci w krajach anglosaskich i w ten dzień noszony jest z dumą przypięty przez Brytyjczyków do ubrania. Ze sztucznych maków powstają wieńce, składane w miejscach upamiętniających wojny, nie tylko tę pierwszą. W Poznaniu, na cytadeli na Cmentarzu Wojennym Wspólnoty Brytyjskiej, jedynym takim cmentarzu w Polsce, od lat składa się w niedzielę najbliższą 11 listopada wieńce ze sztucznych maków. Te wieńce widziałam już tam kilka razy i aż wstyd się przyznać, nie umiałam ich połączyć z żadnym świętem. O samym maku-symbolu, papierowym kwiatku, dowiedziałam się również stosunkowo późno.

Wojskowy cmentarz w Stahnsdorfie (Berlin South-Western Cemetery) założony został w roku 1924. Jest częścią znanego cmentarza Südwestkirchhof Stahnsdorf, o którym TU pisałam niedawno. Pochowano tu 1172 ofiary Wielkiej Wojny. Przy Heerstrasse w samym Berlinie znajduje się inny Brytyjski Cmentarz Wojskowy dla ofiar II Wojny Światowej, na którym wśród żołnierzy innych narodowości pochowanych jest pięciu Polaków służących w Polskich Siłach Zbrojnych w Wielkiej Brytanii.

Te cmentarze projektowane są wszystkie w podobny sposób, zgodnie ze standartami Komisji Grobów Wojennych Wspólnoty Narodów. W centralnym miejscu umieszczony jest Krzyż Ofiarności (Cross of Sacrifice), w rzędach w wojskowym szyku ustawione są jasne wapienne stele z nazwiskiem zmarłego,  w równym szyku przed nimi rosną rośliny ozdobne i kwiaty. Wśród kwiatów na pewno są róże. Maków nie widziałam, ale to nie ich pora kwitnienia.

Przyjechaliśmy w tym roku tu specjalnie, żeby uczestniczyć w Remembrance Sunday, o godzinie 11 w dniu 8 listopada. Jechaliśmy z Berlina rowerami, bez współczesnych udogodnień, z mapką narysowaną ołówkiem na kartce. W końcu i przy końcu drogi wiedzieliśmy, że cmentarz musi być już gdzieś w pobliżu i wtedy wyłoniła się jakby z brytyjskiej mgły postać w meloniku z parasolem, w klasycznym trenczu z przypiętym do niego po lewej stronie papierowym makiem. Bardzo precyzyjnie i krótko opisał nam drogę i wojskowym szybkim krokiem pomaszerował dalej. Na cmentarz dotarł przed nami. Bo myśmy pojechali za głosem dudziarza, który ćwiczył w sosnowym lesie swoje smutne granie przed główną ceremonią. Była msza, bardzo uroczysta. Po odegraniu na trąbce wojskowego sygnału The Last Post nastąpiły dwie minuty ciszy. Krótko potem trębacz zagrał pobudkę Reveille. Nasz Brytyjczyk stał wyprostowany trzymając prawą rękę na sercu. Pastor opowiadał o okrucieństwach wojen i o utrzymaniu pokoju za wszelka cenę, i o wspomnieniu tych, co polegli. I nagle rozległy się dudy, pieśn żałobna wygrana z taką mocą i żalem, że aż mnie przeszedł dreszcz, tym bardziej, że nie widziałam dudziarza, słyszałam tylko muzykę, a potem go zobaczyłam, stąpającego między jasnymi grobami tych, najczęściej młodych, chłopców.

John McCrae

In Flanders Fields

In Flanders fields the poppies blow
Between the crosses, row on row,
That mark our place; and in the sky
The larks, still bravely singing, fly
Scarce heard amid the guns below.

We are the dead. Short days ago
We lived, felt dawn, saw sunset glow,
Loved, and were loved, and now we lie
In Flanders fields.

Take up our quarrel with the foe:
To you from failing hands we throw
The torch; be yours to hold it high.
If ye break faith with us who die
We shall not sleep, though poppies grow
In Flanders fields

Wśród Flandrii pól

Wśród Flandrii pól kwitnący mak
krzyża za krzyżem barwi szlak,
kres naszych dróg. Skowronka lot
wzbija się ponad armat grzmot
co śpiew mu głuszy – dzielny ptak.

Nasz los to Śmierć. Wciąż życia smak
w pamięci trwa, choć miłość wszak
nie kończy się, nasz grób jest tu,
wśród Flandrii pól.

Podejmij walkę, tam wciąż – wróg,
weź z rąk omdlałych złoty róg.
Niech zabrzmi znów, nie zawiedź nas,
Bo zburzysz nam spoczynku czas.
Zbudzimy się, choć maki śpią
Wśród Flandrii pól.

Tłumaczył Tichy na blogu Okruhy (Salon24)

Z wolnej stopy 21

Zbigniew Milewicz

Pamięci obrońców Daugavpils

Nasi korespondenci zagraniczni nie próżnują. Aina Jakovele z Łotwy przysłała mi jeszcze ciepłą informację o odsłonięciu pomnika dowódców kampanii łatgalskiej, o której pisałem w materiale Polacy nad Dźwiną z 26 sierpnia b.r. Pomnik, przedstawiający marszałka Józefa Piłsudskiego oraz generałów Edwarda Rydza-Śmigłego, Janisa Balodisa i Peterisa Radzina powstał w Parku Wolności w Daugavpils, wpisując się pięknie we wspólne, łotewsko-polskie obchody odzyskania niepodległości. Uroczystość miała miejsce 15 listopada i była celebrowana przez przedstawicieli władz wojskowych i państwowych obydwu krajów.

Czytelników zainteresowanych szczegółami operacji wojennej sprzed stu lat, przeprowadzonej w ramach wojny polsko–bolszewickiej, odsyłam do tego wpisu. Dzisiaj natomiast chętnie przytoczyłbym słowa marszałka Piłsudskiego, który powiedział: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi. A niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale bardzo kosztownym”. Przypomniano je przy odsłonięciu pomnika, bo pod Łatgale armia łotewska i polska straciły kilkuset żołnierzy, kilkuset kolejnych zostało ciężko rannych a kilkudziesięciu zaginęło. Igor Prelatov, przewodniczący Rady Miasta Daugavpils, czyli Dyneburga, wyrażając wdzięczność ludziom, którzy złożyli tę ofiarę, podkreślił , że minęło ponad 100 lat, a przedstawiciele Łotwy i Polski po raz kolejny stoją tu razem, co oznacza, że czas ich zjednoczył i współpracują ze sobą coraz bliżej. Nic nie cementuje przyjaźni narodów tak mocno, jak wspólne bitwy, wspólne straty i wspólne zwycięstwa – mówili kolejni oratorzy. Oczywiście, akcentowano również obecne, wielkie znaczenie Sojuszu NATO dla obronności Łotwy i Polski oraz fakt, że nasi żołnierze ze sobą współpracują w ramach różnych, konkretnych zadań. Polscy żołnierze są również obecni w łotewskiej grupie bojowej, aby zademonstrować nie tylko pozycję i jedność sojuszu wojskowego, ale także zjednoczenie obu narodów poprzez przyjaźń” – stwierdzono.

Pomnik dowódców kampanii Łatgale wykonano ze specjalnego metalu – cortine; autorem jest Romuald Gibovsky. Cortin nie potrzebuje malowania. Z czasem nabiera charakterystycznego, rdzawego odcienia, który pasuje do tego środowiska, pobliskiej kolei, budynków i wydarzeń z przeszłości. Koszt produkcji i montażu pomnika wyniósł ok. 20 tysięcy euro; pokrył go polski fundusz wspierający Polaków na Wschodzie.

Zdjęcia z gazety Latgales laiks.

A tu tekst po łotewsku:

Atklāts piemineklis Latgales kampaņas virspavēlniekiem

Polijas un Latvijas neatkarības gadadienas svinību ietvaros svētdien, 15. novembrī pl. 12.00, Daugavpilī, Brīvības parkā netālu no krusta kritušajiem poļu karavīriem, tika atklāts piemineklis Latgales kampaņas virspavēlniekiem – maršalam Juzefam Pilsudskim, ģenerālim Edvardam Ridzam-Smiglijam, ģenerālim Jānim Balodim un ģenerālim Pēterim Radziņam, kuri vadīja kaujas, kurās Daugavpils tika atbrīvota no lieliniekiem.

Pirms vairāk nekā simts gadiem Latgalē sākās Polijas un Latvijas armijas kopīgā uzbrukuma operācija “Ziema” ar mērķi padzīt Padomju Krievijas lieliniekus. Polijas un Latvijas valstu vadītāji secināja, ka, tikai darbojoties kopīgi, valstīm izdosies aizsargāt savu suverenitāti.

1919. gada 30. decembrī Polijas militārais atašejs Rīgā pulkvedis Aleksandrs Miškovskis, Latvijas Bruņoto spēku virspavēlnieks ģenerālis Jānis Balodis un Latvijas armijas virspavēlnieka štāba priekšnieks ģenerālis Pēteris Radziņš parakstīja vienošanos par sadarbību. Lēmumu par Polijas iesaisti karadarbībā pašos Latvijas austrumos pieņēma Polijas valsts vadītājs maršals Juzefs Pilsudskis.

3. janvārī Polijas un Latvijas spēki ģenerāļa E. Ridza-Smiglija un Latvijas armijas Galvenā štāba vadībā stājās cīņai ar iebrucēju. Kopumā kaujās iesaistījās ap 20 000 Latvijas armijas un 35 000 Polijas armijas karavīri. Gaisa temperatūra janvārī bija noslīdējusi līdz -30 °C atzīmei. Daugavpils tika atbrīvota jau pirmajā uzbrukuma dienā. (…)

“Poļi vēlas neatkarību un vēlas, lai tā maksātu tikai divus grašus un divus asins pilienus. Taču neatkarība ir ne tikai vērtīga, bet arī dārga,” kādreiz teicis Polijas armijas virspavēlnieks Juzefs Pilsudskis. Latgales atbrīvošanas kaujās Latvijas un Polijas armija zaudēja vairākus simtus karavīru, vēl vairāki simti tika smagi ievainoti, bet vairāki desmiti karavīru pazuda bez vēsts.

Daugavpils domes priekšsēdētājs Igors Prelatovs, uzrunājot klātesošos, pauda pateicību tiem, kas savulaik palīdzēja Latvijai aizstāvēt savu suverenitāti. “Ir pagājuši vairāk nekā 100 gadi un Latvijas un Polijas pārstāvji atkal stāv šeit kopā, kas nozīmē, ka laiks mūs ir apvienojis un mūs sadarbība kļūst aizvien ciešāka,” uzsvēra Igors Prelatovs.

Turpinājumā klātesošos uzrunāja arī Polijas pagaidu pilnvarotā lietvede Latvijā, konsule Malgožata Heiduka-Gromeka.

Latvijas Nacionālo Bruņoto spēku komandieris ģenerālis Raimonds Graube klātesošajiem atgādināja senu patiesību, ka nekas neuztur tautu draudzību tik stipri kā kopējas kaujas, kopēji zaudējumi un kopējas uzvaras. Turpinājumā viņš nolasīja Latvijas aizsardzības ministra Arta Pabrika vēstuli.

Zemessardzes 3. Latgales brigādes komandieris pulkvežleitnants Oskars Purmalis nolasīja NBS komandiera ģenerāļa Leonīda Kalniņa vēstuli, kurā viņš pauž pārliecību, ka Latvijas un Polijas militārā savienība nav formāls dokuments, bet gan radīta uz izcila vēsturiskas draudzības apliecinājuma. “Arī patlaban Polijas karavīri atrodas Latvijas kaujas grupas sastāvā, lai demonstrētu ne tikai militārās alianses nostāju un vienotību, bet arī abu nāciju savienību caur draudzību,” vēstulē norādījis Leonīds Kalniņš.

Pasākumā tika nolasīta arī Polijas kultūras ministra Pjotra Gļinska un Polijas armijas ģenerālštāba komandiera ģenerāļa Raimonda Andžeičaka vēstule. Pēc apsveikuma uzrunām un vēstuļu nolasīšanas Igors Prelatovs un Malgožata Heiduka-Gromeka atklāja pieminekli, kam sekoja ziedu nolikšana.

Piemineklis Latgales kampaņas virspavēlniekiem — maršalam Juzefam Pilsudskim, ģenerālim Edvardam Ridzam-Smiglijam, ģenerāim Jānim Balodim un ģenerālim Pēterim Radziņam ir izgatavots no speciāla metāla — kortēna. Tā autors ir Romualds Gibovskis.

Kortēnam nav nepieciešama krāsošana. Ar laiku tas iegūs rūsai līdzīgu nokrāsu, kas piestāvēs šai videi, tuvumā esošajam dzelzceļam, ēkām un to tālo dienu notikumiem. Pieminekļa izgatavošanas un uzstādīšanas izmaksas ir teju 20 000 eiro, tās sedz Polijas fonds, kas atbalsta Austrumu zemēs dzīvojošos poļus.

 

Z domowego aresztu (12)

Zbigniew Milewicz

W służbie Najjaśniejszej…

Wiódł życie o jakim marzą mężczyźni. Ciekawe i pełne przygód, pozbawione trosk materialnych, miał ogromne powodzenie u kobiet, z czego czerpał pełnymi garściami i z każdej opresji wychodził obronną ręką, tylko pod koniec się wszystko popsuło. 81 lat temu, 17 czerwca 1939 roku oficer polskiego wywiadu, Jerzy Sosnowski został skazany na karę 15 lat pozbawienia wolności i grzywnę w wysokości 200 tysięcy złotych, za zdradę i współpracę z Niemcami.

Urodził się 3 lub 4 grudnia 1896 roku we Lwowie, w rodzinie ze szlacheckimi korzeniami; to był mniej więcej rocznik mojego dziadka, a więc jako młody człowiek aktywnie uczestniczył w patriotycznych i parawojskowych organizacjach – w konnym oddziale Sokoła i ćwiczeniach Strzelca. W sierpniu 1914 roku wstąpił jako ochotnik do formowanego właśnie przez Piłsudskiego 1 pułku piechoty, chrzest bojowy miał szybko, w bitwie pod Karczówką, pod Kielcami. Przeszedł szlak Pierwszej Brygady od Kielc przez Chmielnik, Pińczów do Szczucina, walczył koło Opatowa, pod Wiślicą, w Czarkowie i Szczytnikach. Później pod Laskami koło Dęblina i w odwrocie Brygady do Krakowa. Kiedy dowództwo armii austriackiej sprzeciwiło się dalszemu werbunkowi żołnierzy do Legionu i zaczęło ich wcielać do swoich formacji, Sosnowskiego skierowano do szkoły oficerów kawalerii w Holicach.

Pół roku później awansowano go do stopnia podchorążego i powierzono mu dowództwo plutonu w austriackim pułku kawalerii. W kwietniu 1916 roku promowany na stopień podporucznika i od razu wyjazd na front rosyjski. Wraca w marcu 1917 roku z pięcioma medalami i odznaczeniami. Kończy szybki kurs dowódców broni maszynowej i już w stopniu porucznika udaje się do Wiener Neustadt na kurs lotniczy, gdzie po trzech miesiącach zdobywa kwalifikacje obserwatora i pilota. Dostaje przydział do 13 kompanii lotniczej i walczy w niej aż do końca wojny – na froncie rosyjskim, m.in. w Odessie oraz na froncie albańskim, najpierw jako oficer techniczny,  później jako pilot. Za skrzydlate zasługi otrzymuje Wojskowy Krzyż Karola (cesarza).

Z takim wojennym wianem byłby znakomitą partią dla niejednej Emmy czy Johanny nad pięknym, modrym Dunajem, z błogosławieństwem mamusi i majątkiem tatusia żyli by sobie beztrosko i szczęśliwie w otoczeniu gromadki dzieci, choć  niedługo by to trwało, bo następna wojna była już za rogiem…Sosnowski poszedł jednak za swoim brygadierem Piłsudskim, bronić ojczyzny przed bolszewikami. Zgłosił się do elitarnego 8 pułku ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego w Krakowie, gdzie dowodził szwadronem karabinów maszynowych i przez pewien czas pełnił w zastępstwie funkcję dowódcy pułku.

Za  akcję pod Maniewiczami otrzymał pochwałę Dowódcy Grupy, gen. Rydza-Śmigłego. Był czterokrotnym kawalererm Krzyża Walecznych. 23 stycznia 1920 roku na wniosek dowódcy pułku, ppłk. Henryka Brzezowskiego, odznaczono go orderem Virtuti Militari V klasy. W uzasadnieniu napisano m.in.: „Po ciężkich walkach z przeważającymi siłami (…) w krytycznym momencie rzuca się porucznik Sosnowski na czele swego szwadr. na zbliżające się szwadrony Budzionnego i brawurową szarżą wpędza je do bagna, gdzie przez ogień km zostały dziesiątkowane. 25/7 wysłany jako straż boczna pułku przez Dżekrwiny zdobywa tę miejscowość wyrzucając pułk bolszew. zadając mu duże straty (…) Przy zdobyciu Beresteczka 25/7 przez 8 p.uł. wpada jako pierwszy w konnym szyku do miasteczka”( pisownia oryginalna).  1 września 1920 r. zostaje rotmistrzem.

W styczniu 1920 roku rotmistrz Sosnowski był już na Litwie, najpierw w Lidzie, później w Wilnie, w dyspozycji II Odziału 2 Armii, co było kryptonimem polskiego wywiadu. Po wojnie polsko-rosyjskiej skierowano go do 13 pułku ułanów w Nowej Wilejce, był szefem sztabu dywizji kawalerii, a później  brygady kawalerii Wojsk Litwy Środkowej w Wilnie. W trakcie służby wykonał szereg tajnych zadań rozpoznawczych. We wrześniu 1921 roku dostaje się do Sztabu Generalnego w Warszawie, na stanowisko referenta kawalerii i instruktora jazdy konnej, i tutaj mogłaby się zacząć fikcyjna historia Rittera von Nalecza, bogatego, polskiego barona, bez pamięci zakochanego w hippice, który pewnego dnia przyjechał do Berlina i zatrzymał się tu na dłużej. Wojsko Polskie mogłoby się jednak wydać Niemcom podejrzane, więc niby baron się nim nie afiszuje, natomiast nie kryje swojej obecności na zgrupowaniu ekipy olimpijskiej w Grudziądzu, a następnie na międzynarodowych wyścigach konnych w Paryżu, dokąd przed Berlinem wyjeżdża na krótko. Jest bogaty i nikt nie zabroni mu podróżować.

Prawdziwy rotmistrz Sosnowski w styczniu 1921 roku zmienia stan cywilny, jego żoną zostaje starsza o 18 lat Aleksandra Gabriela Knaapowa, o której względy konkurował z samym pułkownikiem Rómmlem. Małżeństwo to zostaje rozwiązane krótko po rozpoczęciu przez Sosnowskiego misji szpiegowskiej w Berlinie. Do czego polskim władzom potrzebny był szpieg w Berlinie? Od początku lat 20 ubiegłego stulecia napływały do Polski wysoce niepokojące informacje o licznych przypadkach, kiedy to Republika Weimarska nie respektowała postanowień Traktatu Wersalskiego odnośnie zakazu zbrojeń. Już w 1919 roku utworzono w Niemczech nielegalnie Reichswehr, Sztab Generalny, który powstał pod niewinną nazwą Truppenamt, Biuro Wojsk. Twórca i szef sztabu, stary generał Hans von Seeckt był gorącym orędownikiem zbliżenia z sowiecką Rosją i równie wielkim przeciwnikiem istnienia odrodzonego państwa polskiego. 11 września 1922 roku w liście do ministra spraw zagranicznych Republiki, był nim Ulrich von Brockdorff-Rantzau, napisał: „Istnienie Polski jest nie do zniesienia, jako sprzeczne z warunkami życia Niemiec. Polska musi zniknąć i zniknie”. Sytuację pogorszyło zbliżenie pomiędzy Związkiem Radzieckim i niemiecką Republiką Weimarską na mocy układu z Rapallo, zawartego 16 kwietnia 1922 roku. Stał się on m.in. podstawą nawiązania bezpośredniej współpracy zbrojeniowej pomiędzy obydwoma państwami. Zatem polski wywiad wojskowy starał się o aktualne informacje i przy pełnej aprobacie “góry” rozbudowywał siatkę szpiegowską w Niemczech.

31 grudnia 1924 roku rotmistrz Sosnowski zostaje przeniesiony w normalny, żołnierski stan spoczynku i z nowym rokiem jest żołnierzem wywiadu WP – Oddziału II SG WP, Referatu „Zachód”. 25 lutego 1925 roku, po krótkim przeszkoleniu, jedzie wraz z żoną i swoimi końmi najpierw dla niepoznaki do Paryża, a stamtąd w kwietniu do Berlina, gdzie rozpoczyna organizowanie placówki wywiadu głębokiego „In-3”*. Pretekstem przyjazdu do stolicy Niemiec były kolejne, międzynarodowe zawody jeździeckie. Sosnowski pełnił służbę wywiadowczą z pozycji nielegalnej, bez immunitetu dyplomatycznego, pod przykrywką polskiego arystokraty, niechętnego Józefowi Piłsudskiemu, zwolennika nawiązywania przyjaznych stosunków z Niemcami oraz członka ponadnarodowej organizacji do walki z bolszewizmem. Przedstawiał się tam jako wielbiciel niemieckiej kultury i zagorzały przeciwnik barbarzyńskiej (unkultur) sowieckiej Rosji. Znany na skalę europejską doskonały jeździec konny, będący jednocześnie wielbicielem kobiet i wystawnego nocnego życia, które (ze szczodrze przydzielanych mu pieniędzy operacyjnych Oddziału II) finansował swym towarzyszom, a zwłaszcza towarzyszkom, w zubożałym po wielkiej wojnie Berlinie. Taka postawa młodego i przystojnego rotmistrza wraz z jego wyjątkową inteligencją, urokiem osobistym i poczuciem humoru zjednywała mu śmietankę towarzyską stolicy Republiki Weimarskiej.

Szybko zdobył popularność w berlińskich kręgach towarzyskich. Pierwszym, istotnym z punktu widzenia wywiadu, był kontakt z jego dawnym znajomym – Richardem von Falkenhayn, z którym kiedyś skutecznie rywalizował na torach wyścigów konnych. Już na terenie kompleksu hippicznego w Hoppegarten zdobył pierwsze informacje o udziale niemieckich oficerów i generalicji w sowieckich ćwiczeniach wojskowych oraz o spodziewanej rewizycie w Niemczech “oficjeli” na fałszywych, bułgarskich paszportach, w tym Marszałka ZSRR M. Tuchaczewskiego, głównego przegranego wojny polsko-bolszewickiej. Nie czas jednak i miejsce na opis działalności agenturalnej rotmistrza Sosnowskiego w Niemczech, bo to temat na grubą książkę. Napisał ją już inny były agent wywiadu, PRL-owskiego, gen. Marian Zacharski, który działał w Stanach Zednoczonych. Książka nosi tytuł „Rotmistrz“ i jest często cytowana przez Wikipedię, z której ja z kolei korzystam.

Mnie jednak interesuje przede wszystkim polski proces sądowy Jerzego Sosnowskiego, a nie napiszę o nim, póki bodaj krótko nie opowiem o jego wsypie w Niemczech, bo to fakty ze sobą powiązane.

Niemiecki kontrwywiad deptał baronowi von Nalecz (ojciec naszego bohatera był herbu Nałęcz) po piętach już od samego początku jego pobytu w Berlinie, jednak chroniły go przyjaźnie z establishmentem, a później jeszcze Günther Rudloff, wysoki oficer Abwehry. Rozpracowywał barona, ale jako namiętny hazardzista miał spore długi, więc pozwalał sobie pomagać finansowo, a później przystał na współpracę z polskim wywiadem, jako podwójny agent. Ponieważ były różne donosy na Sosnowskiego, które groziły dekonspiracją, Rudloff zarejestrował go jako współpracownika Abwehry, oficerem prowadzącym czyniąc… samego siebie, póki co więc wszystko było pod kontrolą. Zmieniło się to mocno na niekorzyść, kiedy naziści doszli w Niemczech do władzy. Jesienią 1933 roku Gestapo wpadło na trop polskiej siatki wywiadowczej. Mimo że Sosnowski otrzymywał informacje o grożącym niebezpieczeństwie, kontynuował działalność z zamiarem przeorganizowania działalności szpiegowskiej tak, by mogła funkcjonować bez jego udziału.

O wydanie Sosnowskiego był podejrzewany porucznik Józef Gryf-Czajkowski, podwójny agent, współpracownik niemieckiego wywiadu, a wcześniej poprzednik Sosnowskiego na stanowisku w Berlinie. Do rozpracowania Ritter von Nalecza została użyta także aktorka Lea Kruse, jego kolejna kochanka, którą poznał jesienią 1933 roku. Mimo kolejnych ostrzeżeń o jej działalności, otrzymał on z centrali zadanie zwerbowania jej do pracy dla polskiego wywiadu. Posiadał również informacje o nielojalności służącego, Hermanna Spiegla, które zbagatelizował. Wiedząc, że znajduje się pod stałą obserwacją, zdołał 25 lutego 1934 ostrzec trzech polskich agentów, którzy zbiegli z Niemiec. Sam planował ucieczkę dwa dni później, podczas balu, jaki wyprawił dla śmietanki towarzyskiej Berlina po wieczorze w operze.

27 lutego 1934 roku na zaproszenie majora Sosnowskiego zjawiła się cała socjeta Berlina: elita towarzyska i artystyczna, politycy i dyplomaci, biznesmeni i przedstawiciele prominentnych rodów, a także… Abwehra. Pierwsza część uroczystości odbyła się w Sali Bacha opery berlińskiej, wybranych 80 gości zaproszonych było do berlińskiego mieszkania barona przy Lützowufer 36. Gestapo aresztowało Sosnowskiego w trakcie odbywającego się tam hucznego przyjęcia wraz ze wszystkimi gośćmi. Aresztowani zostali przewiezieni dwiema przygotowanymi wcześniej ciężarówkami do głównej siedziby Gestapo przy Prinz-Albrecht-Straße 8. Korowód szykownych dam z najwyższych sfer w kapiących złotem kreacjach i najważniejszych berlińczyków we frakach i smokingach został przeszukany, przesłuchany i powędrował do cel. W ciągu najbliższych kilku dni do aresztu trafiło kilkadziesiąt osób, w tym Benita von Falkenhayn, Renate von Natzmer i Irene von Jena, które miały dostęp do niemieckich tajnych dokumentów i były głównymi informatorkami wywiadowcy. Aresztowania uniknął tylko Günther Rudloff, który twierdził, że znajomość z Sosnowskim miała mu pomóc w uzyskiwaniu informacji operacyjnych. Proces Sosnowskiego i  jego agentek rozpoczął się rok później, wyrok zapadł 16 lutego 1935 roku. Benitę von Falkenhayn i Renate von Natzmer skazano za zdradę na karę śmierci. Hitler nie skorzystał z prawa łaski i wyroki na młodych arystokratkach wykonano. Jerzy Sosnowski i Irene von Jena otrzymali wyroki dożywotniego pozbawienia wolności i horrendalne grzywny.

Wyroki śmierci wykonano dwa dni po ogłoszeniu wyroku w więzieniu Plötzensee. Obie  kobiety zostały w obecności Sosnowskiego ścięte toporem przez kata Karla Gröplera. Wykonanie kary śmierci na młodych niemieckich arystokratkach przy użyciu średniowiecznego narzędzia, nie stosowanego od setek lat w Europie, zszokowało światową opinię publiczną. Było ono równie patologiczne, jak cały faszystowski system.

Skutkiem sprawy Sosnowskiego służby bezpieczeństwa Rzeszy sporządziły dwa dekrety o zwalczaniu szpiegostwa, które weszły w życie 1 stycznia 1935 roku. Pierwszy zobowiązywał wszystkich członków NSDAP do zwracania uwagi na treść rozmów toczonych w miejscach publicznych, drugi dekret nałożył na dozorców kamienic obowiązek donoszenia o podejrzanych zachowaniach lokatorów i przesyłkach do nich adresowanych.

Nazajutrz po wsypie siatki w centrali w Warszawie wybuchła panika. Minister spraw zagranicznych, Józef Beck, wraz z płk. Mayerem, powiadomiwszy Naczelnika, postanowili aresztować całą znaną niemiecką agenturę na terenie Polski i natychmiast wystąpić do Niemców z propozycją wymiany więźniów. Intensywne próby uratowania majora – ów awans otrzymał Sosnowski 1 listopada 1929 roku – były ponawiane, m.in. w czasie wizyty w Warszawie ministra propagandy Rzeszy, Goebbelsa, oraz późniejszej – Göringa. Kiedy 12 maja 1935 roku zmarł Józef Piłsudski, przychylny Sosnowskiemu do końca, nastąpiły liczne zmiany kadrowe w polskim wojsku, w tym także w służbach wywiadowczych. Do władzy doszli zawzięci przeciwnicy Sosnowskiego – płk. Stefan Mayer, kpt. Stefan Maresch i kpt. Adam Świtkowski, którzy od dawna gromadzili w zaciszu swych gabinetów materiały mające go skompromitować. M.in. pomówienia niemieckich służb specjalnych, że as polskiego wywiadu przez szereg lat był ich płatnym współpracownikiem. W niepamięć poszły doskonałe opinie byłych przełożonych majora i uznanie Naczelnika Państwa dla jego dokonań, za które w 1929 roku otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi. Kiedy więc w kwietniu 1936 roku udało się wreszcie sprowadzić go do Polski , w ramach wymiany szpiegów, zaraz po przekroczeniu granicy został przewieziony do centrali wywiadu w  Sztabie Głównym i tam osadzony w areszcie domowym.

Przesiedział w nim w całkowitej izolacji od otoczenia 17 miesięcy, bez możliwości skontaktowania się z rodziną, prawnikami, szefostwem II Oddziału i… bez  jakichkolwiek zarzutów. 17 miesięcy trwało śledztwo, w którym prowadzący oficerowie starali się udowodnić mu nierzetelność finansową, zawodową łatwowierność i przede wszystkim zdradę. Po roku  zdesperowany podciął sobie żyły, ale go odratowano, więc rozpoczął głodówkę. Gdy stan zdrowia majora się pogorszył, wezwano lekarza i podjęto próby przymusowego odżywiania, na szpital śledczy nie wyrażono zgodzili. Wreszcie, wobec zagrożenia życia zatrzymanego, zostało wystosowane zawiadomienie do Wojskowej Prokuratury Okręgowej, na podstawie którego orzeczono dwumiesięczny, tymczasowy areszt wobec majora Sosnowskiego. Przewieziony został do wojskowego aresztu śledczego przy ul. Gęsiej w Warszawie i dopiero wtedy przerwał głodówkę. Prowadzący jego sprawę prokurator ppłk. Porębski  w piśmie do sądu stwierdził, że na razie nie ma żadnych  materiałów dowodowych, obciążających zatrzymanego, ale wdrożył postępowanie. Na wokandę Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie sprawa weszła dopiero pod koniec marca 1938 roku; w celu uniknięcia rozgłosu rozprawy odbywały się w miejscu odosobnienia majora, przy ul. Gęsiej. W ciągu 15 miesięcy trwania procesu sędziemu – był nim płk. Górecki – nie udało się również zebrać żadnych dowodów winy przeciwko delikwentowi, poza  wziętą z księżyca korespondencją, dotyczącą budowy willi ze zdefraudowanego, wojskowego mienia. Dodajmy – w sytuacji, kiedy ten nadal znajdował się w ścisłym areszcie, bez kontaktu z otoczeniem i najbliższymi. Tak sztucznie sfabrykowanych dowodów prokurator nie zdecydował się zastosować.

W procesie, podobnie jak w postępowaniu przygotowawczym, oskarżony zaprzeczył wszystkim stawianym mu zarzutom. Skazujący go wyrok urągał prawu i tzw. sędziowskiej niezawisłości. Był nieprawomocny, ale do rozpatrzenia sprawy w kolejnej instancji już nie doszło, ponieważ wybuchła wojna. Jakie były dalsze losy majora Jerzego Sosnowskiego, tego nie wiemy. Najprawdopodobniej był ewakuowany z więzienia na Wschód, później jedne źródła podają, że został zastrzelony przez konwojentów w okolicach Jaremcza, albo Brześcia nad Bugiem, a inne, że tylko został ranny i dostał się w ręce NKWD. Data zgadzałaby się, to miało się wydarzyć około 17 września 1939 roku. Jeżeli zastrzelił go konwój, to działał na mocy ustnego polecenia służb więziennych, aby w razie wybuchu wojny po cichu „likwidować” więźniów, których uwolnienie  mogło być niebezpieczne dla państwa polskiego. Natomiast w drugiej wersji miał wylądować na Łubiance, gdzie przekonano go do współpracy z rosyjskim wywiadem, albo nie przekonano, jak twierdzą jeszcze inni, więc później przewieziony został do więzienia w Saratowie, gdzie podjął kolejną głodówkę i zmarł z wycieńczenia. Data śmierci majora nie jest więc dokładnie znana, zmarł między 1939 a 1945 rokiem – podaje Wikipedia.

*Do 1934 roku placówka „In-3” uważana była za główne źródło informacji Polski o Reichswehrze. Przez cały okres swojej działalności pochłonęła 2 miliony złotych. Major Sosnowski przekazał do centrali w Warszawie charakterystyki dwustu kandydatów do potencjalnego werbunku, ze szczególnym uwzględnieniem ich stanowisk i rozpoznanych słabości.

 

 

 

rtm. Jerzy Sosnowski, 13 Pułk Ułanów Wileńskich

 


PS: Każdy areszt, nawet ten domowy kiedyś się na szczęście kończy. Granice otwarte, można znowu podróżować, więc od następnego tygodnia będę pisał “z wolnej stopy”.

Ein junger Soldat

Ewa Maria Slaska

Ich habe ihn vorher nie gesehen, obwohl ich mindestens Tausend mal über diese Straße in Schöneberg gegangen und in der Kirche nebenan Hundertmal gewesen bin. Hauptstraße 47 in Schöneberg, evangelische Paul-Gerhardt-Kirche. Der Patron (1607-1676) war ein lutherischer Theologe und gilt als einer der bedeutendsten deutschsprachigen Kirchenlieddichter.

***

Ein junger Soldat steht am Rand des Kirchenensambles, allein, schön und ausgesprochen menschlich, traurig ist er, weist keine Spur von Überheblichkeit, Arroganz, Standesdünkel auf.

Ich kampfe mich durch zu der Tafel an der Kirchenmauer, um zu lesen, wer er ist. Ich glaube nämlich, er ist wer, kein Symbol, sondern ein Mensch mit Namen, Adresse und Geburtsdatum.

Die Tafel ist versteckt hinterm Busch, man kann sich nicht durchboxen, um sie zu lesen. Auf dem Foto ist es genausowenig zu erkennen. Eines ist klar – es ist doch ein symbolisches Denkmal. Für die Soldaten des Ersten und des Zweiten Weltkrieges.

Ich schaffe es auch nicht, ihm näher zu kommen, so nah, dass ich sein Gesicht fotografieren könnte.

Wer war er?

Wie immer, es braucht ein wenig Geschick, um diese Frage zu beantworten.

In Wikipedia finde ich zuerst Infos über die Kirche: Die Paul-Gerhardt-Kirche steht direkt neben der barocken Dorfkirche Schöneberg und bildet mit weiteren Gemeindebauten ein grosses Bauensemble. Die ursprüngliche Kirche wurde 1910 vom Architekten Friedrich Schultze entworfen und war eine der wenigen reinen Jugendstil­kirchen in Berlin. Aufgrund ihres markanten runden Turmes verpasste ihr der Volksmund den Namen „Thermoskanne“. Die Bildhauerarbeiten führte der Künstler Robert Schirmer aus Berlin aus.

Die Kirche wurde im Zweiten Weltkrieg beschädigt, der Turm hatte seinen Kuppelhelm verloren, blieb jedoch ansonsten intakt und bestimmte noch bis in die späten 1950er Jahre die Silhouette von Schöneberg. Dann wurde die Kirche 1958-1962 nach Entwürfen von Hermann Fehling, Daniel Gogel und Peter Pfankuch neu gebaut. Seit 1995 steht sie unter Denkmalschutz.

Nach ziemlich langen Suchen finde ich den Text auf den Tafel:

UNSEREN GEFALLENEN KAMERADEN
1914 – 1918        1939 – 1945
KYFFHÄUSERBUND
BERLIN

Der Kyffhäuserbund, ein deutscher Soldatenbund, wurde 1900 gegründet.

Das Denkmal in Schöneberg wurde nach 1920 von einem (später) Nazi-Bildhauer, Hermann Hosaeus gefertigt.

Er schuf mehr als 50 Soldaten-Skulpturen und galt in der Weimarer Republik als Hauptschöpfer der Kriegerdenkmälern. Er schrieb auch ein Dekalog für Bildhauern, die ein Kriegerdenkmal zu gestalten haben. Erster Gebot lautete: Du wirst keine Heldenhaine entwerfen. Als künstlericher Berater des Kyffhäuserbundes bestimmte er massgebend die Zahl und das Aussehen der deutschen Memorials.

Interessant finde ich jedoch, dass die anderen Soldatenfiguren von Hosaeus genauso sind, wie ich meinte, dass es die Denkmäler sind – pathetisch, bombastisch, strengschauend, arrogant, agressiv, später auch muster-arisch… Sehr kriegerisch, halt. Nur der eine ist anders.

Reblog o dwóch wojnach z komentarzem

Jacek Wesołowski

dzien-nik_fb.obrazy/teksty, 19 listopada 2018

D w i e   W o j n y

Wielkie wzburzenie w Niemczech wzbudziły onegdaj słowa p. Gaulanda, nestora-aktywisty Alternative für Deutschland (partia prawicowo-populistyczna jak PiS w Polsce), o uszanowaniu dla żołnierskiego trudu niemieckiego Wehrmachtu. Dlaczego? Ponieważ w niemieckiej pamięci historycznej pierwsza i druga wojny światowe inną mają pozycję. Poległych swoich w pierwszej wojnie Niemcy uczcili po niej niezliczoną liczbą rozmaitych denkmali i mahnmali (Denkmal – pomnik, Mahnmal – budowla ku pamięci). Były one rozsiane po całych Niemczech, od wielkich miast do najmniejszych wsi. (Mahnmal ku uczczeniu swych poległych w wojnie postawili i mieszkańcy mojej wsi Billendorf, dzisiejsze Białowice: stoi do dziś, tyle że Polacy zdjęli z cokołu orła Cesarza i postawili krzyż, zaś nazwiska poległych jego żołnierzy usunęli, umieszczając w zamian napis ku chwale bożej). Żołnierzy Reichswehry zatem czczono, a żołnierzy Wehrmachtu nie – takich pomników w Republice Federalnej nie znajdziesz. Dlaczego, odpowiedź jest prosta. Pierwsza wojna była rozprawą między państwami europejskimi, w której Niemcy uczestniczyły w składzie jednej ze stron obok Austro-Węgier i początkowo Włoch przeciw Francji, Anglii i Rosji. Do wojny przystąpiły w ramach prawa międzynarodowego, zgodnie z literą układu militarnego z k.u.k Oesterreich-Ungarn, które to państwo było pierwszej wojny inicjatorem. Inaczej w drugiej wojnie. Druga wojna nie wybuchła jak pierwsza jako rozprawa między państwami, które zdecydowały się na krok militarny, gdy nie potrafiły już rozwiązać swoich problemów politycznych i gospodarczych. Jeśli mówić o odpowiedzialności za pierwszą wojnę, to rozkłada się ona mniej lub bardziej równo na wszystkich jej uczestników. Drugą wojnę rozpoczęły Niemcy – by zapanować nad światem. Uciekły się do napaści (akcja militarna bez wypowiedzenia wojny) – najpierw na Polskę, następnie inne państwa w Europie. Różnicę między pozycją Niemiec w pierwszej a drugiej wojnie światowej stwarza również fakt, że w drugiej państwo niemieckie (III Rzesza) dopuściło się niesłychanego terroru wobec ludności cywilnej. Specjalne w nim miejsce zajmuje zagłada Zydów. W zbrodniach III Rzeszy Niemieckiej uczestniczył Wehrmacht – stąd w Republice Federalnej nie ma miejsca na honorowanie „trudu i znoju niemieckiego żołnierza” drugiej wojny. Można zadumać się nad tragicznym losem wielu zwykłych ludzi, wplątanych w pęta Historii, to tyle. Ich kości leżą w glebach Europy. Co powiedzieć na zakończenie refleksji o dwóch wojnach? Zacytuję z pamięci słowa pieśni Bułata Okudżawy:

Pierwsza wojna, mówisz: ech, to już tyle lat…
Druga wojna, jeszcze dziś winnych szuka świat.
A tej trzeciej, co chce przerwać nasze dni,
Winien będziesz ty, winien będziesz ty…


/Obraz: Pom-Niki, wybór ze zbioru 1988-2011. Strona katalogu wystawy„Jacek Wesolowski, Denk-Mal/Pom-Nik”, Zielona Góra-Dresden 2011. Moje Pom-Niki widz powinien sobie wyobrazić jako budowle, stojące w przestrzeni publicznej: na placach, ulicach, w parkach. Na wystawie pokazałem 44 obiekty wys. 20-50 cm plus aneks fotograficzny 44 zdjęć (10 x 15 cm) realnych pomników, fotografowanych przeze mnie w Polsce, w Niemczech i we Włoszech 2010-11./

Komentarz:

Krzysztof Bronowski Nie do końca mogę się z tym wywodem Pana Jacka zgodzić. Wina nie rozkłada się po równo. Niemiecki cesarz parł do wojny, bardzo chciał wojny, dawał gwarancje Austro-Węgrom i obiecywał, że obroni je przed Rosją. W pierwszej wojnie zwanej Wielką Wojną – Niemcy już dopuścili się kilku aktów barbarzyństwa (Kalisz, Belgia), już wtedy zaczęli tworzyć wzorem Brytyjczyków z wojny burskiej obozy. O jednym z takich obozów pisze Stefan Zweig w powieści Intronizacja. Dość dziwnym faktem jest też to, że Rosja i Austro-Węgry wypowiedziały sobie wojnę ostatnie, jak inni już wzięli się za łby. Rosja wtedy występowała jako obrońca prawosławnej Serbii (następcę tronu z żoną zastrzelił Serb), którą Habsburg upokorzył, a ona te warunki przyjęła, Habsburg uznał, że własne ultimatum to za mało. Rosja jako kraj prawosławny się za Serbią wstawiała, Francja była sojusznikiem Rosji, Wielka Brytania Francji, teoretycznie Rosji, ale jej nie kochała. A w tle mamy jeszcze sprzyjające Rzeszy Imperium Osmańskie…

Jacek Wesołowski jest polskim artystą, mieszka w Berlinie i na poniemieckiej wsi w Polsce (jest o niej mowa w tekście).

Reblog: Das unmögliche Jahr 1917

1917: Das unmögliche Jahr

19. Januar 2017

Als Harry Graf Kessler, der Kulturflaneur, Weltbürger und Offizier, am 31. Dezember 1917 im noblen Restaurant des Berliner Hotels Kaiserhof zu Abend aß, musste er nicht hungern. Nur die Preissteigerung fiel ihm unangenehm auf: “Sylvesteressen für 25 M.: Gänseleberpastete, Schildkrötensuppe, Karpfen blau, Junge Pute vom Spiess mit Salat, Eisbecher. Recht gut und reichlich, wenn auch 25 M. mehr als das Doppelte des Friedenspreises ist.”

Das vergangene Jahr, daran war für ihn nicht zu zweifeln, habe den “grössten Umschwung in der Weltlage gesehen”, mit dem in diesem Ausmaß weder er noch andere hatten rechnen können. Mit der “russischen Revolution, dem russischen Frieden und der Einmischung Amerikas in Europa” sei es “eines der denkwürdigen Jahre der Weltgeschichte”.

Jedes Jahr des Ersten Weltkrieges brachte seine eigenen Herausforderungen und Umbrüche mit sich. Und doch war den Zeitgenossen Ende 1917 klar, dass sich eine besondere Zäsur andeutete, dass der Krieg in ein neues Stadium eingetreten war. Man spürte eine nach außen wie nach innen gerichtete Dynamik, die neue Möglichkeiten eröffnete und zugleich Katastrophen andeutete. Etwas veränderte sich, aber die Richtung war noch unklar, der Ausgang offen.

Das année impossible, das “unmögliche Jahr”, hat der französische Historiker Jean-Jacques Becker 1917 achtzig Jahre später genannt. Unmöglich waren die Belastungen, unvorstellbar die Opfer an den Fronten und in den Kriegsgesellschaften. Unmöglich schien es aber auch, die Ereignisse zu ordnen und abzuschätzen, welche Folgen die sich abzeichnende Verschiebung der politischen Gewichte und der Zerfall der alten Imperien – des Zarenreichs, der Habsburgermonarchie und des Osmanischen Reichs – haben würden.

Hundert Jahre später kennen wir dieses Gefühl nur zu gut. Im Rückblick sehen wir umso klarer: 1917 war tatsächlich, wie Kessler es ahnte, ein Jahrhundertjahr – und es wirkt bis in unsere Gegenwart hinein, denn viele der großen Konflikte und Hoffnungen des 20. und des noch jungen 21. Jahrhunderts liegen in ihm wie in einem Kern verdichtet.

Am Anfang steht der Schrecken des Stellungskrieges mit seinen immer weiter steigenden Opferzahlen. Zwar gelingt im Osten der Übergang zum Bewegungskrieg, was zum faktischen Sieg der Mittelmächte über Russland führt, im Westen aber bleiben die Fronten starr. Die Materialschlachten von 1916, vor Verdun und an der Somme (und an der Ostfront in Galizien), erzwingen neue Antworten, militärische wie politische.

Eine dieser Antworten ist die weitere Hochrüstung und Dynamisierung des Krieges, der nun vollends zum modernen Krieg des 20. Jahrhunderts wird – mit Bombardements aus der Luft, die immer weniger mit einem “ritterlichen Kampf” zu tun haben; mit der Ausweitung der U-Boot-Angriffe auf Versorgungskonvois; mit modernen Panzern, die am Ende des Jahres zum ersten Mal massenhaft gegen die deutsche Front eingesetzt werden.

Im Innern entwickelt sich der Krieg zu einem Test für den Zusammenhalt von Nationen und Gesellschaften. Im Deutschen Reich nehmen im “Steckrübenwinter” 1916/17 Unruhe und Unzufriedenheit massiv zu. In Großstädten weiden die Menschen auf der Straße die Kadaver erfrorener Pferde aus. Auf den Schwarzmärkten explodieren die Preise, Kriminalität gehört mehr und mehr zum Alltag. Die Ordnung des Kaiserreichs bekommt tiefe Risse.

In Frankreich nährt die äußerste Anstrengung für einen letzten großen Vorstoß im Frühjahr 1917 die Hoffnung auf ein nahes Kriegsende. Doch als die Offensive unter hohen Verlusten scheitert, schlägt die Enttäuschung in Protest um. In mehr als sechzig Divisionen meutern im Mai und Juni die Soldaten, während in der Heimat Tausende von Arbeitern – und vor allem Arbeiterinnen – demonstrieren und streiken. Es ist nicht Pazifismus, was die Franzosen aufbegehren lässt: Sie fordern faire, würdige Bedingungen, um den Krieg gegen die deutschen Angreifer und Besatzer fortzusetzen.

Während sich die meuternden Soldaten in Frankreich auf die Werte der egalitären Republik berufen, stellen die erschöpften und enttäuschten städtischen Massen in Russland die Ordnung des Zarenreichs grundsätzlich infrage. Am 15. März zwingen sie in Petrograd Nikolaus II. zur Abdankung. Siebzehn Monate später wird er auf Befehl der führenden Bolschewiki mitsamt seiner Familie ermordet.

Auch im Westen gibt es Neues

Anfang 1917 ist hingegen noch nicht ausgemacht, dass die Bolschewiki die Macht an sich reißen werden. Die aus der Februarrevolution hervorgegangene provisorische Regierung setzt unter der Führung von Kriegsminister Alexander Kerenski den Kampf an der Seite der Alliierten zunächst fort. Doch genau das gibt den Bolschewiki Auftrieb – worauf auch die deutsche Regierung setzt. Um das Zarenreich zu schwächen, schmuggelt sie im April den Revolutionär Wladimir Iljitsch Lenin aus dem Schweizer Exil nach Russland.

Mit dem Versprechen von Frieden, Brot und Land appellieren die Bolschewiki dort an Soldaten und Arbeiter. Mit Erfolg: Nach dem Scheitern der Kerenski-Offensive im Sommer löst sich der Zusammenhalt des russischen Militärs auf. Die Soldaten desertieren zu Tausenden, auch weil sie bei der Klärung der Landfrage zu Hause sein wollen.

Im Oktober schließlich nutzen die Bolschewiki die fortschreitende Auflösung staatlicher Strukturen zur Machtübernahme. Wenig später ziehen sie sich unter enormen territorialen Verlusten aus der Allianz gegen die Mittelmächte zurück. Die Weltrevolution, von der Leo Trotzki träumt, ist zunächst verschoben. Russland scheidet aus dem Krieg aus, weil Lenin erkennt, dass die Bolschewiki sich auf den Bürgerkrieg im eigenen Land konzentrieren müssen, wenn sie ihre Ziele langfristig durchsetzen wollen.

Auch im Westen gibt es Neues: Im April, Lenin ist gerade in Petrograd angekommen, treten die Vereinigten Staaten in den Krieg ein.

Diese Entscheidung hat mehrere Ursachen. Sie ist eine Reaktion auf den deutschen Versuch, mit dem unbeschränkten U-Boot-Krieg den Sieg zu erzwingen und die britische Blockade zu durchbrechen, die bereits Hunderttausende deutsche Zivilisten das Leben gekostet hat. US-Präsident Woodrow Wilson bringt aber auch eine eigene Agenda mit: 1917 übernehmen die USA eine neue welt- und europapolitische Rolle.

Indirekt haben die Vereinigten Staaten schon zuvor auf den Krieg eingewirkt. Großbritannien und Frankreich sind längst von amerikanischem Kapital und amerikanischen Kriegsgütern abhängig – so sehr, dass man im Frühjahr, zumal in London, alles daransetzt, die USA wenn nötig in diesen Krieg zu zwingen, um ihre militärischen und ökonomischen Ressourcen zu mobilisieren. Das hat allerdings seinen Preis: Es macht die Regierungen der europäischen Entente unter David Lloyd George und Georges Clemenceau viel stärker als bisher abhängig von der Politik Wilsons. Und dessen weltpolitische Konzepte werden die europäischen Kolonialmächte mindestens so sehr herausfordern wie Lenins Revolution.

Genau darin liegt die wohl wichtigste Wirkung dieses “unmöglichen Jahres”: Mit dem Machtwechsel in Russland und dem Kriegseintritt der USA zeichnen sich gleich zwei neue Ordnungsmodelle mit globaler Strahlkraft ab.

Bereits im Januar 1917 entwickelt der amerikanische Präsident seine Vision einer neuen Weltordnung, gegründet auf das Ideal nationaler Selbstbestimmung. Die “kleinen Völker” sollen auf einer Stufe mit den etablierten Mächten stehen: “Keine Nation sollte danach streben, ihr politisches System auf eine andere Nation oder ein anderes Volk auszudehnen”, verkündet er. Stattdessen solle jedes Volk “frei über sein politisches System, seine eigene Entwicklung bestimmen können, ungehindert, frei von Bedrohungen, unerschrocken, die kleinen Nationen an der Seite der großen und mächtigen”. Wilson will damit ausräumen, was er für eine Hauptursache des Krieges hält: die “Missachtung der Rechte von kleinen Nationen und Völkern, denen die Verbindungen und die Macht fehlten, ihre Ansprüche geltend zu machen und so ihre eigenen Bündnisse und politisch-konstitutionellen Formen zu bestimmen”.

Sein Appell findet ein gewaltiges Echo. Zuerst in den Bevölkerungen der multiethnischen Großreiche, in der Habsburgermonarchie, im Osmanischen Reich. Doch die neuen Ideale sind nicht nur ein Versprechen für Tschechen, Polen, Slowaken oder Araber, sondern auch für Inder, Chinesen und Koreaner. Sie stimulieren antikoloniale Bewegungen in Indien genauso wie in Ostasien und Afrika. Wilson avanciert zu einer Heilsfigur, überladen mit widersprüchlichen Erwartungen, die spätestens 1919 bei den Friedensverhandlungen kollidieren werden.

In London und Paris beobachtet man seine Ideen schon 1917 argwöhnisch, weil man eine Destabilisierung der eigenen Kolonialherrschaft in Afrika und Asien fürchtet. Und das in einem Moment, in dem Großbritannien und Frankreich mehr denn je auf Ressourcen und Soldaten aus ihren überseeischen Gebieten angewiesen sind, um den Krieg in Europa fortsetzen zu können.

Im November des Jahres legen die Bolschewiki ihr Programm vor. Auch sie erteilen der alten imperialistischen Geheimdiplomatie der europäischen Großmächte eine Absage – alle vom Zarenreich abgeschlossenen Geheimverträge mit der Entente werden offengelegt. Und ähnlich wie der US-Präsident bekennen sich auch die Bolschewiki zum Prinzip der Selbstbestimmung der Völker. Einen Krieg fortzusetzen, in dem “die starken und reichen Nationen die von ihnen annektierten schwachen Völkerschaften unter sich aufteilen”, verkünden sie, sei “das größte Verbrechen an der Menschheit”. Den Nationalbewegungen innerhalb des erodierenden multiethnischen Zarenreiches gibt dies enormen Auftrieb; der Zerfall des alten Imperiums schreitet rasant voran.

Eine kurze Atempause

Augenfälliger als solche Gemeinsamkeiten sind freilich die Unterschiede zu Wilsons Ideen: Anstelle demokratischer Interventionen im Namen von Kapitalismus und liberalem Internationalismus propagiert Lenin die Weltrevolution und den internationalisierten Bürgerkrieg – am Horizont scheint die Möglichkeit eines antikolonialen Befreiungskampfes in der ganzen Welt auf. 1917 deutet sich damit bereits jene Konstellation an, die den Kalten Krieg prägen wird.

Wie sehr Wilson fürchtet, dass die Bolschewiki die Deutungshoheit in diesem Ringen erobern könnten, zeigt sich am Ende des Jahres. Seine berühmten 14 Punkte vom Januar 1918 sind eine ideologische Offensive, um die Weltöffentlichkeit auf das Programm Washingtons einzuschwören. Was auch weitgehend gelingt: Während die Bolschewiki ihre Macht erst noch in einem blutigen Bürgerkrieg behaupten müssen, der auf russischer Seite in den kommenden Jahren mehr Tote fordern wird als der Weltkrieg bis zum Oktober 1917, erblicken die Menschen im “Wilson-Frieden” weltweit ein Hoffnungszeichen.

Kein fragiles Gleichgewicht egoistischer Machtinteressen mehr, sondern eine internationale Ordnung auf Grundlage von Selbstbestimmung und Freiheit, im Zeichen einer neuen Moral – dieses verheißungsvolle Versprechen wirft indes auch damals schon Fragen auf. Als sich Ende 1917 in Umrissen abzeichnet, was Wilson in Aussicht stellt, schreibt Thomas Mann: “Wir Menschen sollten uns nicht allzu viel Moral einbilden. Wenn wir zum Weltfrieden […] gelangen – auf dem Wege der Moral werden wir nicht zu ihm gelangt sein. Scheidemann sagte neulich, die Demokratie werde auf Grund der allgemeinen Erschöpfung reißende Fortschritte machen. Das ist nicht sehr ehrenvoll für die Demokratie – und für die Menschheit auch nicht. Denn die Moral aus Erschöpfung ist keine so recht erbauliche Moral.”

Zunächst allerdings wirkt Wilsons Programm keineswegs befriedend, sondern treibt die globale Expansion des Krieges voran. 1917 bringt eine Welle neuer Kriegserklärungen. Denn für viele Staaten gibt es auf einmal etwas zu gewinnen – vor allem einen Platz an den Tischen der Friedenskonferenz und damit eine Mitwirkung an der künftigen Weltordnung. Den USA folgen aufseiten der Entente zwischen April und November 1917 unter anderem Kuba, Guatemala, Siam, Liberia, China, Brasilien und Panama.

Auch im Nahen Osten herrscht Aufbruchstimmung. Das Osmanische Reich, verbündet mit Deutschland, steht Ende 1917 vor dem Kollaps – nicht zuletzt, weil die von den Briten geförderte arabische Rebellion gegen die osmanische Herrschaft erfolgreich ist. Im Dezember erobern britische Truppen Jerusalem. Es bleibt ein kurzer Triumph: Willkürlich gezogene Grenzen und die unvereinbaren britischen Versprechen an die Araber, die zionistische Bewegung und die eigenen Verbündeten werden dazu beitragen, die Region in das Pulverfass zu verwandeln, das sie bis heute ist.

Ein Frieden, ein Weltfrieden gar, ist 1917 in weiter Ferne – trotz aller Friedenssondierungen dieses Jahres. Erst machen die Abgeordneten des deutschen Reichstags einen Vorstoß, dann Karl, der neue Kaiser in Wien, schließlich Papst Benedikt XV. Aber alle Bemühungen scheitern, weil die militärische Situation offenbleibt und keine Seite die eigene Position schwächen will. Die deutsche Militärführung hofft angesichts des Ausscheidens Russlands umso mehr auf einen Siegfrieden – wenn die Menschen nur bereit sind durchzuhalten. Auch in Großbritannien und Frankreich mobilisiert man noch einmal alle Kräfte. Gerade angesichts der immensen Opfer der vergangenen vier Jahre gilt ein Kompromissfrieden als undenkbar, was zu einer paradoxen Selbstverlängerung des Kriegs führt: Je mehr Tote er fordert, desto bedingungsloser konzentriert man sich auf einen Sieg, der alle zurückliegenden Schrecken und Anstrengungen rechtfertigen muss.

Mehr und mehr ähneln die Regime und Kriegsgesellschaften Häusern, von denen nur noch die äußeren Wände stehen und die beim nächsten Einschlag in sich zusammenfallen können. “Der Sieger ist derjenige, der es schafft, eine Viertelstunde länger als der Gegner zu glauben, dass er nicht besiegt wurde”, schreibt Anfang 1918 der französische Kriegspremier Georges Clemenceau. Wer das sein wird, bleibt bis in den Spätsommer 1918 offen.

Harry Graf Kessler beobachtet im Dezember 1917 das sich abzeichnende Ende des Krieges in Osteuropa: “Heute treten in Brest-Litowsk die russischen und deutschen Bevollmächtigten zu Waffenstillstands-Verhandlungen zusammen”, notiert er in Erwartung einer “in so vielen Beziehungen weltgeschichtlichen Verhandlung”.

Für die Bolschewiki ist das Treffen eine kurze Atempause auf dem Weg von der Revolution zur Gründung der Sowjetunion. Deren Geschichte endete vor 25 Jahren kaum vierzig Kilometer vom Ort der Friedensverhandlungen entfernt. Dort liegt im Wald von Belowesch eine alte sowjetische Regierungsdatscha, in der sich am 8. Dezember 1991 der russische Präsident Boris Jelzin, Weißrusslands Parlamentschef Stanislaw Schuschkewitsch und der ukrainische Präsident Leonid Krawtschuk treffen, um die Auflösung der Sowjetunion zu beschließen. 1917 bis 1991, das war das sowjetische 20. Jahrhundert.

Und die Vereinigten Staaten? 1917 begaben sie sich in eine neue historische Rolle, die weltweit Hoffnungen weckte. Heute, hundert Jahre später, scheint es denkbar, dass diese Politik, dass das lange amerikanische 20. Jahrhundert zu einem Ende kommt. Ermessen können werden es nur künftige Historiker: Erst im Rückblick bilden sich die Maßstäbe, die aus der bloßen Chronologie der Ereignisse historische Epochen hervortreten lassen.


Nowych narracji ciąg dalszy

Ewa Maria Slaska

Na przykład Siemens lub na przykład Cegielski (wpomnienie o Poznaniu 1956)

Narracje, opisujące na nowo naszą historię, nie są tylko dziełem “dobrej zmiany”,  to jak słusznie zauważa komentator pod dzisiejszym wpisem – sprawa stara jak świat.  Nową narrację tworzą państwa, politycy, ale też instytucje, konsorcja i korporacje. I nie tylko w Polsce. Ja pierwszy raz świadomie zetknęłam się z tym w Niemczech. Oczywiście w PRL wszystko było własną nową interpretacją, ale przecież PRL nikt nie traktował poważnie. No i nie był nam wzorem!

W roku 1987 Berlin obchodził 750-lecie istnienia. Miasto prezentowało się wówczas publicznie za pomocą hasła “Berlin 750 lat tolerancji”. Zapytałam jednego z ważnych urzędników (w Berlinie Zachodnim rzecz jasna), jak ten slogan ma się do okresu nazizmu? To było tylko 12 lat, odpowiedział ów pan.

Wiele lat temu młody historyk niemiecki opowiadał mi, że pracuje w archiwum Szpitala w Hadamarze. Zaciekawiło mnie, jak radzi sobie z okresem II wojny światowej, bo wtedy było to miejsce, gdzie dokonywano przymusowej eutanazji chorych fizycznie i psychicznie. Powiedział, że wcale, bo ten okres kazano mu pominąć. A jak kazano, to pominął.

***

Kiedyś jednak takie akcje i reakcje zniknęły, nowocześnie było umieć spojrzeć krytycznie na własną historię.

***
Kilka lat temu przekonałam się jednak, że zmiana paradygmatu objęła tylko okres II wojny, a reszta pozostaje po staremu. Szukałam wtedy informacji o obecności Polaków w armii niemieckiej podczas I wojny światowej i nic mi się nie udało znaleźć. Zaczęłam od archiwów cmentarnych, gdzie udało mi się stwierdzić, że dla biurokraty Polak z zaboru pruskiego wcielony do armii był Niemcem i jeśli poległ na polu bitwy, był Niemcem, który oddał życie w obronie niemieckiej ojczyzny, nieważne czy Schmidt i Schulz, czy  Kaczmarek, Słotwiński i Pietruszewski. Dzwoniłam i pisałam do archiwum wojskowego, krajowego i państwowego w Berlinie, gdzie nikt nawet nie raczył ze mną rozmawiać (nie jestem historykiem i nie pracuję na etacie!), aż wreszcie dokołatałam się do archiwów firmy Siemens, gdzie potraktowano mnie bardzo przyjemnie. Mogła to być rzecz jasna jakakolwiek inna wielka firma, która powstała w okresie industrializacji Berlina czyli od połowy XIX wieku do roku 1914. Wtedy bowiem to spokojne, niewielkie miasto-rezydencja książąt brandenburskich, a potem królów pruskich, przekształciło się w ogromną stolicę wielkiego imperium, a przemysł był jednym z filarów rodzącej się metropolii.

Tak wyglądały tereny przemysłowe wokół dzisiejszej Friedrichstrasse, od wielkich pieców przemysłowych nazywane Ziemią Ognistą.

W tym samym roku powstał w berlińskiej dzielnicy Friedrichstadt Telegraphen Bau-Anstalt von Siemens & Halske, nazywany potem po prostu Siemens.

Gdy rozpoczęła się I wojna światowa robotnicy, technicy i inżynierowie z berlińskich fabryk zostali wcieleni do armii i wysłani na front, gdzie wielu z nich padło i pozostało na zawsze z dala od ojczyzny, rzadko bowiem rodziny miały dość pieniędzy (a i szczęścia), by odnaleźć ciało zmarłego syna, ojca czy męża i na własny koszt sprowadzić je do domu.  Nie było grobów i dlatego wiele instytucji budowało w Berlinie miejsca pamięci poległych, miejsca, gdzie można pójść i złożyć kwiaty. Tzw. Pole Chwały (Feld der Ehre) wzniesione przez firmę Siemens jest jednym z najbardziej okazałych pomników przypominających ofiary I wojny.

siemensgedenkstätte1-kl

I jest tam mnóstwo polskich nazwisk. Na konferencję historyków w Kuala Lumpur postanowiłam napisać referat na temat tego, co można powiedzieć o obecności Polaków w Armii Niemieckiej na podstawie grobów, cenotafów i tablic upamiętniających śmierć żołnierzy poległych podczas I Wojny.

krzykowski-kurowski

pierdzwiol-kl pieczynski-piotrowicz-kl

Niestety, okazało się, że nic. Pogawędziliśmy o tym z kierownikiem Archiwów Siemensa w Monachium. Gdy zasugerowałam, że można by sprawdzić akta robotników przyjmowanych do pracy, a potem podczas wojny zmustrowanych, bo gdyby tam były metryki urodzenia czy karty poboru, to już by można było coś wnioskować i o narodowości, i o kolejności powoływania do armii Polaków z zaboru pruskiego… Chciałabym sprawdzić, powiedziałam, czy to byli Polacy, czy podawali może, że są Polakami… Bo wie Pan, intuicja mówi mi dwie rzeczy, że byli Polakami, i że szli na front jako pierwsi – najpierw Kuklinowscy a dopiero potem Puppensteinerowie.

No, ale dowiedziałam się, że archiwa zostały zniszczone.

Zostały zniszczone… Takie neutralne określenie…

A to, co tu napisałam, to taka mała narracja o małym problemiku.

***

Wiosną miałam znowu napisać referat na konferencję, tym razem na temat roku 1956, w Polsce i na Węgrzech. Z podziału zadań przypadło mi napisanie o Czerwcu 56 w Poznaniu. Oprócz mnie wszyscy wykładowcy byli historykami. Pomyślałam, że nie mogę konkurować z naukowcami i że jako pisarkę bardziej niż fakty interesują mnie zmiany narracji. Zaczęłam więc szukać różnych informacji na temat recepcji i reakcji społecznej na Wypadki Czerwcowe, od roku 1956 do dziś.

Uderzyło mnie kilka spraw. Po pierwsze, że nikt nigdy nie ukarał żadnej osoby odpowiedzialnej za krwawe stłumienie rozruchów robotniczych. Nikt nigdy nikogo. Nawet symbolicznie nie.

Po drugie, że niemal przez cały czas pamięć o Czerwcu 56, jeśli w ogóle była, funkcjonowała rocznicowo, w odstępach co pięć lub dziesięć lat. I to nie tylko w Polsce, ale i na Zachodzie. Na przykład pierwsza publikacja książkowa o Czerwcu ukazała się w Paryskiej Kulturze w roku 1976. O pamięci rocznicowej mówił Adam Michnik podczas tegorocznej wizyty w Berlinie, a pisał o tym już dwa lata temu Krzysztof Ruchniewicz. Nawet nie wiedziałam, że istnieje takie pojęcie – pamięć rocznicowa, myślałam, że to ja je odkryłam :-(.

I natychmiast uświadomiłam sobie, że w razie potrzeby, nie ma żadnej pamięci, nie tylko rocznicowej, po prostu żadnej.

Zajścia czerwcowe w Poznaniu rozpoczęły się w Zakładach im. Hipolita Cegielskiego. Pisałam już o Siemensie i Borsigu, twórcach nowoczesnego przemysłu europejskiego. Cegielski był jednym z nich, nawet stworzył swoje zakłady (Handel żelaza) w tym samym roku 1847, w którym oni powoływali do życia swoje fabryczki i warsztaciki. Przedtem jednak studiował w Berlinie, napisał pracę doktorską z filozofii: De negatione. Pracował w Poznaniu jako nauczyciel greki i łaciny. Podczas niepokojów w 1846 odmówił władzom szkoły przeprowadzania kontroli mieszkań swoich uczniów, co zakończyło jego karierę nauczyciela. To sprawiło, że założył ów sklepik…

Sklepik przekształcił się w warsztat, warsztat w odlewnię, odlewnia w fabrykę maszyn… Fabryka się rozrasta, staje się zespołem fabryk i spółką akcyjną. W roku 1939 zakłady zostaną przejęte przez Deutsche Waffen und Munitionfabriken. W 1945 roku fabryka przechodzi na własność państwa polskiego, w roku 1956 przeżywa zryw robotniczy, pierwszy w burzliwej historii peerelowskich rozruchów i zamieszek, w roku 1995 staje się znowu spółką a potem zespołem spółek. Dotarliśmy do współczesności.

I wtedy jakiś nowy narrator pisze nową narrację Zakładów imienia Hipolita Cegielskiego i publikuje ją na stronie internetowej. Obejrzałam ją wiele miesięcy temu, pisząc ów referat, ale dla potrzeb dzisiejszego wpisu weszłam tam kilka godzin temu i krótko przed północą zrobiłam ten oto zrzut ekranu:

 historia cegielski

Tak nie myli Was wzrok, w miejscu gdzie jest czerwona strzałka nie ma mowy o Czerwcu 1956 roku! Proszę bardzo, oto powiększenie:

historia cegielski-detal

 No comments…

Na marginesie Wielkiej Wojny

Lech Milewski

Nie wiem czy zauważono to w kontynentalnej Europie, ale w Australii już w połowie marca pojawiły się informacje o 100 rocznicy Powstania Wielkanocnego – KLIK.

Nie jest łatwo być niewielką wyspą za plecami dużo większej wyspy.
Już w 461 roku papież mianował pierwszego biskupa Irlandii. Chrześcijaństwo i wierzenia pogańskie istniały w zgodzie do roku 558, kiedy to wiarę chrześcijańską przyjął Wielki Król (High King).

W roku 795 odwiedzili Irlandię Wikingowie. Osiedlili się nawet na stałe w kilku rejonach i zmieszali z miejscową ludnościa, tworząc grupę etniczną Norse-Gaels – KLIK.

W roku 1171 nastąpiła inwazja Anglików pod dowództwem Henryka II Plantegeneta, poparta przez papieża Hadriana IV.
W 1541 Henryk VIII ogłosił się królem Irlandii, która jednak nie uznała go za głowę kościoła i pozostała katolicka.
W roku 1641 wybuchło powstanie, które przyniosło Irlandii pewną niezależność, ale już 8 lat później Cromwell podporządkował Irlandię Anglii, a król Wilhelm Orański to utrwalił.

Marzenia o niepodległości obudziły się w okresie Rewolucji Francuskiej i zaowocowały powstaniem w 1798 r. Powstanie zyskało militarne wsparcie ze strony Francji i udało mu się wyzwolić pewien rejon i utworzyć tam Republikę Connaught – KLIK. Trwała ona tylko 12 dni.

Kolejne nieudane powstanie wybuchło w roku 1848. Był to okres klęski głodu po ziemniaczanej zarazie, która spowodowała śmierć wielu Irlandczyków. Jedno i drugie doprowadziło do masowej emigracji, głównie do Stanów Zjednoczonych, ale również do Australii.
Po tej klęsce pojawiła się inicjatywa uzyskania niezależności na drodze parlamentarnej. Rezultatem były próby wprowadzenia Home Rule (2) – samodzielnego rządu i parlamentu decydującego o wewnętrznych sprawach kraju. W maju 1914 roku rząd Wielkiej Brytanii zaakceptował to rozwiązanie, ale wybuch I Wojny Światowej spowodował wstrzymanie wprowadzenia go w życie.

W niektórych angielskich źródłach (3) znalazłem informację, że Niemcy liczyli na to, że Wielka Brytania, obawiając się poważnych kłopotów z Irlandią, nie przystąpi do wojny.
Te spekulacje nie sprawdziły się – 3 sierpnia 1914 Niemcy wypowiedziały wojnę Francji i wkroczyły do neutralnej Belgii. Anglia zareagowała ultimatum, domagając się natychmiastowego wycofania wojsk z Belgii. Niemcy nie posłuchały i już następnego dnia (4/08/1914) Anglia wypowiedziała Niemcom wojnę.
Nie sprawdziły się również oczekiwania Niemców, że Irlandczycy odmówią służby w angielskim wojsku.

Miesiąc po wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Wielką Brytanię, 5 września 1914 roku, działacze Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego (4) podjęli decyzję organizacji powstania i zwrócenia się do Niemiec o pomoc.
Ostatecznie wyznaczono termin powstania na Wielkanoc 1916 roku (niedziela, 23 kwietnia).
9 kwietnia 1916 roku Niemcy wysłały w stronę Irlandii statek Aud z 20,000 sztuk broni. Angielski wywiad przechwycił jednak niemiecką depeszę na ten temat i w Wielki Piątek, 21 kwietnia, Anglicy przejęli okręt. Kapitan zatopił go wraz z ładunkiem.
Gdy informacja o tym dotarła do przywódców Irlandzkiego Bractwa Rewolucyjnego wydali oni polecenie odwołania powstania. Ostatecznie zdecydowano się przesunąć je na poniedziałek. Te sprzeczne decyzje spowodowały, że zamiast spodziewanych 5,000 stawiło się tylko 1,200 ochotników.

Przed południem poniedziałek 24 kwietnia oddziały powstańców składające się z Irish Volunteers, Irish Citizen Army i 200 kobiet z paramilitarnej organizacji Cumann na nBan. opanowały ważne punkty w centrum miasta Głównym punktem oporu był gmach poczty głównej.

Powstanie zaskoczyło Anglików, ale już we wtorek, 25 kwietnia, ogłoszono stan wojenny i po 6 dniach walk zmuszono powstańców do kapitulacji.

Bilans powstania 495 zabitych, w tym 126 Anglików, i ponad 2,200 rannych.

Powstanie zostało odebrane w Anglii jako zdrada, również wielu Irlandczyków podzielało ten pogląd. Okazuje się, że sprawa ta nadal budzi żywe kontrowersje – KLIK.
Pierwsza reakcja władz była ostra – 16 przywódców powstania zostało skazanych na śmierć. To z kolei wywołało powszechne oburzenie, głównie w USA, i na dłuższą metę pomogło Irlandii uzyskać niepodległość (w 1923 roku).

Historia walki Irlandii o niepodległość – patrz Źródła (1).

Trwałym śladem powstania jest flaga, którą powstańcy wywiesili na gmachu poczty głównej w Dublinie. Została ona uznana za państwową flagę Irlandii – KLIK

Flag of Ireland

Zlinkowana powyżej polska strona wikipedii podaje, że kolory flagi symbolizują: zielony – katolików, pomarańczowy – protestantów, biały – pokój między nimi.
Wersja angielska podaje, że kolor zielony symbolizuje gaelickie korzenie Irlandii zaś pomarańczowy protestantów – zwolenników Wilhelma Orańskiego.
Dygresja – nie wiem czy dlla wszystkich było to oczywiste, ale pamiętam, że gdy na lekcjach historii wspominano tego króla, to słowo Orański kojarzyło mi się z Oranem – miastem w północnej Afryce i nie mogłem pojąć co to ma wspólnego z królem pochodzenia holenderskiego. Wilhelm Orański to spolszczenie nazwiska William of Orange – Pomarańczowy Wilhelm – każdy kibic piłki nożnej dobrze wie, że Holandia to Pomarańczowi.

Czerwone mundury

O powstaniu Wielkanocnym dowiedziałem się już kilka lat temu dzięki książce Iris Murdoch – The Red and GreenKLIK. Znowu kolory. Tym razem czerwony – to oczywiście Anglicy, angielskie wojsko.

Fabuła książki jest dość pokrętna. Istotnym elementem jest kazirodztwo. Wydawało mi się, że mogła to być jakaś paralela do anglo-irlandzkich stosunków. Jednak krytycy rozwiali moje spekulacje.

Wariacja na tematy polskie.

Herb

Wśród inicjatorów powstania wymieniłem Irish Citizen Army. Wikipedia podaje, że jednym z wybitnych członków tej organizacji była Countess Constance Markievicz.

Polka? Jednak nie – pani Konstancja pochodziła z arystokratycznej anglo-irlandzkiej rodziny Gore-Booth. Podczas studiów artystycznych w Paryżu poznała Kazimierza Markiewicza pochodzącego z zamożnej polskiej rodziny osiadłej na Ukrainie.
Pan Kazimierz używał we Francji tytułu hrabiego (count). Oczywiście rodzice panny Konstancji sprawdzili jego tożsamość. Carska tajna policja powiadomiła ich, że używa tytułu hrabiego bezprawnie, gdyż arystokraci o tym nazwisku nie istnieją. Departament Genealogii w Petersburgu stwierdził jednak, że rodzina ma pochodzenie szlacheckie. To wystarczyło na zezwolenie na ślub.

Po lewej herb rodziny Markiewicz. Żródło – Wyszukiwarka herbów szlachty polskiej – KLIK.

Constance MarkiewiczHistoria życia Konstancji Markiewicz wydała mi się tak ciekawa, że gdybym o niej wiedzial wcześniej, to właśnie jej poświęciłbym ten wpis, a tak to nie pozostało mi nic innego jak odesłać czytelników tutaj – KLIK.
Wspomnę tylko, że podczas powstania Constance zastrzeliła jednego a może nawet dwóch angielskich żołnierzy i została skazana na śmierć. Wyrok zmieniono na więzienie ze wględu na jej płeć. Oczywiście ostro protestowała przeciwko takiej dyskryminacji.

Wrócę jeszcze do zdania otwierającego ten wpis – jak obchodzono rocznicę w Australii?
W Melbourne odbyło się kilka wykładów i zorganizowano wystawę na temat Powstania. Szczegóły tutaj – KLIK.
Na marginesie dodam, że wprawdzie wielu obywateli australijskich miało irlandzkie korzenie i mimo że Australia była niepodległym krajem, to przeważyła lojalność do Wielkiej Brytanii. Australijczycy masowo zgłaszali się na wojnę, na której walczyli pod angielską komendą.
Kilku żołnierzy australijskich przebywających podczas Wielkanocy 1916 roku w Irlandii zostało powołanych do służby w oddziałach tłumiących powstanie.

Dowodem na toleracyjne podejście Australijczyków do własnej i cudzej historii może być to skrzyżowanie:

SKrzyżowanie

Spróbowałem wymyślić polskie analogie: ul Suworowa na Pradze? ul Konrada von Jungingen w okolicach Grunwaldu?
Na pociechę znalazłem ul Tatarską w Krakowie. Mam nadzieję, że żaden zapaleniec tego nie zmieni.

Źródła:

1. Historia Irlandzkiej niepodległości – KLIK.
2. Home Rule – KLIK.
3. Easter Rising – KLIK.
4. Irlandzkie Bractwo Republikańskie – KLIK.