Julian Odstępowicz
Juvenilia bez ciągu dalszego
Dlaczego cenię ten blog? Chyba dla tej przyczyny, iż skrupulatne zbiera i pieczołowicie odkurza skorupki pamięci o ludziach, zdarzeniach, dziełach, uczuciach. Już to Pradziadek Hrebnicki znów przechadza się pośród swego Raju, już to rozlegają się dźwięki poezji Maschy Kaléko, już duma słuszna napełnia z dokonań rodu Berlinerblau.
Gdzie indziej może o tym zapomną, ale nie tutaj. A przecież śpiewa Leszek Długosz: Bo jeśli z nas ma coś ocaleć/To niech innych pamięć o nas/Niech nam będzie tak jak schron…
Pomyślałem sobie przeto, że to najlepsze miejsce, aby choć na chwilę ocalić od zapomnienia kogoś, komu jestem to winien. Niedługo przecież nie stanie już nikogo, kto by o nim pamiętał. O przyjacielu młodości. Rafał. Rafał Łachmańczuk mu było. Tylko najpierw, zanim przystąpię do wypominków, musiałbym, jak to mówią, naświetlić kontekst. Bo kto dziś zrozumie ten pokręcony czas, gdy wielu, naprawdę wielu młodych ludzi, w tym oczywiście my obaj, poszło za czarodziejem. Magiem. Istnym flecistą z Hameln. Szczurołapem. Poszli…śmy na własną zgubę. Zamiast hartować się, twardnieć psychicznie i zdobywać normalny zawód, a dzisiaj mieć kasę, wpływy oraz pozycję, rozdrapywaliśmy rany duszy i kołysaliśmy się ułudą. Flecista-Stachura-Szczurołap potrafił uwodzić! Co ciekawsze – zza grobu, bo już wtedy tańczył w „niebieskiej tancbudzie”. Ale jego poezja brzmiała. Szczególnie do muzyki Satanowskiego: mrocznej, eschatologicznej niemalże. Ten melanż lubiliśmy z Rafałem najbardziej. Ach, brało nas to wtedy! A i dzisiaj jeszcze wzdraga człowiekiem, choć wiadomo, że wiedzie ku zgubie. Rafałem już nie wzdraga: jego już nie ma. Ale mną…
Słuchaliśmy, marzyliśmy o Boliwii czy Patagonii – tych miejscach, gdzie nas nie ma, a więc na pewno jest tam dobrze, wszak wszędzie dobrze, gdzie…
I tak zostaliśmy bezbronni wobec rzeczywistości. Zawsze bowiem na straconej pozycji są ci, którzy wyhodowali w sobie wrażliwość, a z nią skrupuły i sumienie. Długo trwało, zanim się jakoś ogarnąłem, a i teraz jeszcze mi się to czkawką nieraz odbija. A Rafał? Jego już nie ma. Może i lepiej? On by sobie nie poradził. Dobrze, że odszedł.
Ale wcześniej zdążył, pod wpływem Steda – a jakże! – popełnić kilka wierszy. Bidne toto, niedorobione, kaleczne. Ale przynajmniej szczere. Nie miało czasu dojrzeć, okrzepnąć. Zostało takie, jakie jest. Jeżeli więc ośmielam się jeden z tych utworów przypomnieć (za tydzień będzie jeszcze jeden: uwaga – piosenka!) to, jakem wspomniał, tylko po to, by ocalić od zapomnienia. Oj, Rafcio, Rafcio…
Iluminacja na kirkucie w Wołczynie
Cieniem ta kępa drzew kusiła
Sama, jedyna w szczerym polu
A do miasta jeszcze kawałek
Rowerzysta zdrożony
Siada w gąszczu
Na wołczyńskim kirkucie
Na Opolskim Śląsku
Gdzie polskie z niemieckim
Się ściera
Słowiańskie z germańskim
Gotuje od wieków
Dziwna kraina…
A tu jeszcze na pochyłych kamieniach
Ku czci onych, co pod kamieniami
Wykute plączą się z lewej ku prawej
Łodyżki literek znad Jordanu
Z piasków judzkiej pustyni
A tu jeszcze po alef bejt gimel
Wędruje od prawej ku lewej
Wędruje żwawo żuczek kolorado
Pasiasty przybysz z Nowego Świata
No – stonka
Chciałeś Edwardzie Całą Jaskrawość
Masz
🙂