Zbigniew Milewicz

Krystian Cichowski, zdjęcie z albumu Polonia w obiektywie Stefana Dybowskiego, tom 2, 2009 – 2011.
Dwa biołe psy…
Rzadko rozmawialiśmy ze sobą po śląsku. U Krystiana w domu, podobnie jak w moim, mówiło się na co dzień czystą polszczyzną, co nie znaczy, że tej gwary nie znaliśmy. Żeby nadać czemuś specjalne znaczenie, coś szczególnie zaakcentować, sięgało się do śląskiej godki, zamiast przedpokoju był antryj, zamiast garbu pukiel, zamiast młodzieńca karlus itd, itd. Lubiliśmy też sobie po naszymu pośpiewać. Na ostatniej berlińskiej wycieczce na Ukrainę, zorganizowanej parę miesięcy przed pandemią covida, hitem w autobusie były dwa biołe psy, które śpiewali wszyscy, nie tylko hanysy. Z Krystianem Cichowskim już tego kawałka razem nie zaśpiewamy, bo niestety odszedł na zawsze.
Przedwczoraj, w środę zadzwonił do mnie do Monachium nasz wspólny przyjaciel Władek Miczka, z informacją, że Krystian po Wielkanocy wybierał się do swojego Chorzowa, ale tam nie dotarł, w Berlinie też nikt go nie widział, jego obydwa telefony milczały, zawiadomił więc policję, żeby sprawdziła, czy nie stało się coś złego. Krystian mieszkał sam na Weddingu i niedobre przeczucia okazały się prawdziwe. Znaleziono go martwego w mieszkaniu, przyczyny zgonu wyjaśni dopiero lekarska obdukcja. Brał jakieś kardiologiczne leki, ale nie skarżył się na nic szczególnie poważnego, co nie znaczy, że nie był na nic poważnie chory. Zwyczajnie zachowywał tę wiedzę dla siebie, tak było standardowo – zawsze był zdrowy, gotów do pomocy innym. Czy to w berlińskiej Oświacie, z którą był związany wiele lat, czy też później w Polskiej Radzie. Tradycyjne, wiosenne topienie Marzanny albo jesienne latawce na Lubarsie bez Krystiana nie mogły się obejść, podobnie, jak majowe Dni Polonii czy spotkania opłatkowe. Miał swoje pasje. Swoje góry, książki, krzyżówki, zbieranie minerałów. Z wykształcenia był geografem. Razem mieszkaliśmy na pierwszym roku studiów u pani Rajpold na Długiej w Krakowie, gdzie Krystian zakuwał nauki o ziemi, a ja język starocerkiewny, razem chodziliśmy do Miodosytni na Małym Rynku i po Tatrach.
Później, przez bodaj dwadzieścia lat uczył geografii w liceum im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie, które nas obydwu wykształciło, dał się tam poznać jako znakomity pedagog i znawca przedmiotu. Młodzież go kochała, w wielu wszczepił na zawsze miłość do geografii. Zadzwoniłem do Słowaka, żeby przekazać smutną wiadomość. Sekretariat połączył mnie z dyrektorem placówki, którym okazał się dawny uczeń Krystiana, także geograf. To była niełatwa rozmowa.
17 czerwca, w ogrodach Słowaka odbędzie uroczystość z okazji 100-lecia szkoły, na którą Krystian się zapowiedział – usłyszałem

Foto Krystyna Koziewicz
Duchem pewnie będzie obecny, bo zawsze dotrzymywał słowa. Chociaż mówił oszczędnie, tylko tyle ile trzeba na dany temat, ja byłem większym gadułą od mego klasowego przyjaciela. On chętniej słuchał, co inni mają do powiedzenia, podobno po tym poznaje się dobrego belfra. Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą telefonicznie w okolicach Wielkanocy; to była krótka wymiana zdań, wyczułem, że chyba coś mu dolega, ale jak zwykle zbagatelizował temat. Powiedział tylko, że ma problemy z pisaniem, bo drżą mu ręce. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni na Weddingu, było to chyba jesienią ubiegłego roku, martwił się, jaki los spotka kiedyś jego książki. Dużo czytał, miał ich więc sporo w tym swoim jednopokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze. Większość stanowiły różne wydawnictwa kartograficzne i encyklopedyczne, słowniki, ale nie brakowało dobrej literatury faktu i dzieł z zakresu historii najnowszej. Interesowała go polska, współczesna polityka. Miał poglądy zdecydowanie liberalne, więc czasami zgrzytało w naszych rozmowach na temat Polski.

Po najnowszy numer Polityki już nie pojechał do Słubic, gdzie zaopatrywał się w prasę przeciętnie raz w miesiącu, jeżeli nie częściej. Co teraz Krystian będzie czytał w zaświatach? To chyba zależy, do jakiego sektora trafi. Jako zdecydowanie prawy człowiek – mimo iż lewicujący – pewnie prasę prawicową, za którą specjalnie nie przepadał. Chyba, że w zaświatach wszystko jest na opak – to, co lewe jest prawe i na odwrót. Kiedyś sam sprawdzę Krystianie. Na razie dołączam do wspomnień o moim serdecznym druchu pewną ciekawą opowiastkę w języku niemieckim, którą dziwnym trafem znalazłem w tych dniach w sieci oraz tytułową piosenkę, w najlepszym z najlepszych wykonaniu. Ona jest specjalnie dla Krystiana.
Opowieść dla Krystiana / Eine Geschichte für Christian
Życie, niezależnie, jak jest radosne, cudowne, spełnione –to razem wzięte jest pełne cierpienia i niestety KRÓTKIE. LUDZIE PRZYCHODZĄ I LUDZIE ODCHODZĄ TYLKO SERCA ZNAJĄ PRAWDĘ. Choć nie poznałam tego człowieka, to wierzę, że wykorzystał ten pobyt na Ziemi( czasem myślę, że to kolonia karna) najlepiej, jak potrafił, bo pozostawił po sobie takie dobre wspomnienia. Śmierć, to najokrutniejszy żart tego świata obok którego bez refleksji nie da się przejść.
W pośpiechu zapomniałem napisać, że po Władku zaraz skontaktował się ze mną Sławek Prudzyński, który zdobył namiary na bratową Krystiana w Chorzowie i powiadomił ją o wszystkim. Nie wspomniałem, że Krystian był z natury niesłychanie skromny i nawet, jeżeli ktoś bardzo zaszedł mu za skóre, to potrafił wspaniałomyślnie wybaczyć, ale będąc wrażliwym człowiekiem pamiętał o doznanych urazach. Pakował je do swojego nieodłącznego plecaka, maskował eleganckim poczuciem humoru i tak go ludzie na ogół odbierali – beztroskiego i pogodnego wędrowca. R.I.P
Jakże fajne jest to, że Zbychoo znalazł sposób, by podzielić się swoim poruszeniem wiadomością o śmierci dobrego znajomego. Powspominał jego zasługi, jego indywidualne zachowania, by pamieć o nim nie umknęła w bezlitosnej dla wspomnień codzienności. Jak widać, kiedy i jak śmierć przychodzi trudno przewidzieć, jest to często odwieczną tajemnicą. Ale co po nas zostanie, jaki obraz człowieka w nas dla świata, zależy od nas samych. Czyli jak żyjemy to nasz wybór, a kiedy i jak umrzemy to nasz los.
Tereso, zdaję sobie sprawę z tego, że to jest tylko jakiś szkic do portretu przyjaciela, wykonany spontanicznie, że zabrakło w nim czołobitności wobec majestatu śmierci i wyrazów współczucia dla Jego najbliższych, ale na szczęście zrobili to za mnie inni. Fajniej byłoby, gdyby udało się nam razem z Krystianem pojechać na jubileusz stulecia naszego liceum, na który bardzo się już szykował. Niestety los chciał inaczej.
To był Nauczyciel i Pedagog, jedyny w swoim rodzaju, szkoda, że już Go nie zobaczymy…
R.I.P. Profesorze
były uczeń
Był cudownym nauczycielem i przewodnikiem nie tylko po górach… Niech zostanie w naszej pamięci!
Zbychoo, osobiście uważam, że udało Ci się wyraźnie ukazać nam człowieka godnego przyjaźni, pamięci, respektu, w formie bardzo ciepłej i serdecznej. Zresztą tę utratę, bardzo pozywnego w swej działalności i aktywności człowieka, potwierdzają rôwnież inni, znajomi Ci panowie w swoich komentarzach.
Osobiście zauważyłam, że nigdy nie ma dla nas odpowiedniego momentu, w którym bliscy nam ludzie odchodzą. Dlatego Twój przyjaciel nie zdążył już z Wami na planowaną wycieczkę wyjechać, zrobił Tobie/Wam swą ostateczną nieobecnością ogromną, wyczuwalną rysę w emocjach i w dotychczasowym porządku.
Zbiła mnie ta wiadomość. Ostatnio kontaktowaliśmy się na Święta Bożego Narodzenia, spotkanie przełożyliśmy na wiosnę. A ostatni raz był u nas w ogrodzie. Tematy nam się nie wyczerpywały. Dużo czytał, wymiana książkami, pismami jak coś było w Berlinie niedostępne mogłam zadzwonić do Krystiana i poprosić o kupienie w Słubicach, bo regularnie jeździł. Poznaliśmy się w „Oświacie”, potem towarzyszył w Polskiej Radzie i PTTKa Berlin. Nawet raz porwałam Krystiana na kajak na Myśli. I te nasze wycieczki na Kresy. Zawsze aktywny, z planami. Niech tak zostanie w naszej pamięci!
Te wycieczki na Wschód, to była – myślę – konsekwencja faktu, że Krystian ukończył liceum im. Juliusza Słowackiego, który pochodził z Krzemieńca na Ukrainie, zwanego również Wołyńskimi Atenami, bo związków rodzinnych z tamtymi ziemiami, o ile dobrze wiem, nie miał. Absolwenci Słowaka, no może nie wszyscy, ale chyba większość, nosili więc w sobie więc coś w rodzaju kresowego bakcyla, bzika nieuleczalnego. Sam na niego cierpię. Krystian, stary belfer, miał świetną pamięć, której mu zazdrościłem i czasem cytował obszerne strofy wieszcza, a najchętniej “Testament mój”.
Zaczyna się on tak : Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami; Nigdy mi kto szlachetny, nie był obojętny : Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami (…)
Oczywiście, przepisałem znane słowa z książki, żeby nie pomylić słów, a zacytowałem je po to kochana Izo, żeby pokazać, że trochę Krystian sobie sam wywieszczył.