Łukasz Szopa
Niedawno, bo kilkanaście dni temu, dałem sobie radę z Dziadami i dybukami Jarosława Kurskiego. Piszę tak świadomie – gdyż przez ¾ książki miałem niemałe problemy. Nie, nie ze stylem, kłębkiem nici przewodnich (że powiem „z niemiecka“), czy opasłością. Gdyż czyta się bardzo dobrze, wartko, płynnie.
Ale i tak – przez ponad 300 stron się z książką kłóciłem! Z początku bardziej z jej Autorem. Ale z czasem z nim jakby mniej – gdyż instynktownie czułem, że on nic za to nie może, że… książka jest jaką jest, ta historia jest jaką jest, i… robi z nim trochę co chce. A on – musi. A on – jest niemal tylko „protokolantem“, który co najwyżej próbuje dla nas, czytelników, jakoś to minimalnie spróbować ułożyć, posegregować, wytłumaczyć to i tamto… Oczywiście – niemal nadaremnie. Gdyż dla niego samego ta olbrzymia historia – to dopiero początek, namiastka kolejnych poszukiwań, odkryć, w historii, w rodzinie, wokół siebie, w sobie samym.
Kłóciłem się (choć nie kląłem czy złorzeczyłem – tego nigdy nie robię, nie tylko wobec lektur) z tymi Kurskiego dziadami i dybukami – ale nie dawałem za wygraną. Mówiłem sobie: irytujecie mnie, mylicie, bawicie się ze mną, jak jakieś błazny, kameleony, albo postacie jak z panoptykonu Brunona Schulza… A ja się nie dam. Bo oczywiście głównym problemem było pytanie: Co to w ogóle za książka, o czym??? Co to za pozycja? Ku czemu??? Co ma za cel, i czy – jeśli ma – czy może go osiągnąć??? Nie jest to książka „o Żydach“, ani „o Kresach“, ani to (auto-)biografia, ani dzieło historyczne, ani książka polityczna, też nie pamiętnik czy reportaż.
Ta książka to przede wszystkim – poszukiwanie. I odwaga poszukiwania. Drążenia, przewracania rodzinnych strychów, piwnic, szperania w regałach za rzędem książek, spoglądania pod materace i za sklejki pod szufladami.
Odwaga konfrontacji – przede wszystkim osobistej, i to bardzo osobistej – z przeszłością, pochodzeniem, z zagmatwaną historią, z sobą samym. Przede wszystkim – odwaga odkrywania kolejnych warstw – jak archeolog – by za każdą poczuć, że „robi się to coraz bardziej skomplikowane“. Skomplikowane – albo: wielowartstowe, nie-jednoznaczne. Albo: bogate.
Jarosław Kurski odkrywa bogactwo swojej własnej, rodzinnej, ale i naszej Polski. Nawet nie tylko – bo Europy, czy „okolic“. I to nie tylko historycznie – niemniej są to „wykopalistka“ i „znaleziska“ etyczne. Decyzje, wybory, działania lub ich zaniechanie. Wiele też mówi o czasie. Tym przemijającym, tym aktywnym, ale i tym „w zamknięciu“, tym którego nie da się przywrócić. I tym, który musi upłynąć, by coś jednak się stało. Jak wyprawa w rodzinne strony na zachodnią Ukrainę – i niesamowita historia z poszukiwaniem nagrobka.
I jeszcze jedno, co w tej książce jednego poirytuje, dla innego będzie wzbogaceniem, różnorodnością: styl narracji. Raz jest bardzo osobisty jak w pamiętniku, raz polityczno-analityczny, raz „sucho“-historyczny, to nostalgiczny. Zdarzają się chwile wręcz agresywne (pod koniec – ale warto…), czasem inne ocierające się o patos, ale i bardzo dużo specyficznego poczucia humoru.
Nie oczekujcie więc lektury łatwej. Jednoznacznej, prowadzącej od A do Z. Nie oczekujcie prostej wiedzy.
Owszem – nauki. Że warto szukać. Warto przyznawać sobie, że – my wszyscy, każdy z nas, gdy „pogrzebać“ trochę w historii, fotkach, wspomniniach, listach, pamiątkach – mamy w sobie cały wachlarz pochodzeniowy, czy historyczny, czy etniczny, czy po prostu różnych dziwolągów, wariatów, świętych, szaleńców, geniuszy, kolaborantów czy nudziarzy. Że jesteśmy tak różnorodni, i to wszystko co nosimy – świadomie lub raczej nieświadomie – w nas, to wielki skarb, a nie powód do wstydu. Gdyż różnorodność pochodzenia, przeszłości – to kolory. To nie czarne-i-białe. I że warto, ba! – należy odejść i unikać podejścia „czarno-białego“, czy w ocenach historii, czy polityki, czy przede wszystkim etycznych – to drugi ważny przekaz książki Jarosława Kurskiego. Nie tylko z uwagi na poruszające, niesamowite zakończenie – czyli mowę na pogrzebie jego Matki, której książkę zadedykował.
P.S. W niecałe 24 godzin po skończeniu lektury, i zamknięciu w twardej okładce tych „Dziadów i dybuków“ – nie wytrzymałem, i podczas zimowego spaceru po mojej dolnośląskiej wsi, widząc wokoło jakże dużo historii, przeszłości, różnorodności – postanowiłem zadzwonić do Autora. Podziękować, ale i szczerze wyznać moje „kłótnie“ z jego książką. Pozwoliłem sobie na wróżbę, że „ta książka to może tylko początek“. Z kolei Autor opowiedział coś dla mnie trudnego do wyobrażenia (może, gdyż jestem od dekad „socjalizowany“ w Niemczech? Bo znam różnorodnośc Bałkanów?). Że podczas spotkań w Polsce niemal zawsze ludzie dziękują mu za… odwagę. I że to smutne, że żyjemy w kraju, gdzie trzeba być odważnym by mówić o swojej przeszłości, rodzinie, korzeniach – gdyż są wśród nich też żydowskie. Nie miałem na to odpowiedzi, oprócz nawiązania do rozdziału „Emet i met“. Mówiąc, że pamiętajmy, iż tak samo jak można skreślając „E“ odkryć w Prawdzie – Śmierć (o czym Autor pisze w rozdziale) – można do każdego „met“ dopisać „E“.
