Ewa Maria Slaska
Eli
1 maja (1975)

Huczne pochody 1-majowe, gdzie w pierwszym szeregu szli hutnicy, górnicy, stoczniowcy, tkaczki – w zależności od miasta, tłumy machające kwiatami z karbowanej bibułki, które wcześniej dzieci wykonywały w szkołach na tak zwanych „rysunkach”…, ci wszyscy uśmiechnięci ludzie, którzy radośnie pozdrawiają przedstawicieli władzy i ogólnie są zadowoleni z życia i wszystko im się podoba… Ta kiełbasa z musztardą, sprzedawana za grosze prosto z ciężarówek. Gwizdki, wiatraczki z celuloidu i jakieś upieczone z potwornie twardego ciasta konikopieski z brązowymi uszkami i łapkokopytkami.
Udział w pochodzie był obowiązkowy. Jeśli ktoś by się nie pojawił w owym dniu – miałby potężne nieprzyjemności w pracy łącznie ze wstrzymaniem kartek lub wypowiedzeniem. Ktoś, kto miałby zwolnienie lekarskie, też byłby mocno podejrzany. Dlatego na pochodach wszyscy byli, co ważniejsze mieli bardzo dobre humory. W majowym słońcu, w towarzystwie koleżanek i kolegów z pracy, trzeba było tylko przejść – w zasadzie krótki dystans – z wręczoną wcześniej flagą, pozdrowić władzę i wysłuchać jej długich, nudnych przemówień – choć zdarzały się w nich zdania zapadające w pamięć: Gdybyśmy mieli więcej cieńkiej blachy zarzucilibyśmy świat konserwami! Ale nie mamy mięsa. Odkąd krowa została zapłodniona przez człowieka znacznie wzrosło pogłowie bydła. Wprawdzie znaleźliśmy się nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód! – autorem tych cytatów jest Władysław Gomułka (pisownia: autor).
W latach 70. mowy partyjniaków nie zawierały już takich dziwacznych enuncjacji, stały się za to przekaźnikiem różnych pięknych, emocjonalnych obietnic. Na przykład mieliśmy być drugą Japonią. Na razie jednak w PRL-u brakowało wszystkiego, popularnością cieszyły się więc flagi robotnicze, zbiorowe wydania Dzieł Lenina i kasety magnetofonowe z nagraniami przemówień. Flagi były całe czerwone (bo na nich robotnicza krew) i nadawały się świetnie na – poduszkę. Były spore, trzeba je było tylko pozszywać i wypchać pierzem… Pierza na pochodach nie rozdawali… to trzeba było już załatwić inaczej. Jedna pani dyrektor przedszkola wykorzystała flagi robotnicze na uszycie stroju dla Świętego Mikołaja. Dzieci były zachwycone, bo czerwień była mocna i błyszcząca, tylko Święty Mikołaj był cały spocony i tchu mu brakowało, bo to było jakieś sztuczne tworzywo, nie przepuszczające powietrza. Patyk od flagi dobrze się nadawał na drążek do ćwiczeń dla dziecka, albo tyczkę do pomidorów, trzeba było tylko przepiłować na pół, bo był za długi. Trochę stresującym momentem było odłączenie się od pochodu, skręcenie w boczną uliczkę i wpakowanie flagi na dwumetrowym kiju do wcześniej zaparkowanego malucha… ale – Polak potrafi.
Z kolei Dzieła Lenina wydane zostały właśnie po raz kolejny, tym razem pięknie oprawne w cieniutką granatową skórkę (a właściwie surowiec skóropodobny). Polacy zabijali się o nie, ponieważ po umiejętnym oddzieleniu skórki od okładki, można było z kilkunastu kawałków uszyć torbę, spódnicę albo kapelusz. Środki trzeba było wyrzucić. Oczywiście było to dużo papieru i można by go było oddać na makulaturę (co było nota bene niezwykle ekologicznym rozwiązaniem i wielu świadomych zagrożeń ludzi do dziś żałuje, że skupy makulatury zniknęły na zawsze z krajobrazu po bitwie, jakim stała się Polska po roku 1989), a może nawet w ramach akcji Lektury z makulatury wymienić na talon na Dzieła zebrane Mickiewicza, ale było to nieco niebezpieczne, bo mogło się okazać, że jakiś nadgorliwy pracownik skupu doniesie komu trzeba, kto oddał Dzieła, albo, co było znacznie bardziej prawdopodobne, jakiś zapijaczony człowieczek wygada się w pobliskim barze Agata na Grunwaldzkiej pod Fotoplastikonem, że ci Szarzyńscy przynieśli dziś siedem kompletów Lenina, haha, ale cwaniaki. I powie to z uznaniem i z nazwiskiem, bo przecież każdy we Wrzeszczu znał pana doktora Szarzyńskiego i jego elegancką żonę, i tych dwóch chłopaków z długimi włosami i gitarami.
Użytek można było zrobić również z taśm z nagraniami przemówień. Młodzież namiętnie je wykupywała, żeby nagrywać na nich listę przebojów z radia Luksemburg, albo przegrywać na przykład płyty z muzyką młodzieżową, które pani Szarzyńska kupowała synom w komisie na Grunwaldzkiej.
Cóż, socjalizm to ustrój dla ludzi z wyobraźnią. Ok – trochę to wszystko było niemoralne, a może nie niemoralne, tylko jakieś takie, trochę wstyd się było przyznać, ale… takie były czasy. Socjalizm, jak wiadomo, to ekonomiczny system permanentego niedoboru. Toteż zbadano, jakie czynniki uniemożliwiają rozwój gospodarczy. Były cztery – w kolejności: wiosna, lato, jesień, zima. Dowcip? No tak, ale jaki trafny.
Jeśli mamy sobie przypomnieć życie w Polsce latach 70, to nie sposób pominąć kartek. Od jakiegoś czasu, Wikipedia podaje, że od roku 1976, kartki bezwzględnie łączyły się z życiem w PRL. Sytem „kartek” nazywał się oficjalnie reglamentacją towarów. Obowiązywał w latach 1944–1949 i 1951–1953, ale tego ani Stefan, ani Basia nie pamiętali, pamiętali natomiast świetnie wprowadzony po „Radomiu” i trwający do końca PRL-u system kartek „na wszystko”, obowiązujący w latach 1976–1989. Stefan pamiętał też, że oni sami się tych kartek domagali. Jednym z 21 postulatów strajków w Stoczni Gdańskiej było właśnie wprowadzenie kartek na mięso. System obejmował cukier, mięso, wędliny, czekoladę, wódkę i papierosy, ale też doraźnie mnóstwo rzeczy, które się pojawiały i znikały, Basia nawet twierdziła, że kiedyś kupiła stanik na kartkę i że na pewno na kartki były podpaski, pieluszki i papier toaletowy, czego Stefan jednak nie pamiętał. Bardzo dobrze natomiast pamiętał benzynę.
– A czy trzy proszki były na kartki?, zapytał kiedyś Mateusza.
Trzy proszki to były proszek do pieczenia, proszek do prania i proszki od bólu głowy. Mateusz twierdził, że nie, było je trudno dostać, ale nie były na kartki.
– Ciekawe dlaczego?, zapytał sam siebie. Przecież jak czegoś brakowało, a brak stawał się dokuczliwy, wprowadzano kartki.
– Pewnie nie umieli wyprodukować wystarczającej ilości proszków od bólu głowy, zasugerował Stefan.
Na pewno w Polsce brakowało wszystkiego i na pewno momentem uzupełniania braków w zaopatrzeniu obywateli był właśnie 1 maja.
Dziś socjalizmu nie ma – ale święto pozostało, połączone trafnie z rocznicą uchwalenia Konstytucji Trzeciego Maja, która od czasów zamierzchłych (nazywanych potocznie „w roku którymś tam”) była też świętem Maryi Królowej Korony Polskiej. Połączenie obu świąt pozwoliło niemal co roku uzyskać długi, piękny, majowy weekend. Zasadniczo te dni wolne od pracy były po to, żeby 1 maja pójść na pochód, a 3 – do kościoła, ale tak się nie dzieje – dziś w te trzy, a czasem nawet cztery dni cała Polska zasiada przy grillu. Minęły „niesłuszne czasy komuny”, zaczęliśmy słusznie pracować i słusznie wypoczywać. Mogliśmy jako naród zacząć biegać, chodzić z północnymi patykami (no, bo jak przetłumaczyć na polski słynne Nordic Walking Sticks?), wiosłować, jeździć na rowerach, ale nie, ze wszystkich sposobów spędzania wolnego czasu, wybraliśmy właśnie grillowanie, a tak zwany „długi weekend majowy” jest po prostu jednym wielkim nabożeństwem do karkówki, kiełbasy i piwa.
Kiedyś Stefan przekroczył w poprzek pochód idący ulicą Grunwaldzką (właściwie to była aleja, ale nikt prywatnie nie używał tego słowa) mniej więcej na wysokości Opery Bałtyckiej, przeszedł przez park usytuowany na miejscu dawnego cmentarza niemieckiego i zobaczył w uliczce za cmentarzem samotnego człowieka, który szedł w tym samym kierunku co pochód, czyli w stronę Gdańska. Człowiek kroczył raźnie, choć lekko przygarbiony, i niósł biało-czerwoną szturmówkę. Szturmówka była wąską długą flagą, noszoną w pionie. Samotnie prezentowała się marnie, ale też jej zadaniem było tworzenie jednolitego szeregu łopoczących flag obok siebie. Człowiek w uliczce za cmentarzem niósł tę szturmówkę rozwiniętą, jakby nadal szedł w pochodzie, lekko łopoczącą w porywach wiatru od morza.
Samotna biało-czerwona szturmówka, pomyślał wtedy Stefan i na zawsze zapamiętał tę sytuację, choć nie wiedział wtedy jeszcze, że ta scena to symbol jego życia. Samotny człowiek w świecie przeważającej siły symboli, samotny, ale nieugięty.
Dziś nikt już nie wie, co to była szturmówka – wysoka wąska flaga, którą zawsze niosło się w szeregu i zawsze pionowo, tak by łopocące flagi tworzyły rodzaj palisady. A ponieważ szturmówki nie zna również internet, sądzę, że na zawsze zniknęła ona ze zbiorowej wyobraźni. We współczesnych sklepach internetowych oferuje się szturmówki poziome, co wydaje się głupie, bo szturmówka pozioma to chyba przecież po prostu flaga.
Dziękuję po raz kolejny Annie Dobrzyńskiej za inspiracje.
Jestem o tuzin lat starszy niż bohaterowie tej opowieści, co znaczy, że pamiętam z własnego doświadczenia większość opisywanych tu wydarzeń, ale jednak pamiętam z innej perspektywy.
Pochody 1-majowe.
To są przede wszystkim wspomnienia mojej matki, która rzeczywiście musiała w nich uczestniczyć. Mało tego, ponieważ miała bardzo silny głos, dostawała zadanie wykrzyknąć jakieś hasło przed główną trybuną.
Pewnego razu, już byli we właściwym miejscu, już miała krzyknąć, ale zakrztusiła się. Personalny, który maszerował za nią, stuka ją w plecy
– No, krzycz pani, krzycz!
W tym momencie ktoś w tłumie obserwatorów krzyknął:
– Niech żyją stare babcie!
Matkę tak to rozśmieszyło, że nie mogła złapać tchu do końca pochodu.
Natomiast ja, po raz pierwszy uczestniczyłem w pochodzie w roku 1957, jako uczeń szkoły średniej.
W przedzień święta, dyrektor naszej szkoły, na porannym apelu, poinformował o pochodzie, podkreślił, że udział jest nieobowiązkowy, ale chyba zdajemy sobie sprawę jakie przemiany zaszły w Polsce pod koniec roku 1956 i nasz udział będzie oznaczał poparcie dla tych zmian. Chyba cała moja klasa uczestniczyła.
Natomiast szturmówki – to była moja zmora przed rokiem 1956.
Chyba raz w miesiącu, późnym popołudniem, na rynku w Kielcach, odbywał się apel wszystkich szkół średnich. Było jakieś przemówienie a potem wszyscy maszerowali główną ulicą do dworca kolejowego.
Z tej okazji wielu uczniów niosło szturmówki.
Jeden z nauczycieli wyróżniał mnie zawsze tym “zaszczytem”.
Poskarżyłem się matce, a ona dawała mi 2 złote żebym się z tego wykupił.
Samo niesienie szturmówki nie było takie straszne. Rzecz w tym, że po pochodzie kupowaliśmy z kolegami butelkę wina i wypijaliśmy ją w kieleckim parku. Ten kto niósł szturmówkę, musiał ją szybko odnieść do szkoły i musiał obyć się smakiem.
“Na przykład mieliśmy być drugą Japonią.”
To hasło pojawiło się dopiero wiosną (latem?) roku 1981- ego,
a jej twórcą był sztab doradców słynnego suwnicowego Lecha Wałęsy;
Dziękuję Tiborze, oczywiście masz rację!
i don’t know,
czy oczywiście i czy mam,
bo racja stoi zazwyczaj (jak powiedzial pewien korsykanin))
po stronie silniejszych batalionów;