
Dzisiaj rocznica wprowadzenia stanu wojennego, z tej okazji Mury, być może najsłynniejsza piosenka tamtych czasów i jej rodowód.
Lluis Llach, zwolennik i piewca autonomii w czasach reżimu generała Franco, stworzył w roku 1968 piosenkę l’Estaca, która szybko stała się hymnem ruchu niepodległościowego Katalonii. W dekadę później, przetłumaczona, czy raczej zinterpretowana przez Jacka Kaczmarskiego piosenka pod tytułem Mury, stała się hymnem Solidarności. Jednak obie piosenki różnią się znacznie od siebie.
Po pierwsze, Mury zmieniają metaforę użytą do przestawienia zniewolenia – Llach śpiewał o owcach przywiązanych do pala, u Kaczmarskiego rosną mury, bliższe nam kulturowo za sprawą murów warszawskiej cytadeli, jak i nieodległego muru berlińskiego.
Po drugie, Kaczmarski rozwinął historię przedstawioną w utworze, dopisując do niej pesymistyczną pointę. W katalońskim oryginale rewolucja nie wybucha – w ostatniej zwrotce śpiewający pieśń starzec odchodzi, pieśń natomiast trwa, podchwycona przez podmiot mówiący. U Kaczmarskiego doczekujemy rewolucji, i orientujemy się z rozczarowaniem, że nie rozwiązała ona problemów które rozwiązać miała: mury rosną, rosną, rosną, łańcuch kołysze się u nóg.
On natchniony i młody był Ich nie policzył by nikt On dodawał pieśnią sił Śpiewał, że blisko już świt Świec tysiące palili mu Znad głów unosił się dym Śpiewał że czas by runął mur Oni śpiewali wraz z nim | |
Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat | |
Wkrótce na pamięć znali pieśń I sama melodia bez słów Niosła ze sobą starą treść Dreszcze na wskroś serc i głów Śpiewali więc, klaskali w rytm Jak wystrzał, poklask ich brzmiał I ciążył łańcuch, zwlekał świt On wciąż śpiewał i grał | |
Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat Wyrwij murom zęby krat Zerwij kajdany połam bat A mury runą, runą, runą I pogrzebią stary świat | |
Aż zobaczyli ilu ich Poczuli siłę i czas I z pieśnią, że już blisko świt Szli ulicami miast Zwalali pomniki i rwali bruk “Ten z nami, ten przeciw nam!” “Kto sam ten nasz najgorszy wróg!” A śpiewak także był sam | |
Patrzył na równy tłumów marsz Milczał wsłuchany w kroków huk A mury rosły, rosły, rosły Łańcuch kołysał się u nóg Patrzy na równy tłumów marsz Milczy wsłuchany w kroków huk A mury rosną, rosną, rosną Łańcuch kołysze się u nóg |
Po trzecie wreszcie, Kaczmarski, zmieniając postać starca na natchnionego śpiewaka który po wybuchu rewolucji pozostaje sam, uczynił z piosenki utwór autotematyczny, pieśń opisującą losy… pieśni, podchwyconej przez ruch masowy, jakim były ruch walki o niepodległość Katalonii jak i polska Solidarność. Autotematyczny charakter piosenki podkreślał jej wczesny tytuł – Ballada o pieśni.
Kaczmarski wiele lat później powróci do wątku utraty kontroli nad pieśnią przez autora, pisząc: zostały jeszcze pieśni, one – czy chcę, czy nie chcę – nie są moje.
***
Za ciekawe i częściowo nieznane mi informacje dziękuję autorowi poniższej strony:
jacek kaczmarski napisal te piosenke pod koniec lat 70-tych u.w.,
pare lat przed okresem sierpniowej rewolucji(1980/81) w polsce;
on, grechuta, kelus i waly jagiellonskie stanowili wowczas muzyczna awangarde krytyki dogorywajacego systemu sowieckiego, gdzie skrzypialy juz zardzewiale kraty i zelazne kurtyny;
ale dopiero w stanie wojennym ( 1981-83) staly sie mury nieoficjalnym hymnem “solidarnosci”;
jacek napisal mnostwo wspanialych wierszy i piosenek o ktorych sie niestety zapomina;
jacka kaczmarskiego spotkałem dwa razy:
po raz pierwszy pod koniec lat 70-tych u.w.
na festiwalu kultury studenckiej w poznaniu,
a ostatni – podczas emigracyjnego konzertu
pod koniec lat 80 – tych w berlinie zachodnim;
podczas pierwszego spotkania
poczęstowałem go w przerwie recitalu,
na zapleczu prowizorycznej estrady,
przy kolumnadzie neogotyckiej budowli
herbata, koniakiem i papierosem;
a podczas ostatniego odwdzieczył mi się
tomikiem wierszy
mój zodiak
(dedykacja: “Tiborowi – Jacek, Berlin 8.11.86”).
uszliśmy obławie,ale rany pozostały
i bliźniły się trudno, albo wcale;