Jacek Krenz
Plener malarski
Podczas wakacji, po drugim roku studiów, we wrześniu z grupą Koła Plastycznego im. prof. Adama Gerżabka przyjechaliśmy do Jastarni na plener malarski. Byli Regina i Jacek Czapiewscy, Ewa Andrzejewska, Arkadiusz Bor, Mariola Czarnecka, Danka Giełdon, Włodek Jaroszewski, Jurek Kaczorowski, Rysiek Pawłowski, Leon Rugień, Ela Szalewska, Krysia Żuławska.
Użyczono nam bezpłatnie noclegu w pustych po sezonie pawilonach na terenie portu. Obiady jedliśmy w drewnianym przedwojennym budynku ośrodka żeglarskiego, w świetlicy z półkolistą oszkloną ścianą z widokiem na wejście do portu. Śniadania i kolacje przygotowywaliśmy sami na prowizorycznym stole ustawionym na zewnątrz, bo wrześniowa pogoda dopisała, było słonecznie i bezwietrznie.
Na zakup prowiantu dostaliśmy pieniądze od rektora, były dyżury i pamiętam, że nasze śniadania i kolacje były zawsze niezwykle malarskie, bo prześcigaliśmy się w pomysłach, dekorując stół np. gałązkami jarzębiny czy liśćmi dzikiego wina.
Pewnego dnia Dana Giełdon i Krysia Żuławska zostały w swoim domku, ponieważ postanowiły wzajemnie namalować swoje akty. Ktoś tam je podglądał, chyba był to…, zresztą on pewnie sam to pamięta najlepiej, jak również to, że dziewczyny, jak się zorientowały, to kocami i prześcieradłami zasłoniły okno. No, ale wtedy zrobiło im się za ciemno i akty skończyły się na niczym.
Malowaliśmy jednak głównie pejzaże, i głównie w porcie, gdzie było dużo interesujących tematów. Odwiedzili nas nasi profesorowie malarstwa, Anna Fiszer i Władysław Lam, którzy ocenili nasze postępy i udzielili korekt, tak jak zwykle robili to podczas zajęć na uczelni. Wystawę poplenerową urządziliśmy na roboczo w parku naprzeciw Urzędu. Wstęgę przecinał Przewodniczący Rady Narodowej, Henryk Kolubiński. Było sporo zwiedzających, głównie miejscowych, ale wśród gości była też Ewa Demarczyk w modnym wówczas spodniumie w kolorze zieleni, którą jedna z koleżanek nazwała burgundzką, ale pewnie chodziło jej o zieleń butelkową.
Pożegnalny bankiet odbył się w bardzo oryginalnej scenerii remontowanego kadłuba kutra, podpartego na brzegu drewnianymi drągami służącymi do stawiania żaków na węgorze. Wysmołowane zęzy stanowiły atrakcyjne tło dla obrazów i wesoło zakrapianej libacji.
Nasze obrazy zostały zaprezentowane również w Hallu Politechniki, wernisaż odbył się 21 lutego 1969 roku. W katalogu wystawy Dziekan Wydziału Architektury, Mieczysław Kochanowski, napisał:
Najważniejsze jest to, że bezpośrednie – choć na moment – dotknięcie sztuki czyni ją bliską na całe życie, że dodana do życia barwa, tak dosłownie jak i w przenośni, pozostaje na zawsze jako pryzmat, przez który patrzeć się będzie na świat.
Do dzisiaj jest to, przynajmniej dla mnie, zawsze aktualna dewiza, pozwalająca łączyć profesję architektoniczną ze sztuką, z malarstwem. Tego też staram się uczyć studentów.
Nastroju wystawie dodała też poetycka fraza Jacka Czapiewskiego:
Byliśmy w Jastarni we wrześniu, kiedy rybacy zostali wolni i sami.
Złote flądry stały w oknach pensjonatu: Gwiazda Morza, Adria – tak
się nazywały. Kto chciał, szedł do portu. Wracały flotylle: kutry, jachty
szampańskie. Śpiew transatlantyku. Fauna była przyjazna: zziębnięte
meduzy, bałtyckie ogiery. Słodka była flora.
Pośrodku półwyspu rozpięto sieć: wiatr skakał na jedną to na drugą
stronę. Raz o sztormie nocą poszliśmy nad morze.>
Stanęliśmy na plaży o rozprutym boku. To był skraj wszystkiego. Po
godzinach milczenia w ciemności i grzmocie usłyszeliśmy głos świata.
Prof. Anna Fiszer, pisząc w Katalogu wystawy w Salonie Klubu MPiK w Gdyni, bardzo trafnie sformułowała to, co próbuję uzyskać w malarstwie:
Jacek Krenz poszukuje w dynamicznych, pełnych ekspresji obrazach, wyrazu dla swych doznań w zetknięciu z człowiekiem i przyrodą. Usiłuje dotrzeć do istoty, do głównego nurtu zjawiska. Realizuje to przy pomocy silnych kontrastów form i kierunków oraz dużych płaszczyzn koloru, zróżnicowanych w walorze i temperaturze. Ta transpozycja rzeczywistości staje się często romantyczna i nastrojowa.
Ciągle mam w pamięci ostatnią kąpiel wtedy, we wrześniu, w nagrzanym przez lato morzu, którego powierzchnia była tak gładka, że prawie bez fal. Zwykle wskakiwałem z pluskiem do morza, ale tym razem wszedłem zanurzając się spokojnie, stopniowo, układając się do żabki, aż poczułem na szyi wyraźną granicę dwóch żywiołów. Czuję ją do dzisiaj.
Goodbye Yellow Brick Road…

Pożegnanie pleneru okazało się także momentem kończącym czas jastarnieńskich beztroskich wakacji, które – gdyby je dodać – złożyłyby się na niemal cztery lata mojego wczesnego życia. Potem zdarzały mi się jeszcze krótkie, jednodniowe sentymentalne odwiedziny miejsc i przyjaciół. Ale były to już tylko odwiedziny.
Kasię przywiozłem do Jastarni w drugim dniu naszej znajomości. Czar tej krainy podziałał, jesteśmy szczęśliwi razem przez całe życie.
Panie Jacku. Wspomnienia, oj wspomnienia, wszyscy je mamy, one nas określają ale opisywać tamte czasy, to już świadczy o szczególnym sentymencie do tych wspomnień. Byliśmy wtedy młodzi. Ja miałam wówczas 17 lat i jeździłam w wakacje do pracy w lasach przy sadzeniu nowych drzewek. Płacili jakieś grosze, a mimo to były to moje najlepsze lata. Kiedy przeglądam zdjęcia z tamtego okresu, to łzy płyną same. Płyną za utraconym rajem, Jeszcze teraz w komórkach mojej krwi tańczą tamte atomy szczęścia i myślę, że Pana powroty są takie same w odczuciach. Do dziś nie mogę odżałować, że nie mogłam studiować, tylko po maturze podjąć pracę. Też był we mnie jakiś malarski talencik. W tamtym okresie chciałam być artystka malarką. Ach!!! Życie i tak kocham cię ponad życie. Z tej malarskiej twórczości zostały mi 2 obrazy, bo kilkanaście po prostu wyrzuciłam, kiedy doszłam do wniosku, że były niedoskonałe. Moja siostra ( 87 lat) maluje do dzisiaj. Dlatego jak mogłabym zawrócić CZAS, to miałabym podobne wspomnienia do Pańskich Panie Jacku Powodzenia i dziękuję za uruchomienie wspomnień. Może 15 września ogłosimy DNIEM WSPOMNIEŃ. Takiego jeszcze nie mamy.
Oh, dopiero teraz przeczytałem komentarz. Serdecznie dziękuję, za ciepłe słowa. Pisząc te opowieści poczułem, jak wspomnienia nas wzbogacaja, dlatego rozwijam je dalej. Ewa, właścicielka bloga mówiła, że jastarnickie opowieści spotkały się z dużym zainteresowaniem. Obiecałem przysyłać kolejne rozdziały. Zapraszam!