
Ela
Pojawił się meszek na głowie, a więc jest nadzieja, że w końcu włosy zaczną rosnąć. Podobno będą inne, tak mówią ci, co na ten temat coś wiedzą. Włosy, znaczy ich brak nie był dla mnie nigdy problemem. Peruki, które przymierzałam były straszne, pani, która doradzała, dwoiła się i troiła, też była straszna (przepraszam panią, ale w sumie jestem pewna, że tego nie przeczyta), nie rozumiała mnie, a ja jej. Jest taki typ ludzi, który chce cię zagłaskać na śmierć, jeszcze zanim ta śmierć do ciebie zawita, bo że zawita, to oni, ci głaszczący, są o tym przekonani. I muszą współczuć. To ich wyuczone współczujące spojrzenie wywołuje u mnie zawsze agresję.
W końcu jej powiedziałam, że wszystkie rodzaje peruk, które oferuje, są brzydkie, bez życia, właśnie tak powiedziałam leblos. Spoglądała na mnie z tym rutynowym współczuciem, w końcu zaproponowała kaszmirowy turban.
Wyszłam. Mojemu lekarzowi powiedziałam, że gdzieś mam te wszystkie peruki, że może przy okazji kupię sobie taką tęczową, albo pożyczę od wnuków, bo chyba taką mają.
Kupiłam kilka czapek, potem jeszcze kilka.
O mojej chorobie dowiedziałam się w dniu śmierci przyjaciółki, której dane było przeżyć z rakiem rok, tylko rok, aż rok.
Wymacałam go sama, guza w lewej piersi, we Wrocławiu.
Termin u lekarza, dość odległy, a potem już dość szybko dowiedziałam się, że jednak jestem wśród tych iluś tam procent kobiet zaznaczonych. Wybranych.
Następne terminy, aż wreszcie znalazłam odpowiedni szpital, odpowiedniego onkologia, przy okazji dowiedziałam się o chorobach tzw. współistniejących, z którymi też muszę się zaprzyjaźnić. Zrozumiałam też, że każdy lekarz chce dobrze, ale każdy z nich chce inaczej, tym bardziej, gdy oprócz raka są jeszcze inne dolegliwości.
Z dnia na dzień dostałam tzw. zwolnienie lekarskie, które jest ciągle przedłużane, chyba już ósmy miesiąc i końca nie widać.
Szczerze mówiąc, od jakiegoś czasu marzyłam o emeryturze, zazdroszcząc polskim równolatkom, że już mogą. A z drugiej strony wiedziałam, że pracować to ja muszę, aż do śmierci, bo emerytura, którą wyliczył mi niemiecki ZUS, starczy na waciki, których i tak nie używam.
Takiego obrotu sprawy nie brałam wcale pod uwagę. Nie chodzi o te waciki, których i tak nie kupię, chodzi o tę wymarzoną przerwę w pracy, od pracy, której już wcale nie chcę. Chcę być zdrowa i wrócić do pracy.
Jak to? Ja? Zawsze zdrowa, na głowie wszystko: włosy, chora siostra, chora matka, w pracy zawsze obowiązkowa, mniej w domu, dzieci odchowane, ale też trzeba pomóc przy wnukach.
To nie miało prawa się mnie przytrafić. Lekceważyłam badania kontrolne, nie tylko zresztą ja. Czułam się nieśmiertelna.
Ostatnio dwudziestoletni Konrad zapytał mnie, nomen omen na cmentarzu, czy chciałabym być nieśmiertelna. Uśmiałam się z tego pytania, choć wcale nie jest takie głupie.
Póki żyjemy wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, a potem nas nie ma i naszą nieśmiertelność pielęgnują kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat ci, co jeszcze są. Są też tacy, powiedzmy „wybitni“, którzy na kilkaset lat i więcej pozostaną nieśmiertelni, chociaż może nie, może to tylko pielęgnowane wspomnienie, wyuczone z podręczników historii.
Wracając do mojej nieśmiertelności, przestałam nagle w nią wierzyć.
Pochowałam tatę, planowałam w myślach już pogrzeb mamy, która ciągle żyje, potem musiałabym zająć się chorą siostrą, w końcu ona też by umarła. Potem wnuki dorosną, ożenią się, wyjdą za mąż, urodzą się prawnuki, też się nimi zajmę, a co? Przecież będę żyła wiecznie!
I nagle klops, bo wcale tak nie musi być. Z jednej strony zdumienie, niepokój i strach, z drugiej strony ulga: ja już nic nie muszę, nie muszę troszczyć się o innych, choć w miarę możliwości nadal to robię.
Choroba, albo dosadniej rak, uzmysłowiła mi, że nie jestem nieśmiertelna, choć cały czas mam apetyt na życie.
Jak będzie, tego nie wiem. Chemia za chemią, operacja za operacją. Fizycznie, psychicznie i intelektualnie jestem wyssana.
Kilka osób zostało przy mnie, resztę sama odrzuciłam, są jeszcze tacy, co nie wiedzą, jak do mnie podejść i obchodzą mnie z daleka, a ja im niczego nie ułatwiam. Byłam taka sama, gdy sąsiadka zachorowała na raka, też nie wiedziałam, jak podejść, jak pocieszyć, jak się zachować.
Teraz to sobie z detalami opowiadamy, sąsiadka i ja, kto jaką chemię dostał, w którym był szpitalu i jaki rodzaj raka mu się przytrafił. Bo o tym, że jest kilkanaście rodzajów nowotworów piersi i kilka stopni zaawansowania, dowiedziałam się w trakcie choroby.
Jestem na półmetku leczenia i terapii. Moja jedna połowa wierzy w życie, druga w śmierć. Gdybym była osobą wierzącą, mogłabym powiedzieć, że ta druga wierzy w życie pozagrobowe. Ale ja jestem niewierzącą katoliczką.
Rak mnie wiele nauczył, przede wszystkim zgody na niepewną i nieprzewidywalną przyszłość, zgody na to, z małymi elementami buntu, co ma nastąpić.
Rak piersi przytrafia się co ósmej kobiecie w Niemczech. W mojej klatce schodowej jest osiem mieszkań, w nich mieszka osiem kobiet i dwie z nich miały raka piersi. Coś się tu nie zgadza. To co piszą w sieci o raku też się nie zgadza. Jedni piszą, że i tak niedługo pojawią się przerzuty do innych organów, a drudzy, że mam wielką szansę na długie życie i komu tu wierzyć.
Najzabawniejsze z tego wszystkiego są oferty usług pogrzebowych, którymi masowo bombarduje mnie internet. Czy rak daje przyzwolenie na takie reklamy? Nie wiem. Wiem, że lubię czarny humor i nie miałabym nic przeciwko, jakby to miał być pogrzeb raka w najładniejszej z urn.
Elu Droga,
życzę Ci (jak Ty sama sobie już zażyczyłaś), “pogrzebu raka w najładniejszej urnie”!
A ponieważ jesteś wspaniałą, kreatywną kobietą, o wspaniałym piórze i zmysłem do fotografowania, napiszesz mu mowę pożegnalną, (możesz go “spuścić” w niej aż do samego piekła), a urnie zrobisz parę pięknych, kolorowych fotek, które umieścimy oczywiście na naszym blogu.
A ponieważ będziesz w dniu jego pogrzebu, oczywiście zdrowa już jak przysłowiowa klacz, przejedź się z tą urną, (może tak z patriotyzmu nacjonalnego) najlepiej od razu na same Powązki.
Tam jego “zasłużone” miejsce, daleko od Ciebie!
Czekam na to bardzo niecierpliwie…
Teresa
❤🧡💜💙💚
PS. Elu ściskam serdecznie…trzymaj się dzielna Kobieto!
Droga Elu,
myślę o Tobie często, przesysyłając Ci jak najbardziej pozytywne myśli i nie ma to znaczenia, czy akurat zajrzysz tu do Twoich komentarzy, czy też nie.
Dobre myśli wszystkich do Ciebie fruną!
Dziś jest niedziela, więc pomyślałam, że dobrze Ci zrobi moim skromnym zdaniem, np. dobra muzyka ( to na wypadek, gdybys tu zajrzała).
Życzę Ci Wszystkiego Wszystkiego Najlepszego.
Teresa
Dziękuję, za dobre myśli, dobrą muzykę i dobre słowa. Jestem znowu w szpitalu z powodu chorób wpółistniejacych. Ptaki za oknem nie dają spać, dzień się budzi kolejny. Ładnie tu wokół, duży park z fontannami, róże kwitną , na korytarzu szum, pierwszy poranny obchód.
Temperatura, ciśnienie zastrzyk….
Kochana, jestem myslami z Toba,
a i napewno wiele innych osob…
To musi miec wielka moc!
Sciskam serdecznie
T.Ru