Zbigniew Milewicz
Portret człowieka praktycznego
Kończąc dwa tygodnie temu wpis o dekomunizacji, wspomniałem, że zawdzięczam generałowi Ziętkowi mieszkanie, ale przemilczałem, że poniekąd również moje pierwsze małżeństwo.
– Po co wom ajncla? – zapytał. – Wiecznie kawalerem nie bydziecie, mocie jako narzeczona?
– Narzeczonej jeszcze nie, ale mam sympatię – odparłem.
W rodzinnym domu od dziecka starano się mówić ze mną “czysto po polsku” i chociaż znałem śląską gwarę, jak ktoś godoł do mnie, automatycznie włączał mi się język literacki. Wiedziałem, że robię błędy, mówiąc po śląsku, dlatego przy rdzennym Ślązaku nigdy nie odważałem się na gwarę i tak mam do dzisiaj, ale to już odrębny temat.
Singlom w PRL-u przysługiwała przepisowo tylko spółdzielcza kawalerka, żonatym – dwupokojowe mieszkanie, więc po zastanowieniu dodałem, że myślę o tym, żeby się dziewczynie oświadczyć, co niestety nie było prawdą. Moje relacje z Kasią były tylko bardzo przyjacielskie, jednak życie zawsze wymaga ofiar. Musiałem więc przyrzec wojewodzie, że się z nią ożenię, bo inaczej nie poparłby mojego podania do „Górnika“ o wcześniejszy przydział mieszkania.
Generał słynął z pedantyczności i punktualności. Umówiony byłem na audiencję na ósmą rano, podpowiedziano mi w redakcji, żebym za wcześnie nie przychodził, bo tego nie lubi, ale spóźnialskich w ogóle nie tolerował, więc zameldowałem się w jego sekretariacie z kilkuminutowym wyprzedzeniem. Siwowłosa, schludna sekretarka o wyglądzie angielskiej bony, otaksowała mnie wzrokiem, chyba zaakceptowała wybór garnituru z elany, krawat i biel koszuli, wskazała mi krzesło i kiedy wskazówki stojącego zegara doszły do ósmej, jej szef stanął w progu gabinetu i zaprosił mnie do środka. Wnętrze urządzone było staromodnymi, ciemnobrązowymi meblami z dębu, w rozmiarach okazałych, jak on sam. Chociaż już wiedział, zapytał uprzejmie, z czym do niego przychodzę i skąd pochodzę, zatrzymał się na chwilę przy dziadku Erwinie i przeszedł do rzeczy. Rozmowa trwała krótko. Podpisał się pod moim podaniem tą swoją charakterystyczną choinką, ale zanim wyszedłem z gabinetu, jeszcze raz żartobliwie uprzedził:
– Ino bez cyganienio z tym ślubem, bo wos znojda!
Jerzy Ziętek ( 10.VI.1901 – 20.11.1985) w karykaturze, ze swoją słynną “choinką”. Z archiwum Biblioteki Śląskiej.
Tak się złożyło, że później czasami obsługiwałem jego gospodarskie wizyty w regionalnych zakładach pracy, wraz koleżeństwem z innych redakcji. Z jego inicjatywy podstawiano autobus dla dziennikarskiej ekipy pod Urzędem Wojewódzkim przy Jagiellońskiej i punktualnie o ósmej rano wyruszaliśmy w teren. Każdy dostawał coś w rodzaju broszury z podstawowymi danymi na temat marszruty, zakładów, które mieliśmy zwiedzić i ich osiągnięć. Opracowania te zawierały różne dane techniczne, liczby i daty, więc nie musieliśmy później na miejscu wszystkiego gorączkowo notować ani nagrywać na magnetofony, dzięki czemu unikało się wielu błędów. To był wczesny pijar, cenna nowość w pracy dziennikarskiej. Jakże inaczej wyglądała obsługa partyjnych narad w sąsiednim Białym Domu, którym rządził cysorz, Zdzisław Grudzień; ten mówił zawsze z kapelusza i nigdy nie było wiadomo, o co mu chodzi. Na szczęście bardzo rzadko mnie tam posyłano.
Przy budowie Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku
Po części oficjalnej w każdym odwiedzanym przez nas zakładzie pracy odbywał się poczęstunek – skromniejszy, lub wystawniejszy, ale zawsze dobrze zakrapiany. Każdy dyrektor i kierownik chciał pod tym względem dobrze wypaść, ale nie zawsze trafnie odgadywał gusta konsumpcyjne przybyłych gości.
Pamiętam, że w jakimś kombinacie ogrodniczym w Częstochowskiem, na ustawionych w podkowę stołówkowych stołach, obok śledzi w śmietanie i golonek stanęły butelki bałkańskiego winiaku. Jorg spojrzał na nie krytycznie i zapytał głośno a bezosobowo: czy ktoś z wos lubi koniak? Na to sala odpowiedziała zgodnym chórem: nie, czystą! Słyszycie? – zwrócił się do gospodarzy. Oczywiście życzeniu temu w mig stało się zadość.
Jego osobistym asystentem był człowiek o nazwisku Ulfik, o którym niewiele wiem. Po którejś z gospodarskich wizyt, przy zastawionym stole, tenże przyboczny nalał pierwszy kieliszek swojemu szefowi, a Jorg trąca go kryką i pyta rozeźlony: toś ty zapomnioł, że jo ino jednego pija? Asystent bez słowa zamienił kieliszek na szklankę, napełnił ją wódką, na co Jorg udobruchany: tak, to rozumia. Lubił zakąszać szprotkami, o czym Rysiek Miemiec z Trybuny Robotniczej nie wiedział. Po którymś toaście sięgnął widelcem w stronę rybek, ale Ziętek był szybszy, przyciągnął półmisek do siebie i warknął na konkurenta: łone som moje!
Nie lubił sztywniactwa, był bezceremonialny i tych anegdot o nim jest dużo. Potrafił walnąć kryką w stół, nie przebierał w słowach. Kiedy na jakimś oficjalnym posiedzeniu, w którym uczestniczył Piotr Jaroszewicz, znudziło go przydługie wystąpienie premiera, powiedział do mikrofonu, przy pełnej sali: nie pieprzcie już, towarzyszu!
Niechętnie mówił o swoich prywatnych sprawach. Zamknięty w sobie, nieufny, umiał szybko „poznać się na człowieku”, starannie dobierał swoich współpracowników – był wobec nich lojalny. Budził respekt. Nie znosił kłamstwa, jak już wspomniałem wcześniej – spóźnialstwa, a także donosicielstwa i partactwa.
Zdzisław Grudzień, Jerzy Ziętek, Edward Gierek
Kiedy otwierano z pompą Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie, niezadowolony powiedział organizatorom uroczystości: ale sam pierona czegoś ważnego brakuje…
Zaczęli jeden przez drugiego dociekać, co generał może mieć na myśli, a ten tylko kręcił przecząco głową i w końcu wypalił: sam żodnych haźli nie ma, kaj majom ludzie iść, jak im się zachce?
Rzeczywiście o toaletach w parku zapomniano i błąd ten budowlani musieli szybko naprawić.
Pod koniec lat sześćdziesiątych w Radzionkowie otwierano filię Bytomskich Zakładów Odzieżowych. Po części oficjalnej, gdy Ziętek przeciął już wstęgę, goście przeszli do dużej sali, gdzie czekał posiłek. Wojewoda rozejrzał się, spojrzał na sufit i zapytał stojącego obok dyrektora. – Wyście to budowali? – Tak jest generale – z zadowoleniem odpowiedział zagadnięty. – To jo wom powiym. Jak moja starka obciepywała sufit, to robiła to równiej – skwitował Ziętek.
Nie cierpiał malkontentów.W gospodarce planistycznej, winą za niepowodzenia wykonawcze obarczano zwykle tzw. trudności obiektywne, takie, jak sztywne przepisy, brak materiałów i niedostatek siły roboczej, a Ziętek miał niezaspokojone ambicje budowlane. Kiedy więc na pewnej naradzie dyrektorzy budów po raz kolejny tłumaczyli się przed nim z niewykonanych zadań i po staremu narzekali na zły kodeks, podsumował: – No ja, mocie racja. Przepisy trudno zmienić, ale dyrektora łatwo.
Od tamtej pory podobno budowlanka na Śląsku i w Zagłębiu zaczęła lepiej pracować.
W 2001 roku, z okazji setnej rocznicy urodzin Jerzego Ziętka (10 czerwca tego roku minie 120 lat), nakręcono o nim film dokumentalny w reżyserii Grażyny Ogrodowskiej i Leszka Furmana, p.t. Jorg. Próba portretu. Drugi z kolei; pierwszy powstał za życia bohatera, w 1978 r., w reżyserii Antoniego Halora i nosił tytuł Człowiek z laską, czyli portret człowieka praktycznego. Próbowałem znaleźć w sieci najpierw jeden, później drugi, żeby dołączyć linka do tego wpisu, niestety bezskutecznie. W Internetowej Bazie Filmu Polskiego znalazłem natomiast ciekawy, pisemny szkic do nowszej z produkcji, oto jego fragmenty:
„W czasie, gdy obalano pomniki, w 1992 roku, 26 tysięcy osób z lewicy i prawicy, głosowało na Ziętka – jako na „Ślązaka stulecia”. J. Ziętek (…) przedwojenny sanacyjny urzędnik, powstaniec śląski, wyrzucony z partii, potem członek KC, wojewoda walczący ze Zdzisławem Grudniem, przyjaciel Edwarda Gierka, makiaweliczny „lis i lew”, dyplomata, działający niekonwencjonalnymi metodami jak na owe lata. Film ukazuje dokonania J. Ziętka (…) Sprawy osobiste, ważne dla ludzi załatwiał szybko i „od ręki”. Słynna choinka – podpis Ziętka, widnieje na niejednym dokumencie przyznającym samochód, mieszkanie, zamianę lokalu, budowę domu. Gdyby nie upór, przebiegłość i, dziś powiedzielibyśmy, zdolności menedżerskie – nie byłoby Spodka. Pod koniec życia, w Ustroniu pytał smutnie z rzadka odwiedzających go przyjaciół: jak tam mój Spodek? stoi jeszcze, abo mi go już wyburzyli…? Nigdy nie przekroczył prawa, ale balansował na krawędzi przepisów, wykorzystywał luki prawne i nieścisłości. Tworzył fundacje, przelewał środki finansowe z papieru na papier, zabiegał o dofinansowywanie inwestycji w Warszawie.
Niezwykle inteligentny, nie miał wyższego wykształcenia „ino przedwojenna matura!” Szanował za to specjalistów, nie udawał nigdy, że zna się zna wszystkim, kiedy nie rozumiał czegoś, kazał sobie tłumaczyć. Niektórzy nazywają go „cynicznym graczem politycznym”, faktem jest, że umiał się dostosowywać do obowiązującego stylu politycznego. Przedwojennego śląskiego działacza sanacyjnego polecił w partyjne szeregi PPR ortodoksyjny komunista, Zagłębiak – gen. Aleksander Zawadzki. Jako naczelnik Radzionkowa (przed wojną – przyp. Z.M. ) Ziętek kazał aresztować profilaktycznie radzionkowskich komunistów – „bo to były okropne charaktery”. Znana była głęboka niechęć Zdzisława Grudnia do śląskiego wojewody, niechęć odwzajemniana. Jest fragment filmu z odwołania Ziętka ze stanowiska Wojewody – oficjalnie z powodu złego stanu zdrowia, choć wszystkim wiadomo było, że tak zatryumfował Grudzień. Generał wygląda tam na człowieka, który przegrał. Dziś wiadomo, że Ziętek nie przegrał. Stoją jego pomniki: Spodek, Ustroń, Repty, Park Śląski, Planetarium Śląskie, centrum Katowic, Nowe Tychy, osiedla mieszkaniowe, leśny pas ochronny, szkoły, drogi. Pamiętają Go ludzie”.
Reżyser Kazimierz Kutz powiedział o nim: “z administrowania w nienormalnym systemie uczynił sztukę”.
Gdy Jerzy Ziętek był już na politycznej emeryturze, sprzeciwiał się reformie administracyjnej z lat 70 i powołaniu nowych województw tłumacząc, że łatwiej utrzymać w ryzach 17 koni niż 49. Tamta reforma doprowadziła do rozrostu aparatu urzędniczego.
Swoją opowieść o Jerzym Ziętku zakończę jego wojennymi losami, o których wiem najmniej. Po agresji Niemiec na Polskę został ewakuowany wraz z innymi urzędnikami województwa śląskiego na wschód kraju, na tereny które po 17 września 1939 r. zostały zaanektowane przez sowietów. Zamieszkał we Lwowie, gdzie pracował jako portier. Deportowany latem 1940 r., trafił do obozu pracy w Rybińsku nad Wołgą, gdzie przebywał do jesieni 1941 r. Tam, po podpisaniu układu Sikorski – Majski, doczekał amnestii. Z Rybińska jedzie na Kaukaz, gdzie pracuje m.in. w fabryce octu, niedaleko Groznego. W czerwcu 1943 r. wstępuje do Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR i dostaje skierowanie do szkoły oficerów polityczno-wychowawczych w Riazaniu. Po jej ukończeniu powierzają mu stanowisko zastępcy dowódcy 3 Dywizji Piechoty im. Romualda Traugutta; w styczniu 1945 r. wraca do Katowic. Tu, Z wolnej stopy 32, rozpocząłem o nim pisać, koło się zamknęło.
“Nie lubię początków i końców. Wolałabym wiecznie dryfować gdzieś pośrodku. Najgorsze w tym konkretnym końcu i początku jest to, że po raz pierwszy w życiu nie mam pojęcia dokąd zmierzam”.
Zbychoo, ale Ty napewno wiesz…👍
(Emily Giffin, Coś pożyczonego)
Pozdrawiam, T.
Dzięki Zbychu za przypomnienie gen.Jerzego Ziętka ,który w czasach komuny umial pozostać “człowiekiem ” czyniąc tyle dobrego dla swego Śląska budząc sympatię i szacunek swego otoczenia no i mnie.
Tereso, ogolnie wiem, ale diabel tkwi w szczegolach😉 Marysiu, ja nie napisalem, ze Jerzy Zietek byl krysztalowy, ale kamieniami rzucaja w niego ludzie, ktorzy sami maja skazy. Dziekuje serdecznie milym Paniom za komentarze i pozdrawiam.
Świetnie Zbyszku napisane, masz swój wyjątkowy sposób pisania i tego się trzymaj, bardzo to cenię. Pozdrawiam i ściskam.
Bog Ci zaplac dobry czlowieku🥰