Ewa Maria Slaska
Książka i ci, co o niej rozmawiają
Rozmowa o książce odbyła się na zoomie w dniu 8 lutego 2021 roku. Brali w niej udział sami utytułowani naukowo ludzie i ja. Moderatorka, Iwona Dadej, zaprosiła czworo autorów (ten polski rodzaj niemęskoosobowy! trzy autorki, jednego autora!) i czworo czytelników (to samo 3+1). Byłam w tym gronie jedyną osobą pamiętającą dobrze PRL. Ale ponieważ jestem stara, to pamiętam nie tylko PRL, ale również czas, kiedy rozmowa oznaczała, że spotykają się ludzie i ze sobą rozmawiają, a to oznacza, że ktoś coś mówi, a ktoś inny już niecierpliwie wierci się na krześle, bo chciałby na to odpowiedzieć, ktoś przerywa, ktoś coś wtrąca niby na boku, ale tak, żeby wszyscy słyszeli, ludzie nawiązują ze sobą kontakt, myśli latają jak trzmiele na wiosnę, a moderator to nie jest Władca Czasu i Dostępu do Mikrofonu, tylko człowiek, który ma przedstawić kolejnego rozmówcę (a bogdaj to, sami możemy to zrobić!) i zadbać o wypełnienie luki, gdyby nagle się okazało, że nikt nic nie ma do powiedzenia i zapada głucha (głupia) cisza. Choć i tak trzeba przyznać, że nasza regentka robiła, co mogła, żeby jej władza była jak najmniej dokuczliwa. Tym niemniej i ona nie mogła nic zdziałać przeciw “reżimowi” takiej rozmowy AD 2021.
No więc nie było rozmowy, tylko wystąpienia i statementy. Szkoda, bo ja bym chętnie porozmawiała tak naprawdę, szczerze i od serca z autorami tej książki. Powiedziałabym, co myślę i tak długo bym ich dręczyła, aż bym wymusiła na nich sensowne odpowiedzi i nie musiałabym się zadowalać akademicką gładką nowomową, wygłaszaną przez ludzi, którzy połknęli kij (no, nie wszyscy – pani Barbara na pewno nie połknęła kija) i przez to zapomnieli, jak się uśmiechać, przejmować i angażować w temat. Tak się zachowywała tylko mieszkająca (przebywająca) w Szwecji Białorusinka – Olga Sasunkiewicz. Ale tak poza tym było tak, jak zawsze, już od dawna, a nie tylko w czasach pandemii, był akademicki dyskurs, w którym wszyscy wszystkich chwalą i wszyscy są z siebie zadowoleni.

Przygotowałam sobie uprzednio notatki, na wypadek, gdybym zapomniała języka w gębie. Nie były mi potrzebne, pamiętałam dobrze, co chcę powiedzieć, powiedziałam znacznie mniej niż chciałam i dostałam następującą odpowiedź zbiorczą, wygłoszoną cztery razy, bo udało mi się zadać cztery pytania: mieliśmy inne założenia, nie chcieliśmy tego uwzględniać, ale może szkoda, bo może dobrze by było. Aha. W dwóch wypadkach odpowiedź uzupełniło stwierdzenie: nie mogliśmy tego uwzględnić, bo nie ma na ten temat badań!
Jak to nie ma badań?! Czy ośmioro naukowców nie odczuło wstrząsu po takiej wypowiedzi? Nie ma badań! To trzeba je było zrobić, albo odważnie sformułować tezy-hipotezy bez badań cząstkowych. OmG, nauka była kiedyś cudowną przygodą myślącego umysłu, który mógł się zająć wszystkim, czym chciał, a teraz jest żmudnym zbieraniem materiałów, mrówczym przeprowadzaniem badań, kolekcjonowaniem punktów i wymuszonym (!) odpisywaniem od innych. Bo jak inni nie zrobili badań, to nie ma czego cytować, a zatem nie możemy na ten temat pisać?

Nie pierwszy to raz, że rozpacz mnie ogarnia w obliczu tego, czym stała się nauka. Już o tym pisałam. Na przykład TU. Albo TU. I TU. I nie pierwszyto raz, że sama siebie z zachwytu klepię po ramieniu, że udało mi się uniknąć pułapki, jaką jest wysoka nauka akademicka. A mogłam byłam była (bymbyłabyła), pracowałam na uczelni, rozpoczęłam pisanie pracy doktorskiej i… ogarniało mnie przerażenie na myśl, że teraz TAK będzie wyglądało moje życie.
A przecież 45 lat temu nauka była jeszcze cudownie wolna w porównaniu z tym, czym się stała dzisiaj. Bo cóż tak naprawdę ograniczało naukowca w Polsce w pierwszej połowie lat 70?
Tylko Komuna! Phi!
Niech żyje nauka niska! nauka z rozmów i przemyśleń, tradycji i intuicji, odwagi i samodzielnego myślenia! A oto moje notatki, sporządzone przed spotkaniem zoomowym. Nie obejmują one wszystkich zagadnień, w końcu wiadomo było, że to spotkanie potrwa dwie godziny, a na pewno będzie musiało się wpowiedzieć osiem osób i ewentualnie jacyś słuchacze:
Co mi się podoba, to fakt, że powstało kompendium, obszerne, napisane wartkim językiem, interesujące. Gratuluję!
Podoba mi się też wyjściowa teza, że obraz sytuacji kobiet w PRL stworzony po roku 1989 był uproszczony i pełen luk.
Ale niestety to, co Państwo stworzyliście, jest też uproszczone i ma braki. A szkoda, bo przez następne kilkadziesiąt lat Wasza książka będzie czytana i cytowana wszędzie na świecie, gdzie badacze się zajmują sytuacją kobiet w PRL, a brakuje w niej wielu ważnych spraw i ludzi.
Posłuchajmy tej listy nazwisk:
Maria Janion
Agnieszka Holland
Krystyna Janda
Wisława Szymborska
Kora Jackowska
Magdalena Abakanowicz
Ewa Demarczyk
To były najważniejsze kobiety PRLu! To były nasze wzory zachowań, wyglądu, walki, odwagi cywilnej. Nie Zofia Grzyb, tylko Janion, Holland, Janda! Tych kobiet nie ma w tej książce. Listę można wydłużyć: nie ma Nałkowskiej, Dąbrowskiej, Kuncewiczowej, nie ma rysowniczki Mai Berezowskiej, która zmieniła nasze widzenie erotyki kobiecej. Nie ma pisarek z okresu transformacji, które zapoczątkowały tzw. literaturę menstruacyjną w Polsce i które opisywały widzianą przez kobiety rzeczywistość PRL, a zatem nie ma też jednej z nich, czyli Olgi Tokarczuk.
Nie ma Krystyny Jandy, której rola w filmie Człowiek z marmuru (1977) stała się wzorem wszystkich młodych nowoczesnych kobiet. To od niej uczyłyśmy się bezkompromisowej postawy, która już kilka lat później okazała się tak potrzebna podczas strajków 1980 roku.
Ale nie ma też filmu Agnieszki Holland Kobieta samotna (1981), która ukazała tak straszny ciężar bycia kobietą w PRL, że każda z nas skłonna była na klęczkach dziękować za to, że ją spotkał jednak inny los.
To mogłoby nie mieć znaczenia w pracy naukowej, gdyby nie fakt, że sami Państwo piszecie, że sięgacie do „tekstów kultury popularnej, filmów, przedstawień plastycznych, beletrystyki“ (str. 16 i 17). I gdyby nie fakt, że akurat TE kobiety były wzorcami dla kolejnych pokoleń Polek w PRL. Nie piszecie o nich, nawet ich nie cytujecie!
Nie piszecie o religii i roli kościoła, no bo… nie piszecie.
To samo o problematyce homoseksualnej – bo nie.
Uzasadniacie to tym, że każdy rozdział książki jest propozycją autorską i że te braki to wasze „przemyślane decyzje“ – w trakcie rozmowy dowiedziałam się jeszcze, że… nie ma badań!
Niestety te braki świadczą albo o nieznajomości sytuacji w PRLu, albo (choć nie chce mi się w to wierzyć!) o podporządkowaniu Waszej wizji, obowiązującym założeniom współczesnej narracji historycznej AD 2020. Bo jak inaczej wytłumaczyć nieobecność choćby tych czterech najważniejszych kobiet z mojej listy: Janion, Holland, Janda, Tokarczuk? Czy to przypadek, że akurat wszystkie cztery są, czy były, twarzami protestu obywatelskiego przeciwko kolejnym decyzjom obecnej władzy?
To jednak niestety nie wszystkie braki:
1/ Z rozdziału o aborcji czytelnik nie dowie się nawet, od kiedy aborcja w PRL była legalna (a była legalna w latach 1956 – 1993). I oczywiście szkoda, że nie ma tu odniesienia do tego, jak dramatycznie problem aborcji wygląda w roku 2020 i 21.
2/ Brakuje rozprawienia się z popularną na Zachodzie teorią, że w Polsce nie było tzw. drugiej fali feminizmu w latach 60 i 70 – konieczna byłaby konkretna teza – była druga fala, tylko się tak nie nazywała!
3/ Przesadnie opieracie się na badaniach anglojęzycznych, które mówią o Europie Wschodniej i Polsce w kontekście Związku Sowieckiego.
4/ Nie ma osobnego rozdziału o kobietach jako inspiratorkach, twórczyniach i odbiorczyniach kultury.
5/ Zbyt intensywnie omówiona została Liga Kobiet, co zmienia w oczach Czytelnika jej funkcję w życiu społeczno-politycznym PRL.
6/ Niejednolity język – zwłaszcza w sprawie feminitywów i neologizmów
7/ Wspaniałe wprowadzenie nt. gender, ale dlaczego nie ma tam ani jednego słowa nt. tego, co w Polsce się stało z tym terminem i w jaki wstrętny sposób został wykorzystany? I to akurat w czasie, kiedy Państwo pisaliście tę książkę.
8/ No i dwa zwyczajne głupstwa:
Napisaliście, że internowane w Gołdapi chwaliły sobie internowanie, bo mogły odpocząć!
No halo!? Naprawdę?
I na koniec perełka bezsensu z rozdziału “Uroda”: twaróg produkuje się z serwatki!
Nie proszę Państwa, twarogu NIE produkuje się z serwatki, serwatka jest produktem ubocznym produkcji twarogu! I każdy człowiek zajmujący się PRL musi to wiedzieć, bo twaróg był obok ziemniaków i cebuli jednym z najważniejszych środków spożywczych w Polsce! I każdy w PRL-u umiał domowym sposobem wyprodukować twaróg ze zsiadłego mleka (teraz się nie da).
Powiecie – nieważne głupstwo! Tak, zapewne, ale jeżeli w takim głupstwie nie wiecie, o czym naprawdę piszecie, to dlaczego mamy Wam wierzyć w sprawach poważniejszych niż twaróg i serwatka!?

W worku jest ser biały, czyli twaróg, w garnku to, co odciekło, czyli serwatka 🙂
Bravo Ewa! Dowaliłaś i słusznie. Nowe pokolenie kobiet wyrosłe na pepsycydach i innych opryskach ma pozamykane szyszynki, a więc organ odpowiadjący za uczucia wyższe, a może jakieś ciało migdalowate uciska na mózgi tego nowego pokolenia kobiet? Tak tylko pytam. Kobiety dziś uważające sie za wykształcone są zadufane w sobie, ,pracują dla sponsorów, a wiec wykonują tylko polecenia założen nowego systemu. NOWA HISTORIA się tworzy jeszcze na oczach nas “starych”( czy na pewno starych?) Właśnie o to chodzi, by nowe pokolenie zapomniało wartości PRL, oparte na moralności i pradziwej etyce PRAWDY.Co się porobiło z tymi mlodymi umysłami? Wiem!- Parcie na uznanie, pieniądze, sukces. Pewni siebie, bez skrupułów. Chociaż sama piszę, uważam, że dzisiejsza literatura, to multiplikacje i ten wygrywa, kto ma więcej kopiarek i pieniedzy na reklamę.Zabolalo mnie, że w tym panelu i książce zabrakło nazwisk, które wymieniasz.Anna Kronenberg z Uniwersytetu Łódzkiego napisała pracę na temat literatury emigracyjnej, która wyrosła po roku 2004, więc ten temat nie zginie ,Była też współorganizatorką Festiwalu Emigracji w Gdyni w roku 2016..Na pewno ( w co wierzę) pojawią się książki na temat tych kobiet o których Ewo piszesz, a ktore wniosły w życie kobiet wiele wartości.i o tym nie możemy zapominać. Szkoda mi tego mlodego pokolenia, przekupionego przez system i nową naukę uniwersytecką, ktora ma slużyć nie nam, a systemowi, który zaprowadzi tam, gdzie chcą sponsorzy. Czy tego młodzi nie widzą? Czy własny czubek nosa tych kobiet nie przeslania widoku? Tak tylko pytam?Perełką w tym tekście Ewo był odpovczynek kobiet internowanych (na pryczach) w więzieniu. Bravo mlode panie, co w taki uproszczony, a nawet znieksztalcony sposob przekazywać będziecie wiedzę moim wnukom. No ia ta serwatka, to już hit..
Znalazłam dziś na FB taką wypowiedź Jacka Pałasińskiego, fantastycznego dziennikarza z mojego pokolenia (plus minus):
DWUDZIESTOLATKI 2021
Muszę, bo się uduszę.
W tym semestrze miałem przyjemność uczyć wyjątkowo zdolną grupę studentów.
Są z różnych krajów i rożnych kontynentów. Dzielą ich kilometry, różne doświadczenia, różne kultury, różne religie. Łączy ich młodość i nadzieja.
Dotąd robiłem semestralne testy dwustopniowe: esej + rapid test z jednakowymi, konkretnymi pytaniami z wiedzy ogólnej, jednakowymi dla wszystkich.
Teraz jednak zapragnąłem dojść prawdy poprzez ich opinie.
Dostali zadanie, polegające na wyborze któregoś z medium w ich ojczyźnie albo brytyjskiego Guardiana, przeanalizowaniu wydań przez tydzień we wskazanych działach i odpowiedź na pytanie: „Czy wybrane medium odpowiada na potrzeby, oczekiwania i problemy mojego pokolenia”?
Było z tym nieco problemów, bo dostałem tylko kilka prac z udokumentowanymi opiniami, wskazującymi co dzisiejszym dwudziestolatkom w mediach odpowiada, a co nie. Inni, zastraszeni przez poprzednie szkoły i uczelnie, starali się utrzymać w ryzach jakiejś chorej scholastyki, kilometrowymi cytatami zastępując własne opinie.
Bali się wyrażać swoje opinie, bo ktoś im wmówił, że trzeba być „bezstronnym”, „wyważonym” itp. Innymi słowy: trzeba być kompilatorem prac innych ludzi, a nie twórczymi autorami prac nowych.
Ale po moich naleganiach (podpartych lekutkim szantażem ocenowym), w końcu nawet najbardziej oporni wywalili mi swoje opinie: cóż za radość, pozytywne zaskoczenie, cóż za odkrycia osobowości i indywidualności!
Nie wiem, czy kolejni wykładowcy, których spotkają na swojej drodze, nie będą mnie przeklinać, że ich „popsułem”. Pewnie, że gdyby mieli obierać karierę naukową, to muszą zapomnieć o moich lekcjach. Ale ja ich chciałem nauczyć rudymentów dziennikarstwa.
Na zakończenie, boście pewnie ciekawi, powiem tylko, że dzisiejszych dwudziestolatków, niezależnie od kontynentu, koloru skóry czy religii, zasadniczo nudzi i irytuje polityka. (Żadna nowość).
Interesuje ich rozrywka i lifestyle (idem).
WSZYSTKICH łączy autentyczna pasja społeczna i chęć przysłużenia się społeczeństwu.
I dlatego musiałem.
Wybieram tu najważniejsze dla mnie zdanie: Inni (studenci), zastraszeni przez poprzednie szkoły i uczelnie, starali się utrzymać w ryzach jakiejś chorej scholastyki, kilometrowymi cytatami zastępując własne opinie.
Bali się wyrażać swoje opinie, bo ktoś im wmówił, że trzeba być „bezstronnym”, „wyważonym” itp. Innymi słowy: trzeba być kompilatorem prac innych ludzi, a nie twórczymi autorami prac nowych.
Szanowna Pani Ewo,
z uwagi na genderowe definiowanie siebie, w jakiej formie mam pisać? – Język jest pełny ograniczeń i pozostają tylko cztery formy do użytku: męski, żeński, męskoosobowy i niemęskoosobowy. Nie da się mówić w formie nijakiej. Można w formie bezosobowej. A tak by się chciało takiej nijakiej formy użyć do siebie i do każdego, by nikogo nie urazić, by czuć się swobodnie.
Pani Ewo, ujęła mnie Pani pobłażliwą – znudzoną może nawet – miną (a także nieco wyniosłą arystokratyczną pozą w stylu Beaty Tyszkiewicz, dzięki czemu unosiła się Pani ponad nimi), tym bujaniem się na krześle podczas spotkania na zoomie dotyczącego książki “Kobiety w Polsce 1945-1989. Nowoczesność, równouprawnienie, komunizm”, w którym udało mi się w tle uczestniczyć (https://www.facebook.com/145161722208729/videos/903613617130803). “ARCY” to wszystko było ułożone i takie “ARCY”poprawne. Wszyscy tacy “ARCY”mili. Gadające głowy rodem z PRL. Aż niedobrze się robiło. Dlatego Pani zachowanie i wypowiedź tam i tu są wspaniałym kontrapunktem. Dziękuję za to.
Wiele radości sprawiło mi zarówno Pani tam wystąpienie, jak i przeczytanie Pani tekstu tutaj, a także wszystkich odnośników i odsyłaczy do innych Pani tekstów o nauce/naukowości. Co za odkrycie! Piękne teksty. Inspirujące. Nawet jeśli Arkadiusz Łuba w dyskusjach o Joyce, Jezusie, Don Kichocie zarzucał Pani dokładnie to samo, co Pani zarzuca autorom książki “Kobiety w Polsce 1945-1989. Nowoczesność, równouprawnienie, komunizm”. Krytykuje Pani te ich wątpliwą naukowość, podczas gdy pan Łuba krytykuje Pani nienaukowość. Oboje jesteście Państwo konstruktywni w tej krytyce i piszecie, czego zabrakło. Bez “ARCY”słodkości i chwalenia siebie nawzajem. Pan Łuba wyraźnie jest przy tym zainteresowany Pani Baratarią, wkłada w dysputę tyle wysiłku, wiedzy i źródeł. Powstała piękna polemika, czego tak bardzo brakowało na spotkaniu na zoomie. I czego tak brakuje w nauce. Czego w ogóle brakuje, jak Pani pisze. O, Nauko! O, Dyskursie! O, Rozmowo! Będą czytali tę książkę i głupoty serwatkowo-internacyjne głosić będą. I Pani się na to nie zgadza. Jakże pięknie to Pani wyraziła! Panu Łubie chyba chodziło o coś podobnego – by później ktoś nie cytował Pani bloga i zdań, które Pani przytacza, a których nie było. Ostatecznie chodzi Państwu o to samo. O prawdę – tak dzisiaj poniewieraną i szarganą.
Wracam do spotkania nad książką. Z tym “połknięciem kija” trafiła Pani w sedno. I ten krąg wzajemnej adoracji. Niedobrze się robi od tych “ARCY”superlatyw, pochwał, wzajemnych ukłonów, ciągłych gratulacji. I wszystko to płynie w jednym kierunku, że jest to po prostu “ARCY”ważna publikacja, wyjątkowa. Poza Panią, panią Sasunkevich, panią Kassner i panem Kleinmannem nie było głosów niezaangażowanych w pracę nad książką. Tylko że oboje “państwo” K. znowu ją wychwalali. Pani Sasunkevich była chyba najbardziej wyważona i także zauważyła kilka braków. Panu Kleinmannowi dziwię się mniej, gdyż może nie czuć polskości i polskiego komunizmu. I jako młody niemiecki facet może też nie czuć polskich kobiet tamtego czasu. O ileż ciekawiej byłoby posłuchać więcej głosów krytycznych lub polemicznych o książce, jak Pani to zrobiła. Szkoda, że to tylko jeden taki głos w ciągu dwugodzinnej autoreklamy. Niestety taki chyba był zamysł spotkania – promocja książki.
Historia gender bez Janion? Bez Tokarczuk? Doświadczenia kobiet bez Janion? Bez Osieckiej? Bez Gretkowskiej? Bez Jandy? Nie do końca udało mi się zrozumieć, na czym ta opowieść oddolna miałaby polegać? Przecież twórcy ci byli bardzo oddolni, dotykali życia “zwykłych” ludzi, a mimo tego ich zabrakło. Bez tych nazwisk? To jakiś absurd! Rozumiem, że zakres badań jest do roku 1989. Zgadzam się z Panią, żeby nie wspomnieć choćby jednym akapitem o strefach wolnych od LGBT w Polsce? O homofobii? O sytuacji kobiet i politycznym ich ucisku? O roli Kościoła wtedy i dziś? Przecież to jest jakaś ciągłość. Coś z czegoś wynika. I ten Kościół, na który obecnie ci zbrodniarze się powołują. Na takie coś zgodzić się nie można. Świetnie to Pani ujęła – jeśli nie ma badań, to mogliście je Państwo zrobić!
Pani Ewo, życzę ostrego pióra i lotnych myśli. Bo tyle impulsów w dyskursie, więcej niż jednogłosowości.
Tonia
PS. Jest przynajmniej jeden plus rozmowy o książce „Kobiety w Polsce 1945-1989. Nowoczesność, równouprawnienie, komunizm”. Dzięki niej trafił do mnie Pani blog. Porwał mnie Pani krytycyzm wypowiedzi. A w znalezieniu dopomógł pan Google.
PPS. Nie wiem, czy słusznie, ale odczuwam, że uwiera Panią naukowość, nienaukowość, pseudonaukowość w dzisiejszym świecie. Może warto by jednak dokończyć ten rozpoczęty doktorat i pokazać nauce polskiej, że można inaczej. Z pewnością byłaby to interesująca rozprawa. Z połknięcia kija lepszy jest kij w mrowisko.
Ojej, Toniu, jaki piękny komentarz! Dziękuję.
I zapraszam do pisania na bloga. I nie musisz mnie “paniować” (ale możesz, jeśli chcesz i tak wolisz)
👍👍👍 (nie wiem, czy emoticony wyświetlają się poprawnie, więc gdyby jednak nie, to wyjaśniam, że są to trzy kciuki w górę dla Toni)
A. Ł.
poniewaz nie znam zawartosci pracy zbiorowej zajme sie tutaj szata graficzna :
w oko wpada slowo komunizm, dzisiaj w arcykatolickiej polsce (niewtajemniczonym przypomne, ze 98% obywateli IV rp twierdzi, ze wierzy w kosciol rzymsko- katolicki, a tego nie ma nawet w somalii, czy persji- sic), podobnie jak w wieku XIX, synonimu wszelkiego, co zle, niedobre i niebezpieczne (n.p.sex, co jest kompletna bzdura);
uwage zwraca rowniez slowo rownouprawnienie, bo trzeba wziasc lupe, aby je odczytac!
natomiast trzy szkice kobiecych(?) postaci wrecz bija po oczach swiatopogladem i propaganda stanu wojennego(1981-83), ciekawy okres w istnieniu prl, kiedy doszlo do wesela (po grudniowym slubie -13 XII 81) munduru i sutanny, ktore trwa wlasciwie do dzisiaj, ale ze smiercia sternika (wiadomo kto) ma klopoty na lajbie, jakby to powiedzial freud,,natury seksualnej ( jung twierdzi – finansowej);
trzy postaci te nie uosobiaja , niestety, TRZY SIOSTRY czechowa, ale raczej dramat krasinskiegoi;
mimo wszystko, chapeus bas! autorzy!
trudny temat w okopach swietej trojcy!