Teresa Rudolf
Coronavirus i maki pani Klary…
Klara oglądała swoje kolorowe ręce, zabarwione akwarelowymi farbami… Szczególnie przebijał czerwony, makowy kolor. Spojrzała na delikatne w rysunku, lecz w intensywnej czerwieni maki, które zajęły prawie cały stół, wygodnie wylegując się na zielonej łące, pełnej pszczółek, much i bąków.
Prawie słyszała je, gdy zamykała oczy, wybierając się znów na piknik sprzed wielu lat.
Siedziała tam z Jerzym, późniejszym mężem, miłością swojego życia.
Od dwudziestu lat była niestety sama, nie cierpiała już jednak tak, jak było to przez wiele lat, kiedy to żyła raz w żałobie po Jerzym, a raz w depresji. Od paru ostatnich lat bowiem wspominała tylko ich wspólne, dosyć harmonijne życie, z uczuciem bezgranicznego ciepła, bez tego strasznego, wyrywającego serce bólu. Jerzy zaprzątał jej często głowę i duszę, ale bez tej wieloletniej, jakże zaborczej wyłączności.
Kiedy ostatnio przestała wychodzić z domu z powodu tej strasznej, światowej, ograniczającej każdy ruch człowieka epidemii, na początku była przerażona, że codzienność tak zwanej singielki zamieni się w jednoosobową więzienną celę. Zakupy dla niej i kotów przynosiła Filomena – zostawiała je przed drzwiami, ale kontaktowały się tylko przez telefon. Z dnia na dzień Klara zaczynała się jednak przyzwyczajać do tej sytuacji, wyszukiwała sobie przeróżne zajęcia, bo bała się dzwoniącej w uszach ciszy.
I tak to znów zaczęła wracać do swych wspomnień, z których najpierw całkiem nieśmiało wyłuskiwała maki i one to nagle zawładnęły nią tak, jak Jerzego przed laty. Zapragnęła je również namalować, czego początki były już widoczne. Obraz leżał na stole, gdyż żadnej sztalugi już dawno w domu nie było, kupić jej też nie mogła, w końcu nie wychodziła z domu, a sklepy z artykulami potrzebnymi jej do malowania były z powodu epidemii i tak zamknięte.
Sama już nie pamiętała, skąd miała w domu ogromny papier rysunkowy, ach ta pamięć… zachichotała do siebie.
Kiedy rysowała i malowała te swoje zaczarowane maki, wydawało jej się, że żyje w jakimś transie.
Słuchała radia, przeróżnej muzyki, której zmienność wpływała na jej przedziwny nastrój i o dziwo, nie czuła się samotna. Zapominała nawet o Jerzym, zahipnotyzowana kolorem obłędnej czerwieni tych wspaniałych kwiatów. Poddała się całkowicie przestawaniu tylko samej ze sobą, we wspomnieniach sprzed laty, ale i leciutkimi marzeniami o codziennym szczęściu.
Maki… kiedy pierwszy raz wtargnęły one w moje życie, pytała samą siebie, to było przecież jeszcze dlugo przed Jerzym…
I nagle wszystko zaczęło się przesuwać przed oczyma, jak jakiś dawno nie widziany film, zwinięta rolka, wyciągnięta gdzieś z komody na strychu. Miała wtedy szesnaście lat. Jak zwykle była z rodzicami na wakacjach, tym razem w jakiejś małej góralskiej wiosce, już nawet nie pamietała jej nazwy. Raniutko siadała na schodkach willi, w której mieszkała z rodzicami w czasie wakacji.
Powietrze było jeszcze ostre, niezwykle świeże, pagórki przed nią stały jeszcze ubrane w białą nocną koszulę, ktorą powoli zaczęły ze siebie ściągać, podnosząc ją powoli do góry i ukazując bezwstydnie swą ciemnozieloną nagość.
Do dziś mgła i jej unoszenie się lub opadanie miała dla Klary coś właśnie z tego dziecięcego mistycznego prawie rytuału.
Wszystko miało swój bajeczny i magiczny sens.
W samo południe, kiedy już było bardzo gorąco, wybiegała ze swym niemłodym już psem, Czarkiem z domu i wpadała w łąki pełne rumianków i traw, upstrzone makami .
Wszystko rosło dziko, chaotycznie, razem, pachniało tęsknotą za dorosłoscią i tą przepiękną miłością, jaką często podglądała w filmach, lub o niej czytala..
Im bardziej patrzyła w te czerwone maki na zielonym dywanie trawy, tym bardziej chciała, pragnęła, by objął ją ten chopak od sąsiadów, którego od dwóch tygodni widziała przez sztachety płotu, na pewno w jej wieku, wysoki, mocno opalony, jasny blondyn. Często podgwizdywał coś pod nosem, ciekawa była, czy on w ogóle wiedział o jej istnieniu.
Któregoś dnia, kiedy znów z Czarkiem leżeli sobie tak, w tej trawie pełnej maków, posłyszała kroki i była pewna, że nie jest to wiatr, ale, że ktoś skrada się na palcach. I nagle stanął przed nią właśnie ten jasnowłosy chłopak z sąsiedztwa.
– Psssst, szepnął, nie miałem odwagi podejść do ciebie, ale przestraszyłem się, że się nigdy nie poznamy, bo jutro już wyjeżdżam, mieszkam w Gdyni, w tym roku zdaję maturę, jestem Ryszard, a ty?
– Klara, zdaję maturę dopiero za dwa lata… zostaję tu jeszcze przez dwa tygodnie. Dlaczego dzisiaj szedłeś za mną aż tutaj?, zapytała.
– Od kilku dni widziałem, jak znikałaś w tych trawach razem z twoim psem, ale on w ogóle nie szczeka, jak to jest możliwe?
– On jest już starszym panem, ma prawie tyle lat, co ja, od zawsze był z nami, nie chce mu się reagować tam, gdzie z góry wie, że się nikomu nic nie dzieje, bo… się nie dzieje, prawda?
– No nie wiem, nie wiem, szepnął Ryszard, i lekko, nieśmiało pocałował ją w policzek na pożegnanie.
– Przyjedziesz na przyszły rok?, zapytał.
– Nie wiem, odpowiedziała ze smutkiem, czując już rozstanie, zanim zdążyła oprzytomnieć i otrząsnąć się z tego, co się zdarzyło.
Nie widzieli się już nigdy, na następne wakacje Klara pojechała z rodzicami nad morze, gdzieś koło Gdańska. Śmiali się z niej, że chciała znowu jechać w to samo miejsce, przecież dbali o swą jedynaczkę, by miała w życiu piękne, przeróżne wspomnienia. Stać było ich na to, mówili.
Poczuła wtedy, jak życzenie jej zostało zdeptane jakby tysiącem butów żołnierskich.
I znów dzisiaj ścisnęło się jej serce, z bólu, upokorzenia, żalu, zupełnie jak kiedyś.
tez widze teraz dookola maki na skraju pol, a czasami i ulic;
takie delikatne, ale tupet i hucpa ho ho; otwieraja sie w pamiec; wbijaja sie jak hak w swiadomosc;
a te farby! od krwistych do pastelowych, wszelkie odcienie czerwieni; ida gorskim lanem, albo prostuja swoje samotne glowki przy murze
– maki! bez was trudniej byloby zyc, przyjaciele!
Bardzo pięknie, piszecie o makach, Tereso i Tiborze, w sobotę dołączy do Was jeszcze Ela – w jej tekście maki też są bardzo ważne. Widać taki mamy czas, czas taki… na maki 🙂
Dziekuje za mile komentarze.
Maki zajmuja moja wyobraznie i uczucia od dawna.
Przypomne, ze juz dalam kiedys (na tym blogu) wyraz temu.
A oto:
Pszczółka Maja, Królowa-Narkomanka
Chowa się w kwiatach maku,
zagłuszając strach przed jesienią,
kiedy znikną maki.
Zaćpana kompletnie,
patrząc w oczy
swemu przemijaniu,
schowana w kwiatach maku,
wysysa teraźniejszość,
żyjąc kolorowo.
Zapominając
o swej samotności
na polu makowym.
Gdy pracowite pszczoły,
myślą wciąż
o zapylaniu,
ona królowa,
może się wyspać,
nie mając do kogo przytulić.