Rozpoczynając nowy cykl felietonów na podstawie materiałów zbieranych dla Dziennika Zachodniego do rubryki §§§, Autor usprawiedliwia się, że niektóre sprawy opisuje z pamięci, bo oryginalny tekst jest w Polsce, albo nigdy nie został opublikowany.
Zbigniew Milewicz
Listonosz
Materiały do swoich cotygodniowych paragrafów zdobywałem przeróżnie. Najczęściej z akt sądowych, albo z listów od czytelników Dziennika Zachodniego, ale miałem też swoich zaprzyjaźnionych informatorów, np. w milicji. W katowickiej dochodzeniówce pracował w stopniu kapitana Albert, z charakterystyczną, pokancerowaną czaszką, z którym od czasu do czasu szliśmy na zakrapiany obiad do Gwarka przy ul. Powstańców. Tam między sztukamięsem w sosie chrzanowym i butelką rozkładał różne papiery i fotki i nawijał tym swoim zabawnym, zagłębiowskim akcentem, a ja to wszystko zapisywałem w notesie.
Zdzisław G. był bezdzietnym wdowcem w średnim wieku, spod Zawiercia. Po wypadku na kopalni utrzymywał się z renty inwalidzkiej i niewielkiego gospodarstwa; milczkowaty, nie pił, nie palił, nie biegał za spódniczkami, jego jedyną namiętnością były karciane pasjanse. Do tego miał opinię człowieka bardzo przesądnego, torby z zakupami, w której była portmonetka nigdy nie stawiał na ziemi, z nikim nie rozmawiał przez próg, jak wyjmował ze stodoły drabinę, żeby np. naprawić cos na poddaszu, to pod nią nie przechodził, no i na wszelki wypadek nie trzymał kotów w gospodarstwie. Ewa J., jego przyjaciółka, która mieszkała w sąsiedniej wsi i czasami zawitała w gości, mogłaby jeszcze wiele na ten temat mówić.
Pocztę do domu dostarczało mu na zmianę dwóch listonoszy, starszy pan Adam i młodszy, na którego wszyscy okoliczni mieszkańcy mówili Wesołek, bo zawsze był uśmiechnięty. Tak się jakoś dziwnie składało, że z rąk pana Adama odbierał na ogół pozytywne wiadomości, a Wesołek dostarczał mu złe. Któregoś wieczoru Zdzisław G. postawił sobie karty, z których mu wyszło, że dostanie list z informacją o śmierci najbliższej osoby. Ponowił wróżbę, wyszło to samo. Nazajutrz nie otrzymał żadnej poczty, dwa dni później również, listonosz przyjechał do niego dopiero po tygodniu. Rozdygotany do granic możliwości, z daleka rozpoznał, że na rowerze jedzie Wesołek. Chłopak pogwizdywał jakąś melodyjkę, doooobry panie Zdzisiu, powitał gospodarza i to były jego ostatnie słowa. Po drugim uderzeniu grabiami upadł na ziemię.
Przytomność odzyskał dopiero w szpitalu, kiedy z niego wyszedł, przestał roznosić listy i wstąpił do milicji. Zdzisław G., nie doczekał rozprawy sądowej, zmarł w areszcie na atak serca, kiedy dowiedział się, że w tamtej poczcie było zawiadomienie o spadku, który otrzymał po zmarłym krewnym we Francji. Karty nie zawsze mówią prawdę, podobnie jak uśmiech na ludzkiej twarzy, ale czasem warto mu uwierzyć.
dobre; brzmi nieprawdopodobnie, wiec jest to zapewne zdarzenie prawdziwe;
mniej wiecej do poczatku naszej ery sadzono powszechnie, ze osrodkiem mysli nie jest cerberum tylko iecur;
wyobrazcie sobie, tysiace lat wedrowali ludzie po ziemi i mowili – od myslenia watroba nie boli;
Es gibt kein Verbot für alte Weiber, auf Bäume zu klettern / Nikt jeszcze nie zakazał starym babom włażenia na drzewa 🙂
Astrid Lindgren, nadesłane przez / zugesandt von: Christine Ziegler
A gdzie bezpieczny dystans?
Przepraszam za uwagę nie na miejscu , przeciez to Szwecja.
I ostatnia wiadomość na dziś, bo zaraz północ: Lasy Państwowe zdejmują zakazy. “Są otwarte dla biegaczy, ale stosujmy zasady”