This year’s love had better last
Heaven knows it’s high time
I’ve been waiting on my own too long
And when you hold me like you do
It feels so right I start to forget
How my heart gets torn
When that hurt gets thrown
Feeling like I can’t go on
Niech trwa tegoroczna miłość,
Nadszedł już najwyższy czas,
Tak długo na nią czekałem.
Kiedy trzymasz mnie w ramionach jak teraz
Czuję że zaczynam zapominać
O tym że boli mnie serce,
Ten ból gdzieś odchodzi
A wraz z nim uczucie, że nie mogę dalej żyć.
David Gray, This year’s love
Joanna Trümner
Carlie
Stuart nie mógł się doczekać dnia, kiedy na zawsze opuści budynek szkoły. Już kilka tygodni przed końcem roku szkolnego wręczył dyrektorowi wypowiedzenie. Dyrektor pobieżnie je przeczytał i popatrzył na podwładnego z wyraźnym zaskoczeniem. „Szkoda, że Pan rezygnuje. Po niezbyt udanym starcie dawał Pan sobie całkiem nieźle radę. A swoją drogą ciekaw jestem, jakie są Pana plany?” Stuart przez chwilę zastanawiał nad odpowiedzią. Czuł, że dyrektor chce koniecznie podkreślić, iż dał mu szansę, możliwość powrotu do zawodu i perspektywę, z której Stuart teraz lekkomyślnie rezygnuje. Był pewien, że przełożony nie będzie w stanie zrozumieć, o co mu chodzi. Nie wątpił, że w oczach dyrektora jest za stary na próbę zmiany stylu życia i zastąpienie pewnej, dobrze płatnej pracy mrzonkami o karierze muzyka. Po chwili namysłu odpowiedział: „Jestem po prostu zmęczony pracą, chcę przez jakiś czas odpocząć”. „Przecież mógłby Pan wziąć roczny urlop, mogę zorganizować pracę w szkole tak, że będzie na Pana czekało miejsce, ze mną o wszystkim można porozmawiać”. Stuart przyglądał się szefowi z niedowierzaniem: „Czyżby starał się mnie zatrzymać, przekonać?” „Dziękuję za wszystko, ale naprawdę nie wiem, czy za rok wrócę do Sydney”. W chwili, gdy podał mu rękę na pożegnanie, ogarnęło go uczucie wielkiej ulgi. Już niedługo zacznie żyć własnym życiem i zostawi za sobą zależności i podporządkowania.
Grudzień minął na ostatnich przygotowaniach do wyjazdu. Wynajęcie domu na rok nie było łatwym zadaniem, po długich poszukiwaniach przy pomocy maklera podpisał na pół roku umowę z młodym małżeństwem lekarzy z Brazylii. Był tak pochłonięty przygotowaniami do trasy i pisaniem nowych utworów, że dopiero widok barwnych dekoracji w oknach sklepów przypomniał mu o nadchodzących świętach i końcu roku. Podczas zakupów w mieście zatrzymał się przed oknem wystawowym jednego ze sklepów i przyglądał się przebranemu za Mikołaja manekinowi, niosącemu na plecach worek pełen prezentów. „Te święta dzieją się gdzieś poza mną, tak jakby mnie w ogóle nie dotyczyły”, pomyślał. Aby bez reszty nie stracić kontaktu z toczącym się wokół życiem, kupić zabawkę dla małej Emily. Przypomniały mu się roześmiane oczy dziecka, „Będzie mi jej brakowało. Można w niej czytać jak w książce”.
W kilka dni po spędzonym z Tomem i jego rodziną Sylwestrze Stuart ruszył w drogę do Gold Coast, gdzie czekało go sześć koncertów w klubach. W drodze kilkakrotnie zatrzymywał się nad morzem. „Jakie to dziwne, że ani przez chwilę nie czuję się samotny. A powinienem, nie mam już domu, do którego mógłbym wrócić i nie wiem, co mnie czeka. Oprócz kilku podpisanych koncertów nie mam żadnych planów”, myślał patrząc na wzburzone fale. „Może samotność odczuwa się tylko wtedy, kiedy każdy dzień jest powtórką poprzedniego i na nic nie czekamy?” Z każdym przejechanym kilometrem coraz bardziej cieszył się ze swojej nowej wolności.
Gold Coast zaskoczyło go nowoczesną architekturą i tłumami młodych ludzi z deskami surfingowymi pod pachą. W godzinę przed koncertem stał na scenie klubu i stroił gitarę. Z trudem opanował tremę. W kilka godzin później wiedział, że niepotrzebnie się denerwował. „Nie zapomniałem, co znaczy dobra muzyka. Tego po prostu nie można zapomnieć”, myślał wychodząc z klubu. Kiedy po północy wrócił do hotelu, był tak zmęczony, że zasnął w chwili, gdy poczuł pod policzkiem poduszkę. Z głębokiego snu wyrwało go głośne dobijanie się do drzwi. Na początku myślał, że ten hałas jest tylko częścią snu, kto miałby się do niego dobijać w mieście, w którym nikogo nie zna? W chwilę później zdał sobie jednak sprawę, że ktoś dobija się do jego drzwi na jawie, szybko wstał z łóżka, wciągnął dżinsy i podszedł do drzwi. Stała w nich nieznajoma kobieta. Stuartowi wydawało się, że widział ją już wieczorem w klubie. Pracowała tam i pomagała podczas koncertu. Teraz czekała w drzwiach, trzymając w ręku futerał od gitary, w którego wewnętrznej kieszeni Stuart przechowywał paszport i inne ważne dokumenty. Nieznajoma uśmiechnęła się: „Jak widzę, strasznie szybko chciałeś wrócić do hotelu”. „Jak mogłem go nie zabrać?”, pomyślał, popatrzył na kobietę z wdzięcznością i zaprosił ją do pokoju. Przedstawiła się, nazywała się Carlie, od pół roku organizowała w klubie koncerty i zajmowała się reklamą. „Z tobą miałam niezły orzech do zgryzienia”, przyznała „szef nie lubi ryzyka, nie potrafił zrozumieć, dlaczego od lat nie dałeś ani jednego koncertu. To ja uparłam się, żeby dał ci szansę. Widziałam kiedyś twój koncert w Melbourne i wiedziałam, że niewiele ryzykujemy. Warto było. A swoją drogą, skąd ta przerwa?” Stuart długo szukał odpowiednich słów na wytłumaczenie czegoś, czego sam nie potrafił zrozumieć. „Miałem inne priorytety”, odpowiedział lakonicznie.
Pożegnali się, kiedy za oknami hotelu zaczął wstawać świt. Zaczęli się regularnie widywać. Stuart przedłużył pobyt o dwa tygodnie, bo Carlie załatwiła mu dodatkowe koncerty. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajał się do jej obecności. Carlie była typem kobiety, jakiego do tej pory nie poznał, inteligentą i dowcipną kobietą-kumplem, osobą, z którą można było podzielić się każdą myślą. Dopiero podczas czwartego spotkania Stuart zauważył, że pod maską rezolutnego, wiecznie roześmianego klauna, który wszystko obraca w żart, ukrywała się niebrzydka, bardzo zraniona kobieta. Dowiedział się od Carlie, że przez dziesięć lat była menadżerką zespołu, któremu po latach udało się zrobić karierę i wyjechać do Europy. Opowiedziała mu o burzliwym związku z gitarzystą zespołu, związku wielokrotnie zrywanym i ponawianym, pełnym kłamstw, upokorzeń i zdrad. „On rekompensował brak sukcesów ilością kobiet w łóżku, a ja ciągle wierzyłam, że to się zmieni. To w moim życiorysie dziesięć spisanych na straty lat”, skomentowała. Po raz pierwszy od poznania Stuart wyczuł w jej głosie żal. W kilka dni później spędzili pierwszą wspólną noc w hotelu.
Carlie stała się częścią jego życia. Potrzebował jej obecności, nie wyobrażał sobie, że ich drogi mogłyby się rozejść. Cieszył się za każdym razem, kiedy w tłumie słuchaczy rozpoznał jej twarz. Jednego wieczoru zaproponowała, że mu pomoże w organizowaniu dalszych koncertów. „Mam sporo kontaktów ze starych lat, potrafię się targować, jeżeli chcesz to zostanę twoją menadżerką”. „Ale na razie nie mam ci z czego placić”, odpowiedział Stuart z zawstydzeniem. „Nie martw się, jak zaczniesz dzięki mnie zarabiać pieniądze, to podpiszemy umowę i sobie wszystko odbiorę”.
Od nocnego spotkania w hotelu zaczął się bardzo szczęśliwy etap w jego życiu. Carlie rzeczywiście sprawdziła się jako menadżerka, dzięki niej małe kluby w prowincjonalnych miasteczkach zaczęły stopniowo zmieniać się w coraz większe sale koncertowe w coraz to większych miastach. W prasie coraz częściej pojawiały się wzmianki o jego koncertach. Stuart był szczęśliwy, że Carlie przejęła pertraktacje z organizatorami. Nieraz z niedowierzaniem i podziwem przysłuchiwał się prowadzonym przez nią rozmowom i warunkom, jakie stawiała organizatorom. „Nie brakuje jej tupetu. Rozmawia tak, jakby była menadżerką prawdziwej gwiazdy, a nie kogoś, kto w wieku prawie czterdziestu lat znowu stoi u progu kariery”, myślał i z każdym dniem był coraz bardziej wdzięczny losowi za to, że ją spotkał.
Była nie tylko dobrą menadżerką, dzięki której coraz bardziej zapełniała się teczka z napisem „referencje”. Była przede wszystkim doskonałym kompanem podróży, osobą, w której towarzystwie Stuart nigdy się nie nudził i z którą mógł rozmawiać o wszystkim. „Jak mogliśmy się do tej pory nie spotkać?”, zapytała Carlie po kolejnym udanym koncercie. Przytulił ją, zastanawiając się, dlaczego nie potrafi powiedzieć, że ją kocha. „Przecież taki związek, wspólne zainteresowania i plany i przyjaźń jest o wiele więcej wart niż jakieś dramatyczne, wielkie miłości”, pomyślał.
Cdn.